Karol May
Państwo Środka
Tytuł oryginału: Und Friede auf Erden II
Tłumaczenie: Ewa Kowynia
Oleh–leh jest niedużym miastem, zbudowanym prawie całkowicie z drewna. Domy są zaprojektowane w ten sposób, żeby panował w nich jak największy przewiew, a zarazem dawały schronienie przed gwałtownymi ulewami monsunowymi. Szeroki, z grubych pali, zbudowany pomost sięga daleko w morze, ale większe statki nie mogą do niego przybijać. Każdy pasażerski parowiec wzbudza tu wielkie zainteresowanie i wtedy na pomoście kłębią się kolorowe tłumy tubylców. Przybyliśmy bez zapowiedzi i niegdzie nie było żywego ducha.
Postanowiliśmy, że nie będziemy zatrzymywać się w mieście, lecz od razu udamy się kolejką w górę do Kota Radjah, aby jeśli to tylko możliwe, zamieszkać w kratongu, jak przedtem Waller. Załatwienie wszelkich formalności w urzędzie portowym pozostawiliśmy Tomowi. Na molo przywitał nas urzędnik, którego pierwszym pytaniem było, czy posiadamy broń. Jeśli tak, to mieliśmy ją zdać, a przy zaokrętowaniu oddano by ją nam z powrotem. Pokazaliśmy rewolwery; cięższa broń miała nam być dostarczona później. Gdy spytaliśmy o przyczynę takiego zarządzenia, mężczyzna spojrzał na nas badawczo i zapytał, czy jesteśmy Anglikami. Raffley odpowiedział zwięzłym „tak”.
— Więc mogę tylko tyle powiedzieć, że nie będziemy panom zawracać głowy formalnościami — wyjaśnił urzędnik. — Nie dopytuję się o paszporty i nazwiska panów, bo widzę, że mam przed sobą dżentelmenów. Ale teraz mamy sporo kłopotów z tubylcami, a jakieś europejskie państwo dostarcza im potajemnie broń. Rozumiecie panowie? Możecie panowie zostawić broń albo tu, albo na statku.
— Well, a więc wybieramy drugie wyjście — rozstrzygnął Raffley. Oddaliśmy nasze rewolwery załodze i wtedy mogliśmy pójść tam, gdzie nam się żywnie podobało. Nie pytano nas nawet o przedmioty podlegające ocleniu.
— Holendrzy postępują bardzo przyzwoicie — zauważył Tsi.
— Tak, ale chyba zanosi się na wojnę między nimi a tubylcami — dorzucił gubernator. — Zjawiliśmy się w najmniej odpowiednim momencie. Zobaczymy, czy uda się nam dotrzeć do celu.
— Bez wątpienia!
Tsi odezwał się tak zdecydowanym tonem, że gubernator zwrócił się do niego z przyjacielskim, choć sarkastycznym śmiechem:
— Skąd, w takiej sytuacji, bierze pan takie przekonanie? Okup mamy wprawdzie przy sobie, ale wydaje mi się, że bardziej niż tych pieniędzy potrzebować będziemy wpływów, sprytu i odwagi oraz jeszcze paru innych rzeczy, zwykle bardzo obcych lekarzowi.
Tsi spojrzał mu prosto w oczy i odpowiedział łagodnie:
— Dziękuję, milordzie! Znam lekarzy, którzy umieją postępować odważnie i sprytnie; ale to nie jest najważniejsze. Zasadniczą sprawą jest to, że przysiągłem sobie, iż miss Waller odzyska ojca, jeśli on tylko jeszcze żyje. I zamierzam dotrzymać przyrzeczenia.
— Także wtedy, gdyby pan był zdany tylko na siebie?
— Także wtedy.
— Założymy się?
Oczy Chińczyka zabłysły. To, że gubernator proponował mu zakład, stawiało go z nim na równi.
— Tak — zgodził się natychmiast.
— O co?
— O co pan tylko chce!
Rozmawialiśmy idąc. Molo zostawiliśmy już za sobą, a teraz znajdowaliśmy się na początku szerokiej drogi, z lewej strony zabudowanej domami, a z prawej ocienionej drzewami. Prowadziła ona od portu do bazaru tubylców i do dworca. Gubernator zatrzymał się, zlustrował Chińczyka wzrokiem od stóp do głów, jakby go ujrzał po raz pierwszy i spytał zdumiony:
— Wie pan, co ryzykuje?
— Nie ryzykuję nic! — odrzekł Tsi, a jego słowa zabrzmiały bardzo skromnie.
— Dobrze! Powiedzmy dwadzieścia funtów, pięćdziesiąt funtów, sto funtów, tysiąc funtów?
— Dwa tysiące funtów, pięć tysięcy funtów, dziesięć tysięcy funtów? — ciągnął, uśmiechając się, Chińczyk.
— Człowieku! Pan chyba oszalał! — wykrzyknął gubernator.
— Dlaczego akurat ja? Czy każdy, kto stawia pieniądze na zdrowie lub chorobę, śmierć lub życie innego człowieka, nie jest według pana szalony?
— Możliwe! Tak sprawa jest tak interesująca, jak żadna inna. Musi zostać rozstrzygnięta orężem! Gdybyśmy tak mogli gdzieś usiąść!
Rozejrzał się, po czym wskazał ręką na parę domów opodal i mówił dalej:
— Tam jest jakiś sklepik. Widzę butelki i parę krzeseł na otwartej werandzie. Well! Chodźmy!
Bardzo poruszony pospieszył naprzód, a my za nim. Na twarzy Raffley’a pojawił się zatroskany wyraz i stłumionym głosem powiedział do mnie:
— Czy mi się wydaje, Charley, czy pański znajomy stroi sobie żarty z mojego krewniaka?
— To wykluczone — zapewniałem go.
— Ale te sumy!
— Cierpliwości! Tsi jest człowiekiem honoru.
— Well! A więc ta sprawa jest rzeczywiście fantastycznie zajmująca! Wreszcie jakiś poważny zakład bez oglądania się na byle grosz! Charley, niech mi pan sprawi tę przyjemność i założy się ze mną, że Tsi nie ma wystarczająco dużo pieniędzy!
Nie ma mowy! Poza tym z całą pewnością wygrana byłaby moja. Ten Chińczyk nie blefuje.
A więc odmawia pan? Straszny z pana człowiek! I ma takie sztywne poglądy!
— Proszę tak nie mówić, sir. Bo założę się z panem i to tak wysoko, że to pan okaże się tym, który odmówi.
— Co? — wykrzyknął podniecony. — Z panem założę się o co pan zechce.
— Naprawdę?
— Tak! Już samo skłonienie pana do założenia się byłoby czymś o wiele bardziej nadzwyczajnym niż pakt, jaki zawarli mój wuj i pański Tsi. I zmuszę pana, słyszy pan Charley, zmuszę pana do tego, powtarzając raz jeszcze, że jest pan nieużytecznym człowiekiem o sztywnych poglądach!
— Dobrze! A więc załóżmy się!
— Że Tsi nie ma wystarczająco dużo pieniędzy?
— Maje z pewnością!
— A więc o co się założymy? Niech pan coś zaproponuje! Wchodzę we wszystko!
— Cierpliwości! Najpierw usiądźmy!
Dotarliśmy do wskazanego przez wuja budynku. Przed nim, jak przed pozostałymi domami, znajdował się mały ogródek, z którego parę drewnianych schodków prowadziło na werandę. Z niej wchodziło się do czysto urządzonego sklepiku, gdzie panował taki porządek, jakby przeznaczony był do odpoczynku raczej, niż do zarabiania pieniędzy.
Gubernator ustawił krzesła wokół stołu. Usiedliśmy. Sejjid kucnął na zewnątrz, na schodkach. Zamówiliśmy lemoniadę. Musiała zostać najpierw przygotowana, a że rym zajął się sam właściciel, mogliśmy więc bez świadków przejść do ustalenia warunków zakładu.
— A więc zajmijmy się uporządkowaniem naszej sprawy! — rozpoczął gubernator. — O ile się zakładamy?
— O ile pan chce? — odrzekł Tsi.
— Dobrze! Nie chcę pana zrujnować. Powiedzmy zatem tysiąc funtów. Czy ma pan…
— Stać! Cisza! — prędko wszedł mu w słowo Raffley. — Do tej pory wam było wolno mówić, ale teraz przyszła kolej na mnie i Charley’a.
— Jak to?
— Założę się z nim.
— Nawet we śnie nie przyszłoby mi to głowy! — zarzekał się dear uncle.
— Ale jemu przyszło! I to na jawie!
— A ja się założę z panem, o co pan zechce, że on w to nie wejdzie!
Raffley już chciał skorzystać z okazji i zaproponować trzeci zakład, ale wtrąciłem się wyjaśniając gubernatorowi:
— Rzeczywiście jestem gotów do złamania zasady. Ale pierwszy
i ostatni raz.
— Naprawdę zrobi to pan? — spytał z niedowierzaniem.
— Tak.
— Wspaniałe! Nieprawdopodobne! Co za wyjątkowy dzień! Ale proszę mi nie mówić, że to jedyny wyjątek! Kto raz zaczął, ten nigdy nie może przestać.
— Sza! Kto przegra ten zakład, ten nie założy się już nigdy więcej.
— Natychmiast założę się z panem, że on znowu się założy! Ale powiedzcie, jak do tego doszło i o co się zakładacie?
John Raffley odpowiedział w moim imieniu:
— Ja powiem, bo jeszcze mr Tsi mógłby to wziąć za złe Charley’owi. Ja mianowicie twierdzę, że mr Tsi nie jest w stanie postawić tak wysokiej sumy, a Charley zakłada się, że jest przeciwnie. Tak więc do naszego zakładu doszło wcześniej niż do waszego. A więc, o co się zakładamy? Jestem gotów na wszystko.
— Nie o pieniądze — odezwałem się.
— Nie? A dlaczego nie?
— W tej dziedzinie nie mogę się z panem równać. Musimy znaleźć coś innego, gdzie nie ma różnic.
— Zgoda! Cała ta sprawa jest z minuty na minutę bardziej pasjonująca. No, dalej!
— Tak, tryska pan radością. Ale ja traktuję to nie jak zabawę; ten zakład to poważna sprawa. Powiedziałem, że kto przegra, ten już nigdy więcej nie będzie się zakładał. Przyjmuje pan każdą stawkę?
— Tak. Ja zawsze dotrzymuję słowa!
Dobrze! Postawmy zatem przyzwyczajenie przeciw przyzwyczajeniu. Żądam mianowicie od pana pańskiej namiętności do zakładania się!
Jego twarz momentalnie zmieniła wyraz. Przez dłuższy czas spoglądał na mnie bez słowa, po czym powiedział powoli:
— Ach, więc to spisek, doskonale przemyślany spisek!
— Rzeczywiście, to prawda!
— Charley, wiele pan ryzykuje! Stawia pan naszą przyjaźń na ostrzu noża!
— Wiem. Ale wiem także dlaczego!
— No, dlaczego?
— Mogę to panu powiedzieć tylko w cztery oczy!
— Ale ja chcę to wiedzieć już teraz! Rozkazuję panu, aby pan mówił!
Radosny jeszcze do niedawna nastrój, prysł jak bańka mydlana.
— Dobrze, skoro pan rozkazuje, to posłusznie…
— Stop, nie tak! — przerwał mi spiesznie. — Dziękuję panu, Charley za dyskrecję. Nie mam panu nic do rozkazywania. Mówiłem bez zastanowienia. Ale proszę, aby podał nam pan powody.
— To bardzo proste: musi pan przegrać, bo ten nałóg zakładania się, przynosi panu ujmę.
— Ach tak! A więc to jednak spisek!
— Oczywiście! Zmusił mnie pan do rzeczy bardzo przeze mnie nie lubianej i teraz, czy się to panu podoba czy nie, ja, jako ten przymuszony wypełnię ją tak doskonale, że na nic więcej nie pozostanie już miejsca. Z zasady nigdy się nie zakładam — mówiłem to już setki razy. Ale jeśli już robię wyjątek, to chcę wygrać nie tylko ten jeden zakład, ale za jednym zamachem wszystkie przyszłe, jakie mógłby zawrzeć mój przeciwnik.
— Przyprawia mnie pan o drżenie! Co za szatański pomysł!
— Nie wprost przeciwnie! Ciągle mi pan powtarzał z pełną powagą, że moja niechęć do zakładania się stanowi wstydliwą planie na moim charakterze. A ja przeciwnie, uważam, że nie byłoby doskonalszego dżentelmena niż sir John Raffley, gdyby się mu udało poskromić jego nałóg zakładania się przy każdej okazji i to o znaczne sumy pieniędzy. Pieniądze to nie tylko metal. Za nimi stoją praca i troski, wysiłki i wyrzeczenia wszystkich pana przodków i ich poddanych. W tych kawałkach złota ucieleśnione są cały pot i łzy wszystkich zmarłych pokoleń. Pieniądze są zarazem boską i szatańską zapłatą, zależnie od tego, jak zostały zdobyte. A w pańskiej mocy leży sposób, w jaki zostaną użyte. Może pan zawarte w nich łzy rozpaczy przemienić w łzy radości. Ale zakładając się nigdy pan tego nie dokona. Chcę oduczyć pana zakładania się, jeśli pan przegra, to jednocześnie wygra pan tym jednym zakładem więcej niż wygrał pan dotychczas i jeszcze mógłby w życiu wygrać. Pan nie zdobył samodzielnie swojego majątku, więc pan nie zna złych duchów, jakie go zamieszkują. Gdy pan się tak z nim zabawia, zabawia się pan również z nimi. Chcę tak odmienić pańską zabawę, aby złe duchy zamieniły się w dobre. Sir Johnie Raffley’u stoi pan przed poważnym zadaniem. Chce się pan ze mną założyć czy nie? Dopuszczam możliwość, że się pan wycofa.
Spojrzał na mnie z niemożliwym do opisania wyrazem twarzy i uśmiechając się skinął głową.
— Dotrzymam słowa i założę się. Zgadzam się na pańską stawkę. Ale co pan postawi? Oczywiście także ulubiony nawyk!
— Tak. Wie pan, że palę tak samo namiętnie, jak pan się zakłada. Napawa mnie to taką samą rozkoszą, jak pana tamto. Stawiam mój nałóg palenia przeciwko pańskiemu nawykowi zakładania się. Tak bardzo mi zależy na tym, aby pan pojął prawdziwą wartość pieniądza. Stanie się on wtedy w pańskich rękach błogosławieństwem dla tysięcy.
— Mój Charley! — wykrzyknął. — Stary, poczciwy Charley! Well! Niech będzie! Przybijmy!
Podaliśmy sobie dłonie. Gubernator uznał, że należy uspokoić Raffley’a.
— Bez obaw, dear nephew! Wygra pan ze mną! Ale dzisiejszy dzień jest naprawdę wspaniały. Nigdy jeszcze nie doszło do dwóch takich zakładów w tak krótkim czasie. A teraz ustalmy warunki naszego!
Przyniesiono lemoniadę. Była podana w małych szklankach, a my, z powodu upału, mieliśmy wielkie pragnienie. Wypiliśmy i zamówiliśmy raz jeszcze, pozbywając się tym samym ponownie właściciela. Gubernator zwrócił się do Tsi:
— Tak więc stawiam tysiąc funtów.
— Ja także — zgodził się Chińczyk.
— Wypłacane gotówką, a nie czekiem. Charley będzie kasjerem!
— Zgoda! — odparł Tsi.
— Co? Ach, pan pewnie nie wie, jaki jest przelicznik! Tak więc należy od razu zdeponować gotówką w funtach, niezależnie od tego, skąd pochodzą pieniądze?
— Zgadzam się.
— Well! I o co się zakładamy? Pan twierdzi, że jest w stanie uwolnić ojca miss Waller?
— Tak, chcę tego.
— Bez naszego okupu i pomocy?
— W jakim terminie?
— Prędzej niż pan by to zrobił, milordzie!
Pewność siebie Chińczyka niesłychanie podnieciła gubernatora.
—...
mihau86