Kontrakt- Amanda Quick.doc

(1322 KB) Pobierz
1

-1-

 

Julian Richard Sinclair, hrabia Ravenwood, słu­chał z zaskoczeniem i niedowierzaniem, jak jego ofi­cjalne oświadczyny zostają odrzucone. Zaskoczeniu towarzyszył zimny, kontrolowany gniew. Za kogo ona się uważa - pomyślał. Niestety Anie mógł jej o to zapy­tać. Dama postanowiła być nieobecna. Odmowną odpowiedź na wspaniałomyślną propozycję Juliana przekazał w imieniu wnuczki wyraźnie skrępowany tym dziadek, lord Dorring.

- Niech to diabli, Ravenwood, jestem z tego rów­nie niezadowolony jak pan. Rzecz w tym, że ona nie jest już młodą panienką - rzekł lord Dorring przygnę­biony. - Dawniej była uroczym, życzliwym stworze­niem. A teraz ma już dwadzieścia trzy lata i zdążyła rozwinąć w sobie upór i pewność siebie. To piekiel­nie irytuje, ale nic się na to nie poradzi. Nie słucha żadnych rad.

- Wiem, ile ma lat - powiedział Julian oschle. -Właśnie ze względu na jej wiek sądziłem, że będzie rozumną, posłuszną niewiastą.

- Ależ jest nią - pospiesznie sprostował lord Dor­ring. - Zapewniam pana. Proszę nie wyciągać po­chopnych wniosków. Nie należy do tych głupiutkich, młodych panienek, które wpadają w histerię. – Na jego rumianej twarzy okolonej bokobrodami malowała się konsternacja. Normalnie jest łagodnego usposobienia, bardzo posłuszna. To doskonały wzór e... kobiecej skromności i wdzięku.

- Kobiecej skromności i wdzięku - powtórzył Ju­lian wolno.

Lord Dorring rozjaśnił się.

- W rzeczy samej, milordzie. Kobiecej skromności i wdzięku. Była wielką podporą dla swojej babki od czasu śmierci naszego najmłodszego syna i jego żony. Rodzice Sophy zginęli na morzu kilka lat temu. Miała wtedy siedemnaście lat. Ona i jej siostra zamieszkały z nami. Jestem pewny, żeś pan o tym słyszał. - Lord Dorring odchrząknął. - Lub może uszło to pańskiej uwagi. Był pan wówczas zajęty e... innymi sprawami.

Te inne sprawy to uprzejme określenie na sytua­cję bez wyjścia, w jaką wciągnęła go piękna czarow­nica imieniem Elizabeth - pomyślał Julian.

- Skoro pańska wnuczka jest takim wzorem cnót,

I to dlaczego tak trudno ją przekonać, by przyjęła moją propozycję? - Jej babka twierdzi, że to wyłącznie moja wina. - Krzaczaste brwi lorda Dorringa ściągnęły się w roz­paczy. - Obawiam się, że pozwalałem jej zbyt dużo czytać i. z tego co słyszałem, nie była to właściwa lektura. Ale niechby ktoś spróbował jej powiedzieć, co ma czytać. Jeszcze claretu, Ravenwood?

- Dziękuję, chętnie wypiję jeszcze kieliszek. -

  Julian spojrzał na czerwoną twarz gospodarza i zmusił

   się, by mówić spokojnie. - Wyznam, milordzie, że nie

bardzo pojmuję. Cóż mają do tego czytelnicze gusta

Sophy?

Obawiam się, że nie zawsze dawałem baczenie na to. co ona czyta - mruknął starszy pan, sącząc claret. - Młode kobiety ulegają różnym fantazjom,

wie pan, jeśli nie zwraca się uwagi na to, co czytają Ale po śmierci jej siostry trzy lata temu nie miałem sumienia przeciwstawiać się zbyt mocno. Jej babka i ja bardzo ja lubimy. To naprawdę rozsądna dziew­czyna. Nie rozumiem, dlaczego panu odmówiła. Je­stem pewny, że zmieniłaby zdanie, gdyby dać jej trochę więcej czasu.

- Czasu? - Ravenwood uniósł brwi ze źle skrywa­nym sarkazmem.

- Musisz przyznać, panie, żeś się odrobinę pospie­szył. Nawet moja żona to mówi. Tu na wsi tego typu sprawy załatwiamy o wiele wolniej. Nie przywykli­śmy do miejskich sposobów. A kobiety, zwłaszcza wrażliwe, mają te swoje przeklęte  wyobrażenia o tym, jak powinien zachować się mężczyzna w takiej sytuacji. - Lord Dorring popatrzył na swojego gościa z nadzieją. - Może gdyby pan dal jej parę dni na przemyślenie pańskiej propozycji?

- Chciałbym osobiście porozmawiać z panną Do­rring - powiedział Julian.

- Już mówiłem. Nie w tej chwili. Wybrała się na konną przejażdżkę. W środy odwiedza Starą Bess.

- Wiem o tym. Przypuszczam, że otrzymała wiado­mość o mojej wizycie?

Lord Dorring ponownie odkaszlnął.

- Sądzę e... że mówiłem o tym. Zapewne umknęło to jej pamięci. Wie pan. jakie są młode kobiety. - Spojrzał na zegar. - Powinna się zjawić koło wpół do czwartej.

- Niestety, nie mogę czekać. -Julian odstawił kie­liszek i wstał. - Może pan powiadomić swoją wnucz­kę, że nie należę do cierpliwych. Miałem nadzieje dzisiaj zakończyć całą tę sprawę.

- Obawiam się, że według niej ta sprawa już jest zakończona, milordzie - powiedział lord Dorring ze smutkiem w głosie.

-Może pan jej przekazać, że ja nie uważam tej

-prawy za zakończoną. Będę tu jutro o trzeciej. Byłbym

wielce zobowiązany, milordzie, gdyby zechciał pan jej

przypomnieć o spotkaniu. Mam zamiar porozmawiać

z nią osobiście, zanim zakończymy całą sprawę.

Oczywiście. ale powinienem pana ostrzec. Nie zawsze można przewidzieć, co zrobi Sophy. Jak już powiedziałem: czasami bywa trochę uparta.

- Wobec tego spodziewam się. ze okaże jej pan więcej zdecydowania. Jest przecież pańską wnuczką. Jeśli trzeba przykrócić jej cugli, to należy to zrobić niezwłocznie.

- Dobry- Boże - mruknął zaskoczony lord Dorring. - Gdybyż to było takie proste.

Julian wyszedł z małej biblioteki o spłowiałych ścianach, w której odbywała się rozmowa, do wąskie­go ciemnego hallu. Lokaj, doskonale harmonizujący z atmosferą dostatku panującą w tym wiekowym dworze. podał mu wysoki kapelusz o płaskim denku i rękawiczki.

Julian kiwnął szorstko głową i minął starego słu­żącego. Obcasy jego błyszczących butów z cholewami zastukały głucho na kamiennej posadzce. Zaczynał żałować, że tyle czasu poświęcił na ubiór. Przyjechał nawet powozem używanym specjalnie na takie oka­zje. Równie dobrze mógłby zjawić się w Chesley Court konno i oszczędzić sobie wysiłku nadania wi­zycie oficjalnego charakteru. Gdyby przyjechał wie­rzchem, mógłby zatrzymać się w domu jednego z dzierżawców i przy okazji załatwić jakąś sprawę. A tak cale popołudnie miał stracone.

- Do Abbey - rzucił stangretowi, który otworzył przed nim drzwi powozu. Służący ubrany w zielono-

złotą liberię Ravenwoodów dotknął w odpowiedzi

kapelusza.

W chwilę po zamknięciu drzwi powozu, na lekki trzask z bata, pięknie dobrana para siwków ruszyła z kopyta. Trudno się dziwić, że hrabia Ravenwood nie był tego popołudnia w nastroju do odbywania przejażdżek po okolicy.

Oparł się o poduszki powozu, wyciągnął przed sie­bie nogi, założył ręce na piersi i starał się opanować wzburzenie. Nie było to łatwe.

Nawet mu do głowy nie przyszło, że jego oświad­czyny mogą być odrzucone. Panna Sophy Dorring nie miała żadnych widoków na otrzymanie lepszej oferty i wszyscy doskonale o tym wiedzieli, nie wyłączając jej dziadków. Byli bliscy zemdlenia, kiedy kilka dni temu Julian oświadczył się o rękę wnuczki. Sophy dawno już przekroczyła wiek, w którym można liczyć na dobrą partię. Propozycja Juliana była prawdzi­wym darem opatrzności.

Usta Juliana wykrzywił sardoniczny uśmiech, kie­dy wyobraził sobie scenę, jaka niewątpliwie miała miejsce, kiedy Sophy poinformowała dziadków, że nie interesuje jej to małżeństwo. Stary Dorring pew­nie zupełnie stracił głowę, a jego żona dostała waporów. Wnuczka z tak godnymi ubolewania gustami czy­telniczymi bez trudu postawiła na swoim.

Właściwie, dlaczego ta głupia dziewczyna tak się uparła? Przecież powinna przyjąć tę propozycje z wdzięcznością i natychmiast. W końcu zamierzał wprowadzić ją do Ravenwood Abbey jako hrabinę Ravenwood. Dwudziestotrzyletnia panna z prowin­cji, z taką sobie urodą i niewielkim spadkiem, nie miała szans na dobrą partię. Przez chwilę zastana­wiał się, jakież to książki zwykła czytać Sophy. Lecz natychmiast uznał, że nie w tym tkwił problem.

Znacznie poważniejszą sprawa był zbyt pobłażliwy stosunek dziadka do osieroconej wnuczki. Kobiety

bardzo szybko przejmują władze nad mężczyznami

0 słabym charakterze

Może to kwestia wieku? Na początku uznał jej lata za atut. Miał już jedną młodą, niesforną żonę i to mu wystarczyło. Tych awantur, napadów złego humoru

1 histerii, z Elizabeth w roli głównej, wystarczy mu do końca życia. Sądził, że starsza kobieta będzie bardziej zrównoważona, mniej wymagająca i okaże mu wdzięczność.

Przecież ta dziewczyna nie ma tu na wsi wielkiego wyboru - pomyślał. - I nie może liczyć na propozycje z miasta. Nie należy do tego typu kobiet, które przy­ciągają uwagę zblazowanych mężczyzn z towarzy­stwa. Ci oceniają urodę kobiety tak, jakby oceniali piękną klacz i Sophy na pewno nie przykułaby ich uwagi.

Nie była ani olśniewającą, czarnowłosą piękno­ścią, ani anielską blondynką. Jej ciemne, kasztanowe loki miały przyjemny, głęboki odcień, ale chodziły własnymi drogami. Niesforne kosmyki zawsze wysu­wały się spod kapeluszy lub wymykały na wolność z kunsztownie ułożonej fryzury.

Nie wyglądała jak grecka bogini, co było ostatnim krzykiem mody w Londynie, ale Julian musiał przy­znać, że nie przeszkadza mu jej lekko zgarbiony no­sek, krągły podbródek i ciepły uśmiech. Nie powi­nien mieć większych problemów z wizytami w jej sy­pialni na tyle często, by zapewnić sobie dziedzica.

A poza tym trzeba przyznać, że miała piękne oczy o niezwykłym odcieniu turkusa przetykanego złotem. Ciekawe i bardzo satysfakcjonujące było to, że ich właścicielka nie wiedziała, jak można je wykorzystać.

Zamiast spoglądać na mężczyznę spod rzęs, Sophy patrzyła prosto w oczy. Ta otwartość i szczerość spoj­rzenia przekonały Juliana, że byłoby jej trudno przyswoić sobie subtelną sztukę posługiwania się kłam­stwem. To również mu odpowiadało. Wyławianie gar­stki prawd z kłamstw, jakie serwowała mu Elizabeth doprowadzało go niemal do obłędu.

Sophy miała szczupłą sylwetkę. Modne suknie z podwyższonym stanem pasowały do jej figury, choć podkreślały raczej małe piersi. Tryskała zdrowiem i życiem, co bardzo mu się podobało. Nie chciał ja­kiegoś chucherka - wątle kobiety źle sobie radzą z rodzeniem dzieci.

Julian poddał rewizji obraz kobiety, którą zamie­rzał poślubić i doszedł do wniosku, że oceniając jej fizyczne zalety, nie wziął pod uwagę pewnych cech jej osobowości. Na przykład nigdy by nie przypuszczał, że pod tą słodką, skromną powierzchownością kryje się uparta duma. To właśnie duma nie pozwalała Sophy na uczucie wdzięczności. Jej upór okazał się silniejszy, niż można było oczekiwać. Jej dziadkowie stali się zupełnie bezradni i oszołomieni wobec za­skakującej nieustępliwości wnuczki. Jeśli coś tu było do uratowania, mógł to zrobić tylko on sam.

Podjął decyzję, kiedy powóz zatrzymał się przed rzędem schodów wiodących ku paradnemu wejściu do dworu Ravenwood Abbey. Wysiadł, wspiął się po kamiennych stopniach i, jak tylko otworzono przed nim drzwi, rzucił niskim głosem kilka poleceń.

- Prześlij wiadomość do stajni, Jessup. Niech osiodłają mi karego za dwadzieścia minut

- Dobrze, milordzie.

Majordomus odwrócił się, by przekazać polecenie lokajowi, a tymczasem Julian przeszedł przez wyło­żony czarnobiałym marmurem hali do schodów po­krytych czerwonym dywanem.

Mało interesował się domem. Tu się urodził, ale odkąd poślubił Elizabeth, nie troszczył się wcale o Ravenwood Abbey. Duma z posiadania takiego do­mu zmieniła się wkrótce w niechęć do siedziby przodków. Za każdym razem, kiedy wchodził do któ­regoś z pokoi, zastanawiał się, czy w nim również przyprawiano mu rogi.

Z ziemią było inaczej. Żadna kobieta nie mogła zbezcześcić tych pięknych, żyznych pól ani innych posiadłości. Na ziemię można było liczyć. Jeśli się o nią dbało, hojnie to wynagradzała. Żeby zachować te ziemie dla przyszłych dziedziców Ravenwood, Ju­lian był skłonny do największego poświęcenia: po­nownie się ożenić.

Miał nadzieje, że wprowadzenie w progi tego do­mu nowej żony oczyści go z zastarzałych wspomnień po pierwszej żonie, a w szczególności z dręcząco du­sznej, egzotycznie zmysłowej sypialni, którą sama urządziła. Julian nienawidził tego pokoju. Nie prze­kroczył jego progu od czasu śmierci Elizabeth.

Jedno jest pewne - pomyślał, wchodząc po scho­dach - w stosunku do nowej żony nie popełni błę­dów, jakie popełnił przy pierwszej. Nigdy więcej nie odegra roli muchy, która wpadła w pajęczą sieć.

Po piętnastu minutach zszedł po schodach w stro­ju do konnej jazdy. Nie zdziwił się widząc czekające­go już na podjeździe osiodłanego czarnego ogiera o imieniu Anioł. Uważał to za rzecz absolutnie natu­ralną. Służba zawsze starała się uprzedzać życzenia pana na Ravenwood. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciał być przyczyną gniewu tego diabla. Julian zszedł po schodach i wskoczył na siodło.

Stajenny cofnął się, kiedy ogier rzucił głową i za-

tańczył w miejscu. Silne mięśnie zadrgały pod opiętym żakietem, gdy Julian opanował konia zdecydowanym  ruchem. Następnie dal sygnał i Anioł ruszył naprzód.

 

Nietrudno będzie przeciąć drogę pannie Sophy Dorring - pomyślał. Znal każdą piędź ziemi swojej posiadłości i doskonale wiedział, którędy dziewczyna będzie wracać do Chesley Court. Na pewno wybierze ścieżkę biegnącą wzdłuż stawu.

- Pewnego dnia zabije się na tym koniu - powie­dział lokaj do stajennego, swojego krewniaka.

Stajenny splunął na wybrukowany podjazd.

- Nie ma obawy. Jeździ jak sam diabeł. Długo ma zamiar zostać tu tym razem?

- W kuchni mówią, że przyjechał, by znaleźć sobie nową żonę. Wpadła mu w oko wnuczka lorda Dorringa. Jego lordowskiej mości zachciało się tym razem spokojnej wiejskiej panienki. Takiej, która nie spra­wi mu kłopotów.

- Trudno się dziwić. Czułbym się podobnie, gdyby przykuto mnie do takiej wiedźmy, jak jego pierwsza żona.

- Maggie z kuchni mówi, że ona była czarownicą, która zamieniła jego lordowska mość w diabla.

- Maggie dobrze mówi. Coś ci powiem: współczuję pannie Dorring. To przyzwoita dziewczyna. Pamię­tasz? Przyszła tu z tymi swoimi ziołami wtedy w zi­mie, jak Ma miała ten zły kaszel? Ma przysięga, że panna Dorring uratowała jej życie.

- Panna Dorring zostanie hrabiną - zauważył lo­kaj.

- Może i tak, ale drogo zapłaci za zaszczyt.

Sophy siedziała na drewnianej ławeczce przed dom­kiem Starej Bess i troskliwie pakowała ostatnią por­cję kozieradki. Dołączyła ją do pozostałych ziół. które przed chwila wybrała. Jej zapasy czosnku, ostu, psianki i maku były na ukończeniu.

- To mi powinno wystarczyć na następne parę miesięcy - stwierdziła otrzepując ręce z kurzu i wstała. Nie zwróciła uwagi na plamy z trawy na starym, wełnianym, niebieskim kostiumie do konnej jazdy.

Uważaj, jak będziesz robić napar z maku na reumatyzm dla lady Dorring - ostrzegła ją Bess. -W tym roku ma wyjątkową moc.

Sophy kiwnęła głową i spojrzała na starą, pomarszczoną kobietę, która tyle ją nauczyła.

- Będę pamiętać, żeby zmniejszyć dawkę. A co u ciebie? Potrzebujesz czegoś?

- Niczego, dziecinko, niczego. - Bess objęła po­godnym wyrokiem stary domek i ogródek z ziołami i wytarła ręce o fartuch. - Mam wszystko, czego mi trzeba.

- Zawsze tak mówisz. Jakie to szczęście być zado­woloną z życia, Bess.

- Ty też znajdziesz szczęście, jeśli go dobrze po­szukasz.

Sophy uśmiechnęła się blado.

- Być może. Lecz najpierw muszę poszukać czegoś innego.

Bess popatrzyła na nią ze smutkiem. W jej wybla­kłych oczach malowało się zrozumienie.

- Powinnaś odrzucić precz myśli o zemście, dzie­cinko. Trzeba zostawić je przeszłości, tam jest ich miejsce.

- Sytuacja się zmieniła, Bess. - Sophy zatrzymała się przy bocznej ścianie domku, gdzie stał uwiązany jej koń. - Właśnie nadarzyła się okazja, by się prze­konać, czy istnieje sprawiedliwość.

Jeśli masz choć trochę zdrowego rozsądku, po­słuchaj mojej rady i zapomnij o tym, dziecko. Co się stało, to się nic odstanie. Twoja siostra, niech spoczywa  w spokoju, odeszła. Nie możesz już nic dla niej

zrobić. Masz własne życie i tym musisz się zająć. - Bess uśmiechnęła się, ukazując szczerby w uzębie­niu. - Słyszałam, że jest coś bardziej pilnego, coś, nad czym musisz się zastanowić.

Sophy popatrzyła surowo na starą kobietę, próbu­jąc bezskutecznie doprowadzić do porządku prze­krzywiony kapelusz.

- Jak zwykle znasz wszystkie miejscowe plotki. Pewnie słyszałaś, że ten diabeł poprosił mnie o rękę?

- To ci, którzy nazywają lorda Ravenwooda diab­łem, zajmują się plotkami. Ja zajmuję się tylko fakta­mi. Czy to prawda?

- Co? Że hrabia jest blisko spokrewniony z Lucy­ferem? Tak, Bess, jestem prawie pewna, że to pra­wda. Nigdy dotąd nie spotkałam równie aroganckie­go człowieka, jak jego lordowska mość. Taka duma to cecha diabła.

Bess pokręciła niecierpliwie głową.

- Pytałam, czy to prawda, że oświadczył się o two­ją rękę?

- Tak.

- No więc kiedy mu odpowiesz?

Sophy wzruszyła ramionami i zostawiła wreszcie w spokoju kapelusz.

- Dziadek przekaże mu odpowiedź dziś po połud­niu. Hrabia przesłał wiadomość, że zjawi się o trze­ciej.

Bess zerwała się na równe nogi. Siwe loki zadrżały pod jej pożółkłym muślinowym czepkiem. Na poora­nej zmarszczkami twarzy malowało się zdumienie.

- Dziś o trzeciej? A ty sobie spokojnie wybierasz zioła, jak gdyby to był taki sobie zwykły dzień? Cóż ty wyprawiasz, dziecko? Powinnaś być teraz w Chesley Court, ubrana w swoją najpiękniejszą suknie.

- Po co? Dziadek mnie tam nie potrzebuje. Potrafi

sam powiedzieć temu diabłu, żeby sobie poszedł do piekła.

- Żeby poszedł do piekła? Sophy, dziecko, chcesz powiedzieć, że poprosiłaś dziadka, by przekazał hra­biemu, że odrzucasz jego oświadczyny?

Sophy uśmiechnęła się ponuro, zatrzymując się przy kasztanku.

Dokładnie tak. Bess.

Wcisnęła małe paczuszki ziół do kieszeni kostiu­mu.

- Cóż to za głupstwa - wykrzyknęła Bess. - Nie chce mi się wierzyć, że lord Dorring przystał na coś takiego. Przecież doskonale wie, że nigdy nie trafi ci się równie korzystna propozycja, nawet gdybyś czeka­ła sto lat

- Nie byłabym taka pewna - powiedziała Sophy oschle. - To zależy oczywiście od tego, co rozumiesz przez dobra propozycję.

Bess zmrużyła oczy w zamyśleniu.

- Dziecko, czy ty robisz to dlatego, że boisz się hrabiego? Myślałam, że masz dość rozsądku, by nie wierzyć w te wszystkie bajki opowiadane we wsi.

- Nie wierzę w nie - odparła Sophy, sadowiąc się w siodle. - A właściwie tylko w połowie. Czy to cię satysfakcjonuje. Bess? - Ułożyła fałdy kostiumu. Sie­działa na koniu po męsku, choć powszechnie uważa­no, że dobrze urodzona kobieta nie powinna jeździć w tej pozycji. Na wsi jednak przywiązywano do tego mniejszą wagę i Sophy nie uważała, że narusza zasa­dy skromności. Fałdy kostiumu ułożyła tak, że było widać jedynie wysokie buty do konnej jazdy.

Bess chwyciła konia za uzdę i popatrzyła na dziewczynę.

A teraz posłuchaj mnie, dziecko. Chyba nie wie­lo, co ludzie mówią, że jego lordowska mość

utopił swoją pierwszą żonę w stawie ravenwoodzkim?

Sophy westchnęła.

- Nie. Bess, nie wierzę. - Należało raczej powie­dzieć, że nie chciała wierzyć.

- Dzięki niech będą Panu, choć po prawdzie, to i tak nikt by go nie obwinił, gdyby naprawdę ją utopił - zauważyła Bess.

- Pewnie tak.

- Więc po co to cale zamieszanie z odrzucaniem jego oświadczyn? Nie patrz tak na mnie, dziecko. Już kiedyś tak patrzyłaś i nie wróży to niczego dobrego. Co masz zamiar teraz zrobić?

- Teraz? No cóż, wrócę do Chesley Court i zrobię porządek z ziołami, którymi mnie tak szczodrze obda­rzyłaś. Podagra dziadka znowu daje o sobie znać, a skończył mi się jego ulubiony wywar.

- Sophy, kochanie, czy ty naprawdę chcesz odmó­wić hrabiemu?

- Nie - uczciwie przyznała Sophy. - Więc nie patrz na mnie takim przerażonym wzrokiem. Jeśli będzie wytrwały, to mnie dostanie. Ale na moich warunkach.

Oczy Bess się rozszerzyły.

- Ach, teraz pojmuję. Znowu czytałaś te książki o prawach kobiet, tak? Nie bądź głupia, dziecko. Po­słuchaj rady starej kobiety. Nie baw się w te swoje gierki z Ravenwoodem. On im nie ulegnie. Mogłaś sobie owinąć wokół palca lorda Dorringa, ale z hra­bią ci się nie uda.

- Zgadzam się z tobą, Bess. Hrabia rzeczywiście różni się zdecydowanie od dziadka. Ale spróbuj się o mnie nie martwić. Wiem, co robię.

Sophy ściągnęła wodze i spięła konia.

- Nie jestem tego taka pewna, dziecko - zawołała za nią Bess. - Jak się drażni diabła...

- Przecież mówiłaś, że Ravenwood nie jest diabłem - odkrzyknęła Sophy, kiedy kasztanek ruszył kłusem.

W miejscu, gdzie zaczynał się las, odwróciła się i pomachała Bess na pożegnanie. Koń sam wiedział, jak wrócić" do Ch...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin