J.R.R. Tolkien - Władca Pierścieni - 3 - Powrót Króla - 1.doc

(835 KB) Pobierz
Synopsis

Rozdział 1

Minas Tirith

 

P

ippin wyjrzał spod osłony Gandalfowego płaszcza. Nie był pewny, czy się już zbudził, czy też śpi dalej i przebywa wśród migocących szybko wizji sennych, które go otaczały, odkąd zaczęła się ta oszałamiająca jazda. W ciemnościach świat cały zdawał się pędzić wraz z nim, a wiatr szumiał mu w uszach. Nie widział nic prócz sunących po niebie gwiazd i olbrzymich gór południa majaczących gdzieś daleko, po prawej stronie na widnokręgu, i także umykających wstecz. Ospale próbował wyliczyć czas i poszczególne etapy podróży, lecz pamięć, otępiała od snu, zawodziła. Przypomniał sobie pierwszy zawrotny pęd bez wytchnienia, a potem o brzasku nikły blask złota i przybycie do milczącego miasta i wielkiego pustego domu na wzgórzu. Ledwie się pod dach tego domu schronili, gdy znów Skrzydlaty Cień przeleciał nad nimi, a ludzie pobledli z trwogi. Gandalf wszakże przemówił do hobbita paru łagodnymi słowy i Pippin usnął w kątku, znużony, lecz niespokojny, jak przez mgłę słysząc dokoła krzątaninę i rozmowy, a także rozkazy wydawane przez Czarodzieja. Po zmierzchu ruszyli dalej. Była to druga... nie, trzecia już noc od przygody z palantirem. Na to okropne wspomnienie Pippin otrząsnął się ze snu i zadrżał, a szum wiatru rozbrzmiał groźnymi głosami.

              Światło rozbłysło na niebie, jakby łuna ognia spoza czarnego wału. Pippin skulił się zrazu przestraszony, zadając sobie pytanie, do jakiej złowrogiej krainy wiezie go Gandalf. Przetarł oczy i wówczas zobaczył, że to tylko księżyc, teraz już niemal w pełni, wstaje na mrocznym niebie u wschodu. A więc noc dopiero się zaczęła, jazda w ciemnościach potrwa jeszcze wiele godzin. Hobbit poruszył się i zapytał:

- Gdzie jesteśmy, Gandalfie?

- W królestwie Gondoru – odparł Czarodziej. – Jedziemy wciąż jeszcze przez Anorien.

Na chwilę zapadło milczenie. Potem Pippin krzyknął nagle i chwycił kurczowo za płaszcz Gandalfa.

- Co to jest?! – zawołał. – Spójrz! Płomień, czerwony płomień! Czy w tym kraju są smoki? Patrz, drugi!

Zamiast odpowiedzieć hobbitowi, Gandalf krzyknął głośno do swego wierzchowca:

- Naprzód, Gryfie! Trzeba się spieszyć. Czas nagli. Patrz! W Gondorze zapalono wojenne sygnały, wzywają pomocy. Wojna już wybuchła. Patrz, płoną ogniska na Amon Din, na Eilenach, zapalają się coraz dalej na zachodzie! Rozbłyska Nardol, Erelas, Min-Rimmon, Kalenhad, a także Halifirien na granicy Rohanu.

Lecz Gryf zwolnił biegu i poszedł w stępa, a potem zadarł łeb i zarżał. Z ciemności odpowiedział mu rżenie innych koni, zagrzmiał tętent kopyt, trzej jeźdźcy niby widma przemknęli pędem w poświacie księżyca i zniknęli na zachodzie. Dopiero wtedy Gryf zebrał się w sobie i skoczył naprzód, a noc jak burza huczała wokół pędzącego rumaka.

              Pippin znów poczuł się senny i niezbyt uważnie słuchał, co Gandalf opowiada mu o zwyczajach Gondoru. Wszędzie tu na szczytach najwyższych gór wzdłuż granic rozległego kraju były przygotowane stosy i czuwały posterunki z wypoczętymi końmi, by na rozkaz władcy w każdej chwili móc rozpalić wici i rozesłać gońców na północ do Rohanu i na południe do Belfalas.

- Od dawna już nie zapalano tych sygnałów – mówił Gandalf. – Za starożytnych czasów Gondoru nie było to potrzebne, bo królowie zachodu mieli siedem palantirów! – Na te słowa Pippin wzdrygnął się niespokojnie, więc Czarodziej szybko dodał: - Śpij, nie bój się niczego. Nie podążasz jak Frodo do Mordoru, lecz do Minas Tirith, tam zaś będziesz bezpieczny o tyle, o ile w dzisiejszych czasach można być gdziekolwiek bezpiecznym. Jeśli Gondor upadnie albo też Pierścień dostanie się w ręce Nieprzyjaciela, wtedy nawet Shire nie zapewni spokojnego schronienia.

- Ładnieś mnie pocieszył – mruknął Pippin, lecz mimo to senność ogarnęła go znowu. Zanim pogrążył się w głębokim śnie, mignęły mu w oczach białe szczyty wynurzone jak pływające wyspy z morza chmur i świecące blaskiem zachodzącego księżyca. Zdążył pomyśleć o przyjacielu pytając sam siebie, czy Frodo już dotarł do Mordoru i czy żyje. Nie wiedział, że Frodo z daleka patrzał na ten sam księżyc zniżający się nad Gondorem przed świtem nowego dnia.

 

O

budził Pippina gwar licznych głosów. A więc przeminęła znów jedna doba, dzień w ukryciu i noc w podróży. Szarzało już, zbliżał się chłodny brzask, zimne szare mgły spowijały świat. Gryf parował, zgrzany po galopie, lecz szyję trzymał dumnie podniesioną i nie zdradzał zmęczenia. Dokoła stali rośli ludzie w grubych płaszczach, a za nimi majaczył we mgle kamienny mur. Zdawał się częściowo zburzony, lecz mimo wczesnej pory krzątali się przy nim robotnicy, słychać było stuk młotów, szczęk kielni, skrzyp kół. Tu i ówdzie przez mgłę przebłyskiwały nikłe światła pochodni i latarni. Gandalf pertraktował z ludźmi, którzy mu zastąpili drogę, a przysłuchując się Pippin stwierdził, że mowa właśnie o nim.

- Ciebie, Mithrandirze, znamy – powiedział przywódca ludzi – zresztą ty znasz hasło Siedmiu Bram, wolno ci więc jechać dalej. O twoim towarzyszu wszakże nic nam nie wiadomo. Co to za jeden? Karzeł z gór północy? Nie chcemy w dzisiejszych czasach mieć w swoim kraju obcych gości, chyba że są to mężni i zbrojni wojownicy, na których pomocy i wierności możemy polegać.

- Poręczę za niego przed tronem Denethora – odparł Gandalf. – A co do męstwa, nie trzeba go mierzyć wzrostem. Mój towarzysz ma za sobą więcej bitew i niebezpiecznych przygód niż ty, Ingoldzie, chociaż jesteś od niego dwakroć wyższy. Przybywa prosto ze zdobytego Isengardu, o którego upadku przywozimy wam nowinę; jest bardzo utrudzony, gdyby nie to, zaraz bym go obudził. Nazywa się Peregrin; to mąż wielkiej waleczności.

- Mąż? – z powątpiewaniem rzekł Ingold, a inni zaśmiali się drwiąco.

- Mąż! – krzyknął Pippin, nagle trzeźwiejąc ze snu. – Mąż! Nic podobnego! Jestem hobbitem, nie człowiekiem i nie wojownikiem, chociaż zdarzało mi się wojować, gdy innej rady nie było. Nie dajcie się Gandalfowi zbałamucić!

- Niejeden zasłużony w bojach nie umiałby piękniej się przedstawić – powiedział Ingold. – Cóż to znaczy: hobbit?

- Niziołek – odparł Gandalf, a spostrzegając wrażenie, jakie ta nazwa wywarła na ludziach, wyjaśnił: - Nie, nie ten, lecz jego współplemieniec.

- I towarzysz jego wyprawy – dodał Pippin. – Był też z nami Boromir, wasz rodak; on to mnie ocalił wśród śniegów północy, a potem zginął w mojej obronie stawiając czoło przewadze napastników.

- Bądź cicho! – przerwał mu Gandalf. – Tę żałobną wieść wypada najpierw oznajmić jego ojcu.

- Już się jej domyślamy – odparł Ingold – bo dziwne znaki przestrzegały nas ostatnimi czasy. Skoro tak, jedźcie nie zwlekając do grodu. Władca Minas Tirith zechce pewnie co prędzej wysłuchać tego, kto mu przynosi ostatnie pożegnanie od syna, niechby to był człowiek czy też...

- Hobbit – rzekł Pippin. – Niewielkie usługi mogę oddać waszemu Władcy, lecz przez pamięć dzielnego Boromira zrobię wszystko, co w mojej mocy.

- Bądźcie zdrowi – powiedział Ingold. Ludzie rozstąpili się przed Gryfem, który wszedł zaraz w wąską bramę otwartą w murach. – Obyś wsparł Denethora dobrą radą w godzinie ciężkiej dla niego i dla nas wszystkich, Mithrandirze! – zawołał Ingold. – Szkoda, że znów przynosisz wieści o żałobie i niebezpieczeństwie, jak to jest podobno twoim zwyczajem.

- Rzadko się bowiem zjawiam i tylko wtedy, gdy potrzebna jest moja pomoc – odparł Gandalf. – Jeśli chcesz mojej rady, to sądzę, że za późno bierzecie się do naprawy murów wokół Pelennoru. Przeciw burzy, która się zbliża, najlepszą obroną będzie wam własna odwaga, a także nadzieja, którą wam przynoszę. Nie same tylko złe wieści wiozę! Zaniechajcie kielni, pora ostrzyć miecze!

- Te roboty skończymy dziś przed wieczorem – rzekł Ingold. – Naprawiamy już ostatnią część muru, najmniej zresztą narażoną, bo zwróconą w stronę sprzymierzonego z nami Rohanu. Czy wiesz coś o Rohańczykach? Czy stawią się na wezwanie? Jak sądzisz?

- Tak jest, przyjdą. Ale stoczyli już wiele bitew na waszym zapleczu. Ta droga, podobnie jak wszystkie inne, dziś już nie prowadzi w bezpieczne strony. Czuwajcie! Gdyby nie Gandalf, kruk złych wieści, zobaczylibyście ciągnące od Anorien zastępy Nieprzyjaciela zamiast jeźdźców Rohanu. Nie wiem na pewno, czy tak się mimo wszystko nie stanie. Żegnajcie i pamiętajcie, że trzeba mieć oczy otwarte!

Gandalf wjechał więc w szeroki pas ziemi za Rammas Echor – tak Gondorczycy nazwali zewnętrzny mur, wzniesiony niemałym trudem, gdy Ithilien znalazło się w zasięgu wrogiego cienia. Mur ten miał ponad dziesięć staj długości i odbiegając od stóp gór wracał ku nim zatoczywszy szeroki krąg wokół pól Pelennoru; piękne, żyzne podgrodzie rozpościerało się na wydłużonych zboczach i terasach, które opadały ku głębokiej dolinie Anduiny. W najdalej na północo-wschód wysuniętym punkcie mur odległy był od Wielkich Wrót stolicy o cztery staje; w tym miejscu szczególnie wysoki i potężny, górował na urwistej skarpie ponad pasmem nadrzecznej równiny; tu bowiem na podmurowanej grobli biegła od brodów i mostów Osgiliathu droga przechodząca między warownymi wieżami przez strzeżoną bramę. Na południo-zachodzie odległość między murem a miastem wynosiła najmniej, bo tylko jedną staję; tam Anduina, opływając szerokim zakolem góry Emyn Arnen w południowym Ithilien, skręcała ostro na zachód, a zewnętrzny mur piętrzył się tuż nad jej brzegiem, gdzie ciągnęły się bulwary i przystań Harlond dla łodzi przybywających pod prąd Rzeki z południowych prowincji. Podegrodzie było bogate w pola uprawne i sady, koło domów stały szopy i spichrze, owczarnie i obory; liczne potoki, perląc się, spływały z gór do Anduiny. Niewielu wszakże pasterzy i rolników żyło na tym obszarze, większość ludności Gondoru skupiała się w siedmiu kręgach stolicy lub w wysoko położonych dolinach na podgórzu, w Lossarnach czy też dalej na południe w pięknej krainie Lebennin, nad jej pięciu bystrymi strumieniami. Dzielne plemię osiadło między górami a Morzem. Uważano ich za Gondorczyków, lecz mieli w żyłach krew mieszaną, byli przeważnie krępej budowy i smagłej cery; wywodzili się od dawno zapomnianego ludu, który żył w cieniu gór za Czarnych Lat, przed nastaniem królów. Dalej jeszcze, w lennej krainie Belfalas mieszkał w zamku Dol Amroth nad Morzem książę Imrahil, potomek wielkiego rodu, a całe jego plemię rosłych ludzi miało oczy szarozielone jak morskie fale.

              Gandalf jechał czas jakiś, aż niebo rozwidniło się zupełnie, Pippin zaś, wybity wreszcie ze snu, rozglądał się wkoło. Po lewej ręce widział tylko jezioro mgieł wzbijających się ku złowrogim cieniom wschodu, po prawej natomiast spiętrzony od zachodu łańcuch górski urywał się nagle, jak gdyby kształtująca ten teren potężna Rzeka przerwała olbrzymią zaporę i wyżłobiła szeroką dolinę, która miała się stać później polem bitew i kością niezgody. Tam zaś, gdzie Białe Góry, Ered Nimrais, kończyły się, ujrzał Pippin wedle zapowiedzi Gandalfa ciemną bryłę góry Mindolluiny, fioletowe cienie w głębi wysoko położonych wąwozów i strzelistą ścianę bielejącą w blasku wstającego dnia. Na wysuniętym ramieniu tej góry stało miasto, strzeżone przez siedem kręgów kamiennych murów, tak stare i potężne, że zdawało się nie zbudowane, lecz wyrzeźbione przez olbrzymów w kośćcu ziemi.

              Pippin patrzał z podziwem, gdy nagle szare mury zbielały i zarumieniły się od porannej zorzy, słońce wychynęło nad cienie wschodu i wiązka promieni objęła gród. Hobbit krzyknął z zachwytu, bo wieża Ektheliona, wystrzelająca pośród ostatniego i najwyższego obrębu murów, rozbłysła na tle nieba jak iglica z pereł i srebra, smukła, piękna, kształtna, uwieńczona szczytem iskrzącym się jak kryształ. Z blanków powiały białe chorągwie trzepocząc na rannym wietrze, a z wysoka i z daleka dobiegł głos dźwięczny jakby srebrnych trąb.

              Tak Gandalf i Peregrin o wschodzie słońca wjechali pod Wielkie Wrota Gondoru i żelazne drzwi otwarły się przed Gryfem.

- Mithrandir! Mithrandir! – zawołali ludzie. – A więc burza jest naprawdę już blisko.

- Burza nadciąga – odparł Gandalf. – Przylatuję na jej skrzydłach. Muszę stanąć przed waszym władcą Denethorem, póki trwa jego namiestnictwo. Cokolwiek bowiem się zdarzy, zbliża się koniec Gondoru takiego, jaki znaliście dotychczas. Nie zatrzymujcie mnie!

Ludzie na rozkaz posłusznie odstąpili od niego i nie zadawali więcej pytań, chociaż ze zdziwieniem przyglądali się hobbitowi siedzącemu przed nim na siodle, a także wspaniałemu wierzchowcowi. Mieszkańcy grodu nie używali bowiem koni i rzadko widywano je na ulicach, chyba że niosły gońców Denethora. Toteż ludzie mówili między sobą:

- To z pewnością koń ze sławnych stajen króla Rohanu. Może Rohirrimowie wkrótce przybędą na pomoc.

Gryf tymczasem dumnie stąpał po długiej, krętej drodze pod górę.

Gród Minas Tirith rozsiadł się na siedmiu poziomach, z których każdy wrzynał się w zbocze góry i otoczony był murem, w każdym zaś murze była brama. Pierwsza, Wielkie Wrota, otwierała się w dolnym kręgu murów od wschodu, następna odsunięta była nieco na południe, trzecia – na północ, i tak dalej, aż po szczyt, tak że brukowana droga wspinająca się ku twierdzy przecinała stok zygzakiem to w tę, to w drugą stronę. Ilekroć zaś znalazła się nad Wielkimi Wrotami, wchodziła w sklepiony tunel, przebijający olbrzymi filar skalny, którego potężny, wystający blok dzielił wszystkie kręgi grodu z wyjątkiem pierwszego. Częściowo ukształtowała tak górę sama przyroda, częściowo praca i przemyślność ludzi sprzed wieków, dość że na tyłach rozległego dziedzińca za Wrotami piętrzył się bastion kamienny, ostrą niby kil statku krawędzią zwrócony ku wschodowi. Wznosił się aż do najwyższego kręgu, gdzie wieńczyła go obmurowana galeria; obrońcy twierdzy mogli więc jak załoga olbrzymiego okrętu z bocianiego gniazda spoglądać z wysoka na Wrota, leżące o siedemset stóp niżej. Wejście do twierdzy również otwierało się od wschodu, lecz było wgłębione w rdzeń skały; stąd długi, oświetlony latarniami skłon prowadził pod Siódmą Bramę. Za nią dopiero znajdował się Najwyższy Dziedziniec i Plac Wodotrysku u stóp Białej Wieży. Wieża ta, piękna i wyniosła, mierzyła pięćdziesiąt sążni od podstawy do szczytu, z którego flaga Namiestników powiewała na wysokości tysiąca stóp ponad równiną. Była to doprawdy potężna warownia, nie do zdobycia dla największej nawet nieprzyjacielskiej armii, jeśli w murach znaleźli się ludzie zdolni do noszenia broni; napastnicy mogliby wtargnąć łatwiej od tyłu, wspinając się po niższych od tej strony zboczach Mindolluiny, aż na wąskie ramię, które łączyła Górę Straży z głównym masywem. Lecz ramię to, wzniesione do wysokości piątego muru, zagradzały mocne szańce wsparte o urwistą, przewieszoną nad nim ścianę skalną. Tutaj w sklepionych grobowcach spoczywali dawni królowie i władcy, na zawsze milczący między górą a wieżą.

 

P

ippin z coraz większym podziwem patrzał na ogromne kamienne miasto; nawet we śnie nie widział dotąd nic równie wielkiego i wspaniałego. Ten gród był od Isengardu nie tylko rozleglejszy i potężniejszy, lecz znacznie piękniejszy. Niestety, wszystkie oznaki wskazywały, że podupadał z roku na rok, i żyła w nim już teraz ledwie połowa ludzi, których by mógł wygodnie pomieścić. Na każdej ulicy jeźdźcy mijali wielkie domy i dziedzińce, a nad łukami bram Pippin spostrzegał rzeźbione pięknie litery dziwnego i starodawnego pisma; domyślał się, że to nazwiska dostojnych mężów i rodów, zamieszkujących tu niegdyś; teraz siedziby ich stały opuszczone, na bruku wspaniałych dziedzińców nie dźwięczały niczyje kroki, głos żaden nie rozbrzmiewał w salach, ani jedna twarz nie ukazywała się w drzwiach czy też w pustych oknach. Wreszcie znaleźli się przed Siódmą Bramą, a ciepłe słońce, to samo, które lśniło za Rzeką, gdy Frodo wędrował dolinkami Ithilien, błyszczało tu na gładkich ścianach, na mocno osadzonych w skale filarach i na ogromnym sklepieniu, którego zwornik wyrzeźbiony był na kształt ukoronowanej, królewskiej głowy. Gandalf zeskoczył z siodła, bo koni nie wpuszczano do wnętrza twierdzy, a Gryf, zachęcony łagodnym szeptem swego pana, pozwolił się odprowadzić na bok.

              Strażnicy u bramy mieli czarne płaszcze, a hełmy niezwykłe, bardzo wysokie, nisko zachodzące na policzki i ciasno obejmujące twarze; hełmy te, ozdobione nad skronią białym skrzydłem mewy, błyszczały jak srebrne płomienie, były bowiem wykute ze szczerego mithrilu i stanowiły dziedzictwo z dni dawnej chwały. Na czarnych pancerzach widniało wyhaftowane białym jak śnieg jedwabiem kwitnące drzewo, a nad nim srebrna korona i gwiazdy. Był to tradycyjny strój potomków Elendila i nikt go już nie nosił w Gondorze prócz strażników twierdzy pilnujących wstępu na Plac Wodotrysku, gdzie ongi rosło Białe Drzewo.

              Wieść o przybyciu gości musiał ich zapewne wyprzedzić, bo otwarto bramę natychmiast, o nic nie pytając. Gandalf szybkim krokiem wszedł na wybrukowany białymi płytami dziedziniec. Urocza fontanna tryskała tu w blasku porannego słońca; otaczała ją świeża zieleń, lecz pośrodku, schylone nad basenem, stało Martwe Drzewo, a krople smutnie spadały z jego nagich, połamanych gałęzi z powrotem w czystą wodę.

              Pippin zerknął  na nie, spiesząc za Gandalfem. Wydało mu się ponure i zdziwił się, że zostawiono uschnięte drzewo w tak porządnie utrzymanym otoczeniu.

„Siedem gwiazd, siedem kamieni i jedno białe drzewo”.

Przypomniał sobie te słowa, wyszeptane kiedyś przez Gandalfa. Lecz już stał u drzwi wielkiej sali pod jaśniejącą wieżą; w ślad za Czarodziejem minął rosłych, milczących odźwiernych i znalazł się w chłodnym, cienistym, dzwoniącym echami wnętrzu kamiennego domu. W długim, pustym, wyłożonym płytami korytarzu Gandalf po cichu przemówił do Pippina:

- Rozważaj każde słowo, mości Peregrinie! Nie miejsce to i nie pora na hobbickie gadulstwo. Theoden to dobrotliwy staruszek. Denethor jest z innej zgoła gliny, dumny i przebiegły, znacznie też wspanialszego rodu i możniejszy, chociaż nie tytułują go królem. Będzie przede wszystkim zwracał się do ciebie i zada ci mnóstwo pytań, skoro możesz mu wiele powiedzieć o jego synu Boromirze. Kochał go bardzo, może za bardzo; tym bardziej, że wcale do siebie nie byli podobni. Lecz zapewne użyje osłony miłości, żeby dowiedzieć się wszystkiego, co chce, licząc, że łatwiej się tego dowie od ciebie niż ode mnie. Nie mów nic ponad to, co konieczne, a zwłaszcza nie wspominaj o misji Froda. Ja sam to wyjaśnię we właściwej chwili. Jeśli się da, nie mów też nic o Aragornie.

- Dlaczego? Co zawinił Obieżyświat? – szepnął Pippin. – Chciał przecież także przyjść tutaj, prawda? I niechybnie wkrótce zjawi się we własnej osobie.

- Może, może – odparł Gandalf. – Jeśli się jednak zjawi, nadejdzie pewnie inną drogą, niż myślimy, inną, niż myśli sam Denethor. Tak będzie lepiej. W każdym razie nie my zapowiemy jego przybycie. Gandalf zatrzymał się przed wysokimi drzwiami z polerowanego metalu.

- Widzisz, mój Pippinie, brak mi czasu na wykład z historii Gondoru, chociaż wielka szkoda, żeś się czegoś więcej nie nauczył za młodu, zamiast plądrować ptasie gniazda po drzewach i wagarować w lasach Shire’u. Posłuchaj jednak mojej rady. Nie byłoby mądrze przynosząc potężnemu władcy wieść o śmierci spadkobiercy opowiadać szeroko o bliskim nadejściu kogoś, kto – jeśli przyjdzie – ma prawo zażądać tronu. Zrozumiałeś?

- Tronu? – powtórzył oszołomiony Pippin.

- Tak jest – rzekł Gandalf. – Jeżeli dotychczas wędrowałeś po świecie z zatkanymi uszami i uśpionym umysłem, obudź się wreszcie!

I zapukał do drzwi.

 

D

rzwi się otwarły, lecz nikogo za nimi nie było. Pippin ujrzał ogromną salę. Światło docierało do niej przez okna, głęboko wcięte w grube mury dwóch bocznych naw, odgrodzonych od środkowej rzędami wysmukłych kolumn podpierających strop. Kolumny z litego czarnego marmuru rozkwitały u szczytów kapitelami wyrzeźbionymi w dziwne postacie zwierząt i liście osobliwego kształtu. Wysoko w górze ogromne sklepienie połyskiwało w półmroku matowym złotem, inkrustowanym w różnobarwny deseń. W tej długiej, uroczystej sali nie było zasłon ani dywanów, żadnych tkanin ani drewnianych sprzętów, tylko pomiędzy kolumnami mnóstwo milczących posągów wykutych w zimnym kamieniu.

              Pippin nagle przypomniał sobie wyciosane w skale Argonath pomniki i z trwożną czcią spojrzał w perspektywę tego szpaleru dawno zmarłych królów. W głębi, wzniesiony na kilku stopniach stał wysoki tron pod baldachimem z marmuru rzeźbionym na kształt ukoronowanego hełmu. Za nim na ścianie mozaika z drogocennych kamieni przedstawiała kwitnące drzewo. Tron był pusty. U podnóża wzniesienia, na najniższym stopniu, szerokim i wysokim, umieszczono kamienny fotel, czarny i gładki, a na nim siedział stary człowiek ze spuszczonymi oczyma. W ręku trzymał białą różdżkę opatrzoną złotą gałką. Nie podniósł wzroku. Dwaj przybysze z wolna szli ku niemu, aż stanęli o trzy kroki przed kamiennym fotelem. Wówczas Gandalf przemówił:

- Witaj, Władco i Namiestniku Minas Tirith, Denethorze, synu Ektheliona! Przynoszę ci radę i wieści w tej ciężkiej godzinie.

Dopiero wtedy stary człowiek dźwignął głowę. Pippin zobaczył rzeźbioną pięknie twarz, dumne rysy, cerę koloru kości słoniowej, długi, orli nos pomiędzy ciemnymi, głęboko osadzonymi oczyma. Wydała mu się bardziej podobna do Aragorna niż do Boromira.

- Godzina jest zaprawdę ciężka – rzekł starzec – a ty masz zwyczaj zjawiać się w takich właśnie chwilach, Mithrandirze. Lecz chociaż wszystkie znaki zwiastują nam, że wkrótce los Gondoru się przesili, mniej ciąży mojemu sercu ta sprawa niźli własne nieszczęście. Powiedziano mi, żeś przywiózł kogoś, kto był świadkiem zgonu mojego syna. Czy to ten twój towarzysz?

- Tak jest – odparł Gandalf. – Jeden z dwóch świadków. Drugi został u boku Theodena, króla Rohanu, i niebawem zapewne też przybędzie. Są to, jak widzisz, niziołki, lecz żaden z nich nie jest tym, o którym mówi przepowiednia.

- Bądź co bądź niziołki – posępnie stwierdził Denethor – a niezbyt miła jest dla mnie ta nazwa, odkąd złowieszcze słowa zakłóciły spokój tego dworu i popchnęły mojego syna do szaleńczej wyprawy, w której znalazł śmierć. Mój Boromir! Jakże nam go dzisiaj brak! To Faramir powinien był iść zamiast niego.

- I poszedłby chętnie – rzekł Gandalf. – Nie bądź niesprawiedliwy w swoim żalu. Boromir domagał się tej misji dla siebie i za nic nie zgadzał się, by go ktoś inny zastąpił. Miał charakter władczy, zagarniał to, czego pragnął. Długo wędrowałem w jego towarzystwie i dobrze go poznałem. Ale mówisz o jego śmierci. Więc ta wiadomość doszła do ciebie wcześniej niż my?

- Doszło do moich rąk to – powiedział Denethor i odkładając różdżkę podniósł ze swych kolan przedmiot, w który się wpatrywał, gdy goście zbliżali się do tronu. W każdej ręce trzymał połowę dużego, pękniętego na dwoje, bawolego rogu, okutego srebrem.

- To róg, który Boromir nosił zawsze przy sobie! – wykrzyknął Pippin.

- Tak jest – rzekł Denethor. – W swoim czasie i ja go nosiłem, jak wszyscy pierworodni synowie w moim rodzie od zamierzchłych czasów, jeszcze sprzed upadku królów, od czasów, gdy Vorondil, ojciec Mardila, polował na białe bawoły Arawa na dalekich stepach Rhun. Trzynaście dni temu usłyszałem znad północnego pogranicza ściszony głos tego rogu, potem zaś Rzeka przyniosła mi go, lecz złamany; nigdy już więcej nie zagra. – Denethor umilkł i zapadła posępna cisza. Nagle zwrócił czarne oczy na Pippina. – Co powiesz na to, niziołku?

- Trzynaście dni temu... – wyjąkał Pippin. – Tak, to się zgadza. Stałem przy nim, gdy zadął w róg. Lecz pomoc nie nadeszła. Tylko nowe bandy orków.

- A więc byłeś przy tym – rzekł Denethor patrząc pilnie w twarz hobbita. – Opowiedz mi wszystko. Dlaczego pomoc nie nadeszła? Jakim sposobem ty ocalałeś, a poległ Boromir, mąż tak wielkiej siły, mając tylko garść orków przeciw sobie?

Pippin zaczerwienił się i zapomniał o strachu.

- Najsilniejszy mąż zginąć może od jednej strzały – odparł – a Boromira przeszył cały rój strzał. Gdy go ostatni raz widziałem, osunął się pod drzewo i wyciągał ze swojego boku czarnopióry grot. Co do mnie, omdlałem w tym momencie i wzięto mnie do niewoli. Później już nie widziałem Boromira i nic więcej o nim nie słyszałem. Ale czczę jego pamięć, bo to był mężny człowiek. Umarł, żeby nas ocalić, mnie i mego współplemieńca Meriadoka; żołdacy czarnego Władcy porwali nas obu i powlekli w lasy. Chociaż nie zdołał nas obronić, nie umniejsza to mojej wdzięczności.

Pippin spojrzał Denethorowi prosto w oczy, bo zbudziła się w nim jakaś dziwna duma i zranił go ton wzgardy czy podejrzenia w zimnym głosie starca.

- Wiem, że tak możnemu władcy ludzi nie na wiele się przydadzą usługi hobbita, niziołka z dalekiego północnego kraju, lecz to, na co mnie stać, ofiarowuję ci na spłatę mego długu.

I odrzucając z ramion szary płaszcz Pippin dobył mieczyka, by złożyć go u nóg Denethora.

              Nikły uśmiech, jak chłodny błysk słońca w zimowy wieczór, przemknął po starczej twarzy; Denethor spuścił jednak głowę i wyciągnął rękę odkładając na bok szczątki Boromirowego rogu.

- Podaj mi swój oręż! – rzekł. Pippin podniósł mieczyk i podał władcy rękojeścią do przodu.

- Skąd go masz? – spytał Denethor. – Wiele, wiele lat przetrwała ta stal. To niewątpliwie ostrze wykute przez nasze plemię na północy w niepamiętnej przeszłości.

- Broń ta pochodzi z Kurhanów, które wznoszą się na pograniczu mojego kraju – odparł Pippin. – Lecz dziś mieszkają tam jedynie złośliwe upiory i wolałbym o nich nie mówić więcej.

- Dziwne legendy krążą o was – rzekł Denethor. – Raz jeszcze sprawdza się przysłowie, że nie należy sądzić człowieka – lub niziołka – po pozorach. Przyjmuję twoje usługi. Niełatwo cię bowiem nastraszyć słowami i umiesz przemawiać dworną mową, chociaż brzmi ona niezwykle w uszach ludów południa. Nadchodzą czasy, gdy potrzebni nam będą pomocnicy rycerskich obyczajów, mali czy wielcy. Przysięgnij mi teraz wierność.

- Ujmij rękojeść miecza – pouczył hobbita Gandalf – i powtarzaj za Denethorem przysięgę, jeśli nie zmieniłeś postanowienia.

- Nie zmieniłem – rzekł Pippin.

Starzec położył mieczyk na swych kolanach i zaczął recytować formułę przysięgi, Pippin zaś, z ręką na gardzie, powtarzał z wolna słowo po słowie.

- Ślubuję wierność i służbę Gondorowi i Namiestnikowi władającemu tym królestwem. Jemu posłuszny, będę usta otwierał lub zamykał, czynił lub wstrzymywał się od czynów, pójdę, gdzie mi rozkaże, lub wrócę na jego wezwanie, służyć mu będę w biedzie lub w dostatku, w czas pokoju lub wojny, życiem lub śmiercią, od tej chwili, aż dopóki mój pan mnie nie zwolni lub śmierć nie zabierze, lub świat się nie skończy. Tak rzekłem ja, Peregrin, syn Paladina, niziołek z Shire’u.

- Przyjąłem te słowa, ja, Denethor, syn Ektheliona, Władca Gondoru, Namiestnik wielkiego króla, i nie zapomnę ich ani też nie omieszkam wynagrodzić sprawiedliwie: wierność miłością, męstwa czcią, wiarołomstwa pomstą.

Po czym Pippin otrzymał z powrotem swój mieczyk i wsunął go do pochwy.

- A teraz – rzekł Denethor – daję ci pierwszy rozkaz: mów i nie przemilczaj prawdy. Opowiedz mi całą historię, przypomnij sobie wszystko, co wiesz o moim synu Boromirze. Siądź i zaczynaj!

Mówiąc to uderzył w mały srebrny gong stojący obok jego podnóżka i natychmiast zjawili się słudzy. Pippin zrozumiał, że stali od początku w niszach po obu stronach drzwi, gdzie ani on, ani Gandalf nie mogli ich widzieć.

- Przynieście wino, jadło i krzesła dla gości – rzekł Denethor – i pilnujcie, by nikt nam nie przeszkodził w ciągu następnej godziny.

- Tyle tylko czasu mogę wam poświęcić – dodał zwracając się do Gandalfa – bo wiele spraw ciąży na mojej głowie. Może nawet ważniejszych, lecz mniej dla mnie pilnych. Ale jeśli się da, porozmawiamy znowu dziś wieczorem.

- Mam nadzieję, że wcześniej jeszcze – odparł Gandalf. – Spieszyłem bowiem z wiatrem na wyścigi z odległego o sto pięćdziesiąt staj Isengardu nie tylko po to, by ci przywieźć jednego małego wojaka, choćby najdworniejszych obyczajów. Czy nie ma dla ciebie wagi wiadomość, że Theoden stoczył wielką bitwę, że Isengard padł i że złamałem różdżkę Sarumana?

- Nowiny bardzo ważne, lecz wiedziałem o tym bez ciebie, dość by powziąć własne plany ku obronie od groźby ze wschodu.

Denethor zwrócił ciemne oczy na Gandalfa, a Pippin nagle spostrzegł między nimi dwoma jakieś podobieństwo i wyczuł napięcie dwóch sił, jak gdyby tlący się lont łączył dwie pary oczu i lada chwila mógł buchnąć płomieniem.

              Denethor nawet bardziej wyglądał na czarodzieja niż Gandalf, więcej miał w sobie majestatu, urody i siły. Zdawał się starszy. Lecz inny jakiś zmysł na przekór wzrokowi upewnił Peregrina, że Gandalf posiada większą moc, głębszą mądrość i majestat wspanialszy, chociaż ukryty. Na pewno też był starszy. „Ile on może mieć lat?” – myślał Pippin i dziwił się, że nigdy dotychczas nie zadał sobie tego pytania. Drzewiec mruczał coś o czarodziejach, lecz słuchając go hobbit nie pamiętał, że to dotyczy również Gandalfa. Kim jest naprawdę Gandalf? W jakiej odległej przeszłości, w jakim kraju przyszedł na świat? Kiedy go opuści? Pippin ocknął się z zadumy. Denethor i Gandalf wciąż patrzyli sobie w oczy, jakby nawzajem czytając swe myśli. Lecz Denethor pierwszy odwrócił twarz.

- Tak – powiedział. – Kryształy jasnowidzenia podobno zaginęły, mimo to władcy Gondoru mają wzrok bystrzejszy niż pospolici ludzie i wiele nowin dociera do nich. Ale teraz proszę, siądźcie.

 

S

łudzy przynieśli fotel i niskie krzesełko, podali na tacy srebrny dzban, kubki i białe ciasto. Pippin usiadł, lecz nie mógł oderwać oczu od starego władcy. Czy mu się zdawało, czy też rzeczywiście mówiąc o kryształach Denethor z nagłym błyskiem w oczach spojrzał na niego.

- Opowiedz swoją historię, mój wasalu – rzekł Denethor na pół żartobliwie, a na pół drwiąco. – Cenne są dla mnie słowa tego, kto przyjaźnił się z moim synem.

Pippin na zawsze zapamiętał tę godzinę spędzoną w ogromnej sali pod przenikliwym spojrzeniem Władcy Gondoru, w ogniu coraz to nowych podchwytliwych pytań, z Gandalfem u boku przysłuchującym się czujnie i powściągającym – hobbit wyczuwał to nieomylnie – gniewną niecierpliwość. Kiedy minął wyznaczony czas i Denethor znów zadzwonił w gong, Pippin był bardzo znużony.

„Jest chyba niewiele po dziewiątej – myślał. – Mógłbym teraz zjeść trzy śniadania za jednym zamachem”.

- Zaprowadźcie dostojnego Mithrandira do przygotowanego dlań domu – powiedział Denethor do sług. – Jego towarzysz może, jeśli sobie życzy, zamieszkać tymczasem razem z nim. Ale wiedzcie, że zaprzysiągł mi służbę; nazywa się Peregrin, syn Paladina; trzeba go wtajemniczyć w pomniejsze hasła. Zawiadomcie dowódców, że mają się stawić tutaj u mnie możliwie zaraz po wybiciu trzeciej godziny. Ty, czcigodny Mithrandirze, przyjdź również, jeśli i kiedy ci się spodoba. O każdej porze masz do mnie wstęp wolny, z wyjątkiem krótkich godzin mego snu. Ochłoń z gniewu, który w tobie wzbudziło szaleństwo starca, i wróć, by mnie wesprzeć radą i pociechą.

- Szaleństwo? – powtórzył Gandalf. – O, nie! Prędzej umrzesz, niż stracisz rozum, dostojny panie. Umiesz nawet żałoby użyć jako płaszcza. Czy sądzisz, że nie zrozumiałem, dlaczego przez godzinę wypytywałeś tego, który wie mniej, chociaż ja siedziałem obok?

- Jeśli zrozumiałeś, możesz być zadowolony – odparł Denethor. – Szaleństwem byłaby duma, która by wzgardziła pomocą i radą w potrzebie; lecz ty udzielasz tych darów wedle własnych zamysłów. Władca Gondoru nie będzie nigdy narzędziem cudzych planów, choćby najszlachetniejszych. W jego bowiem oczach żaden cel na tym świecie nie może górować nad sprawą Gondoru. A Gondorem ja rządzę, nikt inny, chyba że wrócą królowie.

- Chyba że wrócą królowie? – powtórzył Gandalf. – Słusznie, czcigodny Namiestniku, twoim obowiązkiem jest zachować królestwo na ten przypadek, którego dziś już mało kto się spodziewa. I w tym zadaniu użyczę ci wszelkiej pomocy, jaką zechcesz ode mnie przyjąć. Ale powiem jasno: nie rządzę żadnym królestwem, Gondorem ani innym państwem, wielkim czy małym. Obchodzi mnie wszakże każde dobro zagrożone niebezpieczeństwem na tym dzisiejszym świecie. W moim sumieniu nie uznam, że nie spełniłem obowiązku, choćby Gondor zginął, jeśli przetrwa tę noc coś innego, co może jutro rozkwitnąć i przynieść owoce. Ja bowiem także jestem namiestnikiem. Czyś o tym nie wiedział?

I rzekłszy to odwrócił się, a Pippin biegł za nim do wyjścia usiłując dotrzymać mu kroku.

              Gandalf nie spojrzał na hobbita ani się nie odezwał do niego przez całą drogę. Przewodnik wprowadził ich od drzwi sali przez Plac Wodotrysku na uliczkę między wysokie kamienne budynki. Skręcali parę razy, nim wreszcie zatrzymali się przed domem w pobliżu muru strzegącego twierdzy od północnej strony, opodal ramienia, które łączyło gród z głównym masywem góry. Weszli po szerokich rzeźbionych schodach na piętro, gdzie znaleźli się w pięknym pokoju, jasnym i przestronnym, ozdobionym zasłonami z gładkiej, lśniącej, złocistej tkaniny. Sprzętów było tu niewiele, nic prócz stolika, dwóch krzeseł i ławy, ale po obu stronach w nie zasłoniętych alkowach przygotowano łóżka z porządną pościelą, a także miski i dzbany z wodą do mycia. Trzy wysokie, wąskie okna otwierały widok na północ, ponad szeroką pętlą Anduiny, wciąż jeszcze osnutej mgłą, ku odległym wzgórzom Emyn Muil i wodogrzmotom Rauros. Pippin musiał wleźć na ławę i wychylić się poprzez szeroki kamienny parapet, by wyjrzeć na świat.

- Czy gniewasz się na mnie, Gandalfie? – spytał, gdy przewodnik pozostawił ich samych i zamknął drzwi. – Zrobiłem, co mogłem.

- Bez wątpienia! – odparł Gandalf wybuchając nagle śmiechem; podszedł do Pippina, objął go ramieniem i także popatrzał przez okno. Pippin zerknął na twarz Czarodzieja górującą tuż nad jego głową, trochę zaskoczony, bo śmiech zabrzmiał beztrosko i wesoło. A jednak porysowana zmarszczkami twarz Gandalfa wydała mu się w pierwszej chwili zakłopotana i smutna; dopiero po dłuższej obserwacji dostrzegł pod tą maską wyraz wielkiej radości, ukryte źródło wesela, tak bogate, że mogłoby śmiechem wypełnić całe królestwo, gdyby trysnęło swobodnie.

- Niewątpliwie zrobiłeś, co mogłeś – rzekł Czarodziej. – Mam nadzieję, że nieprędko po raz drugi znajdziesz się w równie trudnym położeniu, między dwoma tak groźnymi starcami. Mimo wszystko Władca Gondoru dowiedział się od ciebie więcej, niż przypuszczasz, Pippinie. Nie zdołałeś ukryć przed nim, że nie Boromir przewodził Drużynie po wyjściu z Morii i że był wśród was ktoś niezwykle dostojny, kto wkrótce przybędzie do Minas Tirith, i że ten ktoś ma u boku legendarny miecz. Ludzie w Gondorze myślą wiele o starych legendach, a Denethor, odkąd Boromir ruszył na wyprawę, nieraz rozważał słowa wyroczni i zastanawiał się, co miała znaczyć „zguba Isildura”.

To człowiek niepospolity wśród ludzi tych czasów, Pippinie; kimkolwiek byli jego przodkowie, niemal najczystsza krew Westernesse pł...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin