Jakes John - Saga rodziny Kentów 01 - Bękart.doc

(2830 KB) Pobierz
Saga Rodziny Kentów

Saga Rodziny Kentów

Bękart

Buntownicy Poszukiwacze

Gniewni

Tytani

Wojownicy Bezprawie Amerykanie


JOHN JAKES

Bękart


DEDYKACJA

Osiem tomów tej opowieści ukazuje historię amery- kańskiej rodziny, od jej początków w okresie wojny o niepodległość kolonii, do dnia dwóchsetletniej rocz­nicy proklamowania Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Cykl ten pragnę zadedykować, książka po książce,  ośmiorgu Amerykanom, których kocham najbardziej. Ta pierwsza opowieść jest dla Ciebie, Rachel


Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty

Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy


Spis treści

Księga pierwsza    Meandry losów

Szok                            11

Skrytka za Madonną                             27

Krew na śniegu                             42

Kentland                             54

Gry miłosne                             70

Syn Wolności                             87

Brat przeciw bratu                             100

Pułapka                             111

Ucieczka                            123

Księga druga Firma „Sholto i Synowie"

Spotkanie przed katedrą Świętego Pawła                             131

Czarny ludek                             148

Doktor Franklin i pan Burkę                            163

Czarownik z Crawen Street                             174

Jednooki                             183

Dyliżans do Bristolu                            197

Do nieznanego brzegu                             209

 

 

Księga trzecia Drzewo Wolności

Tajemniczy pokój                  227

Panna Anna               ,                            245

Wrześniowy płomień                             265

Noc topora                            293

Decyzja                              308

Sierżant                             329

Zdrada                             343

Podróż ku ciemności                            358


Księga czwarta Droga z mostu w Concord

List                             375

Śmierć w Filadelfii                             390

Alicja                                  403

Cena fujarki                             416

Alarm o północy                             431

Niech ich piekło pochłodnie! Kule!                             444


Księga pierwsza

Meandry losów


Rozdział pierwszy             

Szok

i

Twarz rozjarzyła się, jakby z wysokiego okna katedry padł na nią promień słońca, ale kobieta nie miała pogodnego, spokojnego oblicza Boskiej Matki. Jej rysy wyrażały gwałtowne, ziemskie uczucia.

Pomimo straszliwego wysiłku nie był w stanie odwrócić wzroku od gorejących lic. Dawny, dławiący strach schwycił go za gardło.

Czarne, płonące oczy patrzyły na niego oskarżycielsko. Lśniły ciemne włosy wijące się nad czołem i spływające wzdłuż wyłaniającej się z mroku owalnej twarzy. Białe zęby błyskały przy każdym słowie. Zbliżała się do czterdziestki, ale nie miała w ustach odrażających pieńków tak jak inne kobiety. Jakiś cud pozwolił jej zachować zdrowie i urodę.

Próby ucieczki spełzły na niczym. Nie tylko nie był w stanie ruszyć się z miejsca, ale nawet nie mógł odwrócić głowy. Lęk rósł, wiedział że za chwilę kobieta zwróci się do niego. Słyszał jej przyśpieszony oddech.

1 rzeczywiście tak się stało. Jej słowa przeraziły go jak zawsze. Nigdy nie był pewien, czy pasja w jej głosie oznacza miłość czy gniew.

-              Nawet nie próbuj uciekać. Powiedziałam: NIE. Masz mnie
wysłuchać.

Uciekać? Boże! Jak gdyby był w stanie uciekać! Otaczał go mrok, w którym oblicze płonęło, a oczy...

-              Nie będzie żadnej łaciny, słyszysz mnie, żadnej łaciny. Będziesz się
uczył angielskiego. Czytanie i pisanie tylko w twoim własnym języku
i po angielsku. I działania arytmetyczne, obliczenia. Ja nigdy się ich nie
uczyłam. Nie potrzebowałam tego na scenie w Paryżu. Ale tobie to
będzie potrzebne! Dla ciebie los przygotował inną rolę. Wielką rolę!
Nigdy o tym nie zapominaj.

Oczy jej płonęły jak węgle na kominku w ciemną, zimową noc. Jednak nie dawały ciepła i nie ogrzewały. Czuł, jak oblewa go zimny pot. Tkwił na miejscu, pozbawiony sil, niezdolny wykonać nawet gestu.


12


BĘKART


-              Kiedy przyjdzie pora, powiem ci, jaka to rola. Do tego czasu
musisz być posłuszny, uczyć się angielskiego i ... innych rzeczy. Na
przykład, ile jest wart angielski funt. W ten sposób będziesz gotów, gdy
nadejdzie twój czas. Będziesz mógł wziąć, co ci się należy. Pozwól
tutejszym głupcom bredzić o wielkości Francji. Od czasów Rzymu
największym imperium jest kraj za wodą. Pewnego dnia pojedziesz tam
upomnieć się o swoje. Niech świętoszek księżulo uczy tych wiszących
u kruchty chłopaczków. To nie dla ciebie.

Dłonie bielejące w mroku jak szpony wyciągnęły się do niego. Złapała go za ramiona i gwałtownie potrząsnęła. Chciał zaprzeczyć, ale stać go było jedynie na to, aby pokręcić głową. Nie miała zamiaru go puścić, gwałtowne uczucia wykrzywiły jej twarz w brzydką maskę.

-              Girard nauczy cię angielskiego! Z porządnych książek! Nie z tych
bluźnierczych szpargałów, które chowa w komodzie. Słyszysz mnie,
Filipie?

Usiłował przemówić, ale gardło miał ściśnięte. Tylko westchnienie wyrwało mu się z ust.

-              Filipie, słyszysz mnie? Słyszysz, co do ciebie mówię?

Znów go szarpała, a jej włosy tańczyły jak na wietrze. Dopiero teraz udało mu się wydać dźwięk, zwierzęcy krzyk bólu i strachu. Wyrwał się z białych szponów i uciekł. Gnał poprzez gęstą ciemność, byle dalej od tych płonących oczu, byle dalej od szarpiących go dłoni. Mrok nie dawał mu oparcia. Stopy zapadały się i grzęzły. W końcu przewracał się i padał, a jego krzyk był wołaniem o pomoc i miłosierdzie.

II

Obudził się zlany potem. Uświadomił sobie, że koszmary się skończyły i ogarnęła go wściekłość.

Sen powracał i powinien już się do tego przyzwyczaić. Nie potrafił - za każdym razem koszmar budził w nim nie dającą się wytłumaczyć grozę.

Gniew powoli przeradzał się we wstyd. Przetarł oczy, aby odegnać senność. Dotyk szorstkich dłoni na powiekach upewnił go o powrocie do rzeczywistości.

Ciało miał wilgotne od potu, chociaż na poddaszu gospody panował dotkliwy ziąb. Mocniej potarł oczy i senność minęła. Wraz z nią odszedł strach. Spróbował roześmiać się, ale rozległ się tylko chrapliwy skrzek.

Podstawowe elementy snu nie zmieniały się: zawsze była jej twarz, oczy i ręce, jej bezładne, oskarżycielskie przemówienia. Wiele razy je powtarzała, i to nie tylko we śnie.


MEANDRY LOSÓW


13


Zawsze uważała,, że Anglia jest wschodzącą gwiazdą politycznej konstelacji. Ponownie nawiedziła go myśl, że te słowa są wynikiem przykrości, jakich doznała od swoich rodaków.

Nalegała, żeby był lepszy, dużo lepszy niż ludzie, wśród których przyszło im żyć.

Mimo to odmawiała odpowiedzi na pytanie: dlaczego. Ilekroć nalegał, uśmiechała się tylko dumnie - ileż dumy w niej było - i od­powiadała wymijająco: ,,W swoim czasie, Filipie, dowiesz się w swoim czasie."

Poddasze pachniało słomą i jego potem. Obrócił się na bok i przez mansardowe okienko spojrzał na skaliste zbocze widoczne w migot­liwym świetle gwiazd. Sztywna oprawa książki uwierała go w plecy poprzez szorstką tkaninę wełnianej koszuli, długiej do kolan. Każdego ranka z trudem wpychał ją w portki, gdy rozpoczynał się dzień pracy.

Wyszarpnął spod siebie tom, którego zawiłości niezupełnie mieściły mu się w głowie. Girard pożyczał mu prawie od roku te niebezpieczne księgi i zawsze ostrzegał, żeby je dobrze chował.

Jedną z nich napisał Anglik nazwiskiem Locke. Girard szczególnie go poważał, a Filip dzięki tej lekturze doskonalił swój angielski. Jednak Dwie rozprawy o rządzie były dla niego mocno niejasne i wprawiały w zakłopotanie. Podobnie dwie inne książki szwajcarskiego autora, którego Girard określał mianem „mistrza Jana Jakuba".

Ulubioną i chyba najcenniejszą księgą Girarda było opasłe dzieło zatytułowane Encyklopedia - pierwszy tom kompedium światowej wiedzy nowoczesnej. Wprowadzało umysł w stan odrętwienia, roz­prawiając o wszystkim, poczynając od polityki, a kończąc na przyro­dzie. Girard mówił, że najwięcej pracy włożyło w jego przygotowanie dwóch wielkich uczonych - Diderot i d'Alembert.

Dwa pierwsze tomy dzieła od razu zostały zakazane. Girard cytował zgryźliwie pismo jakiegoś urzędnika rządu francuskiego, że „książka dąży do naruszenia władzy królewskiej poprzez zachęcanie do niezależ­ności myślenia i tworzenie podwalin pod bezbożność, upadek moralno­ści i obyczajów". Pomimo oficjalnego zakazu część nakładu rozeszła się i Girard miał szczęście zdobyć książkę.

Chłopak z powrotem zagrzebał foliały w słomie i powrócił myślami do snu. Może to była kara, na którą zasłużył? Przy każdej nadarzającej się okazji, gdy mieli pewność, że ich słowa nie dojdą do niepowołanych uszu, Girard cierpliwie wyjaśniał mu trudne do pojęcia nowe idee.

Nawet przy najpilniejszej lekturze Filip nie był w stanie sam pojąć Woltera, Monteskiusza, szalonego Rousseau. Oni wszyscy przemawiali teraz do niego poprzez ukryte w słomie książki. Jak z dumą twierdził


14              BĘKART

Girard, były to najtęższe umysły nowożytnego świata. Wstrząsały światem ducha u jego podstaw. Czyżby czyniły Filipa skażonym grzechem wiadomości?

Gdyby ona wiedziała! Ciekawe, jak często wówczas powtarzałyby się sny? Prawdopodobnie w ogóle nie dałaby mu spać. Myśląc tak, uśmiechnął się ponuro. Zamęczyłaby go wymówkami!

Upewniwszy się, że słoma dokładnie zakryła książki, nieco się odprężył. Odetchnął i wciągnął w płuca wilgotne, jesienne powietrze napływające od strony Puy de Donnę. Chłodny powiew otrzeźwił go, odgradzając od sennego koszmaru.

Wkrótce nadejdzie kolejna trudna zima i zetnie lodem rzekę Allier płynącą na północ. Zrujnowana gospoda przyciągała coraz mniej klientów i może wszystko się zmieni. Spędzą życie gdzieś daleko stąd.

Czy naprawdę powinien uwierzyć, że daleko w Anglii czekała na niego cudowna przyszłość, dumał żując źdźbło słomy. W Anglii? W kraju tradycyjnie wrogim każdemu Francuzowi?

Wypluł słomę i uśmiechnął się krzywo.

Pomysł był absurdalny.

Mimo to jasno tłumaczył, dlaczego nie miał przyjaciół wśród rówieśników.

Właściwie nie przyjmował do wiadomości obietnic powtarzających się we śnie i na jawie. Jednak czasami reagował tak, jakby wierzył w każde słowo czczych zapewnień. Wtedy inni od razu spostrzegali odcień podświadomej arogancji w jego zachowaniu.

Poczuł się zmęczony. Chciał spać bez snów. Rzucił się na słomę, uderzając plecami o zagrzebane w niej tomy. Położył się na boku i owinął ciało w koc śmierdzący dymem i starością.

Wspaniała przyszłość? Przed kim? Przed nim, chłopakiem z gospo­dy? Jest parobkiem i nikim więcej.

Znów zaczął drążyć temat tkwiący w nim jak drzazga. Czy w jej słowach był chociaż cień prawdy?

„W swoim czasie, Filipie."

Czy istniała jakaś tajemnica? Może tak jak zima, czekała właściwego momentu, aby się ujawnić? Czy warto było czekać na tę chwilę?

Nie umiał odpowiedzieć sobie na to pytanie. Znał tylko lęk i nienawiść wobec powtarzającego się snu i strach przed dzikim wyrazem oczu własnej matki.


MEANDRY LOSÓW


15


III

Wiatr potrząsał starym, rozpadającym się szyldem z napisem „Les Trois Chevres", Trzy Kozy. Gospoda przykleiła się do górskiego zbocza, trzy kilometry poniżej wioski Chavaniac. Mieszkały tu cztery osoby obsługujące podróżnych, sprzątające, gotujące, ścielące łóżka i podające posiłki. Życie toczyło się monotonnie, czasami urozmaicone przejazdami bogatych zaprzęgów zdążających na południe lub na wschód, by poprzez niebezpieczne alpejskie przełęcze udać się do słonecznej Italii. Czasem dumał ponuro, że dla niego, Filipa Char-boneau, pozostanie ona na zawsze krainą nie znaną.

Po nocnych koszmarach nadszedł mglisty poranek. Pomyślał, że pewnie nigdy nie opuści tej skalistej okolicy, jedynej ojczyzny, jaką znał.

Przypomniał sobie, że dziś wypadał dzień zakupu sera od pasterzy. Filipowi nie pozostał żaden ślad po obietnicach, które matka czyniła mu we śnie. Chyba że w dumnym uniesieniu głowy, wyprostowaniu ramion, któż to wie?

Nie był wysoki jak na swoje siedemnaście lat, ale silnie zbudowany. Wiek ten drążą tęsknoty i nie ujawnione możliwości jak soki drzewo na przedwiośniu.

Maria Charboneau, matka Filipa, prowadziła gospodę, niegdyś własność jej świętej pamięci ojca, który jako dobry katolik został pochowany na dziedzińcu kościółka w Chavaniac. Wiele lat temu Maria uciekła z domu,...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin