Medeiros Teresa - Anioł.pdf

(1034 KB) Pobierz
7240822 UNPDF
Teresa Medeiros
Anioł
(Once an Angel)
1
Pamiętam, jak kurczowo ściskałam dłoń mamy, kiedy Ty, odziany w mundur, odchodziłeś, by
walczyć za swój kraj w Wietnamie. Byłeś wtedy dla mnie najprzystojniejszym mężczyzną na
świecie. Najbardziej wzruszający był jednak dzień, kiedy wróciłeś do domu. Zawsze
będziesz moim bohaterem, Tato, a ta książka dedykowana jest właśnie Tobie.
Dla Barbary Caldwell i Anne Hall Eiseman,
dwóch najwspanialszych sióstr,
których nigdy nie miałam.
I dla Michaela, który udowodnił mi,
że anioły istnieją naprawdę.
2
Prolog
Nowa Zelandia 1865
Zdrętwiałe palce Justina Connora wyprostowały się powoli. Dymiący pistolet wypadł mu z
dłoni. Przerażeni hukiem wystrzału tubylcy uciekli, zostawiając go samego z rykiem fal i
ciemnym kształtem skulonym na piasku kilka metrów dalej.
Justin zmełł w ustach paskudne przekleństwo.
Mroczny strach ogarnął jego serce, kiedy ruszył w stronę nieruchomej sylwetki porzuconej
na plaży niczym zepsuta lalka.
Blask księżyca obmywał twarz Davida, przystojną w swej dobrotliwej zwyczajności, twarz,
która na londyńskiej ulicy nie wyróżniałaby się niczym specjalnym spośród setek innych. Z
kącika ust wypłynęła mu cienka strużka krwi.
Otworzył powoli oczy.
– Hej, chłopcze, mógłbyś przesunąć się trochę w lewo? Chcę poczuć wiatr. – Jego spokojny,
rzeczowy głos przyniósł Justinowi tak ogromną ulgę, że ten omal nie rozpłakał się ze
wzruszenia.
Opadł na kolana i porwał Davida w ramiona.
– A niech cię, Scarborough! Nie waż się mi teraz umierać!
Koszula Davida przesiąknięta była krwią. Podbijając tę dziką krainę, Justin widział już zbyt
wiele śmiertelnych ran. Choć próbował jeszcze zatrzymać krwawienie gołymi rękami,
wiedział, że człowiek, który był mu przyjacielem, bratem i ojcem, wkrótce umrze. Odsunął
kosmyk włosów z bladego czoła Davida.
David uniósł rękę. Wokół jego palców zapleciony był zloty łańcuch.
– Claire – wyszeptał ochryple.
Kiedy wciskał łańcuch w okrwawioną dłoń Justina, ten zrozumiał, dlaczego David pobiegł do
ich namiotu, a nie do łodzi. Chciał zabrać stamtąd nie broń, lecz miniaturowy portret swojej
córki, który nosił w kopercie zegarka.
Głos Davida słabł coraz wyraźniej.
– Pojedź do niej. Powiedz jej, że ją kochałem. Zaopiekuj się moim małym aniołem, Justinie.
Przysięgnij, że to zrobisz.
Justin nie mógł mówić. Straszliwy smutek ściskał go za gardło. Patrzył na zegarek w swej
dłoni, bał się go otworzyć. Czy będzie mógł spojrzeć w tę uśmiechniętą twarz, w łagodne
brązowe oczy, i opowiedzieć, jak jej ojciec umierał w jego ramionach w dalekim, dzikim
kraju? Jeśli niczego mu nie obieca, David może nie umrze.
Zdobywając się na ostatni wysiłek, David wbił palce w jego ramię. Mówił przez zaciśnięte
zęby.
– Na Boga, Justinie! Przysięgnij. Musisz!
Justin pochylił głowę, nie śmiąc spojrzeć w rozpalone oczy przyjaciela.
– Przysięgam – wyszeptał.
3
David opadł bezsilnie w jego objęcia.
– Dobry chłopak. – Na jego ustach pojawił się cień uśmiechu. – Tam, dokąd idę, nie będę
potrzebował kopalni złota – mruknął. – Tam ulice wybrukowane są złotem.
Justin uśmiechnął się przez łzy.
– Jak zawsze optymista, co? Nikt jednak mu nie odpowiedział.
Przytulił martwe ciało do piersi, kołysząc się z wolna, kiedy poczucie winy i osamotnienia
okryło go niczym fale oceanu bijące o brzeg.
Gdy wreszcie wstał, ścierpnięte nogi drżały pod nim. Wziął Davida na ręce, niczym małe
dziecko. Jego głowa zwisała bezwładnie nad ramieniem Justina, blask księżyca rozpalał
ogniste błyski w jego kasztanowych włosach. Justin ułożył go powoli, z ogromną
troskliwością na dnie łódki. Za pomocą długiej żerdzi odepchnął łódź od brzegu, a potem
legł obok Davida, pełen rozpaczy.
Bolała go ręka. Spojrzał na nią i zrozumiał, że ściska kopertę zegarka tak silnie, że ta
odcisnęła się wyraźnie w jego dłoni. Powoli otworzył złoty medalion.
Z portretu patrzyła nań dziecięca twarzyczka okolona burzą niesfornych rudych loków. Jej
oczy pełne były ufności i ciepła. Oczy Davida roziskrzone życiem. Justin zamknął kopertę.
Wszystkie ich marzenia zostały teraz pogrzebane. Wszystkie przepadły – kopalnia złota,
Nicholas, spadek Claire. Oparł głowę o burtę łódki, pozwalając, by fale same unosiły łódź, a
blask gwiazd rozmył się w jego zapłakanych oczach.
Anglia, Londyn 1865
Panna Amelia Winters zerknęła ukradkiem znad krawędzi okularów, kiedy do biblioteki
wsunęła się cicho dziewczynka. Jeszcze kilka miesięcy temu Claire wpadłaby jak wicher,
powiewając wstążkami, w rozpiętych butach, paplać bez ustanku. Szkoda, że trzeba było
zaginięcia jej ojca, by pohamowała swój temperament i stała się prawdziwą młodą damą.
Prócz tych włosów. Nauczycielka prychnęła z niesmakiem. Wszystkie grzebienie i szczotki
świata nie mogłyby ułożyć należycie niesfornych loków. Nawet w ubraniu o stonowanym
kolorze dziewczynka przypominała raczej rozczochranego cherubina niż uczennicę
Foxworth. Przynajmniej jej fartuszek choć raz był czysty. Panna Winters nie dostrzegała na
nim śladów pyłu węglowego, co oznaczało, że Claire nie bawiła się ostatnio ze służącymi,
nie było tam też żadnych włosów, co z kolei dowodziło, że nie wyniknęła się znów do stajni,
by karmić małe koty, które nie wiadomo po co uratowała ze studni sąsiadów.
Kiedy dziewczynka dygnęła przed nią niedbale, z jej ust wydobył się mały obłoczek pary.
Lepiej nie marnować węgla, kiedy zbliża się luty, pomyślała Amelia, otulając się szczelniej
kocami.
Claire przysiadła ostrożnie na skraju skórzanego fotela, jakby bała się, że potężny mebel
zaraz ją połknie. Amelia patrzyła na nią uważnie. Gdzież podziała się ta rumiana, krąglutka
dziewczynka? Teraz wydawała się niezwykle chuda, wręcz koścista, jej wielkie ciemne oczy
odcinały się wyraźnie od bladej jak mleko twarzy. To właśnie te oczy nadawały jej wyraz
4
powagi i smutku, zupełnie nieprzystający do jej jedenastu lat i dziecięcej natury. Tylko dłonie
Claire nadal były niespokojne, mięły bez ustanku pożółkłą kartkę papieru, która miała być jej
ostatnim listem od ojca.
Gdzieś w duszy Amelii poruszyły się głęboko ukryte pokłady współczucia. Lepiej zrobić to
szybko i zabić nadzieje dziecka jednym, celnym ciosem.
Poprawiła arkusz papieru na biurku i odchrząknęła głośno.
– Przykro mi, ale muszę cię poinformować...
– Naprawdę? – przerwała jej Claire.
Amelia podniosła wzrok znad kartki.
– Co naprawdę?
– Naprawdę pani przykro?
Panna Winters zamrugała szybko. Ich spojrzenia spotkały się ze sobą na moment. Dziecko
wcale nie chciało jej dokuczyć, było po prostu ciekawe, co jeszcze mocniej zirytowało
Amelię.
Poprawiła okulary, odkrywając z zaskoczeniem, że jej ręce drżą bardziej ze strachu niż
złości.
– Staraj się panować nad swymi impertynenckimi odruchami, młoda damo. Mam przed sobą
list od sir George'a Greya, gubernatora Nowej Zelandii. Pan gubernator donosi z głębokim
żalem, że twój ojciec, David Scarborough, nie żyje.
W pokoju zapadła śmiertelna cisza. Claire pobladła jeszcze bardziej, jej małe piąstki
zacisnęły się na liście. Wiedziała, przemknęło przez głowę Amelii. Mój Boże, ona już
wiedziała.
Żałując nieco ostrych słów, które wypowiedziała przed chwilą, Amelia brnęła dalej.
– Twój ojciec nie zostawił ci żadnego zabezpieczenia, możesz jednak zostać w Foxworth tak
długo, jak będzie to konieczne.
Co ona wygadywała? Przecież nie znosiła tego okropnego dziecka. Wszystkie te lata, które
spędziła jedynie w towarzystwie ojca, dały dziewczynce pewność siebie graniczącą z
arogancją. Nie było to zachowanie godne uczennicy Foxworth. Powinna bezzwłocznie
wysłać ją do sierocińca.
Jednak zbita z tropu kamienną powagą i spokojem dziewczynki, Amelia ciągnęła dalej:
– Oczywiście, będziesz musiała zwolnić swoją kwaterę, jako że uczennice nie zalegające z
czesnym...
– To nie będzie konieczne.
Amelia skrzywiła się. Dziewczynka znów jej przerywała. Czy ojciec nigdy nie uczył jej
dobrych manier?
– Nie będę musiała korzystać z pani szczodrobliwości – ciągnęła Claire tonem chłodnym i
wyniosłym, niczym pozbawiona majątku księżniczka. – Przyjaciel i partner w interesach
mojego ojca wkrótce przybędzie tu po mnie. Pan Connor jest dziedzicem obecnego księcia
Winthrop, bogatym i wpływowym człowiekiem. Ojciec obiecał mi, że pan Connor zajmie się
mną, gdyby jego spotkało jakieś nieszczęście.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin