Jack Higgins
Lot orłów
Tom
Całość w tomach
Zakład Nagrań i Wydawnictw
Związku Niewidomych
Warszawa 2000
Z angielskiego przełożył
Zbigniew A. Królicki
Tłoczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni Zakładu
Nagrań i Wydawnictw ZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk: "Świat Książki",
Warszawa 1999
Korekta:
I. Stankiewicz
i U. Maksimowicz
`rp
Mojej żonie Denise,
za ogromną pomoc,
jakiej udzieliła mi
przy pisaniu tej książki.
Oprócz wielu innych zalet,
które masz, jesteś również
nadzwyczajnym pilotem...
Kanał La Manche. 1997
Kanał La Manche
1997
1
Kiedy straciliśmy prawy
silnik, wiedziałem, że mamy
kłopoty, ale cała ta wyprawa od
początku źle się zapowiadała.
Od kilku dni byliśmy z żoną w
naszym domu na Jersey, na
Wyspach Normandzkich, gdy
otrzymałem telefoniczną
wiadomość, że pewien
hollywoodzki producent jest
poważnie zainteresowany
sfilmowaniem jednej z moich
książek. Oznaczało to, że musimy
jak najszybciej wrócić do
naszego domu w Chichester, a
stamtąd do Londynu. Zadzwoniłem
do firmy lotniczej, z której
usług zazwyczaj korzystałem, ale
nie mieli żadnego wolnego
samolotu. Obiecali jednak
zobaczyć, co się da zrobić.
Znaleźli mi cessnę 310 z
Granville na wybrzeżu Bretanii i
podstarzałego pilota, niejakiego
Duponta. Żebracy nie mają
wyboru, więc bez wahania
zarezerwowałem lot, ponieważ
prognoza meteorologiczna nie
była zła i chcieliśmy jak
najszybciej mieć podróż za sobą.
Usiadłem z tyłu, ale
trzystadziesiątka ma podwójne
stery, więc moja żona jako
doświadczony pilot usiadła na
prawym przednim fotelu. I dzięki
Bogu.
Wyspy Normandzkie i kanał La
Manche często nawiedzają mgły,
które pojawiają się
niewiarygodnie szybko i
natychmiast wszystko zasłaniają.
Tak właśnie stało się tego
ranka. Wystartowaliśmy z Jersey
przy dobrej pogodzie, lecz w
ciągu dziesięciu minut mgła
spowiła wyspę, zasłaniając nie
tylko wybrzeże Francji, ale
także ŃGuernsey.
Kierowaliśmy się ku
południowym brzegom Anglii, do
Southampton. Dupont na oko
dobiegał sześćdziesiątki, miał
siwe włosy i lekką nadwagę.
Obserwując go przy pracy,
zauważyłem, że pot spływa mu po
twarzy.
Denise włożyła słuchawki i
podała mi zapasowe, a ja je
podłączyłem. Przez chwilę
pilotowała samolot, bo Dupont
rozmawiał z wieżą kontroli
lotów, potem przejął stery, ona
zaś odwróciła się do mnie.
- Jesteśmy na tysiącu ośmiuset
metrach. Na dole paskudna mgła.
Southampton wykluczone, tak samo
jak wszystkie inne lotniska na
wschodzie. Próbujemy
Bournemouth, ale nie wygląda to
najlepiej.
Uniknąwszy jako dziecko
śmierci od bomb podkładanych
przez Ira na Shankill w
Belfaście, a później wyszedłszy
cało z paru niebezpiecznych
sytuacji podczas służby
wojskowej, nauczyłem się
przyjmować życie takim, jakim
jest. Uśmiechnąłem się mimo huku
silników, ufając umiejętnościom
mojej żony, znalazłem półlitrową
butelkę szampana Moet & Chandon,
który przewidująco umieścili w
barku, po czym nalałem go do
plastikowej szklanki. Zawsze
uważałem, że najważniejsze to
zachować spokój. Tym razem miało
mi to przyjść z trudem.
Zgasł nam prawy silnik. Przez
jedną, zapierającą dech w
piersiach chwilę tryskał z niego
pióropusz czarnego dymu, a potem
zniknął. Dupont wpadł w panikę,
walcząc ze sterami. Gorączkowo
wyrównywał kurs, lecz bez
powodzenia. Zaczęliśmy opadać.
Przerażony, zaczął krzyczeć po
francusku do kontroli lotów w
Bournemouth, lecz moja żona
uciszyła go machnięciem ręki i
spokojnie, rzeczowo przejęła
dowodzenie.
- Paliwa starczy nam mniej
więcej na godzinę - zgłosiła. -
Macie jakieś propozycje?
Na wieży kontrolnej w
Bournemouth akurat miała dyżur
kobieta i jej głos był równie
spokojny.
- Niczego nie gwarantuję, ale
najlepsza będzie dla was
ŃKornwalia. Mgła nie jest tam tak
gęsta jak tu. Cold Harbour, mały
port rybacki opodal Lizard
Point. Znajdziecie tam stary pas
startowy Raf_u z drugiej wojny
światowej. Nieczynny od lat, ale
nadający się do użytku. Przekażę
wiadomość wszystkim służbom
ratowniczym. Powodzenia.
Przez następne dwadzieścia
minut zeszliśmy na tysiąc metrów
i z trudem utrzymywaliśmy
łączność radiową, często
przerywaną przez zakłócenia.
Mgła zgęstniała, a potem lunął
deszcz. Dupont sprawiał wrażenie
jeszcze bardziej przerażonego, a
twarz miał już wyraźnie zroszoną
potem. W pewnej chwili znów
zatrajkotał po francusku i
Denise ponownie podjęła rozmowę
z wieżą. Usłyszeliśmy chór
niewyraźnych głosów, donośne
trzaski, po czym samolotem
zaczęło gwałtownie rzucać -
wlecieliśmy w sam środek burzy.
Denise bardzo opanowanym
głosem podała naszą pozycję.
- Możliwe Mayday. Podchodzę do
lądowania na pasie startowym
Cold Harbour.
Nagle szumy ucichły i
usłyszeliśmy głośno i wyraźnie:
- Tu Royal National Lifeboat
Institution,»* Cold Harbour.
Mówi Zec Acland. Nie ma mowy o
lądowaniu tutaj, dziewczyno. Nie
widzę nawet mojej wyciągniętej
ręki.
Dla Duponta była to ostatnia
kropla, która przepełniła czarę.
Jęknął, zadygotał i głowa opadła
mu na bok. Samolot zanurkował,
ale Denise przejęła stery i
stopniowo wyrównała lot.
Przechyliłem się i pomacałem
tętnicę szyjną pilota.
- Jest tętno, ale słabe.
Wygląda mi to na atak serca.
Odepchnąłem go od Denise.
Powiedziała spokojnie:
- Wyjmij spod jego fotela
kamizelkę ratunkową i załóż mu
ją, a sam włóż drugą.
Przestawiła trzystadziesiątkę
na pilota automatycznego i też
wciągnęła kamizelkę. Zająłem się
Dupontem, a potem wcisnąłem się
w swoją.
- Będziemy pływać?
- Chyba nie mamy wyboru.
Wróciła na sterowanie ręczne.
Próbowałem zażartować; taka
drobna słabostka.
- Przecież jest marzec. Za
zimno na kąpiel.
- Zamknij się! To nie żarty -
ucięła i znów wezwała lotnisko,
gdy zaczęliśmy opadać. -
Rnli, Cold Harbour. Będę
musiała wodować. Pilot chyba
dostał ataku serca.
Znów usłyszeliśmy ten tubalny
głos.
- Wiesz, co robisz,
dziewczyno?
- Tak. Mam jeszcze jednego
pasażera.
- Zawiadomiłem już zespół
Royal Navy Air Sea ŃRescue,»* ale
w tej ich łupince niewiele mogą
zrobić. Łódź ratownicza z Cold
Harbour już wyszła w morze.
Jestem na pokładzie. Podaj mi
jak najdokładniej waszą pozycję.
Na szczęście samolot był
wyposażony w Gps, satelitarny
system geopozycyjny, z którego
odczytała współrzędne.
- Schodzę - powiedziała.
- Na Boga, dziewczyno, masz
jaja. Będziemy tam, bez obawy.
Żona często rozmawia ze mną o
lataniu, więc zdawałem sobie
sprawę z problemów związanych z
wodowaniem na morzu lekką,
dwusilnikową maszyną. Należy
podchodzić do lądowania ze
schowanym podwoziem, na
włączonych hamulcach
aerodynamicznych i nie tracąc
mocy, co jest raczej trudne przy
jednym zepsutym silniku.
...
kubolina12310