OCALONY - czyli mój Anioł StróżŁukasz
Była deszczowa, zimna noc. Stałem na moście, gotowy skoczyć do wody. Przecież to moje życie nie ma żadnego sensu – powtarzałem sobie. – Czas z nim skończyć. Nagle usłyszałem gwałtownie hamujący samochód, z którego ktoś wybiegł, krzycząc: - Człowieku! Co ty chcesz zrobić?! Zwariowałeś?! W mgnieniu oka blisko mnie stanął młody mężczyzna. Wysoki, szczupły, w eleganckim płaszczu. - Jak masz na imię? – zapytał łagodnym głosem. - A co cię to obchodzi! – warknąłem. – Zostaw mnie! - Jak chcesz... – odpowiedział. – Ja jestem Michał. I na pewno cię nie zostawię. - Zostaw mnie! – krzyknąłem. – Moje życie nie ma już sensu, nie rozumiesz?! Chcę z nim skończyć! - To nieprawda – odrzekł spokojnie. – Każde życie ma sens. Uwierz mi. Proszę. - A co?! Ksiądz jesteś, albo psycholog, żeby mi prawić morały o sensie życia?! Co ty w ogóle wiesz, do cholery! - Nie jestem ani księdzem, ani psychologiem – mówił tym samym łagodnym głosem. – Ale wiem, co czujesz. Ja też kiedyś chciałem zrobić to samo, co ty teraz. - Pieprzysz. Naprawdę? – spytałem zdziwiony i zaskoczony. - Tak. Naprawdę. A może teraz podasz mi rękę, a ja pomogę ci przejść przez barierkę, co? Zaskoczony, zupełnie mechanicznie spełniłem jego prośbę. - Chodź – wskazała mi samochód i otworzył drzwi. – Pojedziemy do mnie, zgoda? Porozmawiamy, osuszysz się, ogrzejesz... - Zgoda – odpowiedziałem, podając mu rękę. – I... dzięki. - Nie ma za co – odpowiedział. – Jestem Michał. – A ty? - Łukasz… Michał spojrzał mi w twarz. Wtedy i ja przyjrzałem mu się nieco uważniej. Miał czarne, kręcone włosy oraz przepiękne, łagodne, niebieskie oczy osadzone w delikatnych rysach twarzy. - Czy ty jesteś moim Aniołem Stróżem? – zapytałem po chwili milczenia, gdy jechaliśmy przez rzęsiście oświetlone ulic śródmieścia.. - Być może, Łukaszu, być może... Zamilkliśmy. W radiu leciała spokojna, kojąca muzyka. Mimo bardzo późnej nocy miasto nie spało. Ruch uliczny był dość ożywiony, restauracje i kluby nocne – otwarte. Wtedy gdzieś za nami odezwała się jadąca na sygnale erka. - Gdyby nie Michał – pomyślałem – ta erka pewnie jechałaby po mnie. Gdyby mnie ktoś tam oczywiście zauważył. A lekarz mógłby jedynie stwierdzić zgon. Gdyby mnie wyłowili. Nawet nie wiem kiedy zatrzymaliśmy się przed dużym apartamentowcem. - Tu mieszkam – powiedział Michał. – Wysiadamy? Minęliśmy stanowiska ochroniarza, Michał uśmiechnął się do młodego osiłka, który odpowiedział mu tym samym i skinieniem głowy. Kilka chwil później znaleźliśmy się w przestronnym, slegancko wyposażonym mieszkaniu. - Mieszkasz tu sam? – spytałem, rozglądając się, przytłumiony tym luksusem. - Tak, sam... Michał ponownie spojrzał mi w twarz. Podszedł do mnie i pogłaskał mnie po włosach. Przytuliłem policzek do jego koszuli i zaniosłem się niepowstrzymanym szlochem. - Nie płacz, Łukaszku, nie płacz... Już wszystko jest dobrze. I będzie dobrze, zobaczysz. Pomogę ci… - Pomożesz? - Tak... - Jak… Co ty mi możesz pomóc… – spróbowałem się uśmiechnąć poprzez łzy. Michał odwzajemnił ten uśmiech i zapytał: - Może chciałbyś się czegoś napić? - Masz rację… Chętnie. Choćby wody mineralnej. - Poczekaj chwilę, zaraz wracam. Wyszedł zapewne do kuchni, bo po chwili wrócił, niosąc wodę mineralną i czystą szlankę lśniącą kryształem. - Usiądź, nie stój – wskazał mi skórzaną kanapę i sam usiadł obok mnie. – Dlaczego chciałeś to zrobić? – spytał. - Bo już nie umiem sobie poradzić... Ze sobą, z najbliższym otoczeniem, ze światem... Ja strasznie cierpię... – mówiłem, a łzy znów dławiły mi głos. - Są dwa rodzaje cierpienia. Które doskwiera ci najbardziej? - Cierpię fizycznie i psychicznie... - Rozumiem... To straszne, nie umieć sobie poradzić ani ze sobą, ani ze światem dookoła. - A ja właśnie nie umiem – odrzekłem i jak poprzednio, ponownie przytuliłem się mocno do niego. Jego ciepło, bicie jego serca, uspokajało mnie. Chciałem go mieć jeszcze bliżej, najbliżej. Żeby przyłożyć twarz do jego torsu i cieszyć nim. Wtedy nieświadomie ująłem jeden guzik jego koszuli i rozpiąłem go. Potem drugi, trzeci... Michał nie protestował. Patrzył zaskoczony. Przytuliłem policzek do jego torsu, a on sam zsunął koszulę z ramion. Teraz bicie jego serca zwielokrotniło się i głośnym echem odbijało się we mnie. Spod przymkniętych powiek widziałem jego brzuch, opięty u dołu klamrą zdobionego skórzanego paska. Rozpiąłem ten pas. Rozpiąłem spodnie. Michał milczał, patrząc z niepokojem. Widziałem jego idealnie białe slipy, lśniące jedwabistą nicią, a w nich dokładny zarys penisa. Położyłem na nim rękę. Michał drgnął, jakiś skurcz przebiegł mu po udach i w górę po torsie. Nie widziałem grymasu jego twarzy. Pod palcami poczułem szybką, gwałtowną erekcję. Wsunąłem mu dłonie pod slipy. Zapragnąłem je zdjąć. Zrozumiał. Lekko uniósł biodra. Wraz ze slipami zdjąłem mu spodnie. Wtedy spojrzałem mu w twarz. Te same niebieskie oczy, ten sam delikatny uśmiech osadzony w łagodnych spokojnych rysach. - Co chcesz dalej? – spytał cicho, spokojnie, a ton jego głosu, ciepły, życzliwy, dodał mi odwagi. - Wszystko – odrzekłem natychmiast. - Więc chodźmy do sypialni. Tam będzie nam lepiej. Wstał. Wziął mnie za rękę. On nagi, ja ubrany. Sypialnia…. Ogromna, z szerokim łożem na środku, z przepięknym dywanem, na ścianach kopie dzieł sztuki. - Tu jest prześlicznie – powiedziałem zachwycony. - Podoba ci się tu? – zapytał? - Bardzo... Jak w niebie… Spojrzałem w jego nagość, w jego wyprężonego penisa… Sam sobie nie dowierzałem. Ja z nim, tu… - Rozbierz mnie – powiedziałem. - Zaraz, kochanie, spokojnie... Zamknij oczy. Zamknąłem. Po chwili poczułem, jak Michał rozpina moją koszulę, spodnie… a jednocześnie całuje każdą już odkrytą część mojego ciała. Jego usta czułem na całym sobie. To było coś obezwładniającego. Spodnie… spodenki… Mój penis. Twardy. Wyprężony od pierwszej chwili, potrzebujący tak bardzo, jak chyba nigdy jeszcze. I jego usta, składające na nim cudowny pocałunek. Zamarłem… Chwila, moment, parę sekund – a może wieczność, gdy usłyszałem: - Pokochaj się ze mną… Tę miłość chcę przeżyć właśnie z tobą. Ja też chciałem… Padliśmy w nierozłożoną pościel. Michał przesunął swoje pośladki ponad mojego penisa i sam nim kierując, powoli nasuwał się na mnie. Wchodziłem w niego bardzo łatwo i lekko, jak w nikogo przedtem, aż zwarliśmy nasze ciała… Poruszał się rytmicznie, intensyfikując swoją i moją rozkosz. Robił to bardzo wolno, by mój wytrysk nie był zbyt wczesny, żeby i sobie dać więcej przyjemności. Pieszczotliwym dotykiem palców gładziliśmy swoje torsy, sutki i brzuchy. Mój wytrysk nastąpił nagle, był ogromny, czułem, jak bardzo obfity... Leżałem, bardzo ciężko oddychając, a serce waliło jak młotem. Michał przykrył mnie sobą, delikatnie głaskał po twarzy i powtarzał: - Czy teraz już wszystko dobrze?... Tak, na pewno dobrze... Pomimo, że mój penis powoli miękł, nie mogłem go wysunąć z Michała, on sam mi na to nie pozwalał. - To jest miejsce tylko dla niego – szeptał. – Niech jeszcze tam sobie trochę pobędzie. Resztę nocy spędziłem w jego ramionach, wtulony w jego ciało, złączony z moim Aniołem Stróżem bez reszty… Przebudziłem się przed dziesiątą. Michał wciąż spał. Oślepiająca elegancja. Jak to jest, pomyślałem, że jedni opływają w luksusach, a drudzy żyją w nędzy… Wyszedłem po dziesiątej. Cicho. Niespostrzeżenie. Michał w dalszym ciągu spał. W kieszeni miałem kilkanaście banknotów opatrzonych kilkoma zerami, niektóre szufladzie wizerunkami amerykańskich prezydentów, które odkryłem w szufladzie jego biurka. Nie byłem zachłanny. Nie brałem wszystkiego. - Pewnie nawet nie zauważy, że ich nie ma. Przecież śpi na pieniądzach – myślałem, dziarsko maszerują przez ponownie tętniące życiem ulice. Ważne, że ja byłem ocalony. Łukasz
Robi19730