Zwierzęca trylogia.docx

(57 KB) Pobierz

Zwierzeca trylogia

CZĘŚĆ 1
„Z KOCIEJ PERSPEKTYWY”
By Kagoshine

Za oknem kolejny pochmurny dzień. Krople deszczu jakby z czystej złośliwości uderzają o cienkie szyby, wprawiając tym samym mimowolnie moje uszy w drżenie. Jak ja tego nienawidzę. Moja biedna osoba musi być zmuszona na takie barbarzyńskie tortury, tylko dlatego, że matce naturze zebrało się na płacz. Znaczy, przynajmniej tak mówi mój właściciel, który za przeproszeniem woli całymi dniami siedzieć na dupsku z nosem w stercie jakiś papierów, które ponoć powinien podpisać. Zawszę się zastanawiałem dlaczego on zaprząta sobie głowę takimi dziwacznymi sprawami, skoro może siedząc na kanapie głaskać mnie po grzbiecie. Ta cycata pani ze schroniska sama mówiła, że ów czynność uspokaja. Ale oczywiście, on zamiast posłuchać mądrzejszego dalej babrze długopisem jakieś szlaczki, których wcale nie rozumiem. Właściwie, większości z nich on sam nie potrafi później odszyfrować. Wątpię by którykolwiek kot miał ze swoim właścicielem tyle problemów.

-Skończ już zabawę i posprzątaj mi w kuwecie. – miauknąłem, przeciągając się na i tak już wygniecionej koszuli. On nigdy nie przejmował się moimi rudymi kłakami, więc niby dlaczego ja miałbym to robić? Idąc do pracy i tak wygląda jak siedem nieszczęść, także nie widzę większej przeszkody w tym by rezygnować z wygodnego posłania.

-Oi, mówię do ciebie. – kolejne miauknięcie jednak nie zmieniło jego pozycji. Jak siedział na dupie, tak dalej to robił od czasu do czasu wzdychając w taki sposób, jakby co najmniej zaraz miał zdechnąć. Teraz już wiesz podły dwunogu jak to jest gdy cały dzień muszę chodzić głodny. Podnosząc łepek, zmrużyłem zielone ślepia, wlepiając je w zgarbione plecy mężczyzny. Nie dość, że głupi to jeszcze głuchy. Jak tak dalej pójdzie do nabawi się jakiejś krzywicy czy czegoś i będzie miał oczywiście pretensje do każdego kto chociażby na niego spojrzy. A ja lubię na niego patrzeć. Przypomina mi się wtedy reklama Kittycat’a.  Czemu? Bo mój pan ma tendencje do tego, że gdy siadamy już razem przed tym śmiesznym pudełkiem to zawszę leci nic innego jak właśnie ona. I nie wiem czy z tego powodu mruczeć czy może prychać. Znając życie obie te czynności i tak zostałyby zignorowane.

-To się nie trzyma kupy… - wplatając palce w swoje czarne włosy, uderzył czołem w mahoniowe biurko wydając przy tym głośne warknięcie. Jak ja tego nie lubię. Przypomina mi wtedy tego brudnego, niewychowanego, podchodzącego ilorazem inteligencji do kartofla, kundla  z sąsiedniego bloku. Ten to zawszę musi nasrać pod naszym oknem i oczywiście komu się obrywa? Mnie, bo Dominik sądząc, że smród zalatuje z mojej ślicznej kuwetki, twierdzi, że powinienem jeść znacznie mniej ludzkiego żarcia. I jeszcze czego? Może mam zacząć samodzielnie po sobie sprzątać? Przepraszam ale jakby ktoś nie zauważył to jestem kotem i kurwa nie ja posiadam przeciwstawny kciuk, tak?

-Nie chciałbym trzymać kupy. – mruknąłem, podnosząc się do siadu. Nie chcę się chwalić ale skoro dochodziła godzina osiemnasta, to oznaczało, że czas na moją kąpiel właśnie nadszedł. Nie, nie myślcie sobie, że woda styka się z moim futerkiem. Znaczy może i styka, ale na moje szczęście jedynie raz na dwa, może trzy miesiące. On twierdzi, że w taki sposób wyplenia z mojej sierści wszelkie dziwne szkodniki. Gdybym jeszcze takowe posiadał. Myję się kilkanaście razy na dzień więc nikt nie miał prawa stwierdzać iż w moim jedwabistym owłosieniu cokolwiek miałoby mieszkać.

-Rudi, zamknij się w końcu. – westchnął posyłając w moją stronę znudzone spojrzenie. I powiedźcie mi teraz prosto w oczy, że on się nie przepracowuje? Przecież od razu widać, że facet powinien zrobić sobie urlopik i spędzając wolny czas na dopieszczaniu mojej skromnej osoby, zrelaksować się. Nie, wcale nie mówię tego tylko dlatego, że brakuje mi czułości. W brew wszelkim pozorom dużo osób mnie głaszcze. Chociażby bliźniaczki, które mieszkają nad nami. W każdy piątek przychodzą do mojego pana pod pretekstem pomocy w porządkach. I chyba tylko dzięki nim, jeszcze nie tonę tutaj we własnych odchodach. Nie wspominając już o nim. Drugim przykładem może być najlepszy przyjaciel mojego pana. O ile mnie pamięć nie zawodzi, a musze się pochwalić, że jestem naprawdę mądrym kotem, to nazywał się on Paweł. Chociaż ostatnio to chyba ich kontakty się pogorszyły, bo wspomniany dżentelmen zamiast drapać mnie za uszkiem, woli posuwać jakieś przysłowiowe suki z ulicy. Nie żebym miał coś do tego, ale… jak można wkładać to dziwne, marszczące się coś co posiada mój pan i wszyscy przedstawiciele jego płci, w odbyt suki. No rozumiem, że psy bo one to jeszcze jednej rasy są. Ale że ludzie? Blee. Przez to wszystko będę odczuwał jakąś niechęć do zbliżeń. Wybaczcie moje piękne kicie, ale wasz wspaniały Rudi na jakiś czas rezygnuje z ruchanka. Tak dla zdrowia własnej psychiki.

-To odklej się od tych papierów. – prychając niewyraźnie, spokojnie zakończyłem mycie, by oblizując pyszczek bezszelestnie zeskoczyć z kanapy. Pozostawiając dawniej śnieżnobiałą koszulę, z ślicznymi rudymi kłaczkami. Po czym rozciągając moje zmęczone kości, jednym susem wskoczyłem na jego biurko, układając się dokładnie na środku sterty papierów. Co najwyraźniej nie spodobało się mojemu panu, bo gestem dłoni spróbował mnie wygonić. Na jego jednak nieszczęście nie należę do płochliwych więc jedynie ziewając, zamrugałem ślepkami przekonując go tym samym do poddania się. I wiecie co? Wyszło mi to idealnie. Zrezygnowany odłożył długopis na bok, po czym drapiąc mnie za uchem wywołał dreszcze przez całe moje ciało. Tym samym zasługując na chwilę wsłuchiwania się w moje uspokajające mruczenie. I to wystarczyło by już po dziesięciu minutach zasnął. Śliniąc przy okazji jedną z wypełnianych kartek. Czasami ludzie przypominali mi psy. Chociaż u nich ślina kapała z mordy całymi godzinami. I zapewne również litrami.

~*~

Dobrze, ja wiem, że każdy dobry i kochający kotek nie powinien w taki sposób wybudzać swojego właściciela z krainy marzeń, ale ja naprawdę nie lubię wstrzymywać. A znając życie gdybym nasiusiał gdzieś na fotelu, albo co gorsza w kuchni pod stołem to on przywaliłby mi miotłą wydzierając się, że jestem podłą świnią i jedynie mój prosty, puchaty ogon uświadamiał go o tym jakim zwierzęciem tak naprawdę jestem. Ciekawe czy wściekałby się tak samo gdyby sam musiał szczać gdzieś po kątach. Nigdy nie powiedziałem, że lubię to robić. Ale co ma biedny futrzak poradzić gdy z jego kuwety się wysypuje śmierdząca już wcale nie biała, a żółta breja, która dawniej ponoć była lawendowym piaskiem. Gdyby bliżej przysunąć nos to ów zapach gdzieś się tam jeszcze krył, chociaż ja osobiście za wąchaniem siuśków nie przepadam. Co innego pies, o którym wspominałem już wcześniej. Chodzący przykład na to, że coś takiego jak ‘Bród, smród i ubóstwo’ jeszcze istnieje. Chociaż zastanawiam się dlaczego jego właścicielka nie raczy go chociaż raz na mysi rok wykąpać. Co jak co ale raczej by się nie rozpuścił, nie? A nawet jeśli to ja bym za nim nie tęsknił. Moja piękna osobistość nie może spoufalać się z czymś tak odrażającym.

-Rusz w końcu dupę, bo zaraz popuszczę i to na twój nowiutki dywan, jełopie. – prychnąłem strosząc sierść, gdy przyjemniejsze metody budzenia zawodziły. Nikogo raczej nie obchodzi, że w moim słowniku wyraz przyjemny posiada bardzo dużo znaczeń, prawda? Zwłaszcza jeśli chodzi o doprowadzanie kogoś w stan przytomności. Znów muszę się pochwalić, że choć moje pazurki są zadbane to jednak bliższe spotkanie z nimi okazuje się nad wyraz bolesne. Przynajmniej dla innych, bo ja tam co do nich nie mam żadnych zastrzeżeń.

-Jeszcze pięć minutek… - jęknął nakrywając głowę rękoma. Już od dobrych dziesięciu minut, tumanie powinieneś zapylać do pracy. Nie żebym przejmował się jego posadą, ale wiecie… w końcu pieniądze ważna sprawa bo z nich mam co do pyska włożyć. Pomijając fakt, że wpierdalam bardzo dobrze rzeczy. Poczynając od tuńczyka, przez łososia czasami nawet dochodząc do homara. Tak, zielonych papierków nam nie brakuje a to dzięki ciężkim staraniom mojego kochanego właściciela… który kurwa jeśli zaraz nie raczy wstać to poczuję na własnej skórze jak to jest wsłuchiwać się w dźwięk jeżdżących pazurów po szkle. Albo może lepiej papierze ściernym. Na czarną godzinę kawałek zawszę trzymam pod jego łóżkiem. Nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać.

-Żadne pięć minutek! Rusz się no~! – miauknąłem wprost do jego ucha, tym samym obrywając po mordce. Co tylko wywołało, że z syknięciem spadłem a ziemie. Na szczęście dzięki mojemu wspaniałemu refleksowi, jedynie cztery zwinne łapy zaznały bliskiego spotkania z drewnianymi panelami.

-Zaraz dostanę przez ciebie kociokwitku. – mrucząc zrezygnowany usiadłem pod krzesłem. Przez chwilę jeszcze przeszło mi przez głowę, że mój bilet do miękkiego łóżka może przez to ucierpieć, ale chęć dobrego jedzenia jak i w miarę zacisznego kąta skutecznie wypędziła dziwaczne wyobrażenia tak szybko, jak się pojawiły. Wystawiając pazurki poruszyłem niespokojnie ogonem, by już po chwili swoje śliczne szpileczki, jak to nazywał je pieszczotliwie Dominik, zatopić w jego nodze. Która chwilowo posłużyła mi jako drapaczka. Swoją drogą, będę musiał go przekonać do kupna nowej. Bo ta nie nadaje się już nawet dla jakiś śmierdzących przybłęd ze złomowiska.

-Rudi!! – przeraźliwie głośny, drażniący moje biedne, delikatne uszy krzyk rozniósł się po całym gabinecie. A zaraz po tym moja boska osobistość musiała chować się pod szafą przed karzącą dłonią sprawiedliwości, jaką niestety okazała się salonowa poduszka. Wspominałem już, że gdy byłem mały to uwielbiałem na niej siusiać? Wtedy mój pan musiał ją prawie, że codziennie prać. I mimo, że owym faktem zadowolony nie był to jednak nie narzekał. Chociaż takie zabawy wybił mi z głowy grożąc, że wyląduje znowu w schronisku. Nie odbierajcie tego zbyt poważnie, bo mimo wszystko jestem idealnym pupilkiem. Ślicznym, mądrym, pozornie grzecznym. No i na dodatek dzięki mnie nie musimy prosić sąsiadki o wynajem pokoju, który kiedyś nam proponowała. Dowiedziawszy się, że on ma nowego kociaka, którego łaskawie mogła by podać tej zaślinionej mordzie na obiad. Nie, nie zamierzałem i nie zamierzam zostać czyimś żarciem. Jest głodny to niech sobie wpierdala karmę z puszki. Chociaż w moim przekonaniu nawet ta breja, jak na jego żołądek jest zbyt luksusowa.

-Ty się lepiej porządnie ubierz. – miauknąłem wychylając niepewnie łepek z pod mebla, gdy wręcz słoniowe kroki ucichły pobudzając tym samym moją czujność. Nie twierdzę, że mój pan jest ciężki. Bo jak na człowieka jest bardzo wysokim, szczupłym i przystojnym mężczyzną. Oczywiście, w końcu ja… wspaniały i niezastąpiony Rudi nie może być pupilkiem jakiegoś drugorzędnego człekokształtnego.

-Głupi kot… - warknął pod nosem, skrobiąc smukłym paluchem po swojej czarnej łepetynie. Chyba jeszcze nie miałem okazji wspomnieć, że czasami zastanawiam się nad tym czy ktoś mu ropy naftowej nie wylał a głowę. I wcale nie mówię tego złośliwie, po prostu tak krucza czerń jest u ludzi rzadko spotykana. Przynajmniej w moim otoczeniu. Gdzie nie spojrzeć to blond. Albo brąz w zależności od mody. Ja tego i tak nie rozumiem. Kogo niby obchodzi jaki kto ma kolor futra?

-Skoro już na mnie nabluzgałeś to teraz idź weź prysznic. – mruknąłem wyłaniając swoje szczuplutkie ciałko spod zakurzonej szafy. Nie mogę się doczekać piątku, kiedy wszystko chociaż przez dwa no może trzy kolejne dni będzie lśniło czystością. Później znów powróci chińska rozpierdalanka. Chociaż wtedy można dużo skarbów znaleźć. Ostatnim razem gdzieś za pralką odkryłem moją dawno zaginioną, plastikową myszkę. Wiem, że to głupie ale dalej lubię za nią gonić. Może dlatego, że pachnie kocimiętką.

-Zalatuje od ciebie na kilometry. – dodałem, mokrym nosem trykając jego kostkę. I ku moim przewidywaniom, on tylko westchnął posyłając w moją stronę leniwy uśmieszek by jak na rozkaz zniknąć w łazience. Może dziwnie to zabrzmi, ale czasami mam wrażenie, że jednak potrafi mnie zrozumieć. Dobrze go sobie wytrenowałem, prawda? Ja wiem, nie musicie mnie tyle chwalić… No może jeszcze troszeczkę. Mrrau.

-A ja tym czasem zajmę się czymś pożyteczniejszym… - miaucząc do samego siebie poczłapałem do kuchni gdzie oczywiście w wielkiej desperacji zamelinowałem się gdzieś pomiędzy koszem na śmieci a pudełkiem z siatkami by załatwić swoją pilną potrzebne. I tak powinien się cieszyć, że chcę mi się to pierwsze. Za dużo wypiłem, przyznaje. Ale cóż poradzić gdy ma się w swoim towarzystwie tyle rasowych kotek, chętnie łaszących do mojego boku. Nie trudno się więc domyślić, że jestem wręcz rozchwytywany przez tłum napalonych samiczek. Niestety postępując zgodnie z moją wczorajszą przysięgą, tegoroczny okres godowy uważam za nieaktualny. Pewnie i tak po świecie chodzi już za dużo mojego potomstwa. Nic w tym jednak dziwnego. Tak wspaniałe geny nie trafiają się od tak, a jak wiadomo każda przyszła matka chce dla swojego jeszcze nienarodzonego poczęcia jak najlepiej. Chociaż mnie to zbytnio nie kręci. Jestem samowystarczalną jednostką, która nie ma czasu na zadręczanie się tak banalnymi sprawami. No ale nie pora na ckliwe wyznania. Muszę zając się czymś co w moim mniemaniu zalicza się do grona niezastąpionych. Jednym słowem, sen. Tak. Jak każdy normalny kocur uwielbiam pogrążać się w objęciach Morfeusza. Zwłaszcza gdy na dworze świeci słońce, po wcześniejszym deszczu. Który z kolei wzbudza we mnie stany depresyjne. Nie lubię wody, chyba już o tym wspominałem. Zerkając kątem oka na niespodziankę, którą raczyłem zostawić mojemu właścicielowi, machnąłem ogonem od razu znikając w salonie, gdzie z kolei dwoma skokami znalazłem się na parapecie. Zmęczony, przeciągnąłem znów kości by w spokoju ułożyć się na przyjemnie chłodzącym plastiku.

-Gdzie jest moja koszula…? - burknął Dominik, gorączkowo rozglądając się za wspomnianą częścią garderoby. Chyba nie powinienem wspominać mu, że wczoraj byle jak rzucił ją na kanapę. Pozwalając tym samym mojemu rudemu tyłkowi rozkoszować się jej ciepełkiem. I zapachem mojego pana. Ja naprawdę uwielbiam wszystko co z nim związane. Chociaż czasami gdy kilka dni bez przerwy bazgroli po kartkach papieru mam ochotę na siłę wepchnąć go do wanny. Co jak co, ale pot kojarzy mi się z ulicą i tymi przerażająco brzydkimi ludźmi, którzy czasami siedzą pod budynkami. Tak, jestem częstym towarzyszem mojego pana gdy wychodzi na przykład po moje luksusowe jedzonko. Jak to się mówi, kot jest tym czym je. A skoro ja wpierdalam same drogie rzeczy, to oznacza, że również moja osoba jest bardzo cennym nabytkiem.

-Twoja skleroza się coraz bardziej pogłębia. – miauknąłem znudzony, uważnie śledząc wszystkie jego ruchy. Na jego szczęście w końcu wyszukał to co szukał. Chociaż jego mina nie sugerowała szczęście, prędzej bym powiedział że oberwał czymś ciężkim po twarzy. Albo jakby wdepnął w psią niespodziankę na ulicy. Ten grymas mówił sam za siebie.

-Mówiłem ci przecież, że jutro mam ważne spotkanie. – westchnął urażony, zbliżając się w moją stronę. Owłosiona koszula jednak dalej spoczywała na czekoladowym obiciu mebla, czekając aż łaskawie ktoś ją wrzuci do prania by znów mogła nabrać swojego blasku.

-Coś tam wspominałeś. – wymruczałem gdy jego palce znów zetknęły się z moją sierścią. Och, jak ja uwielbiam gdy on mnie drapie! To takie przyjemne uczucie, że mógłbym nawet oddać za nie kolekcje moich obróżek. Te swoją drogą już od roku leżą w szufladzie czekając aż obecnie noszona będzie nadawała się do wyrzucenia. A muszę przyznać, że ten zielony odcień podkreśla tylko piękno mych oczu. I każdy wam to powie.

-Nie mogłeś położyć się obok? – dodał, spoglądając za okno, które w razie mojej zachcianki zaczerpnięcia świeżego powietrza, uchylił. Chociaż wątpię bym dzisiaj takowej dostał. Jednak bardziej widzi mi się wygrzewanie na słońcu, chwaląc się połyskującym owłosieniem przed sąsiadami. A niech zazdroszczą. Im lepsze wrażenie tym przyjemniejsza satysfakcja.

-Mogłem, ale po co? Przynajmniej masz jakiś uroczy dodatek. – mruknąłem, przymykając ślepka podczas gdy on oddalił się, nurkując w szafie. Jak mniemam w poszukiwaniu świeżej koszuli, która zastąpiła by mu tą owłosioną. Nie rozumiem ludzi. Po co im w ogóle te całe odzienia, co? Zwierzęta chodzą nago i jakoś im to nie przeszkadza. Chociaż gdyby mnie pomiędzy tylnimi kończynami zwisało coś tak pomarszczonego, to również zakrywałbym to za wszelką cenę. Tyle że przeciwna płeć jego dziwacznego gatunku nie ma czegoś takiego… ale ten temat pozostawię już osobą, które nadawały się do dyskusji nad nim. Mimo mojego wielkiego rozumu, lepiej czasami odpuścić. Nie chcę by mój mózg przerósł objętość czaszki, wylewając się tym samym uszami. Uroda zbytnio na tym by ucierpiała.

-Niedobry kocur. – pogroził mi palcem, zakładając na siebie czystą koszulę a później jeszcze bieliznę i dżinsowe spodnie, opinające jego nieprzesadnie zbudowane ciało. Nie chcę zapeszać ale musicie przyznać, że Dominik był niezłym ciachem. Jak dobrze, że powiększał moją sławę. Jaki kot taki i jego właściciel.

-Jeszcze nie poznałeś tej niedobrej strony. – odmruczałem, żegnając się z nim cichym, niewyraźnym prychnięciem gdy zabierając klucze od samochodu wyszedł. I albo jego skleroza znów się odezwała bo zapomniał swoich ponoć ważnych dokumentów, albo wczoraj zrobił mnie po prostu w psa i skłamał co do ich wartości. Co uraziło by moje biedne zwierzęce serduszko. W końcu nie wolno tak wystawiać swojego kochanego pupilka do wiatru. Ja rozumiem, że ludzie byli tak głupi, że nie potrafili zrozumieć kociej mowy, ale przepraszam bardzo. To nie oznaczało, że od razu musieli uważać nas za gorsze jednostki, tak? W tym związku to ja jestem samcem alfa. No ale mniejsza, nie będę dwunoga obgadywał za jego plecami. Mam o wiele ciekawsze zajęcia. Nawet jeśli w ich wypełnianiu przeszkadzają mi te niewyrośnięte, ludzkie szczeniaki bawiące się na podwórku. Rozrywka jest rozrywką wiem, ale nie nastąpiłby koniec świata gdyby łaskawie zamknęły te swoje łyse mordki, pozwalając mi w spokoju spać. Jestem zmęczony i należy mi się chwila odpoczynku.

-Za coś mnie tak ukarał, Boże? – prychnąłem, podkulając uszy gdy oczopizgaczowa piłka koloru pomarańczowego uderzyła w szybę, wprawiając tym samym mój ogon w drżenie. Jestem cierpliwym kocurem, ale takie zachowanie przechodziło już wszelkie skale krytyczne. Pytam się jakim kurwa prawem mieli czelność rzucić w moje, podkreślam MOJE okno, co? Czy ja im wyglądam na jakiegoś wypchanego kudłacza w którym aż roi się od wszelkiego rodzaju dziadostwa, niewidocznego gołym ślepiem? Ech. Gdyby nie to, że nie zamierzam sobie rujnować humoru, już dawno przecisnąłbym się przez szparkę przebijając to rażące w oczy brzydactwo, tak by już nie nadawało się do użytku. I nie obchodzi mnie to, że mój pan musiałby zapewne za to później zapłacić. Cisza była w tej chwili wartością najwyższą.

-A niech was jakiś kundel z wścieklizną zagryzie. – mruknąłem zanim zmorzył mnie sen. Długi, spokojny i w każdym tego słowa znaczeniu wspaniały. Gdyby ktokolwiek, kiedykolwiek i gdziekolwiek spytał właśnie mnie o to co najbardziej uwielbiam robić całymi dniami, z łapą na ser duchu odpowiedziałbym, że właśnie spać. Bo mimo wszystko jestem tylko kotem, a jak wiadomo ów zwierzęta z natury są śpiochami. Pieszczochami z resztą też. Ale to pozostawmy już na inne spotkanie.

~*~

Niech ktoś mi powie, że to przeraźliwie irytujące stukanie babcinych obcasów wcale a wcale nie jest właśnie ów obcasami sąsiadki mieszkającej naprzeciwko nas. Do kurwy nędzy i nekrofilskiego brudu, przecież dopiero dochodzi piętnasta, czy ja nie mogę mieć chwili spokoju? Nie proszę wcale o tak wiele. To tylko kilka godzin odprężającego snu dla utrzymania mojego futra w tak dobrym stanie. Nie zamierzam wyglądać jak te uliczne, liniejące brzydactwa wpraszające się co jakiś czas na balkon mieszkańców. I to, że Dominik takiego nie posiada nie oznacza wcale, że mają prawo uświnić mój parapet od wewnętrznej strony. Halo, mój szanowny, rudy tyłek na nim siedzi, tak? Więc nikt inny tego prawa nie posiada! I gówno mnie obchodzi kim ten ktoś jest. Wedle mnie mogła by to być nawet jakaś rasowa kicia rodem z Nowego Jorku, która myśląc, że zrobi mi tym łaskę, wypięła by się do mnie. Wiecie co ja sądzę o takich laluniach? … To dobrze, że nie wiecie. I uwierzcie, że nie chcieli byście słyszeć wszystkiego co mam do powiedzenia. Wszakże jestem naprawdę gadatliwym futrzakiem.

-Rudi, wróciłem! – krzyknął radośnie mój właściciel wchodząc do mieszkania. I nie wiem czy mi się tylko zdaje, ale czuję w powietrzu zapach psiej sierści. Jeśli ten jełop wprowadził jakieś brudne, zaślinione bydle na mój teren to przysięgam, że wydrapie mu oczy.

-Tak, tak. Witaj w domu. – miauknąłem niechętnie podnosząc się z miejsca. Jednak perspektywa dowiedzenia się kim był tajemniczy gość była zbyt silna, bym spokojnie usiedział na miejscu. Zeskakując więc z parapetu, poszurałem chwilę ogonem po panelach ostateczni znikając za drzwiami by wlepić swoje intensywnie zielone tęczówki w… jakiegoś zupełnie nieznanego mi mężczyznę. Kogo tyś znowu mi tu sprowadził, co?

-Kim jest ten… ten ktoś? – mruknąłem łasząc się do jego nóg, tak aby zwrócić na siebie jego uwagę. Chociaż dalej nie odpowiadała mi woń jaką roztaczał wokół siebie ten osobnik, nie mogłem pozwolić by zaślepiła ona moje zmysły do tego stopnia aby oddał mu swoją własność. Ja wiem, że zabrzmiało to jakbym był samolubny, ale szczerze powiedziawszy to czasami muszę taki być. Miaucząc od czasu do czasu, trącałem łapką nogawkę mężczyzny, by ten nareszcie mnie zauważając, nachylił się tuląc do siebie. Co oczywiście przyjąłem z głośnym mruczeniem. Wprowadzając tym samym gościa w zachwyt. Coś mi się zdaje, że on nigdy nie miał styczności z kotami.

-Przepraszam za niego. Czasami bywa zazdrosny. – zachichotał brunet drapiąc mnie za uchem. Co jednak nie wystarczyło w uniemożliwieniu mojej boskiej osobie, wydedukowania, że ów słowa nie były kierowane do mnie lecz do nieznajomego przyjaźnie uśmiechającego się do mojego pana. I mimo, że jego zapach mi nie leży to wygląd już dało się znieść. Niby zwyczajny ale jednak w tych brązowych oczach dało się wyłapać nutkę szaleństwa czającą się gdzieś w zakamarkach.

-Sam nie wiem skąd to się bierze. – dodał gestem dłoni zapraszając mężczyznę do kuchni, gdzie nie przejmując się moim ciężarem na ramieniu, wyciągnął kilka dni temu upieczone ciasteczka wraz z piwem z lodówki. Wspominałem już, że nienawidzę zapachu alkoholu? Kojarzy mi się z pijakami, których czasami mijałem. Coraz częsta styczność z brudem, smrodem i ubóstwem wywiercała w moim nieszczęsnym mózgu dziurę wielkości kortu tenisowego. Swoją drogą lubię biegać za tą białą lotką. Przypomina mi ptaszka, uciekającego przed moimi pazurkami.

-Nic nie szkodzi. Kiler podobnie reaguje gdy przyprowadzam gości. – szepnął rozbawiony mężczyzna, w końcu ujawniając barwę swego głosu. Przyznaje, że była przyjemna dla ucha. Gdyby nie to, że byłem już zajęty przez Dominika, zapewne domagałbym się by nowo poznany osobnik o wiele częściej do mnie mówił. Pomijając fakt, że jego pierwsze słowa jakie usłyszałem nie były wcale do mnie. I jeszcze to zapadające w pamięć słowo. A skoro już mowa o jego istnieniu, to kto normalny nazywał psa Kiler? Baleronik, Pierdoła, Pasztecik to jeszcze zrozumiem. Ale Kiler? Co on kurwa, jakiś zamachowiec czy co?

-Masz kota? – brunet przechylając głowę w bok, postawił wszystko na stole siadając na jednym z krzeseł. Tuż naprzeciwko gościa, który formując ponownie usta na kształt uśmiechu odparł.

-Nie, nie. Mam psa. – machnął dłonią sięgając po czekoladowe ciastko, w którym zaraz to zatopił swoje zęby. I tak ja mam lepsze. Może jego również były śnieżno białe, ale ja przynajmniej mogłem pochwalić się tymi ostrymi kiełkami, które on tak samo jak reszta ludzi w porównaniu do mnie miał tępe. I co? Ukorzcie się teraz przed moją potęgą, nędzne dwunogi.

-Rozumiem. Chociaż dziwię się, że Rudi nie zaczął prychać. No wiesz jak to bywa… nie przepada zbytnio za psami. Ma z nimi niezbyt miłe wspomnienia. – wzruszając ramionami podrapał mnie za uchem, skutecznie wyganiając z mojej rudej głowy wszystkie myśli dotyczące zadrapania psa naszego gościa na śmierć. I nie obchodzi mnie to czy był on jakimś metrowym wielkoludem dawniej pracującym w mafii, czy może zwykłym trzęsącym się kundelkiem rasy Sarenki, piszczącym przy każdym chociażby minimalnym zagrożeniu. Niech nawet ma w sobie geny słonia, żyrafy czy mysia (kurza) twarz nawet i hipopotama.

-Uznaj to za jednorazowy wypadek przy pracy… - mruknąłem rozkoszując się przyjemnością płynącą z jego dotyku. Co jak co, ale nie zamierzam psuć sobie humoru tylko dlatego, że ktoś kto ma psa o banalnym imieniu Kiler, zawitał w moich na pewno nie skromnych progach.

-No ale przyszliśmy tutaj by uczcić mój awans i naszą nową znajomość. – zaśmiał się brunet otwierając puszkę śmierdzącej cieczy, by upijając z niej łyka zachęcić swojego gościa do zrobienia tego samego. Ja wiem, że każdy lubi co lubi. To tak samo jak z moim umiłowaniem do kocimiętki, która jego zdaniem śmierdzi gorzej niżeli stare, przepocone skarpetki dziadka. A dodać powinienem, że ten na przekór wszystkim dotychczasowym badaniom i hipotezą na temat ludzkiej śmierci, dalej żył. I o ile mnie pamięć nie zawodzi, to w tym miesiącu miał kończyć sto ileś lat. Do teraz próbuje wymyślić jakieś sensowne wytłumaczenie co do jego długowieczności. Może on był jakiś supermenem czy coś. Jak w tym dziwacznym i moim zdaniem śmiesznym filmie, który ogląda siostrzeniec mojego pana. W prawdzie widziałem go zaledwie siedem razy gdy jechałem razem z Dominikiem do jego siostry, ale doskonale pojąłem to jakim był szczeniakiem. Nerwowym, histerycznym, rozpieszczonym, cholernie dziecinnym. Typowy przedstawiciel niedojrzałej męskiej płci, rasy ludzkiej. Ale dość o nim. Wszak to ja jestem głównym bohaterem tej opowieści. A może raczej tylko obserwatorem? Nie ważne. Ziewając leniwie przyglądałem się jak kolejne puszki alkoholu zostają opróżnione, znikając w ich gardzielach. Czy jak to się tam nazywało.

~*~

Nie minęły cztery godziny a oni schlani w trzy dupy ledwo trzymali się na nogach pierdoląc coś o papierze toaletowym i różowych zasłonkach do pokoju. Wole nie wnikać co w tej chwili działo się w ich głowach, bo zapewne zanim bym do tego doszedł, moja biedna inteligencja zostałaby spuszczona kanałami zwanymi głupotą, gdzieś daleko poza obszar ludzkiego pojęcia. Zwierzęcego raczej też. Wzdychając ciężko odprowadziłem wzrokiem kiwających się na wszystkie strony, facetów do sypialni zaraz ruszając za nimi. Co jak co ale muszę dopilnować by mi niczego nie zniszczyli.

-Nie znasz umiaru, co nie? – miauknąłem wskakując na szafkę by z tego oto punktu mieć idealny wzgląd na dwóch głąbów obecnie leżących na sobie. Ja nie mówię, że mnie to odpycha bo naprawdę nie ma nic do związków homoseksualnych ale mogli by się chociaż rozebrać.

-Przestań się może bawić, co? – dodałem widząc jak dłonie mojego właściciela powolnymi ruchami wślizgują się pod koszulę młodszego z przedstawicieli jego płci. Ten tylko zadrżał spoglądając zamglonymi oczyma na sprawcę dziwnego uczucia, którym zapewne były dreszcze rozchodzące się po jego całym ciele. Wiem coś o tym, sam je odczuwał gdy Dominik mnie głaszcze. W prawdzie nieco inaczej, ale odczucie jak mniemam musi być podobne. Jeśli nawet nie takie same.

-No… od razu lepiej. – wymruczałem zadowolony gdy brunet jakby na zawołanie zrobił coś śmielszego. Nie mówię, że czerpie z tego jakąś nieograniczoną przyjemność, ale chyba jeszcze wam nie mówiłem, że lubię wydawać mu rozkazy gdy zabawia się z innymi. A muszę przyznać, że w tym łóżku gościło już kilkanaście osób. Niekoniecznie przeciwnej płci. Chociaż w tamtych sytuacjach był w pełni świadom tego co robił. Ziewając ułożyłem łepek na łapach mrucząc wraz z mniejszym osobnikiem, któremu musiało się podobać to co właśnie się z nim działo. Niekontrolowanie wyginając się w łuk jęknął gdy te smukłe palce zaczęły pieścić jego sutku, wcześniej jednak odrzucając marynarkę wraz z koszulą gdzieś w kąt.

-Do… Dominik. – wymruczał przyciągając mojego właściciela do brutalnego aczkolwiek namiętnego pocałunku, który zaraz został odwzajemniony. Swoją drogą zastanawiam się czy wszyscy ludzie idą się bzykać już po kilkugodzinnej znajomości.

-Hm? – sapnął odrywając się od jego warg, pozwalając tym samym na dokończenie swojej wypowiedzi. Chociaż jak na moje wspaniałe uszy to on nic więcej dodawać nie zamierzał. Przynajmniej wtedy gdy odważył się wymruczeć twoje imię, jełopie.

-Nie sadzisz, że… to trochę dziwne? – spytał przyglądając się wszystkim powolnym wręcz cholernie leniwym ruchom właściciela czarnych jak smoła włosów. Za które pociągnął wraz z kolejnym dreszczem wywołanym zetknięciem gorącego języka z pulsującym już penisem. Jednak najwyraźniej Dominik się tym faktem ani trochę nie przejął bo ignorując nieznaczny ból po prostu wsunął narząd rozrodczy mężczyzny w swoje usta. Ja nigdy czegoś takiego bym nie mógł. Nie tylko dlatego, że jestem zwierzęciem. Ale gdybym powiedzmy zmienił się w człowieka i miał przespać z innym facetem w podobnej sytuacji co ja, to byłbym bardziej za tym by to on robił mi coś takiego. Wszakże jestem rasowym kocurem, nie mogę pozwolić na to by czyjeś soki znalazły się w moim pyszczku. Mam swoje zasady.

-N… no wiesz. Dzisiaj się poznaliśmy a już… już to robimy~! – wyjęczał zaciskając zażenowany powieki. Po czym zakrywając zarumienione policzki dłońmi wypchnął biodra ku górze, tym samym dostarczając sobie dodatkowej przyjemności. Miauknąłem poruszając nerwowo ogonem. Wiem, że nie powinienem im teraz przeszkadzać, ale musicie zrozumieć, że te dźwięki działają na mnie jakoś inaczej. Chyba właśnie polubiłem tego całego Mateusza. I jak sądzę nie tylko ja.

-Przeszkadza ci to? – wyszeptał wprost do jego ucha, gdy zmienił pozycje na nieco wygodniejszą dla niego samego. Zapewne chciał przejść już do bardziej konkretniejszych wyczynów. Uśmiechając się delikatnie chwycił nadgarstki mężczyzny tym samym unieruchamiając je nad jego głową. By już spokojnie, bez żadnych przeszkód mógł usadowić jego pośladki bliżej siebie. Nie muszę chyba opowiadać co było dalej, prawda? Po tym jak kutas mojego pana zagłębił się w odbycie niższego mężczyzny zaczęła się ostra zabawa. O ile zarzynana świnia przeraźliwie kwiczy tak krzyki rozkoszy wydobywające się z gardła Mateusza były jeszcze głośniejsze. Z początku oczywiście ograniczały się do zwykłych jęknięć i stęknięć, ale po jakimś czasie jednak przerodziły się w coś konkretniejszego. Doskonale widziałem jak dosłownie cały narząd po same jądra zanika w tej małej i ciasnej, jak sądzę po sapnięciach mojego pana, dziurce. Znowu przytoczę pewien cytat, że pieprzyli się jak przysłowiowe zwierzęta. Bez obrazy dla ów stworzeń, chociaż jeśli ta wiadomość kiedyś dotrze do psów to szczerze wystawiłbym im środkowy palec dłoni Dominika, gdybym tylko miał tak sprawne łapy.

 

~*~

Na teoretyczne zakończenie powiem jeszcze tyle, że po tym erotycznym wydarzeniu mężczyzną zaczął być częstym gościem w naszych nie skromnych progach. I za każdym razem czułem psa. O ile z początku mi to przeszkadzało tak później powoli zacząłem się przyzwyczajać. Chociaż to wcale nie oznaczało, że wyraziłem zgodę na przyprowadzenie tego śmierdzącego bydlęcia tutaj. Zapewne wyobrażacie sobie jakie było moje zaskoczenie gdy wraz z uchylonymi drzwiami i mężczyzną stojącym w nich z torbami, był tam również pies. Upierdliwie we mnie wgapiający te swoje brązowe ślepia.

-Na co się gapisz, zaśliniona mordo? – prychnąłem strosząc futro. Jego pojawienie nie oznaczało niczego dobrego, zwłaszcza dla mojej wspaniałej wręcz boskiej osoby. Dlaczego? Proszę powiedźcie mi dlaczego to ja muszę mieć właśnie takiego pecha? Kłopoty same kleiły się do mojego zadbanego futerka. Od tego dnia, moja biedna psychika zaczęła cierpieć!

CDN!

 

 

 

 


 


CZĘŚĆ 2
PIESKIE ŻYCIE ZE MNĄ
By Kagoshine

Poniższa historia jest właściwie nieco innym opowiadaniem nawiązującym do pierwszej części. Opowiada nie tylko o związku homoseksualnym, ale również o tym, że zachodzi między dwoma zwierzętami. Także... jest dla osób nie bojących się nowości.

****

    Mój mózg może zrozumieć wiele, nawet to, że Mateusz znalazł sobie nowego kochasia, któremu oddał się już pierwszego dnia znajomości. Nie przeszkadza mi jego przesadne dbanie o czystość, bo wiem, że jest to odziedziczone po jego babci. Ale tego, że ten pseudo ‘Super facet’ ma wstrętnego, rudego kocura już nie pojmę. Dlaczego? Pytam się kurwa dlaczego właśnie ja muszę mieć takiego pecha? Nie jestem przecież żadnym złym psem. Fakt warczę na nieznajomych, obsikuje ich bramy gdy widzę jakiegoś innego kundla mojej płci, czasami nawet gdy ten na mnie szczeka na złość nasram mu przed pyskiem, ale czy to od razu poważna zbrodnia by karać mnie w tak brutalny sposób?

-Na co się gapisz, zaśliniona mordo? – prychnął nastroszony futrzak, wlepiając we mnie swoje intensywnie zielone ślepia. Lubię zielony, szkoda tylko, że za kotami nie przepadam. Dedukując w racjonalny sposób ta kupa kłaków powinna być mi obojętna. Więc dlaczego nie była? Już przy pierwszym skrzyżowanym spojrzeniu poczułem jak… mój ogon drgnął zupełnie jakby zamierzał popaść w jakiś radosny taniec zwany przez wszystkich merdaniem. A ja się wcale nie cieszę z jego poznania!

-Właśnie nie mogę określić twojego gatunku, kupo futra. – odwarknąłem jak na złość siadając przy nodze jego właściciela, który nie przejmując się zbytnio naszą sprzeczką pogłaskał mnie po głowie. Co najwyraźniej nie spodobało się kocurowi, bo pusząc się jeszcze bardziej poruszył nerwowo ogonem sycząc w moją stronę.

-Rudi uspokój się. Będziecie razem mieszkać więc spróbujcie się zaprzyjaźnić. – odparł mężczyzna uśmiechając się w naszą stronę. Po czym wraz z moim panem zniknął w jakimś pokoju. O ile dobrze rozumuje to w sypialni, przymierzając się do kolejnego pieprzenia. Nie, nie mam nic przeciwko seksie. Ale tak sobie myślę, czy tylko ja nie znalazłem jeszcze osoby odpowiedniej do tego? Znaczy, źle się wyraziłem. Pierwszy raz mam już za sobą, to była że tak powiem szczenięca miłość. Tylko, że… przyznaje, od tego czasu nie miałem żadnego zbliżenia z suczką. Innym samcem też nie. I o dziwo nie czuję żadnego pociągu ani potrzeby wyżycia się. Czy to jest dziwne?

-Masz na imię Rudi? Nie no, prostszego już się nie dało wymyślić? – szczeknąłem złośliwie gdy zostaliśmy sami. Wspominałem już chyba, że nienawidzę wszelkiego rodzaju kotów. Kociaki jeszcze da się znieść bo są małe i można je wytresować by nie były takie wkurwiające jak reszta, ale z dorosłymi osobnikami zwłaszcza męskiej płci dogadanie się graniczy z cudem.

-I tak brzmi lepiej niż Kiler. Co ty kurwa, zamachowiec jesteś? – prychnął unosząc dumnie głowę, po czym odwracając się do mnie tyłem przesunął mimo, że już nie nastroszonym to jednak i tak puchatym ogonem, po moim nosie wywołując tym samym ciche kichnięcie. Chociaż przyznaję, że jego zapach różnił się od innych. Był… jakby to określić, przyjemniejszy. Sam nie wiem dlaczego.

-A żebyś wiedział. – odszczeknąłem, mrużąc niezadowolony ślepia. Mimo to spokojnie podniosłem zadek ruszając za pseudo właścicielem tego skromnego ale całkiem ładnie urządzonego mieszkania. I chyba on na to liczył bo ignorując moją wspaniałą osobę wskoczył na parapet rozkładając się na nim niczym król. Zadufany w sobie dziwak, ot co. Wywracając oczyma zmieniłem kierunek trasy ud...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin