ROBERT SILVERBERG
Program “Wahadło”
(Przełożyła: Danuta Niklas)
Dla Jima i Georga Benfordów
1
Erik
- 5 minut
Siła przemieszczenia wstrząsnęła nim jak nagły cios w brzuch. Walczył ze sobą, by nie zgiąć się wpół, żeby opanować kaszel i wzbierające wymioty. Był oszołomiony, a jego nogi usilnie próbowały umknąć gdzieś pod sufit. Doznania te trwały tylko ułamek sekundy. Potem poczuł się znacznie lepiej.
Nadal znajdował się w laboratorium, stał dokładnie naprzeciw swego brata bliźniaka - Seana oraz siebie samego. Sean i ta druga, bliźniacza wersja jego samego, siedzieli obok siebie, na platformie manewrowej na dziwacznych, trzynożnych krzesełkach. I czekali, aż to wszystko się wreszcie zacznie.
Dokładnie za pięć minut dojdzie do sprzężenia punktu osobliwego i siła przemieszczenia weźmie ich w swoje objęcia. Zanim zostaną wyrzuceni poza bramę czasu, przemkną z nieskończoną prędkością pomiędzy czarną a białą dziurą. Tymczasem siedzieli ogarnięci zdumieniem i wpatrywali się w niego - jeszcze jednego Erika - Erika2, który wyłonił się z tajemniczej, bezdennej studni czasu. Tego, który wyszarpnął pięć minut z przyszłości, aby stanąć tu przed nimi.
Erik pomyślał, że to niesamowite obserwować tak samego siebie. Widzieć się z zewnątrz...
Oczywiście w pewnym sensie przez całe swoje życie miał ku temu mnóstwo sposobności. Wystarczyło po prostu popatrzeć na brata. Spoglądanie w oczy Seana było prawie jak spoglądanie w lustro. Ten sam kolor oczu, w nich ten sam błysk czujności, te same szybkie i sprawne ruchy.
Teraz jednak było inaczej. Sean był jak jego lustrzane odbicie, lecz przecież nie był nim samym. Odbicie w lustrze pozostaje zawsze tylko wierną kopią. A poza tym Erik czuł, że wcale nie jest aż tak podobny do swego brata, jakby się wydawało. Teraz zaś patrzył na siebie samego, nie na Seana czy też swoje odbicie w lustrze. Widział siebie takim, jakim oglądali go przez cały czas inni ludzie.
Dziwne. Jego nos - nos tego drugiego Erika - był jakiś nie ten, uśmiech zaś wykrzywiał w niewłaściwe strony kąciki ust. Lewa brew znalazła się po prawej stronie, a prawa po lewej, przy czym prawa była uniesiona w górę. Cała twarz została zniekształcona...
Erik wędrował po laboratorium, zaglądając tu i tam jak bezcielesna zjawa. Ktoś zaczął go filmować, a on złapał się za uszy i machając dłońmi, zaczął stroić miny do kamery.
- Dokładnie pięć minut - odezwał się doktor Ludwig. -Perfekcyjne przemieszczenie. Perfekcyjna widoczność.
- Paradoks numer jeden - oświadczyła doktor White. -Duplikacja. Podwojenie tożsamości.
- I paradoks numer dwa-dodał Ludwig.-Kumulatywne i samomodyfikujące się parametry korekcji strumienia czasu.
- Co proszę? Mógłbyś to powtórzyć? - wtrącił Erik.
Doktor Ludwig zignorował pytanie, zachmurzył się i pogrążył w gąszczu pochłaniających go, zawiłych rozważań. Zdawało się, że dręczy go fakt, iż Erik w ogóle coś powiedział. Zupełnie jakby był dla niego irytującą muchą w tym wymagającym skupienia momencie.
Technicy rozciągali po całym pomieszczeniu przewody i przekazywali polecenia na terminale. Wszystkie twarze były pełne napięcia. Dla tych ludzi Czas Zero, moment pierwszego przesunięcia, był wciąż odległą o cztery i pół minuty przyszłością. Dokonywano ostatecznych wyskalowań i końcowych precyzyjnych wyrównań.
Paru ludzi z obsługi stało, wytrzeszczając na niego oczy. Wprawiło go to w zakłopotanie. Z pewnością właśnie tak patrzyliby na ducha. Dziwne. Asystowali już przecież przy wędrowcach pojawiających się na wstecznym czasie. Sean dopiero co przebył przesunięcie minus-pięćdziesiąt-minut, a sam Erik kilka godzin temu pojawił się na poziomie minus-pięćset-minut. Chociaż wiec on jeszcze tego nie doświadczył, to oni musieli mieć to za sobą. Lub przynajmniej powinni.
I wtedy przypomniał sobie o paradoksach modyfikujących czas przeszły. Każdy ruch wahadła koryguje wstecz ludzkie wrażenia i wspomnienia. Tak działo się przy wcześniejszych eksperymentach ze zwierzętami i robotami. Naukowcy spodziewali się, że i tym razem wystąpią podobne efekty. Nikt nie pamiętał pojawienia się Seana ani żadnego innego wcześniejszego przesunięcia, ponieważ one jeszcze się nie wydarzyły. Ale w momencie, kiedy wahadło zacznie się poruszać, one wydarzą się - w przeszłości. Zaczną działać modyfikujące korekty i wszyscy przypomną sobie tę przeszłość, która jeszcze nie zaistniała... Czy coś w tym rodzaju. Dawny sposób myślenia nie wystarczał, by odnaleźć w tym wszystkim sens. Teraz, kiedy podróż w czasie stała się faktem, należało odrzucić stare schematy myślowe.
Światła ostrzegawcze zapaliły się na wszystkich tablicach kontrolnych. Krytyczny pęd przemieszczenia był prawie osiągnięty. Za parę chwil Sean i ten drugi Erik wyruszą każdy w swoją drogę. I on również nie pozostanie tutaj długo. Nie mógłby. Następny Erik2 w każdej chwili może rozpocząć swoją wędrówkę z Czasu Zero do poziomu minus-pięć-minut, wędrówkę, którą on sam właśnie kończy. Matematyka czasu nie pozwoli mu tu zostać. Kolejny cykl został wznowiony. Erik i Erik2 mogli zaistnieć razem w tym samym miejscu i czasie, lecz nie dwóch Erików2. On musiał zniknąć im z oczu i zgodnie z ruchem wahadła podążyć w kierunku swojego przystanku na poziomie plus-pięć-dziesiąt-minut.
Poczuł wyrywającą go w górę siłę.
Beztrosko pomachał ręką Erikowi i Seanowi siedzącym na platformie. Kiedy się znów spotkamy we trójkę? - zapytał siebie samego. Prawdopodobnie nigdy. Oczywiście zobaczy się z Seanem po eksperymencie. Jeżeli wvszystko pójdzie dobrze. Nie było jednak żadnych logicznych przesłanek ku temu, by miał ponownie stanąć twarzą w twarz z samym sobą.
I dobrze, że tak było. Jest w tym patrzeniu we własne oczy coś, od czego cierpnie skóra.
- Szerokiej drogi, przyjaciele! - krzyknął.
I potężna siła wessała go w strumień czasu.
2
Sean
+ 5 minut
Uruchomiono nareszcie ostatni przełącznik - ten, który miał wysłać go ruchem wahadłowym ku granicom czasu. Lecz nie zdarzyło się nic. Tak przynajmniej zdawało mu się z początku. Nie było oślepiających błysków światła, jarzących się aureoli, niepokojącego buczenia ani nawet najmniejszego wstrząsu. Nic. Zdumiewający spokój. Tylko drętwota, która zdawała się go przepełniać. Nie spostrzegł żadnej zmiany. Wciąż siedział dokładnie na tym samym miejscu, po lewej stronie ogniska sprzężenia punktu osobliwego.
Może jeszcze za wcześnie na zmiany? Bądź co bądź upłynęła zaledwie chwila. Być może stożek przemieszczenia dopiero nabierał energii, rósł pęd niezbędny do wyrzucenia go w strumień czasu?
Nagle Sean zorientował się, w jak wielkim był błędzie. Pierwszy moment spokoju rozwiał się pod naporem docierających do jego umysłu informacji. Początkowo były one rozproszone i błahe, lecz stale sumowały się w coś wręcz przygniatającego. Ledwo uchwytne, niewielkie zmiany stawały się oczywiste, widoczne i znaczące. Rozpoznawał jedną po drugiej:
Doktor Ludwig, który był gdzieś przy Eriku w czasie uruchamiania ostatniego przełącznika, znalazł się teraz po lewej stronie sprzężenia punktu osobliwego, trochę poza polem widoczności z platformy manewrowej.
Doktor White, której twarz okalała burza zmierzwionych, czarnych loków, biegała wtedy przed ścianą ekranów monitorów. Teraz stała spokojnie z założonymi rękami, oparta o framugę drzwi do laboratorium.
Drukarki komputerowe zbudzone nagle z letargu pracowały bez wytchnienia. Najbliższa miała w swoim koszu na cal grubą stertę zadrukowanych kartek.
Sześciu techników, wcześniej rozproszonych po całym pokoju, teraz stało zbitych w grupkę pod błyszczącą, niklowaną czapą osłony. Patrzyli szeroko otwartymi oczami na Seana, jakby właśnie mu wyrosła druga głowa lub zgubił tę, którą zazwyczaj miał.
Było jeszcze parę innych zmian. Światła na tablicy instrumentów kontrolnych zmieniły konfigurację. Na tylnej ścianie zwisała ta sama plątanina szarych kabli, lecz tym razem podłączonych w inny sposób. Kamera telewizyjna, stojąca przedtem przed Erikiem, teraz przesunięta była ku niemu. I kilka pomniejszych drobiazgów w tym rodzaju.
Wszystko to przypominało testy na iloraz inteligencji. Najpierw pokazują ci obrazek pokoju, a potem robi się ciemno i chwilę później widzisz ten sam obrazek, tylko że wszystko jest na nim poprzemieszczane. Trzeba wyliczyć wszelkie zmiany, jakie zdołało się dostrzec w przeciągu trzydziestu sekund... Dokładnie to samo stało się tutaj. W mgnieniu oka obrazek zmienił się. Przed zmieniło się w p o. W pięciominutowe p o.
Więc naprawdę zrobił skok w czasie!
Ostatecznie po męczących miesiącach przygotowań, treningów, zwątpień i nadziei, wyprawiono go w tę fantastyczną podróż w odległą przeszłość i daleką, nie znaną przyszłość. Podróż, która odbywać się będzie w serii skoków. Najpierw mniejszych, później coraz większych, w końcu zaś niewyobrażalnie ogromnych.
Skok numer jeden. Był w swojej własnej przyszłości o pięć minut do przodu. Wszystkie te małe zmiany w pokoju o tym właśnie mówiły.
I w końcu zauważył zmianę ważniejszą od całej reszty. Tę, której do tej pory udawało mu się nie dopuścić do świadomości.
Erika już tu nie było. Jego trzynożne, aluminiowe krzesełko stało nadal na swoim miejscu, po prawej stronie sprzężenia punktu osobliwego. Ale sam Erik był nieobecny.
Poczuł się zdezorientowany. Wstrząśnięty oczywistością tego faktu. Oszołomiony. Został wyrwany z czasu i przestrzeni, by znaleźć się w zupełnie innym miejscu. I bez Erika. Walczył z przygniatającą go burzą myśli.
- Sean, jak się czujesz? - zapytał doktor Ludwig. Słowa dudniły w uszach. Niewyraźne, zgrzytliwe dźwięki,
w których należałoby znaleźć jakiś sens.
- Nieźle - odparł odruchowo. - Nawet całkiem nieźle. Wpatrywał się uparcie w puste miejsce po swojej prawej
stronie za stożkiem przemieszczenia. Erika tam nie było. Nie było go tam. Nie było. Ta jedyna, dręcząca myśl zatarła nawet świadomość podróży w czasie.
Przez całe jego dwudziestotrzyletnie życie Erik był przy nim. Nie zawsze blisko pod ręką, ale w jakiś sposób był. Nawet kiedy znajdowali się na przeciwległych krańcach kontynentu, nadal mieli świadomość swej wzajemnej obecności. Byli zawsze blisko siebie w jakiś tajemniczy, niepojęty sposób, którego żaden z nich nie próbował zrozumieć ani /analizować, l było tak od samego początku. Nawet wówczas, gdy dzielili to samo matczyne łono i kiedy Erik ciągle przepychał się i zawzięcie wiercił, bo wciąż było mu mało miejsca...
Sean jeszcze nigdy nie był tak samotny jak teraz. Wiedział, że eksperyment rozdzieli ich w czasie, wysyłając w różne drogi. Ale co innego zrozumieć coś, a co innego poczuć to całym sobą. Teraz, kiedy kontakt został zerwany, Sean pojął, co znaczy być rozdzielonym ze swoim bratem bliźniakiem tą ogromną i nieprzekraczalną barierą czasu. Nie znał tego odczucia wcześniej, a było ono przerażające.
- Sean - doktor Ludwig odezwał się ponownie tym samym grzmiącym głosem. - Pytałem cię, jak się czujesz.
- Mówiłem już, że nieźle.
Odwrócił się i spróbował skupić wzrok. Przed oczami zawirowały mu smugi kolorowych świateł: czerwonych, niebieskich, zielonych. Wszystko wydawało się zbyt długie i wąskie. I do tego to dziwne wrażenie, że doktor Ludwig wciąż do niego mówi. Doktor White również. Ich słowa brzmiały tak, jakby docierały z odległości miliona mil. Jak się czujesz. Jak się czujesz. Co to właściwie znaczy? Aha, to znaczy, jak się czujesz, pomyślał. Czy oni w ogóle powinni się do tego wtrącać, jak on się czuje? Był przeraźliwie zakłopotany.
- Sean?
- No, wszystko w porządku! - odburknął.
Nie chciał, by pomyśleli sobie, że nie jest w stanie sprostać postawionemu przed nim zadaniu. Widział ich zdesperowane miny i pusto wpatrujące się w niego oczy. Próbował wytłumaczyć im, co się dzieje, ale odnosił wrażenie, że jego słowa odbijały się od nich rykoszetem. Spoglądali po sobie zaskoczeni i zdezorientowani.
- Co on powiedział?
- Sean, mów trochę wolniej. Jesteś już w hiperyzacji.
- Naprawdę? Przecież wasze słowa spowolniły się...
Robiło się coraz gorzej. Poczuł, jak jego krzesło topnieje i gdzieś odpływa. A on zaczynał topnieć wraz z krzesłem. Wrażenie lodowatego chłodu i zarazem palącego żaru. Coś dziwnego działo się w żołądku. W piersi coś falowało wznosząc się, to znów opadając. Tamten pierwszy, spokojny moment wydawał się teraz odległy o miliony lat. Wszystko się zmieniało. Dokładnie wszystko. Zastanawiał się, czy Erik też przeżywa podobne stany. Gdziekolwiek by się znajdował i w jakimkolwiek byłby czasie.
- Sean, może mój głos będzie ci łatwiej zrozumieć.
To była doktor White. Mówiła spokojnie, kojąco, troskliwie. Brzmienie jej głosu stało się głębsze, lecz nie zmieniło się tak bardzo jak głos doktora Ludwiga.
Sean walczył ze sobą, aby się choć trochę rozluźnić.
- Doktor White, jaki był zasięg skoku? - odezwał się, dokładając starań, by mówić zrozumiale.
- Dokładnie pięć minut. Zgodnie z odczytem komputerowym.
- A jak długo już jestem tutaj?
- Piętnaście, dwadzieścia sekund.
Tylko tyle? Sądził, że pół godziny. Jego umysł podawał mu zniekształcone informacje. Czy będzie tak przez cały czas? Czy będzie siedzieć w tym pomieszaniu i czuć się jak w nocnym koszmarze? I w otumaniającej mgle błądzić przez otchłanie czasu, nic nie rozumiejąc?
- Co mówił mój brat? - zapytał.
- Z twoim bratem wszystko w porządku - oświadczył doktor Ludwig.
- Mieliście jakieś wiadomości od niego?
- Widzieliśmy go pięć minut przed Czasem Zero. Sean zmarszczył brwi. Nie mógł się w tym wszystkim
połapać. Pokręcił głową.
- Pięć minut przed pierwszym skokiem? No tak, ale chodziło mi o to, że... - zamilkł. Nie wiedział, o co mu chodziło. - Wiem, że wtedy widzieliście mojego brata. Obydwu nas widzieliście, tu w tym miejscu. Ale...
- Widzieliśmy ciebie i jego - ciepły głos doktor White tłumaczył cierpliwie. - Ale widzieliśmy też dodatkowego Erika, Erika2, podróżującego wstecz od Czasu Zero. Nic nie pamiętasz?
- Dodatkowy Erik... - Sean poczuł się strasznie głupio.
- Uśmiechał się do nas, mrugał. Był zadowolony i pewny siebie.
- Dodatkowy Erik - mamrotał Sean, szamocząc się i przedzierając przez mgłę, która wypełniała jego umysł. -Podróżuje wstecz...
Umysł... Sean czuł się zupełnie zagubiony. Jego bystry, wybitny umysł... Zastanawiał się, czy jeszcze kiedykolwiek będzie w stanie zajmować się fizyką. Lub przynajmniej myśleć jasno. Jeszcze raz potrząsnął głową. Zrobił to powoli i ociężale jak ranny niedźwiedź.
Ricky podróżuje w czasie do tyłu. Oni widzieli go, kiedy pojawił się pięć minut przed Czasem Zero, a więc przed rozpoczęciem samego eksperymentu. Dokładnie w tym samym pokoju. Dlaczego ja nie mogę sobie tego przypomnieć? A może mogę? Tak, myślę, że mogę. Sean zamknął na chwilę oczy. Próbował wyobrazić sobie tę scenę.
Przypominająca ducha postać, unosząca się przed nimi i uśmiechnięta pogodnie. Ricky zawsze był wesoły, nawet w najokropniejszych chwilach. Więc był jeden Erik Gabrielson siedzący na krzesełku po prawej stronie na platformie manewrowej i drugi Erik2, latający gdzieś pośrodku pokoju. I to było pięć minut przed Czasem Zero. Tamten skok /ostał zrównoważony przez przemieszczenie, które jego samego wyniosło pięć minut do przodu poza Czas Zero. Pierwszy ruch olbrzymiego wahadła, które przemierzy miliony lat, niosąc ich to w przód, to w tył. Do przodu i w tył. Do przodu i w tył...
Nie był przekonany, czy może przypomnieć sobie widok l f go drugiego Erika.
Wytężał mózg, by zacząć rozumieć. Jego umysł wciąż jednak był odurzony. Znajdował się w chwilowym szoku na skutek przemieszczenia i zmiany, która łączyła się z pojawieniem się Ricky'ego w niedawnej przeszłości. Przeszłość będzie się dalej zmieniać w sposób ciągły, wraz z każdym następnym ruchem wahadła. Wykazały to już wcześniej poprzednie eksperymenty. Kolejny ruch i nagle przypomni im się nowa seria wspomnień sięgających wstecz coraz dalej, pięć minut, pięćdziesiąt minut, pięćset minut, pięć tysięcy minut...
Gdzieś daleko na ścianie coś zaczęło się jarzyć.
Energia musi zostać ponownie wzmocniona, żeby wytworzyć dostateczny pęd przemieszczenia, konieczny dla wykonania następnego skoku. Powiedziano mu, że we wczesnych stadiach podróży skoki będą szybkie. Zarówno w kierunku przyszłości i przeszłości pierwsze przemieszczenia będą tylko parominutowe. Raz i raz. I dalej.
- Nic się nie martw, Sean. Zobaczysz, wszystko będzie przebiegać sprawnie - powiedziała doktor White.
Sean skinął głową i uśmiechnął się. Jego umysł zdawał się powoli rozjaśniać. Znów poczuł się sobą.
- Na pewno - odparł. - Nigdy w to nie wątpiłem. -Naraz zaczęło go ogarniać coś dziwnego. Coś, co potrafił już rozpoznać. - Pozdrówcie ode mnie Ricky'ego - rzucił i pomachał im na pożegnanie. - Zobaczymy się trochę później...
3
+ 50 minut
Leciał w dół zupełnie jak Alicja po skoku w króliczą norę. Z tą różnicą, że ona spadała wolno i miała mnóstwo czasu, by się dookoła rozglądać. On leciał w szaleńczym pędzie przy akompaniamencie huku i warkotu, zupełnie jakby siedział w rozklekotanej ciężarówce przedzierającej się przez wnętrze Ziemi. W dół, poprzez warstwy geologiczne. Mijał kredę i jurę, perm, sylur i kambr. Dławiąc się i z trudem chwytając powietrze, koziołkując, obijając ręce i nogi. Jego włosy fruwały w gorącym podmuchu buchającym z dołu. Pomyślał, że chyba będzie tak leciał w nieskończoność. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że można czuć aż takie mdłości i być tak oszołomionym od zawrotów głowy.
Sean powiedział, że to, co najgorsze zdarzy się na samym początku. A potem już wszystko pójdzie gładko.
Czy Sean naprawdę to powiedział? Erik wytężył pamięć. Tak, to było na poziomie minus-pięćdziesięciu-minut, dokładnie wtedy, gdy obaj z Seanem zaczynali wpadać w panikę na myśl o tym szalonym projekcie, w który się wpakowali. I wtedy pojawił się Sean2 przybywający z przyszłości. Uśmiech na twarzy, pewna mina. Popatrzył na nich zarozumiale, a potem wdał się w jakąś niezrozumiałą paplaninę z doktorem Ludwigiem o tym, jak to czas przeszły i przyszły tracą sens, gdy podróżuje się w czasie. Na koniec beztrosko i jakby od niechcenia zbliżył się do Erika i Seana, by im zakomunikować, że nie ma się o co martwić.
“Wszystko będzie dobrze. Tylko zaakceptujcie odczucia, które się pojawią, i nie próbujcie z nimi walczyć”.
Jasne, Sean.
W dół, w dół, wciąż w dół. Czy ty, Sean, też tak spadałeś podczas swojego pierwszego skoku w przyszłość? W dół, w samo jądro planety, w kipiącą wulkaniczną lawę?
Zastanawiał się, kiedy to się skończy. I co się stanie, gdy uderzy o dno. I wówczas spostrzegł, że raczej unosi się niż spada. A nawet się nie unosi. Że znajduje się wciąż w laboratorium, a nie w szybie wiodącym przez wnętrze Ziemi. Wrażenie spadania było tylko wytworem jego wyobraźni, efektem ubocznym przemieszczania się w czasie. W rzeczywistości jego stopy stały twardo na podłodze platformy.
Był na miejscu. Pięćdziesiąt minut w przyszłości.
Przed oczami miał wirujące, barwne plamy, a w głowie zamęt. Wydawało mu się, że za chwilę jego głowa zacznie się obracać i oderwie od ramion. To, co czuł, nie były to zwykłe nudności; przepełniały go mdłości prawdziwie astronomiczne. Uczucie było tak intensywne, że przyszło mu do głowy, iż coś takiego należałoby nagrodzić oklaskami. Oczywiście, gdy tylko poczuje się trochę lepiej.
- Albo ktoś mnie przytrzyma, albo zaraz upadnę - wymamrotał z wysiłkiem.
Złapali go w momencie, gdy zaczął się osuwać.
- Spokojnie - powiedział ktoś. - Dezorientacja trwa tylko kilka sekund. Wchodzenie w przyszłość powoduje większy szok niż wchodzenie w przeszłość.
- Zdążyłem zauważyć - jęknął Erik.
Jednak mieli rację: z całej tej opresji wychodził szybko. Niebawem znów widział ostro. Cyfrowy licznik czasu rzeczywistego wskazywał dokładnie pięćdziesięciominutowy upływ czasu od rozpoczęcia eksperymentu. Zgodnie z harmonogramem.
Sean z pewnością zmaterializował się tutaj już przed nim, będąc na poziomie plus-pięciu-minut. Być może przeżył to samo uczucie spadania w piekielną króliczą norę. Być może Sean...
Sean...
Nagle dotarła do niego wstrząsająca świadomość osamotnienia. Owładnęło nim obce mu wrażenie separacji, samotności, rozłąki. Jak szalejący wicher ogarnęła go myśl, że to właśnie czas stał się bolesną, rozdzielającą przepaścią. Nie odczuł tego wcześniej, ponieważ jego pierwszy skok był przemieszczeniem wstecznym. Kiedy przybył do laboratorium, widział Seana przygotowującego się do eksperymentu. Ale teraz Sean był o sto minut stąd na poziomie minus-pięćdziesięciu-minut. Zgodnie z ruchami wahadła na równoważnym, lecz przeciwnym przesunięciu.
Stąd do Czasu Ostatecznego będącego końcem eksperymentu, a znajdującego się dziewięćdziesiąt pięć milionów lat od punktu wyjściowego, Sean i Erik nie będą już przebywać na tej samej linii czasu. Jeden z nich będzie zawsze na poziomie minus-czasowym, podczas gdy drugi będzie w równoważnej odległości na plus-czasie.
Erik zszedł z platformy manewrowej. Zrobił kilka niepewnych kroków.
- Jak się teraz czujesz? - spytała doktor Wbite. Wykrzywił usta, próbując zdobyć się na uśmiech.
- Już lepiej - skłamał. - Tylko trochę galaretowato. Ale tylko troszeczkę.
- Wstrząs, prawda?
Skinął głową. Chciał zapytać Seana, jak się czuje po swoim pierwszym skoku do przodu. Lecz Seana, rzecz jasna, nie było tutaj. Idiotyczne uczucie, nie mieć go blisko siebie. Nie czuć tego niesamowitego, telepatycznego wręcz porozumienia. Nie mieć wrażenia, że mówi mu: “Jestem tutaj. To ja, Sean. Jestem przy tobie bardziej niż ktokolwiek inny na tej planecie. I będę zawsze”. Prawie tak jakby byli bliźniakami syjamskimi, nie zwykłymi. Erik nigdy nie rozmawiał o tym z Seanem. Byłoby to krępujące; mówić mu co czuje i pytać go, czy myśli tak samo. Ale był najzupełniej pewien, że Sean czuł to samo.
I brak owego porozumienia dotkliwie dawał mu się teraz we znaki.
- Pięćdziesiąt minut od Czasu Zero - powiedział. - Nie sądzę, żeby w świecie wiele się zmieniło.
- Nie przez pięćdziesiąt minut - zaśmiała się doktor White. - Wszystko, co naprawdę interesujące, jest wciąż przed tobą.
- Przede mną? - Erik potrząsnął przecząco głową. -Nie, chyba coś ci się pomieszało. Według mnie najbardziej interesujące rzeczy są za mną.
Wyglądała na zbitą z tropu.
- Nie wiesz, o co mi chodzi? - zapytał.
- No cóż...
- Widzę, że nie wiesz. A pamiętasz, że nazywam się Erik?
- Oczywiście, że tak. Tylko... -Jej głos ucichł.
- Erik to ten bliźniak, który jest paleontologiem. Ten, który o wiele bardziej interesuje się przeszłością niż przyszłością - zrobił szeroki gest. - Nie mam nic przeciwko temu, by rzucić sobie okiem na przyszłość, ale to, na co naprawdę czekam, jest po drugiej stronie wahadła. Na samym jego końcu jest era mezozoiczna. Dinozaury! - poczuł palące ciepło na policzkach. Jego podniecenie rosło, a serce zaczęło mu łomotać. -I właśnie dlatego zgłosiłem się na ochotnika na ten zwariowany rajd. Nie wiedziałaś o tym? Żeby spotkać się z dinozaurami twarzą w twarz! To proste. Zwyczajnie podejść sobie do żywego dinozaura i powiedzieć mu: “cześć”.
4
- 50 minut
Ten drugi skok był zupełnie inny. Sean nie czuł już oszołomienia i chaosu w głowie ani późniejszego przerażenia. Nie było początkowego odczucia martwoty, które kazało mu podejrzewać, iż nie nastąpiło żadne przemieszczenie. Tym razem nastąpił tylko jeden czy dwa łagodne wstrząsy. I nadal wydawało się, że wszystko jest w najlepszym porządku.
Pomyślał, że może tylko pierwszy skok powoduje taki wstrząs, lub może teraz jest łatwiej, ponieważ podróżuje wstecz zamiast do przodu.
Rozejrzał się po laboratorium.
Wszyscy biegali tam i z powrotem jak gromada lunatyków, po raz setny sprawdzając każdy element aparatury. Eksperyment rozpocznie się za niecałą godzinę. Więc tak to właśnie wyglądało. Sprawdzanie kodów, ostatni przegląd sprawności obwodów, porządkowanie. Dostrzegł błyszczącą od potu twarz doktora Ludwiga wrzeszczącego coś do kieszonkowego telefonu, l była też doktor White ogarnięta niezwykłym dla niej nerwowym podnieceniem. Harrell, matematyk, pracował na dwóch komputerach jednocześnie. Inni naukowcy wystukiwali coś na maszynach w szaleńczym pośpiechu końcowych przygotowań. Technicy biegali dookoła, a ich sposób poruszania się przypominał stare, nieme filmy: ruchy były zbyt szybkie, gwałtowne i urywane. Wyglądało to dość głupawo.
Jedynymi ludźmi, którzy zachowywali spokój, byli Ricky i Sean. Nieustraszeni bracia Gabrielsonowie. Stali z boku ze zdrętwiałymi, przeraźliwie zmęczonymi twarzami, czekając na pozwolenie zajęcia miejsc na platformie manewrowej, by w końcu zasiąść po którejś ze stron torusu przemieszczenia.
Niesamowite, jak bardzo to wszystko wydało mu się znajome. Bądź co bądź, niecałą godzinę temu przeżył już raz tę scenę. Teraz...
sindi211