Siedlecka Joanna _ WYPOMINKÓW CIĄG DALSZY.pdf

(680 KB) Pobierz
Microsoft Word - Dokument2
JOANNA SIEDLECKA
WYPOMINKÓW CIĄG DALSZY
Mojemu synowi Antosiowi Hebie
Po co piszemy wspomnienia?
Żeby sprawić przyjemność cieniom.
JOSIF BRODSKI
Drugie „Wypominki” to ciąg dalszy wspomnień o polskich pisarzach różnych
generacji i doświadczeń, od Tadeusza Dołęgi—Mostowicza do Krzysztofa Mętraka.
Nic więc tych postaci nie łączy — pisarzy w ogóle chyba nie powinno — poza
zainteresowaniem autorki oraz wspólnym im wszystkim tragizmem losów.
Przepędzany w latach stalinowskich z literatury, bibliotek i własnego mieszkania
Kornel Makuszyński. Zarabiająca wówczas lekcjami w swoim pokoiku wspólnego,
„kołchozowego” mieszkania dumna Iłła. Dwukrotnie chowany Jan Lechoń — na
nowojorskim cmentarzu Calvary i trzydzieści pięć lat później w podwarszawskich
Laskach. Powalona herodowym ciosem poetka Barbara Sadowska. Uciekający w
alkohol
Grochowiak i Mętrak. Kariery i upadki znakomicie debiutujących: Andrzeja Brychta
i Małgorzaty Hillar. I inni. Stanisław Cat–Mackiewicz, Julian Tuwim, Melchior
Wańkowicz, a właściwie nowe pędy „Ziela na kraterze”. W sumie siedemnaście
opowieści biograficznych, złożonych z listów, zdjęć, a przede wszystkim relacji,
niewątpliwie subiektywnych, fragmentarycznych, choćby z racji swych objętości,
miniatur tylko. Przywołujących jednak twórców już nieżyjących, powoli
zapominanych, przysypywanych piaskiem niepamięci, coraz rzadziej albo i w ogóle
nie wznawianych, wypychanych z wydawniczych planów, a tym samym czytelniczej
pamięci, nie znanych młodemu pokoleniu. Lub też odsyłanych do muzeum literackich
figur woskowych, nie czytanych klasyków, jak Iwaszkiewicz.
Niepojęty czyściec pisarski istnieje wprawdzie w każdej epoce, pod każdą
szerokością geograficzną i trwa podobno dziesięć lat, u nas jednak wyjątkowo
dłużej, za długo, często nawet wieczność, i to w przypadku twórców tej miary co
Grochowiak czy Krzysztoń. Dlatego też bez okazji, bez okrągłych rocznic
przypominam ich losy. Pamięć jest formą miłości.
PRZYJACIEL WESOŁEGO DIABŁA
KORNEL MAKUSZYŃSKI
KORNEL MAKUSZYŃSKI (1884–1953) — w okresie dwudziestolecia
międzywojennego jeden
z najpopularniejszych, najpoczytniejszych (drugi po Sienkiewiczu) pisarzy,
gwiazda pierwszej wielkości literatury popularnej, nazywany „polskim Dickensem”.
Ukochany przede wszystkim przez młodych czytelników, bo dla nich głównie pisał,
między innymi „Awanturę o Basie”, „Szatana z siódmej klasy”, „O dwóch takich, co
ukradli księżyc”, „Pannę z mokrą głową”, „Szaleństwa panny Ewy”, „Przyjaciela
wesołego diabła”, „120 przygód Koziołka Matołka”.
Przeszedł do literackiej legendy jako dziecko szczęścia — ulubieniec
czytelników, którzy w 1937 roku wybrali go do najbardziej chyba wówczas
szacownej instytucji, czyli Polskiej Akademii Literatury. Sławny, zamożny,
mieszkał w latach dwudziestych w warszawskiej alei Róż, kupował obrazy Matejki.
Nazywany był „Wezuwiuszem humoru” — lubił się bawić, spędzać czas w
kawiarniach,
przy brydżu i na nartach. „Ty siedzisz w «Astorii», przy szampanie, na fotelu i
przechodzisz do historii, mój Kornelu” — pisał do niego Lechoń. Ale było tak
tylko przed wojną. W PRL–u, w swoich latach ostatnich, został Makuszyński
pisarzem skazanym na nieistnienie — nie wydawanym, nie wznawianym,
zapomnianym i
oficjalnie potępionym, usuwanym z bibliotek oraz z własnego mieszkania.
Zgorzkniały, przygnębiony i schorowany, zmarł w biedzie, choć nie w samotności
ani opuszczeniu, ale nawet jego śmierć w roku 1953 nie przerwała wokół niego
zmowy milczenia.
W pierwszych latach powojennych jako tako jeszcze egzystował. Od razu wprawdzie
zaznał upokorzenia: członek Polskiej Akademii Literatury i przedwojennej elity
literackiej, ulubieniec czytelników, musiał — razem z kolegami po piórze —
tłoczyć się w krakowskim Domu Literatów, czekając na rozmowę z przybyłym z
Warszawy wszechwładnym zarządcą literatury, Jerzym Borejszą. Od jej wyniku
zależało, czy zostanie zweryfikowany jako członek powojennego Związku Literatów.
„Egzamin” na szczęście zdał i przez kilka powojennych lat jakoś mu się jeszcze
udawało.
W roku 1946 (tradycyjnie u Gebethnera i Wolffa) wydał swoją ostatnią nową
książkę — napisany podczas wojny „List z tamtego świata”, skwitowany aż czterema
omówieniami. W latach 1945—1948 w wydawnictwach prywatnych, których jeszcze
wtedy nie polikwidowano, głównie właśnie u Gebethnera i Wolffa, wznowił kilka
swoich książek, między innymi „Pannę z mokrą głową”, „Słońce w herbie”,
„Bezgrzeszne lata”, „Skrzydlatego chłopca”. W 1949 roku wydano — ostatnią za
życia pisarza — edycję „Szatana z siódmej klasy”, już z wielkimi cięciami,
Wilnem, gdzie toczyła się akcja, zamienionym na Pułtusk, spolszczonymi nazwami
majątków i tak dalej. Bez jednej też nawet wzmianki, w ciszy absolutnej, która
zaległa nad nim na wiele lat. Nic już więcej nie wydał ani nie wznowił. Drukował
też początkowo w kilku „bocznych” pismach: „Łodzi Teatralnej”, „Dzienniku
Zachodnim”, „Dzienniku Polskim”, „Teatrze”, a przede wszystkim w „Przekroju”,
ale też coraz rzadziej i tylko do 1948 roku.
Zmieniały się bowiem czasy, wiały inne wiatry. W 1948 roku chociażby słynne
Plenum KC PZPR i atak na Władysława Gomułkę, groźny referat Bieruta o
„odchyleniu prawicowym i nacjonalistycznym w kierownictwie partii i sposobach
jego przezwyciężania”. W styczniu 1949 roku odbył się zjazd w Szczecinie, który
zadekretował w literaturze polskiej socrealizm, więc zjawisko pod tytułem
„Kornel Makuszyński” przestało istnieć. Choć nie był nigdy opozycjonistą,
przeciwnie, próbował nawet — choć w swoim stylu, z humorem — w jakiś sposób się
włączyć, wypowiadając się w 1952 roku w „Przekroju” z okazji Kongresu Pokoju i
Zlotu Młodych Przodowników, o których pisał: „Gdybym umiał śpiewać,
odśpiewałbym
uroczystą kantatę, ale że śpiewam jak podhalański baran, więc tylko im posyłam
te słowa. Staram się tak je rymować, by każde słowo miało doskonały kształt
serca”.
Był to ostatni jego wydrukowany tekst.
„Był on chorobliwie lękliwego serca i tym piękniej, że niczego nie zrobił pod
sowieckim batogiem, co by przeszło granice koniecznej samoobrony” — pisał o nim
Lechoń1.
* * *
Śmierć w lipcu roku 1953 nie przerwała milczenia. Ośmielił się go pożegnać —
piórem Janusza Meissnera — jedynie „Przekrój”, w „Tygodniku Powszechnym” —
Włodzimierz Wnuk, nikt więcej. Odchodził w atmosferze potępienia. W podręczniku
pod tytułem „Literatura międzywojenna” (Wiedza Powszechna, 1953) Ryszard
Matuszewski, jeden z czołowych krytyków oficjalnych każdego etapu, nazywany nie
bez kozery „kręcącym powrozy”, ocenił jego utwory jako „płytkie i
powierzchowne”, „karmiące czytelnika sentymentalnym humorem, nie gardzące
tanimi
chwytami, schlebiające typowym gustom drobnomieszczańskim”.
Zgromił go w rozdziale poświęconym literaturze popularno—rozrywkowej,
„pozbawionej — jak pisał — większych zalet ideowych czy artystycznych,
pozostającej wyraźnie w kręgu ideologii burżuazyjnej”, „obliczonej na odwrócenie
uwagi od poważniejszych problemów ideowych”. Razem z nim dostało się też
Ossendowskiemu i Goetlowi („wykładnikom światopoglądu ciemiężycieli”),
Tadeuszowi Dołędze–Mostowiczowi, Mniszkównie, Zarzyckiej, Marczyńskiemu,
Piaseckiemu, „szczególnego rodzaju literackiej tandecie, którą burżuazja
demoralizowała masy czytelnicze”.
Chwalił natomiast inne postacie literatury młodzieżowej: Pawkę Korczagina,
bohatera Jak hartowała się stal” Ostrowskiego, Szczęsnego z „Pamiątki z
Celulozy” Newerlego. „Są to postacie typowe — pisał — choć każda z nich jest do
pewnego stopnia wyjątkową, jeżeli chodzi o nasycenie ich cechami porywającego
bohaterstwa czy siły charakteru, cechy te bowiem są szczególnie istotne dla
przedstawicieli walczącego proletariatu, których postaci te reprezentują”. Choć
i tak miał Makuszyński szczęście — nie został zaliczony w poczet „pisarzy
będących w służbie reakcji i faszyzmu”, „na pozycjach burżuazyjno–
nacjonalistycznych”, jak Lechoń, Rodziewiczówna, Łobodowski.
Słów aprobaty doczekali się zresztą jedynie „postępowi i rewolucyjni”:
Broniewski, Szenwald, Pasternak, Dobrowolski, Kruczkowski, Wasilewska.
Przedwojenne edycje jego książek, ocalałych podczas wojny, przechowanych w
bibliotekach, poszły też — w skutek ówczesnej polityki kulturalnej — na
przemiał. I to hurtem. Tak że pierwsze wydanie „Szatana z siódmej klasy” jest
dziś antykwarycznym białym krukiem, nie ma go nawet w zakopiańskim Muzeum
Makuszyńskiego ani w Muzeum Książki Dziecięcej.
Jego książki znalazły się bowiem na powstałej w 1951 roku tajnej liście książek
„ideologicznie szkodliwych”, przeznaczonych do likwidacji, czyli na przemiał. W
każdym powiecie powołano specjalne trójki partyjne, które nadzorowały komisje
nadzorujące biblioteki. Akcje „czyszczenia bibliotek” przeprowadzano w latach
pięćdziesiątych kilkakrotnie, dokumenty partyjne narzekają bowiem na „słabość
polityczną kadry bibliotecznej, która ukrywała często książki, ukazujące się
potem w antykwariatach i na targach”2.
Na listach znalazło się wiele utworów Makuszyńskiego. Między innymi „Uśmiech
Lwowa”, sentymentalno–patriotyczna książeczka o „wiecznym mieście”, z
rozdziałem
o Cmentarzu Orląt, „Wielka brama” o powojennej Gdyni, polskiej bramie na świat,
„Fatalna szpilka”, w której dopatrzono się antysemityzmu. Jego patriotyczna
poezja — wydana w 1924 roku „Pieśń o Ojczyźnie”, „Piosenki żołnierskie”,
legionowe, które mimo to przetrwały i są śpiewane, choć nie zawsze wiadomo, że
napisał je autor „Awantury o Basię”. Jedna z najpopularniejszych to:
Ej dziewczyno, ej niebogo
Jakieś wojsko pędzi drogą
Skryj się za ścianę
Skryj się, skryj.
Ja myślałam, że to maki
Że ogniste lecą ptaki
A to ułany, ułany
A to ułany są.
Nic więc dziwnego, że w zakopiańskim Muzeum Makuszyńskiego, w teczce z
powojennymi listami od wydawców, wiele takich jak ten z 15 grudnia 1950 roku od
Gebethnera i Wolffa: „Z przykrością zawiadamiamy Szanownego Pana, że nie
będziemy mogli podjąć się wydania «Wielkiej bramy» gdyż książka ta jest
«zdyskwalifikowana» przez specjalną komisję dla oceny książek młodzieżowych, o
czym nas poinformowało Ministerstwo Kultury i Sztuki. Bardzo nas ta wiadomość
zmartwiła, tym bardziej że nie pomogą żadne interwencje w tej sprawie”.
* * *
Pan Przemysław Gluziński, bratanek Janiny Makuszyńskiej, żony Kornela:
„Wuj Kornel uważał zawsze, choć nie wiem, czy słusznie, że jego banicja ma też
podłoże osobiste. Był przed wojną, jak wiadomo, członkiem Polskiej Akademii
Literatury, która liczyła tylko piętnastu akademików i przyjmowała nowego po
czyjejś śmierci lub rezygnacji. Makuszyńskiego przyjęto na miejsce Wincentego
Rzymowskiego, wyrzuconego z Akademii w atmosferze skandalu — udowodnionego
plagiatu. Nowo przyjęty członek PAL–u wygłaszał zwykle przemówienie oddające
hołd poprzednikowi, w tym wypadku oczywiście nie było o tym mowy, wuj słowem o
nim nie wspomniał. Zaraz po wojnie Wincenty Rzymowski stał się ważną postacią —
kierownikiem resortu kultury i sztuki PKWN–u, potem — krótko — ministrem
kultury
i sztuki, wreszcie spraw zagranicznych. Wuj sądził więc, że brał teraz na nim
odwet za to, że zajął kiedyś jego miejsce, był świadkiem jego upokorzenia. Choć
przecież nie tylko jego przegnano wtedy z literatury”.
Michał Rusinek, pisarz, w latach 1934–1939 sekretarz PAL–u: „Rzeczywiście,
Rzymowskiego usunięto za udowodniony mu plagiat, o ile pamiętam, tekstu
zagranicznego, i to niemalże całego, a nie kilku zdań. Jego odejścia domagał się
przede wszystkim — nawet ostro — inny akademik, Karol Hubert Roztworowski,
narodowiec, jego ideowy przeciwnik. Rzymowski był bowiem zdecydowanym
lewicowcem. Atakowała go też bardzo prasa endecka. Mimo to Akademia, w trosce o
swój honor, udawała, że nic się nie stało, chciała przeczekać sprawę. Musiała
jednak zająć stanowisko — Roztworowski groził ustąpieniem, opublikowaniem
swego
zdania w prasie. Jeździłem więc nawet do niego z Kadenem do Krakowa, żeby go
jakoś udobruchać i nie dopuścić do skandalu jeszcze większego. Udało się, choć
Akademia musiała już podjąć jakieś kroki. Zebrało się więc prezydium: Kaden,
Sieroszewski, który kazał Rzymowskiemu pisać prośbę o zwolnienie z członkostwa,
co bez słowa uczynił, choć była to oczywiście wielka strata honorowa i finansowa
— za posiedzenia dostawało się sto złotych, bywały więc i trzy w tygodniu.
Niespecjalnie Rzymowskiego żałowano, nie był właściwie pisarzem, tylko znanym
wtedy i liczącym się publicystą, a jego wybór do Akademii stanowił ukłon w
stronę «postępowych sił». Makuszyński, szalenie wtedy popularny, został przyjęty
na miejsce Rzymowskiego rzeczywiście wyjątkowo, na ogół działo się to po śmierci
któregoś z akademików. Nie lubi się swoich następców, to ludzkie, ale sytuacja
Makuszyńskiego nie miała chyba z tym związku. Nie mieścił się po prostu w nowych
czasach, był na odstrzał, bo nie lewicowy ani postępowy, a w dorobku piosenki o
ułanach, książki o Lwowie. Bardzo to oczywiście przeżywał, był bowiem przed
wojną bardzo popularny, zwłaszcza w Zakopanem, gdzie go odwiedzałem. Wszyscy
na
przykład znali jego psa, który wskakiwał do dorożek, a górale wieźli go do
«Opolanki» — wiedzieli, kto jest jego panem”.
* * *
„W latach pięćdziesiątych żyli skromnie, ale nie w nędzy — wspomina Przemysław
Gluziński. — Ciotka, czyli Janina Makuszyńska, żona wuja Kornela, znana niegdyś
i ceniona lwowska śpiewaczka, udzielała prywatnych lekcji śpiewu, pracowała też
Zgłoś jeśli naruszono regulamin