Wentworth Sally - Duch z przeszłości.doc

(382 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

 

 

SALLY WENTHWORTH

 

 

 

 

Duch z przeszłości


 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Widok zmarłej żony, zbliżającej się cmentarną alejką - to musi być szok dla każdego. Dla Alexa też. Twarz mu po bladła i wyraźnie zesztywniał. Po chwili zrozumiał, kim była ta kobieta i z ulgą rozluźnił ramiona. Ulga to może niewłaściwe słowo. Może to było rozczarowanie. Czy chciałby, by to ona była martwa, a jego żona żyła?

-  Ginny! - Matka zobaczyła ją i pośpieszyła w jej stronę.

W jej objęciach Ginny poczuła znajomy zapach perfum, wiosenny kwiatowy zapach, zupełnie nieod­powiedni dla kobiety w średnim wieku.

-  Tak się cieszę, że udało ci się przyjechać. Ojciec też byłby zadowolony.

Ginny nie widziała ojca ponad dziesięć Jat. Jego nowa rodzina, pogrążona w smutku, oczekiwała na zdjęcie trumny z karawanu. Ginny popatrzyła na nich, a potem prawie z niechęcią zwróciła głowę w stronę Alexa. Nie przypuszczała, że go tu spotka. Nie chciała go widzieć. Minęło już ponad pięć lat od ich ostatniego spotkania i rozstania, ale czas nie zatarł wspomnień.

-  Cześć, Alex! - Próbowała powiedzieć to normal­nie, ale słowa zabrzmiały zimno i odpychająco.

Bez słowa skłonił głowę i rozmyślnie odwrócił się do niej plecami, podając matce ramię.

-  Wygląda na to, że zaczynają.

Rozpoczęła się msza. Ginny stała razem z matką. Alex zajął sąsiednie miejsce obok matki i trzymał jej książeczkę do nabożeństwa, gdy ocierała oczy koron­kową chusteczką. Matka nie mogła powstrzymać się od płaczu, mimo że rozwiodła się z mężem ponad szesnaście lat temu. Ginny opłakała ojca, gdy tylko nadeszła wiadomość o jego śmierci i teraz stała, nie roniąc łzy, wysoka i szczupła, cała w czerni.

Ojciec Ginny został pochowany w miejscowości, w której jego rodzina żyła od pokoleń i gdzie się wychował. Tu sprowadził swoją pierwszą żonę, więc do dziesiątego roku życia Ginny i Venetia też tu mieszkały. Po rozwodzie rodziców wypro­wadziły się razem z matką. Ale po swojej tragicznej śmierci, Venetia została pochowana tutaj, na cichym przykościelnym cmentarzu pod ciemnymi cisami. Ginny nie była na jej pogrzebie. Gdy stała w tym starym, kamiennym kościele, uświadomiła sobie, jak to musiało wyglądać. Żal nad młodym życiem, tak gwałtownie przerwanym, głęboki, otępiający ból i rozpacz tych, którzy kochali jej siostrę i którzy ją utracili. Miała wrażenie, jakby kamienne ściany przesiąkły tym smutkiem i takie już pozostały. Alex też musi być nim wypełniony. Zerknęła na niego ponad głową matki. Jego twarz niczego nie wyrażała, widoczny był tylko zewnętrzny kontur bez najmniejszego śladu skłębionych uczuć, kry­jących się w środku.

John Barclay został pochowany w rodzinnym grobie w pobliżu swych przodków. Uroczystość przebiegała skromnie i bez pośpiechu. Po jej zakończeniu wdowa podeszła do nich.

- Pójdziecie z nami, dobrze?

Żałobnicy zaczęli się rozchodzić, lecz Ginny zwle­kała. Kiedy została sama, przeszła kilka metrów i znalazła się przy innym grobie. Prosty biały kamień został położony niedawno.

 

Venetia Warwick, córka Johna i Maureen Barclay, ukochana żona Alexa. Zmarła w wieku 2 lat, razem z nienarodzonym dzieckiem.

 

Ginny stała zapatrzona, starając się poczuć obecność siostry, lecz jej duch już stąd uleciał. Doświadczała tej bliskości często i początkowo bardzo silnie, prawie tak, jakby Venetia była w jej wnętrzu. Były tak blisko siebie jak kiedyś w łonie matki. Jednak stopniowo Venetia oddalała się od niej, aż Ginny pozostała sama, z dojmującym uczuciem żalu i smutku.

Ginny nie była przesadnie religijna, jednak w tym spokojnym miejscu, jeszcze wyraźniej niż w kościele, odczuła potrzebę modlitwy.

- Boże, miej w opiece moją siostrę. Niech odpoczywa w pokoju - wyszeptała i poczuła, jak słowa ulatują z wiatrem. Po chwili otworzyła torbę i wyjęła pojedynczą żółtą różę, starannie zapakowaną w plastikowe pudełko. Venetia zawsze lubiła żółty kolor, a róża była jej ulubionym kwiatem. Rozwinęła folię i schyliła się, żeby położyć kwiat na grobie.

Nagle usłyszała za sobą jakiś krzyk i znienacka ktoś wyrwał jej różę. Zaskoczona, wyprostowała się gwałtownie i ujrzała za sobą Alexa, patrzącego na nią z wściekłością. Z nieukrywaną nienawiścią zamachnął się i odrzucił różę od siebie. Przeleciała ponad grobem i upadła na stertę zbutwiałej trawy i zielska.

-  Trzymaj się od tego miejsca z daleka - zasyczał ze złością. - Nie waż się hańbić grobu. Nawet nie raczyłaś przyjechać na jej pogrzeb!

Przerażona i zaskoczona jego reakcją wytrzeszczyła oczy.

-  Byłam chora - powiedziała obronnym tonem. Zaśmiał się z pogardą.

- Chyba zbyt zajęta własną karierą. Dzwoniłem do twojej agencji w Nowym Jorku, żeby dowiedzieć się, co się z tobą dzieje. Powiedzieli, że wyjechałaś na kontrakt.

Nie było sensu wyjaśniać, że powiedzieli tak na jej prośbę. Nie chciała, by ktokolwiek przeszkadzał jej w tych ciężkich chwilach.

-  Nie przypuszczałam, że zadzwonisz.  Dlaczego nie dzwoniłeś do mnie do domu?

-  Dzwoniłem, ale ciągle było zajęte. - Postąpił krok do  tyłu, jakby nie mógł  znieść jej  bliskiej obecności. - Po cholerę w ogóle z tobą rozmawiam. Wynoś się stąd. Nie jesteś tu nam potrzebna.

Nam? Czy to znaczy, że zmarła żona ciągle jest przy nim? Minęły już prawie dwa lata od chwili, gdy Venetia zginęła w tym koszmarnym wypadku samo­chodowym w gęstej mgle na autostradzie. Myślała, że zdołał już wrócić do normalnego życia, ale najwyraźniej cierpiał nadal równie mocno jak ona. Dzisiejsze przyjście do tego samego kościoła musiało być dla niego ciężkim przeżyciem. Ginny odwróciła się, by jeszcze raz spojrzeć na grób swojej bliźniaczej siostry, ale Alex niecierpliwie schwycił ją za ramię i odepchnął.

-  Już dobrze, idę.

Wyswobodziła się z jego uchwytu, próbując utrzy­mać zaciśniętą dłoń, jednak kropla krwi kapnęła na jego płaszcz.

Otworzył szeroko oczy i po chwili złapał ją za rękę, zmuszając, mimo oporu, do rozluźnienia palców. Mocno wbity kolec róży zostawił głębokie zadrapanie. Zbladł i pomyślała, że widok ran przypomina mu o wypadku.

-  Dlaczego nic nie powiedziałaś?

-  Nic się nie stało. - Próbowała zabrać rękę, ale trzymał ją mocno.

- Proszę. - Z wewnętrznej kieszeni wyjął czystą chusteczkę i podał ją Ginny.

Owinęła chusteczkę wokół dłoni i próbowała zawiązać końce, ale jedną ręką trudno było to zrobić. Odebrał jej chustkę, szybko owinął dłoń i związał starannie. Zajęło to tylko kilka chwil. Ginny po­chyliła głowę. Dotyk jego ciepłych, silnych rąk spowodował gwałtowny napływ wspomnień. Wię­kszość z nich dotyczyła nocy, którą spędzili razem wiele lat temu. Nocy, która zajmowała niezmienne miejsce w jej sercu. Ręka jej zadrżała i Alex spojrzał na nią ostro. Być może też pamiętał, lecz dla niego to było coś innego. Gdy tylko węzeł był gotowy, odepchnął jej rękę, jakby budziła w nim wstręt.

Ten gest obudził jej dumę. Z zimnym „dziękuję" uniosła głowę i odeszła, poruszając się z wdziękiem długonogiej zawodowej modelki.

Większość żałobników już zniknęła. Matka Ginny stała pogrążona w rozmowie z grupą sąsiadów, których znała z dawnych czasów. Ginny przedstawiła się, choć nie było to konieczne. Wiedziano, że jest bliźniaczką Venetii. Wyrazili jej współczucie, obrzucając ukradkowymi, pełnymi ciekawości spojrzeniami. Przy­wykła do tego, odkąd stała się znana, przede wszystkim jako modelka, a poza tym jako „ktoś".

-  Chcesz iść do nich? - spytała matkę, gdy pozostały same.

-  Chyba tak. Nie na długo, ale chciałabym zobaczyć niektórych ludzi.

-  Może pójdziemy na piechotę jak inni? Ale jak chcesz, to mam samochód.

-  Wolę iść - odrzekła. - Chcę zobaczyć, czy coś się zmieniło. - Rozejrzała się. - A gdzie Alex?

-  Z Venetią - odpowiedziała krótko. Matka rzuciła jej przenikliwe spojrzenie.

-  Był wściekły, że nie przyjechałaś  na pogrzeb Venetii.

-  Jest do tej pory.

Ruszyły przez kościelny dziedziniec, przeszły przez krytą dachem cmentarną bramę i wyszły na drogę, dołączając do reszty idącej grupkami i parami. Szły z wiatrem i Maureen Barclay podniosła kołnierz płaszcza.

-  Wiesz co, myślę, że to sztuczne futerko, które mi przysłałaś, nie jest tak ciepłe jak prawdziwe. Dlaczego tak jest, że futro jest czymś okropnym właśnie teraz, kiedy wreszcie mogłabym sobie na nie pozwolić?

-  Chyba nie chciałabyś, żeby ludzie z ruchu obrony praw zwierząt obrzucili cię obelgami albo oblali farbą?

-  O Boże! Czy tak się dzieje w Ameryce?

- Tam i w większości innych krajów. Rozmawiały o  nieistotnych rzeczach,   starannie unikając drażliwych tematów, aż do chwili, gdy pani Barclay ujęła jej dłoń.

-  Naprawdę bardzo się cieszę, że przyjechałaś. Ale co sobie zrobiłaś w rękę?

-  Dotknęłam kogoś, kto kłuje.

-  To pewnie Alex. Wiesz, nikt by nie przypuścił, że ktoś taki opanowany i spokojny jak on może przeży­wać tak silnie i głęboko. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak rozpaczał, jak on po śmierci Venetii. Było mu jeszcze ciężej z powodu dziecka. Tak na nie czekali. Ale nie okazywał swych uczuć. Minął dzień czy dwa i wszystko zdusił w sobie. Jestem pewna, że jeszcze wszystkiego nie przebolał.

Ginny też była o tym przekonana. Kochała Venetię równie mocno, a może bardziej niż Alex. Czas nie ukoił tęsknoty i bólu po jej utracie.

-  Co on teraz robi?

- Pracuje naukowo na uniwersytecie w Bristolu. Ten jego kolega, Jeff Ferguson, też jest tutaj. Chyba ci o tym pisałam.

-  Mamo, przecież dobrze wiesz, jak jest z twoimi listami. Dostaję od ciebie najwyżej kartki z wakacji, na Boże Narodzenie i urodziny - a od śmierci Venetii to i tych nie.

-  Bo to jakoś nie pasuje życzyć ci szczęśliwych urodzin, gdy to były i jej urodziny.

-  W porządku, przecież rozumiem. Zresztą dzwo­niłaś.

-  Ale ty  nigdy nie pytałaś o  Alexa  i  Venetię. Zawsze się zastanawiałam, co wydarzyło się między wami,   dlaczego   tak   nagle   wyjechałaś   i   zerwałaś wszystkie   kontakty.   Zawsze   byłyście   takie  zżyte.

-  Zabrzmiała w tym nuta ciekawości, ale Ginny nie zareagowała.   Głos   matki   przybrał   twardszy   ton.

-  Cokolwiek  się wydarzyło,  nie mogę zrozumieć, dlaczego nie przyjechałaś na jej pogrzeb. Wiem, że nie miałaś czasu, ale to przecież była twoja siostra...

-  Byłam chora - powtórzyła to po raz drugi tego dnia.

-  Nigdy nie chorujesz - powiedziała oskarżycielsko.

- To Venetia miała zapalenie wyrostka, a nie ty. I ona...

-  Czy musimy teraz o tym mówić? Dzisiaj powin­nyśmy myśleć o ojcu.

Pani Barclay skierowała na nią uparte spojrzenie, w końcu rozejrzała się i rzekła:

-  Alex już idzie. Miał w samochodzie kwiaty na grób Venetii.

Nie dogonił ich, mimo że nie szły zbyt szybko. Gdy weszły do domu, Ginny poprosiła siostrę ojca o pod­ręczną apteczkę. Ciotka oczyściła zadrapanie i przykleiła plaster. Sprała nawet ślady krwi z chusteczki.

-  Zapakuję ci ją do foliowej torebki. Czyja to chusteczka?

- Ktoś mi pożyczył. Oddam mu później. Odebrała chusteczkę i przed schowaniem do torebki złożyła ją starannie. Uświadomiła sobie, że wcale nie ma zamiaru jej zwrócić, przynajmniej nie teraz.

W pokoju byli już wszyscy. Alex, który prawie nikogo nie znał, stał samotnie ze szklanką czegoś, co wyglądało na dżin z tonikiem. Po jej wejściu przez chwilę panowała cisza. Była do tego przyzwyczajona, choć to w Ameryce znano ją bardziej niż w Anglii. Oczywiście tu uważano ją za swoją, jednak jej ubiór, sposób bycia i pewność siebie świadczyły o osiągniętym sukcesie i wzbudzały ciekawość.

Ginny podeszła do wdowy po ojcu żeby złożyć kondolencje. Druga pani Barclay przyjęła ją chłodno. Nigdy nie zachęcała męża do utrzymywania kontaktu z córkami z pierwszego małżeństwa i po rozwodzie dziewczynki bardzo rzadko gościły w domu ojca. Wszyscy obecni umierali z ciekawości, dlaczego nie przyjechała na ślub siostry, lecz ona nie miała najmniejszego zamiaru tego tłumaczyć. Była to tajemnica jej i Venetii i nawet matka nie znała przyczyn. Alex naturalnie wiedział, ale był ostatnią osobą, która chciałaby mówić na ten temat.

Jej przyrodnia siostra i brat, nastolatki, stali koło matki. Przywitała się z nimi i próbowała nawiązać rozmowę, ale byli zbyt przejęci całą sytuacją. Z dwiema siostrami ojca poszło gładko.

-  Ojciec był bardzo dumny z twoich sukcesów w Ameryce - powiedziała jedna z nich. - Zbierał wycinki z gazet na twój temat i pokazywał wszystkim wokół. Ednie to się zbytnio nie podobało - dodała z przekąsem, patrząc na wdowę.

Widząc, że ciotki nie darzą wdowy sympatią, Ginny chciała zmienić temat, lecz druga ciotka dodała:

- Ojciec tak czekał na narodziny dziecka Venetii i na chwilę, kiedy zostanie dziadkiem.  Po ślubie nieraz zapraszał ją i Alexa na parę dni i na weekendy. I nagle taka tragedia.

-  Tak - odrzekła Ginny, z twarzą zastygłą jak piękna maska.

Ciotka już otworzyła usta, by zapytać ją, dlaczego nie przyjechała na pogrzeb Venetii, lecz gdy zobaczyła wyraz jej twarzy, nie powiedziała nic. Pośpiesznie zmieniła temat.

-  Wiesz, że ojciec podarował Venetii dom w Bath jako prezent ślubny?

-  Nie, nie wiedziałam.

Nie chcąc już dłużej mówić o siostrze, Ginny zaczęła wypytywać o nieobecnych kuzynów i wkrótce rozmowa zeszła na bezpieczne rodzinne tematy.

Jakąś godzinę później, gdy już zaczęła myśleć o wyj­ściu, podeszła do niej matka.

-  Nie miałyśmy jeszcze okazji, żeby pogadać. Gdzie się zatrzymałaś?

- Na razie nigdzie. Pożyczyłam samochód na lotnisku i przyjechałam prosto do kościoła.

-  To pojedziesz do mnie - powiedziała stanowczo pani Barclay. - Jak długo zostaniesz w Anglii?

-  Jeszcze nie wiem - odpowiedziała ostrożnie Ginny. Cieszyła się, że widzi matkę, ale z doświadczenia wiedziała, że nie wytrzymają ze sobą dłużej niż kilka dni. W dodatku pani Barclay miała zwyczaj planować przyjęcia albo przyjmować zaproszenia w imieniu Ginny, nie pytając jej uprzednio o zdanie.

-  To pojedziemy razem. Powiem AIexowi. Pewnie ucieszy się, że może już iść.

Ginny patrzyła za matką, jak przechodziła przez pokój, zatrzymując się na kilka słów przy grupkach znajomych. Wreszcie podeszła do Alexa. Była niższa od córki i rozmawiając z nim musiała podnosić głowę. Po kilku minutach Alex wyprostował się i z daleka spojrzał na Ginny. Nie odwracając oczu wytrzymała jego pogardliwy wzrok. W końcu matka kiwnęła na nią.

-  Ginny.  zostawiłam  parasolkę w  samochodzie Alexa. Czy mogłabyś ją zabrać? Przy okazji możesz przyprowadzić samochód.

Zostawiając ich w niezręcznej sytuacji, odwróciła się, by pogadać ze starą, niewidzianą od szesnastu lat przyjaciółką.

-  Czy już wychodzisz? - Z niechęcią kiwnął głową.

- Poczekaj chwilę, wezmę płaszcz.

Wyszli z domu, kierując się w stronę kościoła. Czuła wyraźną wrogość. Szli w milczeniu. Ginny przerwała ciszę.

-  Matka mi mówiła, że nadal pracujesz z Jeffem. Co u niego słychać?

-  Chyba  pytasz  tylko  tak  sobie,  bez  powodu -  odezwał się z sarkazmem. - Gdyby to cię choć trochę obchodziło,  to chyba odpisałabyś na listy, które wysyłał po twoim wyjeździe.

-  Odpowiedziałam mu  na kilka.  Nie przypusz­czałam, że go jeszcze zobaczę, więc to nie miało sensu. Lepiej przerwać od razu - odparowała.

Poza tym, jego listy zawsze były pełne wiadomości o Venetii i Aleksie, wiadomości, których nie chciała znać.

-  Więc dobrze, pracuję z nim, a on nadal się nie ożenił. Czy to chciałaś wiedzieć?

Po jego szorstkich słowach zamilkła, bojąc się, że cokolwiek by powiedziała, doprowadzi go do furii. Nic nie przychodziło jej do głowy, wszystko łączyło się ze wspomnieniami bolesnymi dla obojga. Był jeden wyjątek, ale i to wiązało się z oszustwem.

-  Matka mówiła, że jeszcze nie wiesz, jak długo tu zostaniesz.

-  Jeszcze nie mam planu - odrzekła zaskoczona.

- Mam kilka spraw, które chciałbym omówić z tobą, zanim znów wyjedziesz do Ameryki.

-  Jakich spraw?

-  Mój prawnik pisał do ciebie po śmierci Venetii. - Ostatnie słowa powiedział normalnie, ale w oczach pojawił się wyraz bólu. - Jesteś wymieniona w jej testamencie.

-  Tak, pamiętam.

- Ale nie odpowiedziałaś - powiedział szorstko.

- Nie.

Nie było sensu wyjaśniać mu, że przez kilka tygodni była zbyt chora, żeby cokolwiek zrobić, a gdy już doszła do siebie, nie mogła się zmusić, żeby odpowiedzieć na ten list.

-  Przypuszczam,   że   teraz,   gdy   odniosłaś   takie sukcesy  i jesteś  bogata,  rzeczy,  które  zapisała  ci Venetia, nie mają dla ciebie żadnej wartości. Ale dla niej wiele znaczyły i chciała, żebyś je miała.

Ginny zadrżała, podniosła wyżej kołnierz płaszcza i ukryła w nim twarz. Mocno zacisnęła trzymaną w kieszeni rękę, wbijając paznokcie aż do bólu.

-  Co mam zrobić? - spytała szybko, nie chcąc pokazać po sobie, jak mocno ją zranił. Uważał ją za osobę bez serca, niczego nie rozumiał.

- Zabierz wszystko, jeśli znajdziesz chwilę czasu, zanim znów wystartujesz do swojej strasznie ważnej kariery - zadrwił.

Poczuła nagłą złość. Dodało jej to sił. Z błyskiem w oczach zwróciła się w jego stronę.

-  Masz rację, dla mnie jest bardzo ważna. Tak jak twoja dla ciebie. A ty co teraz robisz, Alex? Nadal wykładasz na uniwersytecie? Nadal wygłaszasz referaty o laserach na nudnych konferencjach? Ciągle te same rzeczy od tylu lat?

Jej szyderstwa dotknęły go. Zacisnął usta.

-  To  prawda.  Ciągle szukam  sposobów,  żeby poprawić świat dla takich jak ty pasożytów.

Było jasne, że nie wygra w tej kłótni. Podeszła do samochodu i zatrzymała się.

-  Myślę, że matka ma twój telefon. Zadzwonię do ciebie, gdy będę mogła przyjść i zabrać wszystkie rzeczy.

-  Umów się z moim prawnikiem.

Wyjął wizytówkę z portfela i na odwrocie napisał nazwę firmy. Podał jej, ale nie odchodził. Na jego twarzy pojawiło się wahanie.

-  Czy jeszcze coś?

Włożył ręce do kieszeni płaszcza - Zauważyła, że twarz ma mizerniejszą niż kiedyś. Również jej wyraz się zmienił - miał bruzdy wokół ust, brakowało też entuzjazmu i radości życia, którą poprzednio promie­niował. Była pewna, że teraz nie mruży oczu w uśmie­chu, jak to robił przedtem. We włosach pojawiły się siwe pasemka, których nie było pięć lat temu.

- Venetia zapisała ci swój cały osobisty majątek. Obejmuje to również dom, który dostała od ojca w prezencie ślubnym.

-  Jesteś pewien? - Spojrzała na niego z niedowie­rzaniem.

- Aż za dobrze! - Zacisnął usta. - Prawo własności powinno być przeniesione na ciebie, bo dom jest od waszego ojca. Ale - chciałbym go odkupić.

-  Dlaczego?

-  Zawsze pytasz dlaczego - parsknął ironicznie. - Pomyśl, w tym domu Venetia i ja mieszkaliśmy razem. Z nim wiąże się tyle wspomnień. Nie chciałbym, żebyś je zniszczyła. Nie zniósłbym myśli, że sprowa­dzasz sobie kochanków do miejsca, gdzie byliśmy szczęśliwi.

Każde słowo było jak pchnięcie nożem, ale Ginny była zbyt dumna, by pokazać to po sobie.

-  To ciekawe, nie wiedziałam, że mam tu jakichś kochanków - powiedziała z drwiną.

-  Jesteś w Anglii dopiero pół dnia, więc jeszcze nie zdążyłaś sobie znaleźć - odciął się.

-  Myślałam, że jesteś inteligentny i nie wierzysz we wszystko, o czym piszą gazety. A poza tym, powinieneś się nauczyć nie obrażać ludzi, z którymi chcesz coś załatwić.

Zadowolona z riposty zaczęła otwierać samochód, ale zanim przekręciła klucz, Alex podbiegł do niej, schwycił za ramię i obrócił.

-  Nie  wyobrażaj   sobie,   że  chcę...!  -  krzyknął doprowadzony  do pasji. - Sprawiłaś Venetii tyle bólu, odwracając się od niej. To była jedyna rzecz, która mąciła jej szczęście. A miała tak mało czasu, tylko kilka lat...

Te słowa znów pogrążyły ją w bólu, serce jej się ścisnęło. Aby to ukryć, powiedziała pierwszą rzecz, jaka jej przyszła do głowy, i zrobiła to z nonszalancją.

-  Venetia zawsze była kiepskim kierowcą. Twarz Alexa wykrzywiła wściekłość. Podniósł rękę i mocno uderzył ją w policzek. Zadrżał i zrobił krok do tyłu, zaciskając ręce, żeby się opanować.

-  O Boże! Pierwszy raz uderzyłem kobietę, i to taką lafiryndę jak ty!

Odwrócił się i odszedł chwiejnym krokiem, jakby był chory. Doszedł do samochodu i oparł się o niego, po chwili wyjął klucze i otworzył drzwi. Nie spojrzał na nią więcej. Wsiadł i odjechał szybko, z kamienną twarzą i dłońmi zaciśniętymi z całej siły na kierownicy.

Ginny popatrzyła za nim, a potem powoli weszła do samochodu. Kołnierz płaszcza w znacznym stopniu osłabił uderzenie, ale gdy spojrzała w lusterko, na policzku dostrzegła różowy ślad. Starannie poprawiła makijaż i gdy ponownie przestąpiła próg ojcowskiego domu, była tylko nieco bardziej opalona. Matka oczywiście niczego nie zauważyła. Kiedy wreszcie wsiadły do samochodu, rozejrzała się wokół.

-  A gdzie moja parasolka?

- Co takiego? Ach, parasolka! - Popatrzyła na nią nieprzytomnie i   wybuchnęła   prawie  histerycznym śmiechem.

 

Po kilku dniach zadzwoniła do prawnika Alexa. Musieli kontaktować się ze sobą, bo wszystko o niej wiedział.

- Pani szwagier zlecił mi złożenie oferty kupna domu i przekazanie należnych pani rzeczy.

Rozmawiał z nią rzeczowo, podał proponowaną kwotę dodając, że cena domu została ustalona przez niezależnego agenta. Ginny tyle czasu przebywała za granicą, że zupełnie nie orientowała się w cenach.

- Sam pan rozumie, że nie mogę się zdecydować, dopóki nie zobaczę domu.

-  Mogę przysłać pani kopię wyceny. Jeśli chciałaby pani wysłać kogoś, by dokonał oceny, ustalimy termin, kiedy mógłby obejrzeć dom.

-  Dziękuję, ale wolałabym zrobić to sama.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin