Silverberg Robert - Czas trzeciego wiatru.rtf

(1053 KB) Pobierz

Robert Silverberg

 

Czas trzeciego wiatru

 


Część pierwsza

Pora Śniegów

 

Są trzy Prawa:

Święte jest to, co jest skuteczne.

Ci, którzy żyją kierując się zdrowym rozsądkiem, prawi są w oczach Boga.

Jedyne Słowo brzmi: Przetrwać!

I jest Jedyne Słowo: Przetrwać!


1

 

Tym, co w pierwszym rzędzie nakłoniło mnie do abdykacji było I nagłe zrozumienie, że właśnie nadszedł najwyższy czas, by rzucić wszystko i wiać. Atak przez robienie uniku był zawsze jedną z moich ulubionych taktyk i odnosiłem dzięki niej wiele sukcesów. Możecie to nazwać pasywną agresją.

Tak więc w porze śniegów zostawiłem za sobą Galgalę, mój tron, mój królewski pałac i w ogóle wszystko, i wyruszyłem ku światowi zwanemu Mulano, co oznacza Świat Duchów. Na Mulano szukałem wyłącznie cichego i spokojnego miejsca – ja, który zawsze rozkwitałem pośród hałasu, rozgardiaszu i emocji... niemniej tam pośród tej śnieżnej bieli znalazłem to, czego szukałem. Miałem wtedy zaledwie sto siedemdziesiąt dwa lata i jeśli o mnie chodzi, to właśnie przestałem być cygańskim królem, i naprawdę się wściekałem, gdy ktoś mi mówił, że mógłbym być nim ponownie.

Nie tęskniłem za tronem. Nie brakowało mi też byłej potęgi. Nie brakowało mi wreszcie Galgali... no może z wyjątkiem złota. Tak, brakowało mi złota Galgali. Brakowało mi jego blasku i jego piękna, bo przecież nie chodziło o jego wartość... jakąż wreszcie wartość?

Na Galgali wszystko było złote. Koty i psy, a raczej to, co nazwalibyście kotami i psami za dawnych czasów na Ziemi, miały w żyłach płynne złoto zamiast krwi. Złote były też liście na drzewach i piasek pustyni, złotem brukowane były ulice...

Tam złoto dosłownie leżało na ulicach.

 

Możecie sobie wyobrazić, jaki wpływ miałoby odkrycie takiej planety jak Galgala na gospodarkę całej Galaktyki, gdybyśmy w momencie jej odkrycia wciąż jeszcze opierali system finansowy na parytecie złota. Ale na szczęście ten dziwaczny antyczny, choć swego czasu może i sensowny pomysł, dawno już przepadł w mrokach dziejów, gdy pierwsi zdobywcy wylądowali na planecie.

A potem, dzięki temu odkryciu, złoto stało się już zupełnie bezwartościowe. Ale to, że straciło wartość handlowanie oznaczało, że przestało fascynować nas, głupich śmiertelników, a fascynuje zwłaszcza pewien gatunek głupich śmiertelników, który inni ludzie określają nazwą Cyganów. Mój lud. Prawdopodobnie także wasz, albowiem mam nadzieję, że większość z tych, którzy czytają to, co piszę, jest mojej rasy. Rasy tych, którzy sami siebie nazywają Romami i zwali się tak jeszcze w starożytnych ziemskich czasach.

My, Romowie, zawsze kochaliśmy złoto. W dawnych dniach nasze kobiety przyozdabiały się wielką ilością naszyjników ze złotych monet, nawlekały je na złote łańcuchy i pozwalały im dyndać na swych pięknych ciałach jak warkoczom czosnku. Trzeba było nie lada wysiłków, żeby dobrać się do ich cycuszków kołyszących się pod tą masą żółtego metalu.

A mężczyźni! Jakież to sztuczki wyprawialiśmy z naszym złotem niegdyś na Węgrzech, w Rumunii, i wszystkich tych zapomnianych już miejscach starej utraconej Ziemi! Kilkanaście złotych monet owiniętych w materiał i zaszytych w eleganckiego węża, włożone do spodni, dawało wybrzuszenie, które sugerowało, że ma się tam organ godny słonia! Wyobraźcie sobie, jak zdumiona była cygańska laseczka, kiedy zdjęła te spodnie.

(Inna sprawa, że ciężko czymś zaskoczyć cygańską laseczkę, bo ona widziała już wszystko, a poza tym to nie rozmiar imponuje rozsądnym kobietom, raczej technika, wyczucie i wigor.)

Tak więc opuściłem Galgalę i cały ten blask złota na zawsze. Moja potęga i chwała pozostały za mną, a Mulano stało się moim nowym domem.

Mulano było miłym i spokojnym światem. Było mroźne, ale niecałkowicie nieprzyjazne dla ludzi. Poza tym panowała tam cisza, którą tak uwielbiałem. Jako towarzystwo miałem śnieżne węże, duchy, a nawet jednego czy dwa doppelgangery. [Der Doppelganger (niem.) – sobotwór] I jeszcze był tam ptak zwany Mulesko Chiriklo – ptak umarłych.

Myślę że nigdy w życiu nie byłem szczęśliwszy. Powiedziałem wreszcie wszystkim, żeby poszli sobie w diabły; wszystkim tym, którzy nigdy nie mogli pojąć, dokąd zmierzam i co mną kieruje. Chcecie króla? Proszę znajdźcie sobie króla, a ja chcę wreszcie być sam. Tak im właśnie powiedziałem.

No i teraz, mimo że byłem sam, wciąż miałem radosny i figlarny nastrój. Radości zawsze było we mnie pełno. Figli też. Na Mulano czułem się tak słodko jak jagniątko śpiące między świeżo zebraną dziką cebulą i czosnkiem. Czapite! Co w naszym starym romskim języku oznacza „taka jest prawda”.

Dzień na Mulano trwa czternaście godzin i noc także czternaście, poza tym jest jeszcze czas między dniem a nocą, trwający siedem godzin, gdy na niebie są oba słońca naraz: żółte i czerwonopomarańczowe. Ja nazwałem ten okres Podwójnym Dniem.

Mogłem stać przed moim lodowym igloo i przyglądać się całymi godzinami temu niezwykłemu zjawisku, kiedy walkę ze sobą toczyły odcienie światła: zderzały się, nakładały, aż wreszcie jeden z nich ustępował i przekształcał się w drugi.

Zawsze też pod koniec Podwójnego Dnia następował moment, w którym oba słońca w jednej krótkiej chwili chowały się za horyzontem, więc kolor nieba zmieniał barwę na zieloną, potem szarą, aż wreszcie czarną, w czasie krótszym niż potrzeba, aby nabrać powietrza.

W chwilę potem pojawiały się gwiazdy i był to też czas, gdy pojawiała się Gwiazda Romów.

Rozbłyskała nagle na nieboskłonie ta pochodnia bogów, wielka, świecąca czerwienią kula, której ciepło i światło zrodziło przed wiekami mój lud.

I gdy nadchodził ten moment, padałem na kolana. I brałem garść śniegu, i przyciskałem go do policzków, aby powstrzymać się od płaczu.

(Nie mam nic przeciwko łzom radości, ale nie znoszę płakać ze smutku i tęsknoty.)

Potem wymawiałem słowa modlitwy do Gwiazdy Romów.

A jeśli był ze mną któryś z duchów – Thivt powiedzmy, albo Polarka, albo Walerian – nakłaniałem go, by modlił się wraz ze mną.

Kiedy zaś przebrzmiały słowa modlitwy, pytałem:

– Widzisz ją tam w górze, Polarko, widzisz ją?

– Tak, Jakubie widzę ją.

– Jak myślisz, jak daleko jest do niej?

On wtedy wzruszał ramionami i odpowiadał:

 

Sześćset lig, a potem jeszcze z mila lub dwie... A na to ja:

– Podróż trwała dziesięć tysięcy lat, a teraz potrzebny jest jeszcze tylko ten jeden krok. Polarko, mam rację?

A na to on:

– Tak, Jakubie, masz rację.

I zazwyczaj staliśmy jeszcze długo, wpatrując się w płonącą czerwonym ogniem, odległą Gwiazdę Romów, aż wreszcie zaczynałem odczuwać śnieg topiący się pod moimi stopami... Tak gorące przepełniały mnie uczucia.

Wtedy szliśmy obaj do igloo i śpiewaliśmy stare ballady; czasem aż do świtu.

I tak biegł mi czas na Mulano, wśród duchów i śnieżnych węży, w tej zimowej porze, w czasie, gdy zapomniałem na krótko, że kiedyś byłem Królem Cyganów, i gdy sądziłem, że żadna siła nie zmusi mnie, by zostać nim ponownie.


2

 

Być królem... tak... to było moje przeznaczenie. Zostałem nim naznaczony.

Zostałem przez nie pochwycony jeszcze we wczesnym dzieciństwie, tak jak pływak może być pochwycony przez wielką falę, a potem jest przez nią niesiony i niesiony w dal, i nie może wyrwać się z jej objęć. Pływak szybko się uczy, że nigdy nie wyrwie się z wodnego wiru dopóki nie rozluźni się i nie zaprzestanie walki, i pozwoli swobodnie nieść się falom, czekając na moment, w którym odzyska kontrolę. Tak samo jest z przeznaczeniem. Jeśli masz zostać królem, nie ma sensu z tym walczyć. Rozluźnij się i czekaj, a niezmienna fala przeznaczenia poniesie cię tam, gdzie było ci dane dotrzeć. Na tym właśnie polega przeznaczenie.

Wiedziałem, że mam zostać królem, bo powiedział mi o tym duch starej kobiety, który przybył do mnie, gdy byłem małym cygańskim chłopcem. Nie rozumiałem wtedy jeszcze, że to jest duch; nie wiedziałem nawet, co to jest duch; nie pojąłem też tego, co chciała mi powiedzieć. Ale wiedziałem, że tam była. Sądziłem, że jest sennym widziadłem, które w jakiś sposób wyrwało się z mojego uśpionego umysłu i krąży teraz po świecie także w blasku dnia.

Działo się to w mieście Vietorion na planecie Vietoris, moim ojczystym świecie, jednym ze światów wielkiego gwiezdnego Imperium. A ja miałem wtedy... trzy, może cztery lata. To zdarzyło się tak dawno temu...

Była nieprawdopodobnie stara i pomarszczona, najstarsza kobieta, jaką kiedykolwiek widziałem. Widząc oznaki tak wielkiej starości na jej twarzy, od razu poczułem w jej obecności jakieś dotknięcie magii. Bo przecież nawet w tamtych czasach odnowienie ciała nie było żadnym problemem, i nikt właściwie nie wyglądał staro. Ja teraz na przykład mam za sobą prawie dwa wieki życia, a moje włosy są czarne jak zawsze, zęby silne, a skóra młoda. Musielibyście zajrzeć mi w oczy, i jeszcze dalej, w moją duszę, aby dowiedzieć się, jak długą już przebyłem drogę, i jak daleko zaszedłem.

Ale ten mój duch z dzieciństwa wyglądał staro.

Jej twarz była cała w zmarszczkach, miała zakrzywiony nos, i chyba nawet ubytki w zębach. Ale w tej zniszczonej twarzy oczy płonęły niezwykłym blaskiem, jak dwie ciemne gwiazdy, jak dwie tajemnicze iskry. Była jak postać ze starych baśni – wiedźma, czarownica, stara cygańska wróżka...

Pojawiała się w moim pokoju, dotykała długim szponem moją drobną pierś, i szeptała magiczne słowa.

– Ty jesteś Chavula – szeptała. – Ty jesteś Ilika. Ty jesteś Terkari. Imiona królów. Wielkie imiona. Imiona, których sława i chwała rozbrzmiewały w zamierzchłych wiekach.

Nigdy się jej nie bałem. Była starą mądrą kobietą, matką matek, Tą, Która Widzi. W naszym romskim języku – phuri dai. Jak mógłbym bać się phuri dai? Poza tym byłem jeszcze zbyt mały, żeby bać się czegokolwiek.

– Ty jesteś wybrany – śpiewała mi. – Ty będziesz wielki. Co mogłem jej powiedzieć? Co mogłem z tego zrozumieć?

– Urodziłeś się w samo południe – mówiła. – A to jest godzina królów. Ty jesteś Terkari. Ty jesteś Ilika. Ty jesteś Chavula. A oni są tobą. Jakub Nirano Rom, Jakub król! Jest w tobie moc. Jest w tobie magia.

Głosiła mi proroctwo, a ja myślałem, że to zabawa. Oddawała mnie w ręce losu, oplatała niewidzialną siecią nieuniknionej przyszłości, a ja śmiałem się w zadziwieniu i radości, nie rozumiejąc, jaki ciężar właśnie nakładano na moje barki.

Opromieniała ją błyszcząca aura, jarzące się pole elektryczne. Jej stopy nigdy nie dotykały podłogi. To zresztą było dla mnie najpyszniejszą zabawą – ten sposób, w jaki płynęła w ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin