Dawson Smith Barbara - Binder.rtf

(159 KB) Pobierz
Dawson Barbara Smith

Dawson  Barbara Smith

 

Binder

 

Da jej nauczkę, której nigdy nie zapomni. Ukryty pod gałęziami wielkiego platanu, przyglądał się jej domowi, który  wcale nie przypominał na lupanaru. Usytuowany w cichej uliczce, nie odróżniał się niczym od okolicznych budynków z  szarego kamienia. Deszcz bębnił w wysokie okna i spływał strugami po smukłych kolumnach przed wejściem. Trzy  granitowe stopnie prowadziły do dyskretnych białych drzwi ozdobionych mosiężną kołatką. Od czasu do czasu na tle  koronkowych firanek pojawiały się cienie ludzi, poruszających się we wnętrzu domu. Zgodnie z informacjami jego  szpiega, ladacznice powinny teraz jeść kolację. Okna na piętrze były ciemne, zakryte grubymi zasłonami, tylko w  jednym pokoju paliły się świece. W jej pokoju.  PoSerała go Sądza czynu. Nie chciał, by ktokolwiek był świadkiem ich spotkania. Zaczai się w jej buduarze i wykorzysta  element zaskoczenia...  Obrócił się na pięcie i ruszył w stronę domu. Krople deszczu spływały z jego kaptura i peleryny. Pustą ulicą przejechał  jakiś powóz, stukając kołami w wilgotny bruk i pobrzękując uprzęSą. Odwrócił głowę i wszedł szybko między stajnie na  tyłach domostw. W wąskim przejściu zalegały ciemności, powietrze przeżycone było zapachem nawozu i końskiego  potu. Przy trzecim domu znalazł wreszcie wejście dla słuSby, ukryte za prostymi drewnianymi drzwiami.  Bez trudu dostał się do środka. Przez chwilę stał nieruchomo w ciemnym  korytarzu, próbując odnaleźć właściwy kierunek. Owionął go delikatny  orientalny aromat, świadectwo dekadenckich przyjemności, jakim  folgowano w tym domu. Z dala dobiegały odgłoży gotowania, brzęk  talerzy, śmiech jakiejś kobiety i narzekanie drugiej. Po lewej stronie  otwierał się korytarz, prowadzący najwyraźniej do kuchni, bo dochodził  stamtąd zapach gotowanej kapusty i smążonej ryby. Drzwi po prawej  stronie wychodziły na klatkę schodową. Wybrał tę drogę i powoli wspinał  się po nieoświetlonych stopniach.  Ściany korytarza na pierwszym piętrze ozdobione były nieskromnymi  obrazami. Złoty blask świec wabił go do otwartych  drzwi na końcu przejścia. Przyspieszył kroku. Postanowił, że zaskoczy ją,  kiedy wróci  z kolacji. Położy kres jej planom raz na zawsze.  Kiedy doszedł do drzwi, stanął jak wryty.  Była tutaj.  Jego ofiara siedziała przy toaletce, na stołeczku ozdobionym złotymi  frędzlami. Trzaskanie ognia w kominku musiało zagłuszyć kroki, nie  zauważyła bowiem jego obecności. A może była zbyt pochłonięta  czesaniem włosów.  Wyglądała młodo, na jakieś osiemnaście lat Jej wiek nie miał jednak  większego znaczenia; z pewnością niemoralna profesja czyniła ją  wystarczająco dojrzałą. I podobnie jak inne kobiety jej pokroju, panna  Isabel Darling doskonale wiedziała, jak radzić sobie z mężczyznami.  Ale tym razem miała wreszcie trafić na godnego przeciwnika.  Podziwiała swe odbicie w owalnym lustrze, przechylała głowę,  przymykała oczy, jakby zachwycona własną urodą. Pukle gęstych  kasztanowych włosów, przeplatanych rudawymi kosmykami, opadały jej  aż do talii. każdy ruch szczotki unosił je lekko i odsłaniał przed nim  kuszące krągłości ciała, okryte tylko jedwabną koszulą.  Nie mógł nie zareagować na ten widok. Krew poczęła szybciej krążyć w  jego żyłach, czuł przyjemne ciepło w lędźwiach. Ogarnęło go nagle  ogromne pożądanie, miał ochotę zapomnieć o swej misji i skorzystać z  usług tej ladacznicy, oddać się bez reszty rozkoszy.  Do diabła z nią!  Zacisnął dłonie w pieści i wszedł do buduaru. Gruby gęsty dywan tłumił  odgłos jego kroków. W otwartych drzwiach naprzeciwko widział  wnętrze pokoju zdominowanego przez wielkie łóSko z baldachimem,  złotymi zdobieniami i lustrem umocowanym w górnej jego części.  ŁóSko, na którym świadczyła usługi klientom.  Stanął tuż za jej plecami. Jego dłonie, odziane w cienkie rękawiczki z  cielęcej skóry, dotknęły jej ramion, palce zagłębiły się lekko w ciele,  delikatnym, ciepłym i miękkim jak u dziecka.  Zastygła w bezruchu, z ręką wzniesioną ku głowie. Spojrzała na jego  odbicie w lustrze. On także patrzył w jej szeroko otwarte, brązowe oczy,  obwiedzione zasłoną gęstych rzęs.  Zachłysnęła się ze strachu, zadrżała na całym ciele. Mimowolnie  pochylił się nad nią, zauroczony widokiem jej piersi. Choć pewnie  trafiłby za to do piekła, chciał jej posmakować...  Z dzikim krzykiem obróciła się na krześle i uderzyła go w pierś ciężką  szczotką do włosów. Krzywiąc twarz w grymążie wściekłości,  zamierzyła się do kolejnego ciosu.  Pochwycił jej rękę w nadgarstku.  Nie robiłbym tego, panno Darling.  Kim pan jest? Kto pana tutaj wpuścił?  Sam się wpuściłem.  Próbowała wyrwać rękę z jego uścisku.  -Proszę stąd wyjść. Zanim zacznę krzyczeć.  Proszę bardzo, niech pani krzyczy I tak nikt nic nie uslyszy.  Wyczuwał przerażanie dziewczyny. Widzial je w jej unoszacych się  chrapach i drżących ustach. Napawal sie wladza jaka mial teraz na dnią,  Wystarczyło jedno mocne szarpniecie a zlamałby jej delikatną kość.  Mógłby ukarać ją za to, co zrobila. Za to co zamierzala co zamierzała  zrobić.  Wyjął szczotkę z jej dłoni i polozyl na toaletke. Potem opuscil rece na  ramiona dziewczyny I wymruczal jej do ucha:  -Nie traktuje się gości w ten sposob. To przeszkadza w interesach.  Isabel Darling odsunęła się od niego zdumiona i gwałtownie  zamrugała.
Nie wiem, kim pan jest, ale ja pana tutaj nie zapraszałam. Ten dom jest  zamknięty.  Nie dla księcia Lynwood. Książe...? -Zmierzyła go wzrokiem,  przyglądała się otwarcie jego ubraniu, białemu fularowi, pelerynie,  irchowym spodniom i wysokim butom z polerowanej skóry. Potrząsnęła  lekko głową.  Jest pan za młody na księcia Lynwood. Zbyt... zbyt..  Cywilizowany - dokończył z nutką szyderstwa w głosie. Nie mogła nawet  przypuszczać, jak bardzo ten mężczyzna  różni się od swego ojca. Wciąż przyglądała mu się uważnie.  -Pan jest synem Lynwooda - powiedziała wreszcie powoli. —  Nazywa się pan jużtin Culver. Hrabia Kern.  Uniósł brwi w szyderczym grymążie podziwu.  -Widzę, że przeprowadziła pani staranny wywiad.  Isabel odwróciła się ponownie do lustra i zręcznie zwinęła włoży w luźny  kok, a potem upięła go szylkretowymi spinkami. Ta prosta czynność ujęła  go swą kobiecością. śądza i poczucie obowiązku walczyły w jego duszy  o pierwszeństwo.  -Proszę odejść — powiedziała. — Ta sprawa dotyczy pańskiego  ojca.  Nie, dotyczy mnie. Mój ojciec jest niedysponowany i ja zajmuję się  wszystkimi jego sprawami.  To bardzo delikatna kwestia - odparła Isabel, kładąc dłonie na toaletce. —  Poczekam z nią do czasu, gdy będę mogła rozmawiać z księciem  osobiście.  Nie. Załatwimy to teraz.  Niestety muszę nalegać na...  Niech pani sobie nalega, na co zechce, panno Darling. To i tak w niczym  pani nie pomoże - przerwał jej Kern stanowczym tonem. -Czytałem te  sfabrykowane wspomnienia, przynajmniej tę część, którą przesłała pani  mojemu ojcu.  Kern wpatrywał się w nią z gniewem, ona jednak odpowiedziała mu  równie zimnym i nieustępliwym spojrzeniem.  - Zawsze otwiera pan listy opatrzone napisem „Sprawa osobis  ta. Poufne"? Nie jest to powód do dumy. - Odwróciła się  i ponownie zajęła włosami. - A teraz proszę stąd wyjść.  Kem zacisnaj pięści, starając się zapanować nad falą gniewu, która  wzbierała w jego piersiach. Ta kobieta nigdy nie zobaczy jego ojca.  Ani nikt spoza jego rodziny.  Pochylił się nad nią i spojrzał w odbicie jej oczu w lustrze.  -Będzie pani załatwiać to ze mną i tylko ze mną - rzekł  przez zaciśnięte zęby. - Założę się, że nie brała pani tego pod  uwagę, kiedy układa ten swój nikczemny spisek.  Przez chwilę Isabel Darling wpatrywała się z zaskoczeniem w odbicie  intruza, otoczona aurą skrzywdzonej niewinności. Potem jednak na jej  ustach pojawił się pobłażliwy uśmiech.  Podniosła się powoli ze stołka, drobna kobieta, sięgająca mu ledwie do  ramienia. Kiedy przechadzała się po pokoju, kołysała zmysłowo  biodrami, nieświadoma nawet wrażenia, jakie robi to na lordzie Kern.  Jedwabna koszula nie odsłaniała tak wiele, jak by oczekiwał. Mimo to  Isabel Darling była ucieleśnieniem męskich fantazji.  Jego fantazji.  Proszę wiec mówić, z czym pan tutaj przyszedł-mraknęła.  Jest pani w posiadaniu obscenicznego tekstu, który opisuje miedzy  innymi mojego ojca. Jeśli ośmieli się go pani opublikować, oskarżę  panią o zniesławienie.  Proszę w takim razie udowodnić, że te wspomnienia są fałszywe.  Byłby to zapewne bardzo ciekawy proces.  Stał nieruchomo, rozwścieczony jej zuchwalstwem i świadomością, że  w gruncie rzeczy ta kobieta ma rację. Isabel Darling mogła zbrukać  jego dobre imię, wystawić ojca na pośmiewisko, narazić rodzinę na  plotki i ostracyzm. W dodatku jej propozycja nadeszła w najmniej  odpowiednim czasie. .....  -Książe wykorzystał moją matkę- mówiła dalej panna  Darling, podnosząc z sofy boa z róSowych piór,I bawiac sie nim tak  od niechcenia.-Wszyscy dowiedzą się o jego nikczemnym  postępku. Chyba że spełni pan moją prośbę.  -Prośbę?! - Lord Kem roześmiał się chrapliwie. - Szantaż,  oto właściwe słowo.  -Czyżby? - Postukała się palcem wskazjacym w brode.  Hmm – Ja nazwalabym to sprawiedliwoscia. Sprawiedliwoscia ? –  Chce pani wymoc na moim ojcu, by  lozył na panią, by przedstawiał panią jako prawdziwą damę, by wprowadził  bekarta ladacznicy do towarzystwa. Patrzyła mu śmiało w oczy, bezwstydna.  -Tak.  Lord Kern przechadzał się nerwowo po pokoju, myśląc z odrazą o upadku,  którego świadectwem był ten dom, o bólu złamanego Życia, stygmacie  degradacji i hańby.  To absurdalne. Pani nie ma żadnego wychowania. Pani nie przystaje do  dobrze wychowanego towarzystwa.  Nie jest to bardziej absurdalne niż obecność pańskiego ojca na dworze  królewskim, gdzie udaje uczciwego i godnego szacunku człowieka.  - Wżyłach księcia Lynwood płynie królewska krew.  -A chuć rozpustnika płynie w jego... -Zamilkła skromnie. —  Cóż, pan dobrze wie w czym.  Jej oburzenie i pełne wyrzutu słowa wprawiały go w jeszcze większy gniew.  Zachowywała się tak, jakby to ona - a raczej jej matka - została  skrzywdzona. Machnął ręką.  -Pani matka była dziwką. Robiła to, za co płaci się dziwkom.  Isabel Darling zbladła, ale nadal trzymała dumnie uniesioną  głowę. Jej drobne białe palce skubały nerwowo różowe boa.  A kto płaci panu za to, że jest pan zarozumiałym snobem?  Bardzo zabawne. Ile złota kosztuje pani milczenie?  Nie chcę pańskich pieniędzy. Wystarczy mi tylko wprowadzenie do  towarzystwa.  Zeby mogła pani oszukać jakiegoś biedaka i zaciągnąć go do ołtarza? Nie  ma mowy.  Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Lord Kern miał wrażenie, że za jej  bezczelnym spojrzeniem kryje się jakiś głębszy cel, sekret, którego nie mógł  poznać.  -Dlaczego miałabym nie wyjść dobrze za mąż? — spytała,  wzruszając ramionami. - Chcę Życia, którego odmówiono mojej  matce. Została uwiedziona przez księcia Lynwooda, a potem  porzucona na pastwę losu.  Melodramatyczna bzdura. - Lord Kem machnął ręką z lekcewaSeniem. -  Szybko zajęła się następnym klientem. Jestem  pewien, że usługiwała całej armii mężczyzn w tym samym czasie, kiedy  była związana z moim ojcem.  Isabel Darling odwróciła na moment wzrok, a on na chwilę  zatriumfował, zrozumiał bowiem, że się nie pomylił. Byli wtedy inni  mężczyźni. Wielu mężczyzn. Z pewnością wiedziała o nich wszystkich,  przeczytawszy wspomnienia swojej matki.  A ilu mężczyzn zadowoliła Isabel Darling? Hu klientów dotykało tego  wspaniałego ciała? Ilu dzieliło z nią łoże?  I dlaczego, na miłość Boską, on chciał robić to samo?  Podszedł do niej powoli.  Proszę nie udawać, że nic pani o tym nie wie, panno Darling. Wy  wszystkie jesteście takie same. Zabawiacie kaSdego, kto gotów jest  zapłacie odpowiednią cenę.  Czyżby? śadna kwota nie przekonałaby mnie do tego, żeby zadawać się  z panem.  Załóżmy, że zgodziłbym się łożyć na panią i wprowadzić panią do  towarzystwa. Co dałaby mi pani w zamian?  Isabel otworzyła szerzej oczy, kiedy stanął tuż przed nią. Nie zauważyła  nawet, że różowe boa wyśliznęło się z jej palców i opadło na podłogę.  Zdawało się, że powietrze przeżycone jest dziwnym napięciem, jakby  przed chwilą uderzył piorun. Lord Kern przyszedł tutaj, spodziewając się  ujrzeć jakąś podstarzałą ladacznicę o prostackiej urodzie, a nie tę  filigranową dziewczynę o ciemnych oczach i delikatnych rysach. Choć  był na nią wściekły, musiał przyznać, że nie brak jej odwagi Nie przestraszyła  się go.  Jego ciało płonęło pożądaniem. Mimo to trzymał ręce przy sobie, nawet  gdy zatrzepotała lekko rzęsami, jakby gotowa była się poddać. Miała  delikatne wilgotne usta; lekko rozchylone wargi odsłaniały perliście białe  zęby.  Nigdy dotąd Kem nie składał podobnych propozycji zwykłej prostytutce,  jednak ona pozbawiała go niemal kontroli nad własnym ciałem. Pochylił  się nad nią i palcem uniósł lekko jej brode  Czarodziejko -mruczał. - źle to rozegrałaś. Byłoby znacznie lepiej,  gdybyś szukała mojej protekcji. W brązowych oczach Isabel pojawiły się  złote iskierki. Czuł,  ze dziewczyna drży niczym klacz wietrząca nadejście ogiera. Potem  odwróciła się raptownie na piecie i wycofała.  Stanęła za złoconym krzesłem. Jej dumnie uniesiona głowa wyrażała gniew i  pogardę, Isabel odezwała się jednak zupełnie spokojnym głożem:  -Jest pan równie odrażający jak pański ojciec. Wprowadzi  mnie pan do towarzystwa albo opublikuję te wspomnienia  w przeciągu miesiąca.  Kern zazgrzytał zębami. Jakże był głupi, pozwalając omamić się jej czarom.  Gdyby świat dowiedział się o niecnych postępkach jego ojca, czekałyby ich  naprawdę trudne chwile. Skandal dotknąłby całej rodziny,łącznie z jego  narzeczoną, naiwną lady Helen Jefrries. Kto wie, być może zniweczyłoby to  nawet ich małżeńskie plany.  Mimo to nie mógł przystać na ten szantaż. Postąpiłby wbrew wszystkim  zasadom, którymi kierował się do tej pory.  Powoli zbliżał się do Isabel Darling. Ta stała mężnie w miejscu, niczym  męczennik czekający na nadejście lwa. Nie jak amoralna ladacznica.  Fizyczne piękno mążkowało tylko brzydotę jej charakteru.  Tym razem trzymał na wodzy wściekłość. Otoczył dłońmi jej delikatną szyję.  Przez cienkie rękawiczki czuł delikatne bicie jej pulsu.  Prowadzi pani niebezpieczną grę, panno Darling. Ale będzie pani musiała  znaleźć sobie inną ofiarę.  Nie ośmieli się pan odmówić - odrzekła; zniSając głos.  Wręcz przeciwnie. — Zmierzył ją pogardliwym spojrzeniem. —Łatwiej  byłoby uczynić damę z trędowatego niż z pani.  Z jej ust wyrwał się gniewny syk. Mimo to patrzyła mu śmiało w oczy, jakby  nie czuła się wcale dotknięta tą obelgą. Nawet teraz nie mógł przestać myśleć  o jej delikatnym ciele. Choć czuł odrazę do samego siebie, miał ochotę  przewrócić ją teraz na podłogę i wziąć to, co sprzedawała innym  mężczyznom...  - No, no... - dobiegł od drzwi modulowany kobiecy głos. -  Jakaż to czarująca scena.  Oskarżycielski ton przywołał Isabel do rzeczywistości. Odwróciła  się tak gwałtownie, że pokój zawirował jej przed oczami.  A może był to efekt zbyt długiego wpatrywania się w bezlitosne  zielone oczy lorda Kern. Przez krótką chwilę była sparaliSowana jego  obecnością, zapachem deszczu zmieszanym z niebezpiecznym aromatem  mężczyzny.  Tymczasem on, wcielenie arogancji, odwrócił się spokojnie w stronę  nieoczekiwanego gościa, jakby przed chwilą nie oplótł palców wokół  gardła Isabel. Wciąż czuła ucisk tych dłoni, silnych i groźnych, zdolnych  odebrać jej życie. Tłumiąc drżenie, patrzyła, jak Callie swobodnym  krokiem wchodzi do buduaru.  Kołysząc przesadnie biodrami, kobieta starała się zwrócić uwagę na swą  wspaniałą figurę. Jak dotąd, czas był łaskawy dla Callandry Hughes; jej  twarz znaczyły tylko nieliczne zmarszczki, w bujnych blond włosach nie  było widać ani śladu siwizny. Uwielbiała mężczyzn - a raczej uwielbiała,  kiedy ci poświęcali jej uwagę.  Powoli ściągała koronkową chustę okrywającą głęboko wycięty dekolt  sukni, zamieniając tę czynność w prawdziwy spektakl, niczym  śpiewaczka operowa.  -Wstydź się, Isabel - zamruczała zmysłowo, nie odrywając spojrzenia  błękitnych oczu od lorda Kern.- Nie powinnaś zatrzymywać takiego  przystojnego ogiera tylko dla siebie.  Isabel zesztywniała z oburzenia.  To prywatna rozmowa.  O, jestem tego pewna. - Callie przysunęła się do lorda Kem i pochyliła  lekko, by ten mógł lepiej przyjrzeć się jej piersiom. -  Kim pan jest? Kern zignorował jej pytanie.  -Pani wybaczy, właśnie wychodziłem.  Tak szybko? - Callie wydęła lekko usta i wzięła go pod rękę. - Być może  wolałby pan towarzystwo kobiety, która wie nieco więcej o tym, jak  zadowolić prawdziwego mezczczyzne.  Ciociu Callie - przerwała jej Jsabel. - Chciałabym omówić z tobą pewną  ważną sprawę.  Później...  -Teraz. Mój gość sam znajdzie drogę do wyjscia.  Callie wykrzywila pelne, zmyslowe usta w grymążie zlosci niczym  dziecko, ktoremu odebrano zabawke,wypuscila jednak ramię Kerna.  Arystokrata uklonil sie sztywno obu kobietom. Jego spojrzenie przeszyło  na moment Isabel, ta zas poczula znowu
   ten dziwny ucisk w żołądku. Kern niepokoił ją od samego początku, odkąd  ujrzała jego odbicie w lustrze i omal nie zemdlała z przerażenia. Nie  oglądając się więcej za siebie, lord wyszedł z pokoju.  Łatwiej byłoby uczynić damą z trędowatego niż z pani.  Isabel zacisnęła dłoń na buteleczce z pertumami, jakby chciała cisnąć nią w  jego plecy. Z wściekłością myślała o tym, jak ją potraktował, jakby była  robakiem, którego może rozgnieść swą elegancko obutą stopą. Niech sobie  myśli, że poluje na posag, szuka przygody. Był tylko bogatym snobem,  uważał, ze jest przez to lepszy od tych, którym mniej się w życiu  poszczęściło.  Być może uważał ich sprawę za zakończoną, ale w takim razie czekała go  jeszcze przykra niespodzianka.  -Więc- przemówiła Callie, odciągając uwagę Isabel od  pustych drzwi. - Cóż to za ważna sprawa, którą musisz ze mną  przedyskutować?  Isabel próbowała powstrzymać rumieniec wstydu, który wypływał na jej  policzki.  -Nie ma żadnej ważnej sprawy. Nie chciałam tylko, żebyś  z nim wyszła.  -Rozumiem. - Callie zamyśliła się na moment i podeszła  bliżej do Isabel. - Więc mała dziewczynka Aurory ma wreszcie  swojego przyjaciela. Kim on jest?  -To arogancki bubek i snob, oto, kim jest  Callie uniosła idealnie wyregulowane brwi.  -Cóż, czy nie są nimi wszyscy mężczyźni? - zbliżyła się  do toaletki i zaczęła poprawiać swe złote loki, obserwując  jednocześnie odbicie Isabel w lustrze. - Zastanawiałam się,  dlaczego ostatnio jesteś taka skryta. Teraz już wiem. Wreszcie  znalazłaś sobie adoratora.  Isabel próbowała się jakoś wytłumaczyć.  Jego ojciec był przyjacielem mamy, to wszystko.  To zabawne. Teraz syn uległ urokowi córki. — Callie przyglądała się  uważnie Isabel, jakby zobaczyła ją nagle na nowo. -Nie powinnam być  chyba zaskoczona. Wyrosłaś na piękną dziewczynę, równie piękną jak  Aurora.  Isabd przełknęła z trudem ślinę. Chciała temu zaprzeczyć. Choć sama  dostrzegała w sobie ślady niezwykłej urody matki.  Wenus  Aurory Darling, nadal czuła się jak niezdarne dziecko, przeganiane z miejsca  na miejsce przez okrutnych rówieśników, którzy wypominali jej głośno  nieślubne pochodzenie.  Nasza Isabel ma dość własnego uroku — oświadczyła niska, krągła kobieta,  która weszła właśnie w tej chwili do buduaru. Ciotka Minenra albo Minnie,  jak nazywała ją Isabel, krzątała się pokoju niczym skupiona kula energii,  poprawiała poduszki na sofie, ustawiała fiolki z kosmetykami. - A ja  chciałabym wiedzieć, co robił w tym domu lord Kern.  Lord Kern? - powtórzyła Callie, otwierając usta ze zdumienia. Wskazała na  drzwi, za którymi zniknął przed chwilą tajemniczy mężczyzna. - Syn  Lynwooda? To był on?  Jasne. - Krzywiąc się z irytacją, Minnie podniosła z podłogi różowe boa. -  Widziałam, jak stąd wychodził. Powiedział mi, że wszedł tylnym wejściem.  A to twoja wina, Callandro, znów zapomniałaś zamknąć drzwi. Byle łajdak  mógł się tu dostać i zrobić nam krzywdę.  Callie poderwała dumnie głowę.  -Nie jestem służącą, nie będę sprawdzała wszystkich drzwi  i okien. . ... .  -Będziesz robić, co do ciebie należy, panno Mądralmska,  albo wylądujesz na ulicy.  -O nie, panno Wszechmocna Minnie. - Callie podeszła do  starszej kobiety. - Na łożu śmierci Aurora obiecała, ze zawsze  będę miała tu dom.  -Jeśli zechcesz stosować się do zasad, jakie w nim panują. A to  oznacza, że musisz wypełniać swoje obowiązki, a nie wylegiwać się do  południa, a potem mizdrzyć do lustra przez cały wieczór.  -Posłuchaj, ty stara wiedźmo. Tylko dlatego, że zawsze  byłam ładniejsza od ciebie...  -Przestańcie. - Isabel wkroczyła pomiędzy zwaśnione kobiety.  - Natychmiast przestańcie się kłócić!  Minnie mierzyła dziewczynę przez chwilę gniewnym spojrzeniem. Potem  jednak pokornie schyliła swą siwiejącą głowę, okrytą białym czepkiem.  -Przepraszam. To ten przeklęty irlandzki temperament. Twoja matka zawsze  mi go wypominała.
Cóż, ja nic muszę nikogo przepraszać - powiedziała Callie, potrząsając  dumnie lokami. - To Isabel złamała reguły i przyjęła w tym domu  mężczyznę. To z jej powodu wszystkie musiałyśmy zerwać z naszą profesją.  Ale być może nasza mała dziewczynka, nie jest już tak niewinna.  Minnie otwierała już usta, by odpowiedzieć jej jakąś cięta uwagą, lecz Isabel  uniosła rękę, chcąc zapobiec dalszej kłótni.  Odesłałam stąd lorda Kern i sprawę uważam za zakończoną.  On tu wróci - oświadczyła Callie. - Zbyt dobrze znam mężczyzn, widziałam  to w jego oczach. już go zauroczyłaś, ja ci to mówię. - Zakręciła się w  miejscu i szybkim krokiem wyszła z pokoju, szeleszcząc sukniami.  Bezczelna dziewucha.-Minnie potrząsnęła za nią pięścią. -Pomyślałby kto, że  to sama księżna Lynwood, a nie stara zdzira. - Minnie wsunęła boa ze  strusich piór do szuflady. - Nie przejmuj się, moja droga. Pogadam sobie z  nią później.  Proszę daj już temu pokój.  O nie. - Minnie przerwała na moment sprzątanie i podniosła wzrok na Isabel.  - Kocham cię jak własną córkę. Nie pozwolę, żeby ktoś ci dokuczał.  Dziewczyna zdobyła się na słaby uśmiech. Choć nie łączyło ich żadne  pokrewieństwo, traktowała Minnie i inne kobiety zamieszkujące ten dom jak  ciotki. Minnie często odwiedzała ją na wsi, gdzie na życzenie swej matki  dziewczyna wychowywała się pod okiem guwernantki, z dala od lupanaru. A  kiedy w zeszłym roku Aurora Darling zmarła, dziewczyna wróciła do  Londynu. Nie miała innego wyjścia. Ekstrawagancka do samego końca  Aurora Darling wydała wszystkie oszczędności i umarła jako biedaczka.  Minnie polerowała skrajem fartuszka alabastrowy posążek bogini  -A teraz powiedz mi, po co przyszedł tutaj lord Kern.  Isabel otworzyła usta, a potem zamknęła je skonfundowana.  Nie chciała, by ciotki dowiedziały się o jej planach, jeszcze nie, a tymczasem  lord Kern wyjawił jej sekret.  Zrozumiała, jak trudny jest dylemat, przed którym stanęła w tej chwili, a ta  świadomość pozbawiła ją nagle sił. Kolana  ugięły się pod nią, opadła bezsilnie na sofę. Obejmowała się ramionami,  próbując jakoś ogarnąć ten ból, zapanować nad nim. Dopiero teraz jednak  dały o sobie znać złość i frustracie wywołane okropną rozmową z lordem  Kern, a łzy napłynęły szerokim strumieniem do oczu.  Matko Boska. - Minnie przyłożyła dłoń do policzka. - To prawda, że  potrzebujemy pieniędzy, ale chyba nie sprzedałaś się temu mężczyźnie.  Oczywiście, że nie! - Isabel przypomniała sobie tę straszną chwilę, kiedy  oskarżył ją o uprawianie nierządu, a ona zastanawiała się - choć trwało to  ledwie mgnienie oka -jak by to było, gdyby rozebrała się dla lorda Kem i  pozwalała mu dotykać się na wszystkie te sposoby, o których rozmawiały  jej ciotki, gdy podsłuchiwała je ukradkiem.  Obraził cię jakoś? - Oburzona Minnie usiadła obok podopiecznej na sofie  i objęta ramieniem, próbując ją jakoś pocieszyć. - Powiedz tylko słowo, a  zaraz popędzę za tym zarozumiałym łajdakiem.  Nie, nie stało się nic takiego.  Więc dlaczego ten człowiek wkradł się tutaj do ciebie?  Bo... -Isabel zastanawiała się przez chwilę, czy nie powinna  skłamać, lecz nieugięte spojrzenie orzechowych oczu domagało się od  niej prawdy, jak wtedy, gdy jeszcze jako małe dziecko zabrała brylantowe  kolczyki mamy. Ogarnęło ją znajome poczucie bezpieczeństwa, miała  ochotę powiedzieć Minnie o wszystkich obawach i podejrzeniach, które  wzbierały w niej, odkąd przeczytała wspomnienia matki. - Bo napisałam  do jego ojca.  -Do Lynwooda? A czegóS to mogła chcieć od tego starego  kozła taka dziewczynka jak ty?  Nie chcąc zbyt pochopnie wyjawiać całej prawny i bojąc się  jednocześnie, że nie będzie w stanie zataić jej przed ciotką Isabel wstała z  sofy i łamiącym się głożem oświadczyła:  -Przepraszam, ale nie chciałabym więcej rozmawiać na ten temat.  Potem wybiegła do sypialni - niegdyś sypialni jej matki I zaczela otwierac  wszystkie szuflady az znalazla haftowane chusteczki. drżącymi dłońmi  ocierała policzki. Niech  piekło pochłonie lorda Kern! Po co przychodził tutaj i wtrącał się w nie swoje  sprawy!  Łatwiej byłaby uczynić dame z trędowatego niż z pani. Isabel odchyliła głowę  do tyłu i wpatrywała się przez chwilę w sufit zdobiony złoconymi  gzymsikami. Jego słowa tkwiły jak cierń w jej sercu. Nie wyobrażał sobie  nawet, jak celnie, jak boleśnie ją ugodził. Nie mógł wiedzieć, od ilu już lat  marzyła o tym, by znaleźć sobie miejsce w towarzystwie, które pogardza  dzieckiem kurtyzany.  Kiedy ujrzała w lustrze jego odbicie, pomyślała, źe odwiedził ją diabeł we  własnej osobie; te niepokojące zielone oczy, włoży czarne jak sam grzech,  twarz zacięta w grymążie złości, która mogłaby zwarzyć świeże mleko. Wielki  i zuchwały, górował nad Isabel, zaskoczył ją i zniszczył misterny plan, który  przygotowywała od tygodni.  Przypuszczała, że przyjdzie jej układać się z człowiekiem słabego zdrowia,  podstarzałym arystokratą pozbawionym skrupułów, który bez większych  oporów przyjmie jej warunki. Wszyscy dobrze urodzeni chcieli za wszelką  cenę chronić swoją reputację. Odwiedzali jej matkę pod osłoną ciemności i  wychodzili przed Świtem jak złodzieje.  Teraz Isabel przeklinała w duchu swą naiwność. Mogła wybrać się do domu  Lynwooda osobiście, niezapowiedziana, zażadać rozmowy w cztery oczy. Tak  wiele zależało od tego, czy zostanie zaakceptowana przez towarzystwo. To był  pierwszy krok na drodze do odkrycia prawdy. Nigdy nie zazna spokoju, jeśli  książe zabierze tę prawdę ze sobą do grobu.  - Chodzi o te wspomnienia, prawda? - odezwała się nagle Minnie. - Znalazłaś  dziennik Aurory. I chcesz je wykorzystać w jakimś niemądrym celu.  Zaskoczona Isabel odwróciła się na piecie. Ciotka Minnie stała w drzwiach, z  dłońmi opartymi na biodrach.  -Skąd wiesz o pamiętniku mamy? - wybuchnęła dziewczyna.  - Ja odkryłam go dopiero przed miesiącem.  Irlandka wzruszyła ramionami.  -Pamiętam, że ciągle coś pisała w tej swojej książeczce.  Choć nigdy nie chciała o tym mówić.  Isabel natknęła się na ów dziennik przypadkiem, kiedy przeglądała  zawartość kosza na bieliznę.  —Przepraszam, powinnam była powiedzieć ci o tym kiedy go znalazłam,  ale... - Przerwała, zagryzając nerwowo wami Tym razem nie chciała  dzielić się z nikim swoimi przemysleniami. Wspomnienia zawarte w  dzienniku były zbyt skandaliczne, zbyt konkretne. Ujawniały też słabości  i grzechy jej matki.  Minnie stała w bezruchu.  A jakież to wydumane bzdury opisała Aurora w tym swoim pamiętniku?  Pisała o mężczyznach... o mężczyznach jej Życia. To wszystko. - Isabel  nie wiedziała nawet, jakich lat dotyczą opisywane zdarzenia i pikantne  opowieści o kolejnych kochankach matki, ta bowiemużywała typowego  dla niej, roztrzepanego stylu, skupiając się raczej na poetyckich  porównaniach i własnych przeŻyciach niż na konkretach.  Isabel przeczytała dziennik od deski do deski, zamknięta w swoim  pokoju. Po raz pierwszy dowiedziała się, jak naprawdę wyglądało życie  matki, i był to dla niej prawdziwy szok. Przedtem wyobrażała sobie tylko  romantyczne schadzki z wybranymi dżentelmenami z towarzystwa, teraz  poznała szczegóły seksualnych podbojów Aurory. Jednak prawdziwy  wstrząs czekał ją dopiero później, kiedy przewróciła ostatnią kartkę i  przeczytała tę finałową, przeklętą notatkę.,.  -Czyżbyś próbowała szantażować księcia? - Pełen nagany  głos Minnie wyrwał dziewczynę z rozmyślań. - Zagroziłaś mu,  Se opublikujesz wspomnienia, jeśli ci nie zapłaci?  Minnie odgadła tylko cześć prawdy- tę złą część. Isabel próbowała  uniknąć bezpośredniej odpowiedzi.  -Mama nie zostawiła nic wartościowego. Wiesz, jak bezmyślnie  wydawała pieniądze. Byłoby cudownie, gdybyśmy mogły  wyprowadzić się z Londynu, ty i ciotka Callie, i ciotki Di i Persy.  Szczególnie ciocia Persy potrzebuje świeżego wiejskiego powietrza.  A cała reszta... musimy uwolnić się wreszcie od tego  wszystkiego.- Isabel zatoczyła ręką łuk, wskazując rozowy  pokój, frywome złocenia i ozdoby. Czuła się tutaj tak, jakby  zamieszkała na szczycie tortu weselnego, smutnej pozostałości po  niespełnionych marzeniach jej matki.  To jeszcze nie wszystko- powiedziała powoli Minnie uważnie się przyglądając  podopiecznej. -Na pewno zastanawiasz się, kto był twoim ojcem. Czy w  pamiętniku jest coś na ten temat?  Ogromny żal ścisnął serce Isabel. Podeszła do okna, rozsunęła zasłony i  patrzyła na okrytą mrokiem ulice.  Mama nazywała go Apollo, Nie podała jego prawdziwego nazwiska, mówiła  tylko, że to dżentelmen, - Starając się zapomnieć o palącej tęsknocie, która  poSerała jej duszę, spytała cicho; - Jesteś pewna, że mama nigdy o nim nie  wspominała?  -Nie. -Minnie westchnęła ciężko. - Aurora potrafiła dotrzymać  tajemnicy, tego nie można jej odmówić. śyła tutaj sama do  twych narodzin. Wtedy on już ją porzucił, ją i ciebie. - Zamilkła  na moment - Ale Lynwood nie jest twoim ojcem, jeśli tak właśnie  myślisz. Aurora poznała go dopiero po twoich urodzinach,  Isabel wiedziała, już o tym z lektury pamiętnika. Nie odwracała głowy, bo  Minnie zawsze potrafiła czytać z jej twarzy. — Cóż, to też jest jakaś  pociecha,  Nie powinnaś tego robić, moja droga, to niemądre - poradziła jej Irlandka.  Dziewczyna słyszała, jak opiekunka chodzi po pokoju, układa pióra na biurku,  poprawia poduszki. - Twój ojciec wcale się tobą nie interesuje. Nigdy nie  pofatygował się z wizytą, nie zdradził ci nawet swojego nazwiska.  Przysyłał mamie pieniądze na moje wychowanie.  Jasne, ale kiedy tylko Aurora umarła, nie przysyłał już nawet tej jałmuSny. Ale  nie jest jeszcze z nami tak źle, nie musisz go szukać.  -Nigdy nie powiedziałam, że go szukam - odparowała Isabel  Zacisnęła dłoń na grubej aksamitnej zasłonie. Dawno temu, kiedy  była jeszcze dość mała, by wierzyć w bajki, wyobrażała sobie, że jej ojciec  jest władcą jakiegoś tajemniczego królestwa. Kiedy wiejskie dzieci z niej  szydziły, pragnęła im udowodnić, że jest prawdziwą księżniczką. Czekała na  jedną z tych nielicznych wizyt w Londynie, aż mama zamknie ją w swych  objęciach, a wtedy wyrzuciła z siebie wszystkie dręczące ją pytania.  Nigdy nie zapomni wyrazu twarzy matki, tego ogromnego smutku, który  pojawił się nagle w jej oczach. Szlochając głośno,  Aurora uciekła do swego pokoju. Widząc, jak matka, zazwyczaj tak  radosna i pogodna, popada nagle w głęboką melancholię, Isabel doznała  prawdziwego szoku, a jednocześnie zaczęła pogardzać człowiekiem, który  skazał je obie na taki los. Nie interesowała się już więcej ojcem ani wtedy,  ani później.  Teraz miała jednak inny powód, by go odszukać, nie związany z  pieniędzmi. Wierzyła, że jeśli wszystko pójdzie po jej myśli, wkrótce  pozna jego tożsamość.  -Nadal wyglądasz na przygnębioną, moje dziecko, - Minnie  przyglądała się jej z boku, uważna i zatroskana. - Czy Aurora  napisała może coś o swej śmiertelnej chorobie?  Isabel nagle zaschło w ustach.  Tylko kilka zdań.  I co takiego pisała? - Irlandka nie dawała się łatwo zbyć. -Powiedz mi,  kochanie. możesz zaufać swojej cioci. Zawsze chciałam przede  wszystkim twojego dobra.  Ten łagodny, kojący głos pozbawił Isabel wszelkich uprzedzeń. Nie  powiedziała Minnie całej prawdy, bala się bowiem, że ta spróbuje ją  powstrzymać. Nie przyznała, że jest tylko jeden prawdziwy powód, dla  którego chciałaby znaleźć się w towarzystwie, bez względu na ryzyko,  jakie musi podjąć.. Poprzysięgła to sobie, przeczytawszy tę ostatnią,  przerażającą notatkę w pamiętniku.  może jednak powinna powiedzieć. Ciotka Minnie wkrótce  i tak sama by się o tym dowiedziała.  Isabel odwróciła się wreszcie do niej. Irlandka stała obok niej  przekrzywiając lekko głowę, z rękami splecionymi na brzuchu, zatroskana  i przejęta. Dziewczyna nabrała głęboko powietrza i drżącym głożem  zaczęła mówić o swych podejrzeniach:  Mama napisała... że ktoś nie chciał jej pozwolić, by dokończyła  pamiętnik,  Minnie zmrużyła oczy.  Ktoś chciał ją powstrzymać? Kto?  Jeden z jej arystokratycznych kochanków.- Isabel odetchnęła jeszcze raz  głęboko I dala wreszcie wyraz straszliwym myślom, które dreczyly ja od  wielu dni i nocy. - Widzisz, on ją otruł. Została zamordowana.  Kwiecień   Wczorajszej nocy przyszedł do mnie Zeus.  Jego nieoczekiwana wizyta zaniepokoiło mnie i ucieszyła jednocześnie, gdyż  zachowywał się tak, jakby nigdy nie doszło do tej straszliwej kłótni, która  poróżniła nas przed łaty. Podobnie jak ja, Jego Wysokość Książe L. nie oparł  się niszczącej sile czasu. Znów jednak chciał być bykiem dla mojej Europy, a ja  z radością przyłączyłam się do tej rozkosznej gonitwy. Dopiero gdy ujarzmił  mnie w cudowny sposób, wyjawił prawdziwy cel swej wizyty: kazał mi  zaprzestać sporządzania memuarów.  Nie mam pojęcia, jak L. dowiedział się o moim sekrecie, nie rozmawiałam z  nim bowiem od wielu łat. Być może wiedziałabym, kto był jego szpiegiem,  gdybym nie była tak poruszona. Niczym Hera ogarnięta świętym gniewem,  odprawiłam Zeusa z niczym.  Obawiam się, że teraz, kiedy on poznał moją tajemnicę, dowiedzsię o niej i  pozostali. Na pewno żaden z mych nieznośnych kochanków sprzed łat nie  chciałby ujrzeć tych wspomnień w druku. To ludzie wysoko urodzeni, zajmujący  poważne stanowisko, równie potężni jak nieśmiertelni bogowie z góry Olimp,  których imiona nadałam im w tym pamiętniku - a ich żądze, możliwości i  upodobania mogłyby przy tym zadowolić każdą kobietę.  Im dłużej myślę o tym, czego jeszcze mogę doświadczyć, z tym większą  niecierpliwością czekam na spotkanie z każdym spośród nich.  „Prawdziwe wyznania kurtyzany"  To była ona.  Lord Kern przysunął się bliżej do okna karety, wpatrzony w jeden punkt  Zaledwie przed chwilą wyszedł z Pałacu Westminsterskiego, gdzie  przyglądał się obradom Izby Lordów. W odróżnieniu od innych młodych  arystokratów, którzy spędzali całe dnie na hazardzie i pustych  rozrywkach, lord Kern uważał, że powinien przygotować się dobrze do  momentu, kiedy zajmie należne mu miejsce w parlamencie. Dzisiaj  jednak nie mógł usiedzieć na miejscu. Jego umysł uciekał wciąż od  polityki. Z irytującym uporem wszystkie jego myśli powracały wciąż do  niej.  Kiedy powóz wjechał w dzielnice biedy, Kern z przyzwyczajenia sięgnął  do zasłon, by odgrodzić się od tego smutnego Świata. Gdy pojazd zwolnił  na skrzyżowaniu dwóch wąskich  uliczek, zobaczył ją,  Szła powoli po chodniku, mijając zapuszczone ceglane budynki.  Czerwony blask zachodzącego słońca padał na jej gęste  ciemne włoży.  Choć widział ją tylko od tyłu, rozpoznał tę szczupłą figurę i  charakterystyczny rozkołysany krok. Była to ta sama postać, która  nawiedzała go w snach i na jawie przez ostatnie trzy dni i noce.  zbliżyła się do wielkiego brodatego mężczyzny, który czekał na nią w  bocznej alejce. Ten podał jej butelkę. Kiedy pochwyciła ją chciwie i  przystawiła do ust, brodaty prostak przyciągną kobietę do siebie i położył  dłoń na jej pośladkach.
Kern pochwyci klamkę. Gotów był wyskoczyć z karety pospieszyć jej z  pomocą. Wtedy jednak powóz minął parę, a on mógł zobaczyć jej twarz.  Miała brzydką ziemistą cerę ladacznicy. Gin ściekal struSką z kącika  wąskich ust. W cieniu jej włoży nie wydawały się już tak bujne i zadbane.  Rozluźnił napięte mięśnie i opadł na skórzane poduszki. Jak mógł pomylić  zwykłą ulicznicę z piękną i inteligentną Isabel Darling.  W zamyśleniu patrzył na budynki i ludzi za oknem karety; złodziei,  fałszerzy i Sebraków, prostytutki, które szukały klientów niemal pod  samymi murami Westminster Abbey. Panna Darling nie miała powodów, by  uprawiać swój proceder tutaj, w tej dzielnicy diabła. Była właścicielką  eleganckiego domu schadzek w przyzwoitej okolicy. I spodziewała się  zapewne sporych profitów z publikacji memuarów swej matki.  Skrzywił się odruchowo i poprawił na siedzeniu. Wyobrażał sobie, jaką  sensację może wywołać podobna książka. Cały Londyn będzie chciał ją  kupić i poczytać o arystokratycznych kochankach Aurory. Skandal zatrzęsie  londyńską śmietanką towarzyską. Okryje hańbą cały ród Lynwoodów. Kern,  który w czasie choroby ojca pełnił obowiązki głowy rodziny, przygotowywał  się już pżychicznie na ten kryzys.  Poza tym musiał zrobić coś jeszcze. Teraz. Zanim znów odłoży to na  później.  Wzdragał się przed tym zadaniem. Poczucie obowiązku nakazywało mu  jednak ostrzec George'a Jeffriesa, markiza Hathaway. Przez całe życie  uważał go za wzór dżentelmena, zarówno ze względu na jego nienaganne  maniery, jak i uczciwość. Był on ogólnie szanowanym mężem stanu; z jego  zdaniem liczył się sam premier. Przez wiele lat był bliższy Kernowi niż  własny ojciec.  Więzy łączące obie rodziny sięgały co najmniej kilku pokoleń wstecz.  Dziadek Kerna opiekował się Hathawayem i jego małym braciszkiem, kiedy  ci zostali sierotami. Później Hathaway spłacił dług wdzięczności,  zapewniając Kemowi solidne wychowanie tak bardzo potrzebne młodemu  chłopcu, którego prawdziwy ojciec znikał na całe tygodnie - a nawet  miesiące - szukając  miłosnych przygód i zjawiając się w domu tylko po to, by spłodzić ze swą  biedną Soną kolejne dziecko.  Kern zapamiętal matkę jako poważną matronę, która prawie nigdy nie  opuszczała swych komnat Często płakała z byle powodu, a on już jako  małe dziecko wiedział, że nie powinien sprawiać jej kłopotu. Kochał ją  szczerze i żył dla tych rzadkich chwil, kiedy poświęcała mu choć  odrobinę uwagi. Teraz rozumiał już rozpacz, która wypełniała cale jej  życie. Los obdarzył ją bezwartościowym mężem rozpustnikiem, a on był  jedynym spośród sześciorga jej dzieci, które przeżyto okres  niemowlęctwa. Umarła, kiedy miał dziesięć lat Pamiętał jak przez mgłę  jej ciało złożone w trumnie, szczupłe dłonie skrzyżowane na białej sukni.  Gdy zaczęto przykręcać wieko, nagle wpadł w panikę, wyobraził sobie,  jak na zawsze spowijają ją ciemności, jak robaki toczą jej ciało. Rzucił się  na pastora, kopał i krzyczał, aż lord Hathaway musiał wyprowadzić go na  zewnątrz i przytrzymać, póki Kern całkiem nie opadł z sił.  Ojca nie było na pogrzebie. Przebywał wtedy na kontynencie i choć  ruszył w drogę powrotną natychmiast po otrzymaniu wieści o poważnej  chorobie żony, przyjechał dopiero tydzień po jej pogrzebie.  Kiedy chłopiec wyjeżdżał na pierwszy semestr nauki do Eton, ojciec leżał  nieprzytomny po całonocnych hulankach. Hathaway wstąpił wtedy do  nich, wsunął podopiecznemu do kieszeni sakiewkę pełną złota i pomachał  na poSegnanie, kiedy kareta ruszała w drogę.  Kem zawsze wiedział, że poślubi jedyną córką Hathawaya, kiedy ta  osiągnie już odpowiedni wiek. Tak jak i on, lady Helen Jeffries straciła  matkę jako mało dziecko. Teraz miala osiemnascie lat a on dwadzieścia  osiem. Mieli się pobrać za dwa miesiace, pod koniec sezonu. Z  zadowoleniem myslal o tym zwiazku , gdyz lady Helen była łagodna i  miła, a ich małżeństwo połączyłoby na stałe dwie wielkie rodziny. .  Pod warunkiem, że Hathaway nadal bedzie go uważał za  Odpowiedniego kandyda na zięcia, ,to znaczy wtedy gdy Kernowi uda sie  zarzegnac burze przygotowana przez Isabel Darling.  Zacisnął mocniej dłoń na ozdobnym uchwycie, kiedy powoź  zakrecil w Grosvenor Square. Niech piekło pochłonie tę przeklęta szantazystkę!  Jeśli zobaczy ją jeszcze kiedyś, może ulec pokusie i udusić tę dziewkę, by raz  na zawsze położyć kres jej knowaniom.  Powóz zatrzymał się przed solidnym miejskim domem z szarego kamienia.  Lokaj z zapaloną pochodnią w dłoni otworzył drzwi. Kern wyszedł na zewnątrz  i zatrzymał się na moment, wdychając chłodne wieczorne powietrze,  przeżycone wszechobecnym zapachem dymu. Zbierał siły na spotkanie z  Hathawayem.  Dyskrecja była jedną z najbardziej cenionych cech markiza Teraz Kem musiał  go poinformować, że w związku z planowanym małżeństwem jego córka może  stać się obiektem drwin. Honor nakazywał mu, by zaproponował wycofanie  swej oferty.  CięSkim krokiem wspiął się na schody. Odźwierny wprowadził . go do  eleganckiego hallu. Kern znał to miejsce równie dobrze jak własny dom, od  marmurowych schodów do portretów przódków na pokrytych drewnem  ścianach.  -Czy lord Hathaway jest w domu? - spytał służącego.  Lokaj odebrał od niego płaszcz i kapelusz.  -Tak, wasza wielmoSność, ale jego lordowska mość podej  muje właśnie gości spoza miasta.  Do diabła! Kem chciałby już mieć ten przykry obowiązek za sobą. Teraz znów  będzie musiał poczekać.  -Więc prowadź mnie do środka. - Słysząc juz z dala gwar  głosów, ruszył za służącym do wysoko sklepionego salonu.  - Lord Kern - zapowiedział jego wejście lokaj.  Spojrzenie Kerna powędrowało najpierw do gospodarza, który stał obok  kominka. Choć Hathaway był drobnym mężczyzną, miał imponującą postawę i  roztaczał wokół siebie aurę prawości  i dumy, niczym bohater wojenny. Jego  krzaczaste brwi ściągnięte były w grymążie niezadowolenia, siwe włoży  nienaturalnie rozczochrane.  Na sofie obitej tkaniną w zielone paski siedział jego młodszy brat, wielebny  lord Raymond Jeffiies, pastor kościoła św. Grzegorza. Ten z kolei był  zgarbiony, obiema dłońmi opierał się na gałce eleganckiej laski, której drugi  koniec ginął w gęstym dywanie. Na twarzy pastora malował się nietypowy dlań  wyraz oburzenia i smutku.  Kern wyczul w powietrzu jakąś dziwną niechęć. Miał wrażenie, że jego  wizyta jest dla lorda Hathawaya przykrą niespodzianką. Dziwił się temu  tym bardziej, że w tym domu zawsze witano go z radością, serdecznie  niczym członka rodziny.  Na sofie ustawionej tyłem do drzwi siedziały obok siebie dwie damy.  Jasnowłosa lady Helen Jeffiies odwróciła się do niego i przywitała  promiennym uśmiechem. Jej twarz była przy tym tak szczera i niewinna,  Se Kem poczuł nagle przypływ ogromnej determinacji i postanowił, że  będzie walczył o jej rękę do upadłego.  Wystarczyło jednak tylko jedno spojrzenie na jej towarzyszkę,  by cała czułość zniknęła bez śladu.  Nie widział jej twarzy, ukrytej za szarym czepkiem. Ostatnie promienie  słońca rozpalały ciemne loki opadające na ramię. Trzymała się jak  księżniczka, wyprostowana, z dumnie uniesioną głową.. Ledwie trzy dni  temu dotykał tej delikatnej gładkiej skóry  Nie. To musiało być jakieś przywidzenie  Kern podszedł bliżej, okrążył sofę. Siedziała nieruchomo, z dłońmi  złożonymi na kolanach. Koronkowa chusta skromnie zakrywała głęboki  dekolt szarej sukni  Jak urzeczony patrzył w brązowe, zmysłowe oczy panny  Isabel Darling.  Nie, to niemożliwe. Jak ten bękarci pomiot mógł znaleźć  miejsce w jednym z najbardziej szanowanych domów Angli.  Jakimi kłamstwami omamiła Hathawaya? Co powiedziała lady Helen.?  Ogień życzał i pryskał jak rozbawiony diabel. Z triumfalnym  uśmieszkiem na ustach Isabel Darling podniosła się z sofy  i podeszła do niego, dygając dwornie  - Lord Kem - wymruczała. - Co za zaszczyt. Moja kuzynka wiele mi o  panu opowiadała.  Tak jestem kuzynka lady Helen. Nazywam sie Isabel….Darcy. Zrobila  krociutka pause jakby chciala sprawdzić czy osmieli sie zarzucic jej  klamstwo.  Kem rzeczywiście gotów był na ten desperacki krok, nim jednak otworzył  usta. przy boku Isabel stanęła Helen.
Czy to nie cudowna niespodzianka, jużtinie? Nigdy nie  wiedziałam nawet, że mam kuzynkę. Dopiero co przyjechała do  miasta.  -I już sama przedstawia się dżentelmenom - dorzucił jadowicie wielebny lord  Raymond, wsparty na lasce. - Ktoś powinien nauczyć tę dzierlatkę dobrych  manier.  -Och, czyżbym popełniła jakieś faux pass - Isabel podniosła  rękę do policzka, czerwieniąc się gwałtownie. - Proszę, wybacz  cie mi moje niegodne zachowanie.  -Wstydziłbyś się, wuju Raymondzie, tak traktować naszego  gościa. - Helen zaprowadziła swą towarzyszkę do sofy. - Moja  droga Isabel. Mogę zwracać się tak do ciebie, prawda?  -Nic nie ucieszyłoby mnie bardziej.  Nie obrażaj się na wuja. - Helen, poklepała dłoń kuzynki. -Wszyscy jesteśmy  tutaj rodziną. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego wuj i papa zrobili się tacy  niemili A ty przecież nie zdążyłaś jeszcze nawet ochłonąć po podróży.  Nie wiem, czy nie narzucam się zbytnio tobie... wam wszystkim. - Isabel  przechyliła lekko głowę, odsłaniając wdzięczne zagłębienie w szyi. - Jak już  mówiłam, śmierć rodziców postawiła mnie w bardzo trudnej sytuacji.  Gdybyś mogła polecić mi jakiś dobry pensjonat..  O nie, nie pozwolę, żebyś mieszkała u obcych ludzi. — Helen zachichotała  pod nosem. - Właściwie to i my jesteśmy dla ciebie obcy, ale nie na długo,  mam nadzieję. Jestem pewna, że wkrótce zostaniemy przyjaciółkami.  To bardzo miłe z twojej strony— odparła cicho Isabel. - Dla mnie jest wielką  pociechą, że mogę mieszkać u ludzi, dla których nie jestem tylko zbędnym  ciężarem.  Kłamstwa przychodziły jej z taką łatwością. Kern czuł, jak wzbiera w nim  wściekłość.  -Z pewnoscią będzie pani potrzebować jakiejś posady, guwernantki  lub damy do towarzystwa - powiedział. - Pozwoli pani,  Se ja się tym zajmę. Natychmiast.  -Dziękuję panu. Lecz tak wysoko postawiona osoba jak pan  nie będzie chyba zaprzątać sobie głowy kimś takim jak ja,  Wręcz przeciwnie, podziwiam ludzi, którzy szukają uczci-  wego zarobku. Czyma pani może jakiefs specjalne umiejętności?-spytał,  kładąc nacisk na ostatnie słowo.  Isabel zbladła lekko, usłyszawszy tę insynuację. Ich spojrzenia skrzySowały  się na moment; Kern dostrzegł w oczach dziewczyny urazę i ogromną  determinację, a także nieodwołalne postanowienie znalezienia swego  miejsca w towarzystwie, po chwili uśmiechnęła się doń promiennie.  śałuję, że spóźnil się pan ze swoją ofertą. Przed chwilą moja kuzynka  zaproponowała mi, bym objęła jakąś posadę w jej domu.  Nie posadę, będziesz się tu czuła jak u siebie. - Oczy Helen błyszczały z  podniecenia. - Isabel będzie moją przyjaciółką. Razem będziemy bywać w  towarzystwie. Prawda, papo?  Kamienna twarz markiza nie zdradzała żadnych emocji.  -Oczywiście - odrzekł beznamiętnym tonem. - Panna Darcy  musi pozostać u nas przez cały sezon. Nalegam na to.  Kern spojrzał nań ze zdumieniem. Dlaczego Hathaway zaakceptował  kłamliwą bajeczkę tej dziewczyny? Wiedział chyba przecież...  Ogarnięty niepohamowanym gniewem, zacisnął dłonie na oparciu krzesła,  Sałując, że nie jest to jej gardło.  A skąd właściwie przybywa pani do nas, panno Darby?  Darcy — poprawiła go Isabel, zerkając nań ze złością, — Przyjechałam  dyliżansem pocztowym aż z Northumbrii, to prawie czterodniowa podróż,  Dziwne. Gdybym miał sądzić po akcencie, wziąłbym panią  za rodowitą mieszkankę Londynu.  -Moja nieodżałowana matka spędziła tutaj całe dzieciństwo.  Bez wątpienia przejęłam od niej ten charakterystyczny akcent.  I lekkie obyczaje, miał ochotę dorzucić Kern, demążkując ją przy  wszystkich. Lecz lady Helen już zagryzała wargi ze zdenerwowania, a on  nie chciał jej skrzywdzić - przynajmniej dopóki się nie dowie, jak doszło do  tej kuriozalnej sytuacji.  Odwrócił się do jej ojca.  - Lordzie Hathaway? Nigdy nie wspominał pan o krewnych  z Northumbrii, .  Starszy mężczyzna stał nieporuszony, choć w jego ciemnycn  oczach pojawił się wyraz zakłopotania.
To dość odległe koneksje, ale mimo to z radością podejmujemy pannę  Darcy.  Rozumiem. Czy przywiozła ze sobą jakiś list polecający? To nie było  możliwe. Cała jej rodzina już nie żyje - odparł stanowczym tonem  Hathaway, dając do zrozumienia, że nie życzy sobie dalszych pytań.  Kem przyglądał mu się przez chwilę z uwagą. Markiz znał prawdziwą  tożsamość tej kobiety. Skąd? On z pewnością nie zadawał się z Aurorą  Darling. Nie mógł być jednym z mężczyzn opisanych w memuarach. A  może mógł? Niemożliwe.  Wtedy Hathaway zerknął ukradkiem na brata, który krzywił twarz w  sztucznym uśmiechu, jakby miał ochotę głośno zgrzytać zębami. Młodszy  od niego o dziesięć lat, wielebny lord Raymond Jefrrics. był w młodości nie  lada hulaką. Musiał chodzić o lasce, po tym, jak został ciężko raniony w  pojedynku, zatajonym przez starszego brata. Dopiero wtedy zmuszony był  się ustatkować, oSenić i objąć posadę, którą uzyskał dzięki po...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin