Kaprys Panny Młodej.rtf

(3692 KB) Pobierz

 

kaprys

panny młodej

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

Chelsea, Anglia Ostatnie ćwierćwiecze panowania królowej Wiktorii.

 

        Młodziutkiej Isabelli Swan głośno zaburczało w brzuchu. Zerknęła niespokojnie na drugą stronę łóżka; jej siostra była - na szczęście - pogrążona w błogim śnie. Gdyby jednak żołądek nadal wyprawiał harce, trzeba go jakoś uciszyć, zanim jego pomruki obudzi Rosalie. Złożyło się tak

niefortunnie, że musiały dzielić z siostrą pokój, ale gości zaproszonych przez rodziców na półoficjalny debiut towarzyski Rosalie było więcej niż sypialń, w ich rezydencji. Należało jednak za wszelką cenę zadbać o to, by jutro Rosalie prezentowała się jak najlepiej. Jeśli zaś idzie o nią - cóż, w przypadku Belli ciemne kręgi pod oczami nie miały najmniejszego znaczenia.

        Bella wzięła do ręki notatnik, podniosła go jak najbliżej gazowego kinkietu i zmrużyła oczy. Przemknęło jej przez myśl, że może warto by postarać się o okulary. W rubryce opatrzonej nagłówkiem SPRAWY DO ZAŁATWIENIA dopisała: Przenieść Rosalie do pokoju mamy. Potem sprawdziła inne pozycje z takim skupieniem, jakby gotowała się do kolejnego starcia z dobrze znanym, irytującym przeciwnikiem, z którym walczyła i którego pokonywała setki razy.

Większość dziewcząt - a nawet dorosłych kobiet - wpadłaby w panikę na widok tasiemcowej listy spraw do załatwienia i niezbędnych obowiązków, aleodziutkiej lady Isabell wcale to nie odstraszało. W brzuchu znów jej zaczęło burczeć. Rosalie wymamrotała coś i przewróciła się na bok. Złote loczki opadły jej na pulchny, różowy policzek. Bella odłożyła notatnik i odrzuciła kołdrę. Nie ma rady, trzeba zejść do kuchni i wypić szklankę mleka. To powinno uspokoić żołądek. Chwyciła pierwszy szlafrok, który nawinął się jej pod rękę - był to strojny peniuar Rosalie - i narzuciła go na siebie. Mimo woli spostrzegła, że jej odbicie w wielkim prostokątnym lustrze ściennym powtórzyło ten ruch. W pierwszej chwili zawahała się , potem jednak podeszła do zwierciadła z ciekawością i strachem.

        Ze strachem, ponieważ Isabella Swan niedawno uświadomiła sobie, iż jest wyjątkowo brzydka. Z ponurą miną przyjrzała się swemu odbiciu. Ujrzała niską, niemal dziecinną postać tonąc w powodzi koronek. Ponieważ jedyne źródło światła znajdowało się za jej plecami, rysy ginęły w mroku. Zdołała jednak dostrzec zarys chudej twarzy, otoczonej masą czarnych włosów. Cienka jak szypułka szyja mogła w każdej chwili złamać się pod ci żarem ogromnej głowy. Ciemniejsze plamy wskazywały miejsce, gdzie znajdowały się oczy, a długa czarna krecha znaczyła linią ust.

        Powłóczysty, zbyt obszerny peniuar nie pozwalał ocenić figury, ale spod atłasu i koronek sterczały wąskie białe stopy. Z zaciekawieniem Bella podciągnęła rękawy szlafroczka i przekonała się, że jej przeguby są mniej więcej tej samej grubości, a raczej chudości, co przedramiona. Odsłoniła dekolt.

        - Istny kościotrup! - Tak się wyraziła tamta kobieta.

        Przyjrzawszy się uważnie swojej klatce piersiowej, Bella musiała przyznać jej rację. Nawet przy słabym świetle widziała wyraźnie mostek i ostro sterczące obojczyki. Przypomniała sobie dalszy ciąg podsłuchanej konwersacji.

        - Ten dzieciak to po prostu strach na wróble! - szeptała do swej przyjaciółki tak dobrotliwa z pozoru pani Bernhardt. - Czarne kudły, a ręce i nogi jak patyki!

        Bella nie miała pojęcia, że kobiety mówią o niej. Chciała się nawet odwrócić, żeby na własne oczy zobaczyć tego stracha na wróble, gdy dotarły do niej słowa rozmówczyni pani Bernhardt.

        - Aż dziw bierze. Rodzone siostry, a takie różne! Rosalie śliczniutka, a ta mała… brrr!

        Od tamtej pory tak często słyszała szeptane po kątach uwagi na temat własnej brzydoty, że musiała w końcu uwierzyć, iż to prawda. Kłopot polegał na tym, że wcale nie czuła się brzydka! A jeżeli teoria Mendla na temat przekazywania cech dziedzicznych była słuszna, to ona - Bella -powinna być równie urocza jak jej matka i siostra! Widocznie z ludźmi sprawa przedstawia się inaczej niż z odmianami grochu. Szkoda!

        Istotnie, Renee, matka Belli, była nie tylko urodziwa, ale nieziemsko piękna. I miła. I dobra. A jej ojciec Charles, syn i spadkobierca księcia Lally, zdecydowanie przystojny. Uchodził niegdyś za najlepszą partią w Anglii i przez całe lata opędzał si  od ścigających go panien na wydaniu, zanim spotkał Renee . Ta we właściwym czasie obdarzyła męża prześliczną córeczką. Charles był nią oczarowany. Trzy lata później miał więc pewność, że następne dziecko okaże się równie zachwycające. Jednak - w odróżnieniu od różowiutkiej, słodkiej Rosalie - druga córka była żółta i wrzaskliwa.

        Renee nigdy nie zastanawiała się nad własną urodą, toteż nie przejęła się jej brakiem u młodszej córki. A Charles, kiedy wreszcie nauczył się kochać, odkrył w sobie tyle miłości, że starczyłoby jej dla całej ludzkości. Uroda lub jej brak… nie, w domu Swanów nie myślano takimi kategoriami! Nie znaczy to oczywiście, że Bella nie dostrzegła uroku Rosalie. Nigdy jednak nie przyszło jej do głowy porównywać się ze starszą sióstr. Ani z kimkolwiek innym. Miała o wiele ważniejsze sprawy na głowie. Tak, tak.

        Niemal w tym samym momencie, gdy stało się jasne, że Bella nie zapowiada się na piękność, zauważono, że jest oryginalną i utalentowaną osóbką. Stała się ulubioną towarzyszką ojca. Jej nienasycona ciekawość dopingowała go, nieustraszona postawa była przedmiotem ojcowskiej dumy, a inteligentna, choć niezbyt urokliwa buzia chwytała wprost za serce. A poza tym młodsza córka okazała się wspaniałym kompanem! Rosalie dbała zresztą o to, by nie stracić jego miłości. Charles był marnym organizatorem, więc stała się mistrzynią planowania. Ponieważ ani jej matka, ani starsza siostra nie miały zielonego pojęcia o gospodarności i oszczędzaniu, Bella uchodziła za rodzinnego eksperta w tej dziedzinie. I tak oto - szczerze kochana przez matką, rozpieszczana przez starszą sióstr i ubóstwiana przez ojca - Bella dożyła wieku piętnastu lat, nie przejmując się ani trochę mankamentami swej urody, o których lustro głno teraz krzyczało. Nigdy jednak - w tym momencie przez twarz dziewczynki przemknął dreszcz bólu - nigdy nie przypuszczała, że jest odrażająca!

        Bella rozejrzała się dokoła, szukając obrony przed atakującymi ją emocjami, których dotąd nie znała. Jej wzrok padł na leżącą na nocnym stoliku otwartą Biblię. Czyż nie z tej księgi pochodziła rada: "Jeśli więc twoje prawe oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć za siebie?” … No cóż, z pewnością nie zamierzała się okaleczyć, ale może by wykorzystać ten pomysł w wersji złagodzonej? Każe po prostu usunąć ze swego pokoju wszystkie lustra, a w inne nie będzie spoglądać. Uniknie wówczas wiecznego porównywania swego wyglądu z powierzchownością innych. Nie podda się zazdrości. Nie zniży się do użalania się nad sobą. Nie wykoślawi swej osobowości!… A poza tym nie warto biadać nad czymś, na co i tak nie ma rady.

        Doszedłszy do tak praktycznego wniosku, Bella od razu poczuła się lepiej. Wyszła z sypialni i skierowała się w stronę kuchni. Znajdowała się w połowie mrocznego korytarza, gdy usłyszała szczęk otwieranych drzwi. Zatrzymała się. Wysoki mężczyzna w wieczorowym stroju wymknął się z pokoju pani Underhill. Widocznie pan Underhill zdołał się jednak oderwać od swych licznych obowiązków dyplomatycznych i weźmie udział w ich przyjęciu. Bella wstrzymała się z powitaniem do chwili, gdy szacowny gość zamknie drzwi. Odwrócił się jednak tak raptownie, że wpadł na nią, nim zdążyła wymówić choćby słówko.

        - Oj!…

        Silne ramiona wyciągnęły się ku Belli i chwyciły ją bezceremonialnie pod pachy.

        - Jeśli pan się obawia, że upadnę wskutek naszego zderzenia, zapewniam, że to mi nie grozi. Może pan mnie puścić.

        Ktoś wysoko nad jej głową zaczerpnął nagle tchu.

        - Kim ty jesteś, u diabła?! - spytał niski męski głos.

        - Jestem Isabella Swan. Zechce mnie pan łaskawie puścić?

        - Isabella?… - mruknął, rozluźniając nieco chwyt.

        Czekała cierpliwie. Dorośli, zwłaszcza ci z najwyższych sfer, byli przeważnie tępi.

        - A, ta mała siostrzyczka?

        Podniosła na niego oczy.

        - Tak, panie Un…

        Urwała. Jej oczy przyzwyczaiły się już do ciemności. To nie mąż wyśliznął się ukradkiem z pokoju pani Underhill. To był pan Edward Cullen! Bella zdrętwiała, uświadomiwszy sobie, na co przypadkiem wpadła… a raczej co przypadkiem na nią wpadło. Schadzka zakochanych. Umówione spotkanie. Potajemne rendez-vous! Z trudem przełknęła ślinę.

        -…panie Cullen!

        - Niech to diabli! Dokąd się wybierasz? - szepnął z irytacją.

        - Do kuchni.

        Puścił jedną z rąk Belli, ale mocno trzymał drugą. Odwrócił się i pociągnął dziewczynkę w stronę schodów. Widocznie chce ze mną pomówić. To może być całkiem interesujące! - pomyślała z czarnym humorem. Zupełnie nie odpowiadał jej wyobrażeniom o… rozpustnikach. Podczas swego pobytu tutaj znacznie częściej przesiadywał nad mapami w gabinecie ojca, niż grywał w badmintona z młodymi damami. Był dla nich oczywiście bardzo grzeczny, ale zawsze wydawał się trochę… nieobecny duchem. Niezbyt zainteresowany.

        Teraz jednak nie zdradzał żadnych objawów roztargnienia. I Bella doskonale wiedziała czemu. Na szczęście niełatwo było ją zaszokować. Za to biedna RosalieRosalie - stwierdziła ponuro - będzie przerażona.

        - Cicho! - zazgrzytał gdzieś na wyżynach głos pana Cullena.

        Prawie biegiem ściągnął ją ze schodów i zapędził na tyły domu, gdzie jednym pchnięciem łokcia otworzył kuchenne drzwi obite zieloną bają. Wepchnął Bellę do kuchni, sam wtargnął tam zaraz za nią i zaczął po omacku szukać palnika gazowego umieszczonego tuż obok drzwi. Po sekundzie buchnął siarkowożółty płomień i w jego ostrym blasku ukazały się orle rysy pana Cullena.

        Bella przyjrzała mu się bacznie. Uznała, że jest całkiem przystojny, aczkolwiek bardziej wymagające damy uznałyby zapewne jego zmięte ubranie i zbyt długie ciemne włosy za brak ogłady, a nie dowód godnej podziwu oryginalności. Poza tym to jego wieczne roztargnienie... Ale w tym momencie nikt by mu nie zarzucił, że buja myślami Bóg wie gdzie. Wargi miał zaciśnięte, znikła gdzieś tak charakterystyczna dla niego, rozbrajająco nieprzytomna mina. Na twarzy malowało się najwyższe skupienie. Ponieważ do tej pory pan Cullen uprzejmie, ale konsek...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin