Dzień ósmy.doc

(2005 KB) Pobierz
Dzień pierwszy (piątek 10

Dzień ósmy (piątek 17.07.2009)

 

Rano piękne słoneczko, dzień zapowiada się super. Poranny kult oliwienia łańcucha i małe naciąganko, bo na dziurach już się trochę tłucze.

Na śniadanko pałaszuję Lucjanowi kilogram super słodkich pomidorów i już jestem gotowy do drogi.

Mała rundka po Tomaszowie i lądujemy w pięknym, zabytkowym, drewnianym Kościóku.

400letni Kościół zbudowany bez użycia gwoździ i nadal dobrze się miewa. Obok rosną potężne dęby.

Następnym punktem programu są słynne,, Szumy Wodne”. Rzeczka o lodowatej wodzie spływająca sobie po kaskadach robi dużo szumu i zapewne stąd ta osobliwa nazwa.

Nad rzeczką jest przyjemnie i chłodno, aż nie chce się wychodzić na słońce. Obok jest jednak górka, z której można podziwiać całą okolicę, no to lecimy.

Lecimy na Lubaczów a potem na Wielkie Oczy.

Opłotkami dojeżdżamy do przejścia granicznego w Korczowej a tam skuterowy szaleją.

Jedzie gości na zdezelowanym skuterku w stronę granicy a między nogami pusty kanister 20L

Za chwilę jedzie następny, za parę minut już jakiś wraca z pełną bańką i tak cały dzień. To najlepszy sposób na przerzut taniego paliwa, bo samochody czekają godzinami a skuterkiem przez przejście dla pieszych bzzzz i już jest na drugiej stronie.

Poza tym procederem to na przejściu granicznym w Korczowej nic ciekawego się nie dzieje.

Jedziemy w stronę Radymna zatankować polskiego paliwa i wypić kawusię. Przy okazji wrzucamy coś na ząb, by mieć siły na następne kilometry.

Przyszła pora rozstania, znowu jadę sam a Lucjan podąża w stronę Tomaszowa.

Wracam się kawałek i przez Michałówkę, Stubienko, Nakło, opłotkami dostaje się pod przejście graniczne w Medyce. Tam podobny przygraniczny klimat, więc ruszam w stronę Przemyśla. Do centrum nie wjeżdżam, tylko obrzeżami przedostaje się na boczne dróżki prowadzące do Kalwarii Pacławskiej.

Teren coraz bardziej górzysty, robi się coraz fajniej, choć stan dróg nie rozpieszcza. Podjeżdżam pod górę Klasztoru na piątce. Czwórka, trójka, oj stromo, nawet bardzo. Droga wąziutka i ostre zakręty stromo do góry. Dwójka, nie spodziewałem się tak ostrego zakrętu stromo do góry. Może jak bym był przygotowany to dało by radę na trójce, ale teraz dwójka i piłowanie do góry. Takich stromizn chyba jeszcze nie pokonywałem. Jest gorąco, asfalt się klei, silniczek się grzeje, ale idzie do przodu. Jestem na szczycie a tam Świątynia.

W środku pięknie aż za bardzo a na zewnątrz rozciąga się niczego sobie panorama na okolicę.

 

 

Po krótkiej modlitwie idę do pobliskiego spożywczaka na coś zimnego i przed sklepem dostrzegam konia.

Spotkałem człowieka, który od trzech tygodni jest w trasie jadąc na koniu. Przejechał 700 km lasami, wzdłuż wschodniej granicy zaczynając od granicy litewskiej. Gość jest fascynatem koni i walk z Moskalami. WWW.7psk.com.pl, czy jakoś tak. I zapraszał mnie na inscenizację walk 26 września w Poznaniu. Z resztą cały KCM jest zaproszony. Podarowałem mu nasz klubowy znaczek, na pamiątkę. Góra z górą się nie zejdzie a człowiek z człowiekiem zawsze.

Swoją podróż kończył w Ustrzykach Górnych. Zostało mu jeszcze jakieś 50km a był już bardzo zmęczony. Jego koń z resztą też, miał nawet lekko ranną tylną nogę.

Fajnie się rozmawia, ale pora jechać dalej. Slalomy po serpentynach w dół i znowu piękne widoczki.

Bocznymi dróżkami docieram do Arłamowa. Dziko, nawet bardzo dziko. Natrafiam na tzw. ,,diabła bieszczadzkiego”, właśnie palącego w kotłach.

Robi węgiel drzewny. 24h musi drzewo się tlić w takim kotle by wyszedł z tego pełnowartościowy węgiel drzewny. W rozmowie dowiaduję się, że są już na wymarciu, bo diabły z Ukrainy mają tańsze drzewo i przez to są tani i od nich handlarze biorą.

Jest gorąco a on musi jeszcze wejść do rozpalonego pieca by wtgarnąć to wszystko. Wchodzą prawie nago a skóra ich czarna jak smoła od węgla. Takiego ,,diabła bieszczadzkiego można rozpoznać nawet jak się umyje, po oczach. Węgiel tak zachodzi w skórę między rzęsy, że nie da się tego wymyć i tak chodzą umalowani na co dzień.

Jadę dalej Jureczkowi i już jestem w Krościenku a stamtąd już tylko rzut kamieniem do Ustrzyk Dolnych. Przed Lutowiskami zajeżdżam na nowo wybudowany taras widokowy.

Zaczyna kropić. W oddali widać jak ostro leje w wyższych partiach gór. No to lecim w paszcze lwa.

Po drodze tankuję na znanej z WWS stacji paliwowej w Smolniku. Paliwo jak zawsze wyśmienite. Ciekawe co do niego dodają, a może właśnie nic nie dodają i dlatego takie dobre?

Ustrzyki Górne witają! Trochę mokrą pogodą, ale teraz już nic mnie nie rusza, jestem u siebie.

Jedzie wataha motocyklistów, jeden za drugim i każdy pyta, czy wszystko w porządku.

Macham, że wszystko ok., ja chcę tylko zrobić fotkę przy tablicy. Za kilka kilometrów była powtórka z rozrywki. Znowu były troskliwe pytania motocyklistów, czy wszystko ok?

Takie klimaty to tylko w Bieszczadach. to był dobry pomysł by Bieszczady zostawić sobie na koniec, tam człowiek dostaje nowej energii i radości z życia. Zwłaszcza jadąc motocyklem po tych wszystkich winkielakach i podziwiając te cuda natury.

Asfalcie trochę wysechł i mogłem sobie bardziej pozwolić na zakrętach, ale bez przesady. Dopiero co padało, moto obładowane a ja trochę jakby już zmęczony. Lepiej nie ryzykować niepotrzebnie.

 

Oponka i tak się przytarła po boczkach niczego sobie.

Na zakończenie parę ładnych widoczków.

 

 

Poniżej serpentynki.

 

 

 

Słoneczko szybko ucieka a ja bym chciał jeszcze zrobić fotkę w miejscu gdzie zacząłem okrążać Polskę siedem dni temu.

Po godzinie 21 jestem w Daliowej koło Jaślisk. To tu zacząłem swoją przygodę, kilka dni temu.

Tyle kilometrów do przejechania, tyle miejsc do zobaczenia i to już po wszystkim? Tak szybko? Ale z drugiej strony radość rozpiera, że się udało. Jak wyruszałem to nie byłem wcale pewien, czy dam radę, czy moto da radę i czy nic złego się nie przytrafi po drodze. Jestem, żyję, cały i szczęśliwy. Telefon do żony, żeby się nie martwiła i w drogę bo jeszcze kawałek został do Sieniawy.

Mamie zrobiłem miłą niespodziankę, bo myślała, że przyjadę dzień później.

W Sieniawie byłem tuż po 22. Myju, myju, amciu, amciu i lulu w kimonko.

 

Podsumowanie:

Tego dnia przejechałem 413km.

Stan licznika w Daliowej 29498 km, zatem w siedem dni dookoła Polski wyszło 4109km

Awarii brak.

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin