J.SWasilewski_Opisywanie Chin.pdf

(8729 KB) Pobierz
jerzy S. WWemlu • OPISYWANIE CHIN
nia to przecież wysłuchiwanie czyichś relacji, czytanie
opisów poprzedników, budowanie w oparciu o nie wła­
snych wyobrażeń.
Czyż nie jedzie się po to, by sprawdzić wcześniejsze
wyobrażenia? Ruszamy w podróż, bo trzeba zareagować
na ten osobisty sygnał, odpowiedzieć na indywidualne
wezwanie, usłuchać powołania, którego głos może po­
chodzić nawet z podejrzanego źródła.
JERZY S.
WASILEWSKI
Etnolog w podróży
Opisywanie Chin
2
Do Pekinu (w którym dotąd nie byłem) jechałem
w gruncie rzeczy po to, by zweryfikować pewną opo­
wieść. Usłyszałem kiedyś od pracującego w Chinach
przed laty znajomego, że jeśli w wypadku ulicznym
przejechany został człowiek (samochód pojawiał się
tam wtedy pewnie raz na pół godziny, ale może był
przez to groźniejszy dla nieobytych pieszych i rowerzy­
stów), to nie zadawano sobie próżnego trudu ustalania
personaliów ofiary i szukania jej adresu, tylko chowano
ją od razu, na miejscu - kopiąc grób gdzieś z boku, na
trawniku.
Przyznam, że sugestywna to była wizja. Dzisiaj wiem,
że wystarczy nawet krótki pobyt w Pekinie, by znikła jej
hipnotyczna moc. Traktuję ją jako zmyślenie, typowe
dla ambasadzkich emisariuszy, dodających w ten spo­
sób egzotyczności miejscom swego wygnania. Historie
takie z jednej strony szokują niewiarygodnością, z dru­
giej strony wydają się zgoła wiarygodne, bowiem odwo­
łują się do obiegowych klisz (na temat przeludnienia
Chin, braku szacunku dla jednostki) i wyobrażeń słu­
chacza o kraju nieznanym mu z autopsji, ale wystarcza­
jąco już zmitologizowanym. Trzeba samemu przejść się
pekińską ulicą, by prysło zaklęcie tej opowieści - oto
przecież obok poruszają się ludzie, a nie termity. Nawet
przed ćwierćwieczem nie było inaczej.
Ale coś z „mitu" zostaje, skierowuje naszą uwagę na
pewne sceny, wyostrza wzrok w poszukiwaniu wyda­
rzeń, podsuwa takie a nie inne ich interpretacje. Je­
stem oto na statku, płynącym po Jangcy w jej środko­
wym biegu, na odcinku tzw. Trzech Przełomów. Te sła­
wione w Chinach od wieków za swą urodę miejsca,
przedstawiane w dawnej poezji i malarstwie, ze starymi
tekstami wykutymi w skalnych ścianach nad wodą, ze
świątyniami i miejscowościami, w których mieszka dziś
prawie półtora miliona ludzi, zostaną niebawem zalane
w efekcie budowy wielkiej zapory w Guizhou.
Przepływamy właśnie przez jedną z malowniczych
partii - jak wszystkie takie miejsca w Chinach ma ono
poetycką nazwę „Wątroba Konia i Płuca Wołu", pew­
nie od kształtów nurtu, układającego się w pełne zawi­
rowań tonie. Stojąc na pokładzie widokowym dostrze­
gam unoszące się na wodzie dwa ludzkie ciała. Półna­
gie, bladosine i miśkowate od opuchnięcia, z wycią­
gniętymi do góry ramionami i rozkraczonymi nogami.
'I TT ~T podróży takiej jak ta najbardziej lubię ostat-
\ Y / nie dwa, trzy wieczory. Nieuchronność
W końca, przymus pożegnania przeplatają się
z perspektywą powrotu do domu, a gdzieś w tle są jesz­
cze nadzieje i pomysły na powtórny przyjazd. Żal osło­
dzony ulgą, satysfakcją i oczekiwaniem.
Ulice chińskiego miasta, takiego jak Czengdu albo
Hsian, nigdy nie wyglądają lepiej. W dzień okropnie
ruderowate, z irytująco błotnistą nawierzchnią (może
to i historyczna stolica imperium albo prowincji, ale
Paryż to na pewno nie jest), przemieniają się na noc
w świetliste tunele, z zamykającym perspektywę lukiem
bramnym Wieży Bębnów albo Wieży Dzwonów. Szyb­
ko zapadający zmrok usuwa przestrzeń nieboskłonu,
dramatycznie obniżając pułap widzialności i dając -
wespół z koronami ulicznych drzew - kojące przykrycie
ciemnością tuż ponad głowami.
Chodników nie oświetlają latarnie (jeśli już, to ni­
skie i słabe), a jedynie mocne gołe żarówki, zawieszone
niby lampiony przed otwartymi do późna sklepami, lo­
kalikami i przeróżnymi warsztatami. Wabią półmro­
kiem mijane w ostatniej przechadzce zakłady fryzjer­
skie, pól-oświetlone różowymi jarzeniówkami i żaró-
weczkami wokół luster, a młode fryzjerki machają za­
chęcająco, jakby miały do zaoferowania coś więcej niż
tylko standardowe strzyżenie, połączone z masażem
głowy i akupunkturą uszu.
' Znów kusi jedzenie - powtarzane do znudzenia
w całej podróży słodko-kwaśne smaki, do których nie­
prędko wrócę. Szkoda, ze nie kupię już pachnącego,
świeżo upieczonego placka z sezamem - ich sprzedaw­
cy poznikali z ulic, bo wieczór nie jest porą na uliczną
przekąskę, ale na prawdziwy obiad.
Żal wyjeżdżać, bo przecież zniknie zaraz z oczu cały
świat. Pozostanie garść wrażeń, które uzbierały się na
sicie pamięci po odsianiu tego co zbyteczne, jałowe,
nudne. Już się one układają w relację, już wybieram to,
co będę opowiadać po powrocie. Syndrom Dżambla -
opowiadanie jako ostatnia, najprzyjemniejsza część po­
dróży, na równi z pierwszą - przygotowaniami do wy­
prawy. Zresztą obie one nakładają się. bo przygotowa­
472
780907583.002.png
Jerzy S. Wasilewski * OPISYWANIE CHIN
780907583.003.png
Jerzy S. Wasilewski * OPISYWANIE CHIN
780907583.004.png
Jerri S. Wasilewski • OPISYWANIE CHIN
780907583.005.png
krzy S. WasitMski * OPISYWANIE CHIN
Banknoty dla zmarłych
476
780907583.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin