Hamster Neville - Zbrodnia Oskara Slatera.doc

(1259 KB) Pobierz
Neville Hamster

Neville Hamster

       

       

       

            Zbrodnia Oskara Slatera

       

       

       

                    Tom

       

               Całość w 2 tomach

       

       

       

       

       

       

          Polski Związek Niewidomych

        Zakład Wydawnictw i Nagrań

                Warszawa 1990

 

 

 

 

 

 

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

          Tłoczono pismem punktowym dla

        niewidomych

        w Drukarni PZN,

        Warszawa, ul. Konwiktorska 9

        Pap. kart. 140 g kl. III_Bą1

          Przedruk z "Wydawnictwa

        Radia i Telewizji",

        Warszawa 1989

       

       

          Pisał W. Cagara

          Korekty dokonały:

        U. Maksimowicz

        i K. Kruk

 

 

 

 

 

 

          Zbrodnia

       

          Glasgow,

          15 grudnia 1908 roku

          wieczorem

       

          - Dawidzie, czy możesz podać

        mi sól?

          Dawid Adams bez słowa uniósł

        się ze swego krzesła i

        sięgnąwszy przez stół, podał

        siostrze srebrną solniczkę w

        kształcie ściętego u góry

        jabłka. Zdawał się nie

        dostrzegać, że Elisabeth ma ją o

        wiele bliżej swego talerza niż

        on.

          - Oczywiście, Elisabeth,

        proszę.

          Ten czterdziestotrzyletni

        mężczyzna był przyzwyczajony do

        usługiwania swej matce i dwóm

        starszym siostrom, z którymi

        mieszkał od zawsze. Przed wielu

        laty matka, dziś

        siedemdziesięciokilkuletnia

        staruszka o siwiusieńkich

        włosach, ale nie starzejącej się

        osobowości, wymusiła na swych

        córkach przyrzeczenie, że nigdy

        nie wyjdą za mąż, a później już

        wszystkie trzy uniemożliwiły

        Dawidowi znalezienie innej - niż

        one same - towarzyszki życia.

          - Masz rację, Elisabeth, ta

        pieczeń jest niesłona. - Mary

        odbierała z rąk siosry srebrne

        cacuszko wypełnione solą.

          Brakuje jej także kilku

        przypraw. - Pani Adams

        delikatnie kosztowała swój

        kawałek. - Będę musiała

        porozmawiać z Betty. Mam

        wrażenie, że nasza kucharka

        straciła ostatnio smak.

          - Dawidzie, proszę o sosjerkę.

        - Mary wyciągnęła do brata wciąż

        białą, nie skalaną pracą i

        przemijaniem dłoń.

          - Proszę.

          Przyczyny, dla których matka

        powstrzymała swe córki od

        wydania się za odpowiednich

        partnerów - a tych przecież w

        Glasgow nie brakowało -

 

 

 

 

 

 

        pozostawały dla Dawida

        tajemnicą. Wiedział natomiast

        doskonale, dlaczego wszystkie

        trzy działały solidarnie przeciw

        wybrankom jego serca, a było ich

        raptem dwie. Myśl o tym, że

        pozostałyby same ze sobą,

        pozbawione męskiej opieki i

        męskiego wsparcia, obezwładniała

        je, a jednocześnie popychała do

        aktywnego działania. Walka

        trwała bardzo krótko i Dawid

        Adams musiał w niej ulec. Dziś

        był potulnym, pogodzonym z losem

        starym kawalerem, który

        usługiwał swej matce i starszym

        siostrom. Teraz już rzadko, i to

        tylko głęboką nocą, wspominał

        odległe czasy buntu.

          - Dawidzie, proszę o...

          Kolejną, brzmiącą niczym

        rozkaz prośbę Mary przerwało

        głośne pukanie dobiegające

        wyraźnie znad czterech

        pochylonych nad stołem głów.

          - Oho! Pani Gilchrist znowu

        potrzebuje twojej pomocy,

        Dawidzie.

          Wiedział to i bez tej

        informacji. Marion Gilchrist od

        lat korzystała z pomocy sąsiada

        z dołu, a kiedy jej

        potrzebowała, stukała laską w

        podłogę swojego mieszkania. Tak

        się składało, że z reguły było

        to w najmniej odpowiednim dla

        Dawida momencie.

          - Ta stara wiedźma nie da mi

        nawet zjeść spokojnie kolacji -

        mruknął Adams, już z góry

        wiedząc, jaka będzie reakcja

        matki i sióstr.

          - Ależ, Dawidzie!

          - Nie spodziewałam się tego po

        tobie!

          - To niesłychane, tak wyrażać

        się o tej biednej staruszce.

          - Jak zwykle macie rację.

        Przepraszam. - Znał to na pamięć

        i nawet nie zwracał uwagi, która

        z nich była tym razem bardziej

        oburzona. - Skończę jeść i pójdę

        do niej.

          - O nie, synu! Pójdziesz do

        niej natychmiast!

 

 

 

 

 

 

          - Ależ, mamo...

          - Proszę, abyś ze mną nie

        dyskutował i natychmiast udał

        się na górę!

          Kiedy przegrałeś wielką

        kampanię, nie licz na to, że

        zwycięzca pozwoli ci pocieszyć

        się sukcesem w malutkiej

        potyczce. Dawid wstał i bez

        słowa ruszył ku drzwiom. Gdyby

        przynajmniej mógł sobie pozwolić

        na trzaśnięcie nimi...

          - Czy zauważyłyście, że Dawid

        stał się ostatnio bardzo

        nerwowy? - Elisabeth nakładała

        sobie kolejny kawałek pieczeni,

        która już teraz nie wydawała się

        jej nie doslona.

          - Masz słuszność, Elisabeth. -

        Mary jak zwykle zgadzała się ze

        zdaniem siostry. - Każda nasza

        prośba wprawia go w stan...

          - Nasze prośby to zupełnie co

        innego - pani Adams wyglądała

        wciąż na bardzo wzburzoną - ale

        pani Gilchrist odmawiać nie

        wolno. Jestem od niej dużo

        młodsza i mam przy sobie troje

        mych dzieci, a ona, biedaczka,

        nie ma zupełnie nikogo.

          - Ma służącą - bąknęła

        Elisabeth, ale natychmiast tego

        pożałowała.

          - Cóż za porównanie,

        Elisabeth! Zresztą, ta służąca

        wcale mi się nie podoba. Jest

        zdecydowanie za młoda jak na

        jedyną opiekunkę starszej pani.

       

          - Drogi panie Adams, proszę

        sobie wyobrazić, że otruto

        mojego Gilberta. Jestem

        zrozpaczona. Czym mógł się

        narazić tym brutalnym mordercom?

        Był bez skazy!

          - Gdyby jeszcze nie siusiał na

        schodach...

          - Słucham? Co pan powiedział?

          - Nic, nic, szanowna pani.

          Adams przyglądał się z

        nachmurzonym czołem

        rozpaczającej staruszce wspartej

        ciężko na potężnej, okutej

        metalowymi płytkami lasce.

        POdejrzewał, że laska była jej

 

 

 

 

 

 

        potrzebna jedynie po to, by

        dodać sobie powagi. Był

        przekonany, że pani Marion

        dałaby sobie doskonale radę bez

        niej, ale czym by wtedy pukała w

        podłogę?

          - Chciałem zapytać, w czym

        mógłbym być pomocny?

          - Ano tak, słusznie...

          Rozpacz minęła równie szybko

        jak przyszła i pani Gilchrist w

        mgnieniu oka stała się osobą

        niezwykle konkretną i spokojną,

        może nawet zbyt rezolutną jak na

        kobietę w jej wieku, na dodatek

        dotkniętą nieszczęściem.

          - Chciałam pana prosić o

        założenie w drzwiach mojego

        mieszkania dodatkowych zamków.

        Tyle słyszy się ostatnio o

        włamaniach i kradzieżach, a w

        dodatku mój nieszczęsny

        Gilbert...

          - Dobrze, proszę pani. - Adams

        był myślami przy swoim talerzu.

        - Jeśli nie sprawi to pani

        różnicy, zajmę się tym jutro.

          - Ależ oczywiście, panie

        Adams! Będę panu szalenie

        zobowiązana. Mój biedny piesek,

        moja kochana psinka...

          Marion Gilchrist załatwiła

        sprawę i nie widziała powodu, by

        przedłużać rozmowę: zniknęła w

        głębi swego rozbudowanego

        mieszkania. Z kuchni wysunęła

        się jej służąca, Helen Lambie.

        Adams poczuł lekkie mrowienie w

        łydkach. Ta dziewczyna podobała

        mu się i gdyby tak bardzo nie

        bał się matki i sióstr...

          - Czy rzeczywiście otruto jej

        psa? - Miał przynajmniej

        pretekst, by z nią chwilę

        porozmawiać.

          - Niestety. - Żal Lambie był,

        oczywiście, fałszywy.

          - Nareszcie na schodach

        przestanie cuchnąć niczym, nie

        przymierzając, z rynsztoka.

          - Ja także będę miała mniej

        roboty, ale nie to jest

        najważniejsze. - Lambie położyła

        rękę na klamce drzwi

        prowadzących na klatkę schodową.

 

 

 

 

 

 

        - Czy pan wie, że śmierć psa to

        tylko jeden z dziwnych wypadków,

        które miały ostatnio miejsce w

        tym domu?

          - Dziwnych wypadków...? -

        Adams nie krył zdziwienia. - Jak

        mam to rozumieć?

          - Helen! Helen!!!

          Dobiegający z głębi mieszkania

        głos pani Gilchrist był bardzo

        stanowczy, a jego natężenie

        świadczyło o tym, że gospodyni

        zbliża się do przedpokoju, i to

        dość szybko.

          - Zaczynają się tu dziać

        dziwne rzeczy... Ale proszę o

        tym nikomu nie wspominać ani

        słowa... - rzuciła Lambie

        szeptem, wypchnęła Adamsa na

        schody i zatrzasnęła drzwi tuż

        przed jego zadziwionym obliczem.

          - O czym to szeptałaś tak

        długo z panem Adamsem? - Na

        groźnej twarzy pani Gilchrist

        nie pozostał nawet ślad

        niedawnej rozpaczy.

          - Nie szeptaliś...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin