Conklin Barbara - Słodkie Marzenia 02 - Zakochaj się.pdf

(385 KB) Pobierz
293804038 UNPDF
BARBARA CONKLIN
ZAKOCHAJ SIĘ
Przełożyła Elżbieta Pajewska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Mam go ze sobą. Zamierzam go dzisiaj tam zanieść.
Byliśmy już na końcu łąk Talbota, kilka metrów od terenu szkoły, kiedy wreszcie nie
wytrzymałam i powiedziałam Amy o wszystkim. Obdarzyła mnie najpromienniejszym ze
swoich uśmiechów, a jej ciemne oczy błyszczały z podniecenia.
- Wspaniale, Mariah! Nie sądziłam, że się kiedyś na to odważysz!
Na schodach przed wejściem do szkoły tłoczyli się ostatni uczniowie, my też
przyspieszyłyśmy kroku. Jeszcze jedno spóźnienie i będziemy musiały zostać po lekcjach. W
naszej szkole karą za spóźnienie - nawet dla uczniów najstarszych klas, takich jak Amy i ja -
były „zajęcia wyrównawcze”. Trzeba było siedzieć w klasie pana Fema z nosem w książce,
którą on wybierał Po dwóch dniach zaś należało dostarczyć pisemne wypracowanie na temat
tej właśnie książki. Jeśli się tego nie zrobiło, można było zostać zawieszonym w swoich
prawach i obowiązkach, a na to uczeń ostatniej klasy nie mógł sobie pozwolić.
- Nie będziesz miała teraz czasu, by zanieść go do sekretariatu - ostrzegła mnie Amy.
- Podrzucę go tam w czasie przerwy na lunch - odpowiedziałam jej, spoglądając na
zegarek. Wiersz, który chciałam zgłosić do naszej szkolnej poczty, musi jeszcze trochę
poczekać.
Już i tak czekał prawie rok, odkąd go napisałam. Te kilka godzin nie zrobi żadnej
różnicy.
Rozdzieliłyśmy się przed fontanną, Amy poszła na zajęcia z nauk społecznych, a ja z
literatury. Patrzyłam jeszcze przez chwilę, jak Amy znika w dumie, potem odwróciłam się i
ruszyłam do sali numer sto dwadzieścia dziewięć. W ostatnim momencie pani Dressler weszła
tuż za mrą i zamknęła drzwi.
Miękkie kosmyki siwych włosów wymykały się jej spod luźno upiętego na karku
koka. Była tak chuda, że jasnozielona sukienka, którą miała na sobie, wyglądała tak, jakby
ciągle jeszcze wisiała na wieszaka Zawsze, gdy mijałam panią Dressler, starałam się być
wyjątkowo ostrożna w ruchach, by przypadkiem jej nie przewrócić.
Czym prędzej zajęłam swoje miejsce w „sekcji I”. Po mojej lewej stronie siedziała
Marcy Jackson, a po prawej Kenny Johnsville. Pani Dressler wzięła do ręki kawałek kredy i
poprosiła klasę o uwagę.
Znowu czytaliśmy Szekspira. Tym razem byli to „Dwaj panowie z Werony''. Jak
zwykle nie potrafiłam się skupić . Nie wiem dlaczego. Bo skoro chciałam zostać prawdziwą
pisarką, to dlaczego nie umiałam skoncentrować się na Szekspirze tak, jak powinnam?
Rozejrzałam się dokoła. Mary Lee, z nosem utkwionym w podręczniku, z pewnością
była pochłonięta tematem. Ted Rogers natomiast, dawno zapomniawszy o Szekspirze, bazgrał
coś w swoim zeszycie.
Kent Brooks zeskrobywał paznokciem grafit z ołówka. Ciekawe, jak by zareagowali
na wiadomość, że napisałam już własną książkę?
Właśnie. Skończyłam ją kilka miesięcy temu i teraz spoczywała pod dolną szufladą
mojej komody. Nie w dolnej szufladzie, ale właśnie pod nią, tak, żeby nikt przypadkowo jej
nie znalazł.
Moja matka oczekując ode mnie, że sama będę utrzymywała mój pokój w porządku,
raczej w nim nie sprzątała, zaś Kim, moja siedmioletnia siostra, nigdy by nie wpadła na po-
mysł, od czasu do czasu grzebiąc w moich rzeczach, by wyjąć szufladę z biurka. Ojciec
przychodzi czasem do mego pokoju, ale tylko porozmawiać. Tak więc książka była całkowi-
cie bezpieczna.
Przez cały czas, kiedy ją pisałam, szukałam kogoś, kto by ją wydał, ale gdy została już
ukończona, zabrakło mi odwagi by wysłać rękopis. Cóż, może któregoś dnia...
Nasza szkoła jest bardzo stara i ma wiele wysokich okien z widokami doskonałymi do
snucia rozmyślań.
Właśnie pogrążona byłam w marzeniach, kiedy pani Dressler to powiedziała.
Dumałam nad tym, jak byłoby wspaniale, gdyby można było ujrzeć z tych okien ocean, a nie
tylko nie kończące się pola. I właśnie wtedy pani Dressler zaczęła mówić o przedstawieniu
teatralnym przygotowywanym przez uczniów najstarszych klas.
- Mamy szczęście w tym roku - zaczęła. - Pan Barret wybrał „Tysiąc klownów”,
bardzo interesującą sztukę. To komedia, ale taka, która daje coś więcej prócz dobrej zabawy.
Pani Dressler zawsze organizowała najróżniejsze szkolne przedsięwzięcia i
wiedziałam, że lada chwila będzie prosić o ochotników do projektowania kostiumów lub
malowania dekoracji.
- By osiągnąć sukces - kontynuowała - potrzebujemy nie tylko doskonałej sztuki, ale
także dobrych aktorów - a przede wszystkim zespołu do pracy za kulisami Na moim biurku
leży żółta kartka. Zanim wyjdziecie, proszę ochotników o umieszczenie na niej swoich
nazwisk i podanie posiadanych zdolności.
Lekcja się skończyła Zgarnęłam książki i ruszyłam w stronę drzwi mijając grupę
tłoczącą się wokół tej żółtej kartki.
Żadne moje zdolności nie przyszły mi na myśl. Nikt nie będzie mnie tam
potrzebować.
O jedenastej dwadzieścia pięć, kiedy dzwonek ogłosił przerwę na lunch, udałam się do
sekretariatu. Skrzynka na materiały do „Sandpiper”, naszej szkolnej gazety, stała zawsze na
biurku sekretarki po lewej stronie. Sekretarka zdążyła już wyjść na lunch, tak więc nikt nie
widział, jak wsunęłam do skrzynki złożoną kartkę papieru. Doskonale. Chciałam, żeby tak
właśnie było.
W drzwiach sekretariatu pojawiła się Amy.
- Och! - pisnęła. - Zrobiłaś to! Moja przyjaciółka, Amy Iverson. Zawsze mnie strzegła
i rozumiała, gdy nikt inny na świecie mnie nie rozumiał.
- Po prostu jesteś wyjątkowo nieśmiała - nie przestawała powtarzać. - Trzymaj się
mnie, a wszystko będzie okay.
Ale oto znajdowałyśmy się w ostatniej klasie gimnazjum.
Przez całą szkołę podstawową byłyśmy dwiema wystraszonymi, małymi
.dziewczynkami, nieśmiałymi i nie rzucającymi się w oczy, nie odstępującymi się ani na krok,
by mieć z kim spacerować i rozmawiać. Największym koszmarem było wówczas dla nas to,
że musiałybyśmy wędrować samotnie, mijając te roześmiane, doświadczone dziewczęta, od
których zawsze czułyśmy się gorsze.
Wtedy, ostatniego lata przed rozpoczęciem przez nas szkoły średniej, lata, które ja
spędziłam w Palm Springs, zaś Amy u swojego ojca w Nowym Jorku, Amy przeistoczyła się
w atrakcyjną, pewną siebie młodą kobietę. I znowu musiałam się z nią zapoznawać od
początku.
Tego właśnie lata ojciec Amy wysłał ją do uzdrowiska z fantastycznym salonem
piękności. Zaordynowali jej tam dietę, powiedzieli, jak ma się odżywiać, nauczyli, jak czuć
się dobrze w licznym towarzystwie, a nawet - jak rozmawiać. Potem ojciec zaprowadził ją do
okulisty, który wybrał jej odpowiednie szkła kontaktowe. Wyrzuciła więc swoje grube
okulary. Kiedy spotkałam Amy tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego, była już całkiem
inną osobą.
Trzeba było niewiele czasu, by chłopcy to zauważyli. Randki następowały jedna za
drugą i przez chwilę wydawało mi się, że utracę przyjaciółkę, ale Amy nie dopuściła do tego.
Nadal wędrowałyśmy razem do i ze szkoły, nadal dzieliłyśmy ze sobą nasze sekrety. Jedyną
nowością było to, że teraz Amy nakłaniała mnie, bym także chodziła na randki.
Używałam najrozmaitszych wymówek, na przykład, że muszę pomóc siostrze w
sprzedaży ciasteczek upieczonych przez drużynę zuchów, albo, że mam dużo zadane, że
muszę pomóc matce w domu - tysiąc i jeden powodów. Amy zawsze z niezadowoleniem
kręciła na nie głową.
Dzisiaj miała na sobie jedną ze swych ulubionych podkoszulek, z wielkim napisem z
przodu „Tak wielu chłopców - tak mało czasu!” Śmiałam się, patrząc na to. Amy to rzeczy-
wiście był ktoś! Takie rzeczy mogły uchodzić tylko jej.
- Czy zgłosiłaś się do pracy przy przedstawieniu? - spytała mnie, kiedy dołączyłam do
niej w holu, oglądając się jeszcze raz na skrzynkę z moją samotną kartką papieru w środku.
- Oczywiście, że nie - odpowiedziałam. - Nie jestem tym zainteresowana.
- Tak właśnie myślałam - powiedziała Amy, obrzuciwszy mnie gniewnym
spojrzeniem - Mariah, ty mnie wpędzisz do grobu. Musisz się w końcu wyrwać z tego zaklę-
tego kręgu szarej codzienności!
- Nie jestem w żadnym zaklętym kręgu. A nawet jeśli, to może jest mi z tym dobrze.
Jestem tam, gdzie chcę być.
Rozdzieliłyśmy się ponownie. Tym razem ja szłam na historię średniowieczną, a Amy
na hiszpański.
- Adios, mi amiga - wesoło zawołała do mnie na pożegnanie.
- Na razie - odpowiedziałam, ciągle myśląc o moim wierszu.
Ostatnia lekcja, a potem ostatni dzwonek. Skończył się kolejny dzień w gimnazjum
Talbota i pora była wracać z Amy do naszych domów. Mój położony był wśród wysokich
skał, tylko półtorej mili od Laguna Beach. Nie mieszkaliśmy właściwie w mieście i dlatego
nie mogłam uczęszczać do tamtejszej szkoły średniej. Ale nie przeszkadzało mi to, bo lubiłam
gimnazjum Talbota, Było naprawdę w porządku.
Moja matka jak zwykle przywita mnie w kuchni, z której rozchodzić się będą
wspaniałe zapachy. Pierwszą rzeczą, jaką robiła po powrocie do domu z pracy w prywatnej
szkole w Laguna Beach, było gotowanie. Kim będzie ćwiczyć figury baletowe przed swoim
lustrem na piętrze albo razem z przyjaciółką, Judy, będzie skakać po pokoju.
Mój ojciec wróci później i skieruje się od razu do kuchni i do matki, centrum
domowego ciepła. Będzie ją tulił do siebie, a ja widząc ich, jak zawsze będę czuć takie
szczęście, iż znowu są razem, że aż dreszcze będą przebiegać mi po plecach.
W domu będzie to zwyczajny poniedziałek, tak samo jak w szkole. Jedyną różnicę
stanowiło to, że wreszcie zdobyłam się na odwagę, by złożyć mój wiersz.
Kiedy tak czekałam, aż tłum uczniów pchających się do drzwi wyjściowych
przerzedzi się, rozmyślałam o tym, jak doskonale będzie wyglądać mój wiersz na rym
skrawku miejsca w prawym dolnym rogu ostatniej strony, gdzie zawsze pojawiały się wiersze
w rubryce opatrzonej nagłówkiem „Seascapes”. Zwykle było tam kilka fraszek - często
zastanawiałam się, czemu niektóre z nich w ogóle zostały przyjęte - ale parę z nich było
Zgłoś jeśli naruszono regulamin