RUTH LANGAN
Pieśń
Złotoustego
Harlequin
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga
Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
Tytul oryginału
Conor
Pierwsze wydanie
Harlequin Books, 1999
Redaktor serii
Barbara Syczewska-Olsztwska
Redakcja
Władysław Ordęga
Korekta:
Ewa Jurkowska
Jolanta Kozłowska
© 1999 by Ruth Ryan Langan
© for the Polish edition by Arlekin
- Wydawnictwo Harlequin Enterprises
sp. z o.o.. Warszawa 2OO1
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu
Z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych - żywych
czy umarłych - jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin
i znak serii Harlequin Scarlet są zastrzeżone.
Skład i łamanie
Studio Q. Warszawa
Printed in Spain by Litografia Roses. Barcelona
ISBN 83-7149-964-7
Indeks 339O83
ROMANS HISTORYCZNY - 36
PROLOG
Irlandia, 1546
- Witam i pytam o zdrowie, szlachetny Conorku. - Stara wieśniaczka śmiała się do syna Gavina O'Neila, lorda Ballinarin, wszystkimi swoimi zmarszczkami. - Przyjechałeś wraz z rodziną na jarmark?
- Tak, pani Garrity. - Dziewięcioletni Conor O'Neil zatrzymał się przy straganie ze słodkimi, rumianymi bułeczkami.
W dni targowe tutaj właśnie najbardziej lubił przystawać. Przed sąsiednim kramem jego rodzic raczył się pienistym piwem w towarzystwie ojca Malone'a oraz kilku dzierżawców. Po przeciwnej stronie uliczki biegnącej pomiędzy ustawionymi jak pod sznurek budami i stołami jego matka i siostrzyczka Briana podziwiały powiewające na wietrze wstążki i koronki. W głębi alejki jego starszy brat, Rory, przepychał się przez tłum w grupie innych wyrostków; udawali, że nie zauważają chichotów i rumieńców gładkich dziewcząt, które co i rusz przebiegały im drogę.
Sprzedawcy głośno zachwalali swoje towary. Tu można było kupić rozgęgany, rozkwakany, kokoszący się drób, tam znów srebrzyste ryby i różne skorupiaki. W sąsiedztwie owoców morza pyszniły się owoce ziemi - jabłka, gruszki, pomidory, ziemniaki, główki kapusty. Ktoś wymieniał jagnię na kosz ryb.
- Wychowałam sześciu synów - rzekła matka Garrity melodyjnym, ciepłym głosem, który Conor tak lubił - i wiem, za czym przepadają mali chłopcy.
Mrugnęła porozumiewawczo i wręczyła Conorowi nadziewaną powidłami bułeczkę. Jak zawsze sięgnął do kieszeni po miedziak. I jak zawsze zażywna pani kupcowa dorzuciła do pierwszej drugą struclę, mówiąc ściszonym głosem:
- Za tę nie trzeba płacić. Posil się, abyś nie zasłabł z głodu przed powrotem do domu.
Wymienili sekretne uśmiechy, po czym Conor wbił zęby w słodkie drożdżowe ciasto. Westchnienie rozkoszy samo uleciało mu z ust. Nim jednak zdążył odgryźć drugi kęs. został brutalnie pchnięty, stracił równowagę i upadł na ziemię. Po chwili znał już przyczynę swego upokorzenia. Oddział dwunastu angielskich żołnierzy torował sobie drogę przez tłum i biada tym, którzy znaleźli się w zasięgu ich łokci i podkutych butów.
Targowisko, przed chwilą jeszcze pełne wesołego gwaru, ogarnęła cmentarna cisza. Nawet bawiące się w gonionego zupełnie małe dzieci szybko zrozumiały, że należy skryć się za spódnicami matek.
- Czego chcecie? - spytał jeden z kupców, handlujący drobiem.
- Przyszliśmy po zaopatrzenie. Burczy nam w żołądkach. - Oficer dowodzący oddziałem, wielkie chłopisko, najpierw kopnął ławę, przewracając ją, a następnie sięgnął po klatkę z roztrzepotanymi kurczakami. Handlarz stał jak skamieniały, nie śmiąc się poruszyć. - Nie pogardzimy też twoim utargiem - dodał Anglik z uśmiechem i wsypał do kieszeni kurtki monety z cynowego kubka.
Żołnierze naśladowali swojego dowódcę. Tu zabrali wiadro ryb, tam kosz pieczywa, gdzie indziej znów półtuszę. Wszędzie ograbiali handlujących z pieniędzy.
Jednemu z żołnierzy zachciało się słodkich bułek. Gdy już napchał nimi torbę, ryknął:
- Dawaj pieniądze, starucho!
Matka Garrity wyjęła z kieszeni sukni trzy monety i podała mu je na otwartej dłoni.
Żołnierz chwycił kobietę za ramię i szarpnął.
- Wszystkie, wiedźmo! - wysyczał.
Zwiesiła głowę.
- Tylko tyle dziś utargowałam - powiedziała ze wstydem.
- Łżesz! - Uderzył starą kobietę w twarz i brutalnie odepchnął.
Matka Garrity zatoczyła się, ale na szczęście nie upadła.
Natychmiast przypadła do niej zapłakana dziewczynka i objęła w pasie, jakby chcąc pocieszyć. Był to ten sam piegusek o płomienistych włosach, który często podczas jarmarku bawił się z Conorem w chowanego.
- Cicho, Glenna - upomniała ją stara Garrity, zapominając o swym bólu. - Jak widzisz, twojej babci nic się nie...
Nie dokończyła, gdyż żołdak porwał małą i przyłożył nóż do jej szyi.
- Albo dostanę resztę pieniędzy, albo zobaczysz, starucho, krew tego bachora!
Jeszcze nie przebrzmiały te słowa, gdy Conor, który wciąż leżał na ziemi, sięgnął za pas po sztylet, ukryty w fałdach koszuli. Od kiedy po raz pierwszy wsiadł na konia, a było to kilka lat temu. uważał się za wojownika. Teraz krew w nim zawrzała. Wiedział, że jako rycerz musi stanąć w obronie swej małej przyjaciółki. Gniew sprawił, że widział wszystko jakby przez mgłę. Nim jednak zaatakował, zobaczył ojca, który właśnie kładł dłoń na rękojeści miecza, i brata, który już zdążył wyjąć nóż z pochwy.
Mimo młodego wieku Conor miał na tyle zdrowego rozsądku, by wiedzieć, że jeden miecz i dwa noże to o wiele za mało w walce przeciwko dwunastu mieczom. Zaatakowani angielscy żołdacy uzyskaliby jedynie pretekst do rozpoczęcia rzezi.
Nie dbał o własne życie. Miał jednak świadomość, że o losie matki i siostry, a także mieszkańców wioski zadecyduje wybór, jakiego on, Conor, za chwilę dokona. Wtedy pomyślał, że przecież ma jeszcze jedną broń, być może silniejszą od stali.
Poderwał się na równe nogi i spytał zadziwiająco mocnym głosem:
- Prawdali to, żołnierzu, że przysięgałeś wierność i posłuszeństwo Henrykowi, królowi Anglii?
Anglika tak bardzo zaskoczyło to zuchwałe wystąpienie wyrostka, iż zapomniawszy o zanoszącej się od płaczu dziewczynce, odpowiedział:
- Tak. Lecz co ci do tego?
Conor wzruszył ramionami. Kątem oka zauważył, iż zaciekawieni zajściem żołnierze przerywają rabunek i zbliżają się. stając w ciasnym półkolu. Modlił się w duchu, by jego ojciec powściągnął gniew, przynajmniej na jakiś czas. Nie zniósłby jego śmierci.
- Tedy nie może być prawdą, co słyszałem o waszym monarsze.
- A co słyszałeś?
- Że jest to pan wielkiej prawości, czuły na punkcie honoru.
Oczy Anglika zwęziły się w szparki. Błyszczała w nich wściekłość.
- Ośmielasz się podważać prawdziwość tej oceny?
- Bo jeśli Henryk, król Anglii, jest człowiekiem prawym, ty zaś, panie żołnierzu, przysiągłeś mu wierność, to jak możesz usprawiedliwić odebranie życia niewinnemu dziecku? Zgodnie z prawem obowiązującym w waszym kraju kradzież żywności jest przestępstwem, które karze się więzieniem. Jednakże tych. którzy pozbawią życia niewinną istotę, angielscy sędziowie skazują na śmierć przez powieszenie bądź ścięcie toporem.
Żołdak całkiem zbaraniał i zaczął się drapać po głowie. Pobudziło to jego towarzyszy do żartów i kpin.
- Ale cię zażył, lanie.
- Niejeden to już Goliat przegrał ze swoim Dawidem.
- Lepiej puść tę smarkulę, zanim dobry król Henryk nie przyjdzie szukać zemsty.
- Słyszałem, że ci Irlandczycy są obrotni w języku. Ten chłopak jest tego najlepszym przykładem.
Sypały się docinki, lecz w końcu przerwał je oficer. Wystąpił i rzekł gniewnie:
- Nie chcę tu żadnych niepotrzebnych burd. Przyszliśmy po jedzenie i złoto, nic więcej. Nie widzę potrzeby rozlewania krwi. Czy to jasne, lanie?
Żołnierz długo spoglądał w oczy swojemu dowódcy.
W końcu jednak ugiął się i puścił dziewczynkę. Ta, zapłakana i półżywa ze strachu, natychmiast rzuciła się w ramiona swej babki.
Wściekłość Anglika musiała jednak znaleźć jakieś ujście. Chwycił Conora za ramiona i podniósł, a potem spojrzał mu prosto w oczy.
- Wygadany jesteś, irlandzki bękarcie.
Serce chłopca biło jak rozkołysany dzwon. Bał się, by Anglik, który najwidoczniej szukał zwady, nie wyczuł pod koszulą jego noża. Opanował jednak strach i milczał, wytrzymując spojrzenie żołdaka.
- Teraz lepiej. Podobasz mi się bardziej, gdy trzymasz język za zębami. Jeszcze raz go wysuniesz, a ani się obejrzysz, jak ci go odetnę. - Rzucił chłopakiem o ziemię, odwrócił się i dołączył do towarzyszy.
Żołnierze, złupiwszy kupców, znikli niebawem w pobliskim lesie.
Na plac targowy wrócił gwar. Ściskano Conora, poklepywano po plecach, obdarowywano najdorodniejszymi jabłkami i pełnymi miodu gąsiorkami. Stara Garrity przycisnęła głowę chłopca do swej obfitej piersi.
- Moja mała Glenna zawdzięcza ci życie - mówiła łykając łzy. - Gdyby nie twoja odwaga, ten zbój poderżnąłby jej gardło. Widziałam po jego oczach, że zdolny jest do wszystkiego. I nic by go nie powstrzymało.
Gdy zbliżyli się rodzice chłopca, inni rozstąpili się przez szacunek należny O'Neilom.
Wzruszona matka uściskała syna, lecz ojciec długo mu się przyglądał w milczeniu, by w końcu, odchrząknąwszy, rzec:
- Skąd ci strzeliło do głowy słowami uciszać burzę?
Conor odetchnął z ulgą. Gavin O'Neil znany był ze swego cholerycznego temperamentu. Wybuchów jego gniewu najczęściej doświadczali na sobie członkowie najbliższej rodziny.
...
gosiunia1979