Tajemnica
ROZDZIAŁ 1
Znowu tu przyszła, pomyślał Edward Cullen, uderzając rakietą w piłkę tenisową. Już po raz trzeci w ostatnich dniach siedziała przy tym samym stoliku, najbliższym skalnego występu górującego nad kortami. Parasol w jaskrawe pasy, zamocowany w blacie, częściowo ocieniał jej twarz.
Tej kobiety nie było tu jeszcze, kiedy zaczynali grać z Jamesem, ale pamięta, w którym momencie weszła do patia, będącego przedłużeniem klubowego baru. Siadając, wygładziła spódnicę tak zgrabnym ruchem, że się zapatrzył i przepuścił piłkę.
– Z każdym dniem lepiej - pochwalił go James, gdy spotkali się przy siatce, by zaczerpnąć tchu, pociągnąć łyk lemoniady i otrzeć strugi potu, którego nie wchłonęły mokre już opaski.
– Ale jeszcze nie dość dobrze - odparł Edward, wypijając haust napoju cytrynowego.
Znad butelki przyglądał się kobiecie, siedzącej nad nimi w patiu. Wzbudziła jego ciekawość od pierwszej chwili, gdy się tu zjawiła.
Pochylała się nad stolikiem i energicznie stukała ołówkiem w gruby, żółty notatnik. Co ona tam, do diabła, ciągle zapisuje? Z wolna odstawił butelkę, a jego błękitne oczy zwęziły się
podejrzliwie. Czyżby to kolejna wścibska reporterka? Boże uchowaj! Mogła być, niestety, przedsiębiorczą autorką kroniki towarzyskiej w jakimś brukowcu, mającą jego, znanego sportowca, sprowokować do udzielenia wywiadu. Nie da się złapać, co do tego miał pewność.
– Edward? Słyszysz, co do ciebie mówię?
– Tak? - Spojrzał na swego partnera z kortu. Przynajmniej on jest nastawiony przyjacielsko. - Przepraszam. Co mówiłeś?
– Powiedziałem, że grasz coraz lepiej. Nauganiałem się po korcie, spociłem jak ruda mysz, a ty nawet się nie zadyszałeś.
Edward zmrużył w uśmiechu kąciki oczu, skrywając siateczkę białych zmarszczek w opalonej twarzy. Tak się uśmiechał dawniej, zanim...
– Jesteś dobry, ale nie tak jak Gerulaitis czy Borg, McEnroe albo Tanner. Bez urazy, chłopie, muszę być dużo lepszy od ciebie... - Trącił go lekko łokciem. - Ale ty też jesteś w całkiem niezłej formie, zawal ci w każdym razie od tego ganiania nie grozi.
– Wielkie dzięki - odparł zgryźliwie James. - Nie mogę się już doczekać, kiedy wypruję sobie wszystkie żyły, a ty będziesz miał jeszcze dość pary, żeby przeskoczyć przez siatkę po meczu.
Edward poklepał go po ramieniu.
– I tak trzymaj - drażnił się dobrodusznie z partnerem.
Chwycił rakietę i zamachnął się nią z ową maestrią, która przychodzi z latami praktyki. Od niepamiętnych czasów szorstki uchwyt rakiety był przedłużeniem jego ręki.
Okrzyki podziwu i entuzjazmu zerwały się od strony żeńskiej grupki publiczności. Panie cisnęły się po drugiej stronie ogrodzenia otaczającego korty. Aplauz stawał się tym głośniejszy, im bliżej Edward podchodził do końcowej linii kortu.
– Twoje wielbicielki wyległy dziś w pełnym składzie - powiedział drwiąco James.
– Przeklęte baby - burknął Edward, odwrócił się i popatrzył z wściekłością na kobiety, które przypominały mu zwierzęta w zoo w porze karmienia. A przysmakiem był on.
Jedna z wielbicielek Edwarda rzuciła mu wulgarne zaproszenie, a on spojrzał na nią z niesmakiem. Czy nie wiedzą, że kobiety są mu całkowicie obojętne? Mój Boże, Tanya nie żyje dopiero od...
Do diabła, Cullen, przestań myśleć o Tanyi, przestrzegł się surowo. Przynajmniej nie na korcie, bo zaczynasz się nad sobą rozczulać, a wtedy twoja gra nie jest warta funta kłaków...
– Pan Cullen?
– We własnej osobie - powiedział radośnie do słuchawki owego słonecznego dnia.
Jak grom z jasnego nieba spadła wtedy na niego wiadomość, że jego żona zginęła pośród kłębowiska metalu i szkła, w wypadku samochodowym.
– Jest pan sam?
Edward odsunął słuchawkę od ucha i rozejrzał się, rozbawiony i zaintrygowany. Roześmiał się głośno.
– Owszem, sądząc na oko, nie ma tu nikogo oprócz mego syna. Czy chodzi o jakieś bezeceństwa? - Miało to zabrzmieć dowcipnie.
– Panie Cullen, mówi porucznik Scott z policji w Honolulu. Zdarzył się wypadek.
Nie bardzo pamięta, co było dalej... Wziął piłkę i ważył ją w dłoni. Chciał odpędzić przejmujące wspomnienia. Jego wzrok przyciągnęła ponownie kobieta, która siedziała przy stoliku w patiu. Oparłszy policzek na dłoni, pustym wzrokiem spoglądała w przestrzeń. Wydawała się nie zwracać uwagi na to, co dzieje się wokół. Czy nie słyszała wrzasków kobiet, skupionych wokół ogrodzenia? Czyżby Edward nie zaciekawił jej ani trochę?
Najwyraźniej nie. Nawet nie zerknęła na kort tenisowy. O dziwo, jej obojętność wywołała w nim taką samą niechęć jak entuzjazm wielbicielek. A przecież przez ten rok od śmierci Tanyi pragnął jedynie, by zostawiono go w spokoju.
– Hej, Edward! - Z grupki kobiet wybił się dźwięczny głos. - Kiedy już przestaniesz bawić się swoją piłką, może zajmiesz się moimi?
Gra słów była tak wulgarna i niedwuznaczna, że Edwardowi puściły nerwy, a przy serwie mgła zasnuła mu oczy. Do końca seta nie mógł się opanować. Dał Jamesowi zarobić tylko dwa punkty.
– Gdybym wiedział, że trzeba ci rzucić parę świńskich propozycji, żebyś grał jak mistrz, wynajmowałbym te babeczki na godziny - żartował James z przyjaciela.
Edward wziął już swoją torbę tenisową, włożył rakietę do pokrowca, zapiął go na zamek błyskawiczny i poszedł w stronę patia.
– Głowę dam, że większość z nich można wynająć na godziny.
– Nie bądź dla nich zbyt surowy. Uwielbiają cię.
– Wolałbym mieć więcej wielbicieli wśród dziennikarzy i komentatorów sportowych. Tam nie mam ani jednego. Rozgłaszają wszem i wobec, że jestem przegrany. Skończony. Wiecznie pijany.
– Bo byłeś wiecznie pijany.
– Byłem, co? - zapytał, wzdychając z zażenowaniem.
– Ale już nie jesteś. Dzisiaj grałeś jak dawny, świetny Edward. Miażdżące serwy. Za każdym razem, kiedy piłka przelatywała koło mnie, całe życie stawało mi przed oczyma. Przemyślane posunięcia, strategia nastawiona na wykorzystanie mojego słabego uderzenia z lewej.
Edward roześmiał się.
– Myślałem, że nie zauważysz.
– Akurat.
Gawędząc przeszli kilka ostatnich stopni do patia. Edward spostrzegł od razu, że kobieta nadal tam siedzi. Na stoliku stała butelka wody mineralnej. Pisała coś z zapamiętaniem w bloku pełnym żółtych arkuszy. Edward przeszedł tuż obok niej. Kierował się do szatni i gdyby ominął ten stolik, zwróciłby tylko na siebie uwagę.
Podniosła ku nim głowę. Spojrzała mimo woli, jakby zakłócili tok jej myśli, i chciała ustalić, co zamąciło ciszę. Ale popatrzyła wprost na Edwarda, a siła jej spojrzenia sprawiła, że zatopił wzrok w jej oczach i przestał słuchać Jamesa.
Natychmiast opuściła powieki, lecz Edward zdążył zauważyć, że oczy ocienione ciemnymi, gęstymi rzęsami miały odcień głębokiej zieleni.
Zdecydował się. Jeżeli po wyjściu z szatni zastanie tu jeszcze tę kobietę, podejdzie i zagadnie ją. Jeśli nie, no cóż, nie będzie rozpaczał. Nie zależało mu na żadnych randkach. Ta rozmarzona piękność po prostu zaintrygowała go. Musiał przyznać, że wzbudziła jego ciekawość głównie dlatego, że nie okazywała najmniejszego zainteresowania jego osobą.
Tak, pozostawi to losowi. Jeżeli nieznajoma jeszcze tu będzie, rzuci jej przynajmniej jakieś miłe słówko. Ale na wszelki wypadek, pomyślał, nie będę stał za długo pod prysznicem. Serce Belli waliło jak werbel, w który uderza gorliwy dobosz.
Pięć minut temu przeszedł obok niej tak blisko, że mogłaby go dotknąć. Po raz pierwszy widziała tuż przed sobą jego twarz. Wytarła spocone ręce wilgotną serwetką, którą mięła w dłoniach. Lód pobrzękiwał w szklance, gdy ująwszy ją nerwowo, pociągnęła łyk wody mineralnej.
Spojrzał wprost na nią. Ich oczy się spotkały. Na krótko, bardzo krótko. A jednak, widząc po raz pierwszy z bliska słynnego Edwarda Cullena, znając więź, która ich łączy, czuła się. jakby w nią grom strzelił. Byli sobie zupełnie obcy, ale przez całe życie będą dzielili wspólną tajemnicę.
Popatrzyła w dół, na kort. Jeszcze przed paroma miesiącami niewiele wiedziała o tenisie, zwłaszcza zawodowym. Teraz była niemal ekspertem. Znała na pamięć wszystkie szczegóły kariery Edwarda Cullena.
Na kort wyszła grupka czterech pań, wyglądających zabawnie w kostiumach tenisowych z najlepszych domów mody i obwieszonych jednocześnie złotem i brylantami. Spojrzała na nie z pobłażliwym uśmiechem. Zbyt mocny makijaż zaraz rozpłynie się w tropikalnym słońcu i nieszczęsne sportsmenki będą wyglądały jeszcze bardziej cudacznie.
Przypomniała sobie, jak usilnie Jacob namawiał ją, by zapisała się do sekcji tenisa w ich klubie w Los Angeles.
– Nic z tego, Jake. Nie jestem typem sportowca. Nie lubię walczyć, udowadniać, że jestem najlepsza. Zresztą wcale nie muszę być najlepsza.
– Oczywiście, wolisz przesiedzieć cały dzień w domu jak mysz pod miotłą, pisząc wierszyki, które potem zamykasz w szufladzie na klucz i nikomu nie pozwalasz przeczytać. Na miłość boską, Bello, nie musisz grać dobrze. Nieważne, czy w ogóle umiesz grać w tenisa. Ważne, byś się tylko regularnie pokazywała. To by dobrze wpłynęło na mój zawodowy wizerunek, nie mówiąc już o cennych kontaktach, jakie mogłabyś nawiązać jako aktywna członkini klubu.
W końcu stanęło na brydżu. Nigdy nie została mistrzynią, ale grała na tyle dobrze, że zapraszano ją na wszystkie turnieje, które odbywały się pod patronatem klubu. Zaspokajało to w zupełności ambicje Jacoba, gdyż zyskała nowych znajomych i obracała się w kręgach, które uważał za odpowiednie dla żony znanego lekarza.
Potem pojawił się Joey, miała więc wymówkę, by ograniczyć życie towarzyskie. Synkiem zasłaniała się w różnych sprawach. O niektórych wolałaby zapomnieć. Czy jej ukochany chłopiec zrozumiałby tę jedną decyzję, która zmieniła całe jej życie? Czy wybaczyłby jej to, czego ona sama nie może sobie wybaczyć?
Prosiła go o przebaczenie tego dnia, gdy żałośnie małą trumienkę spuszczano do płytkiego grobu. Prosiła też Boga, by rozgrzeszył ją z goryczy, którą czuła, kiedy jej dziecko nikło w oczach na szpitalnym łóżku, podczas gdy inne, tryskające zdrowiem maluchy, bawiły się, biegały i płatały figle.
Otrząsając się z tych wspomnień, wypiła łyk wody, w duchu wznosząc nią toast i gratulując sobie sposobu, w jaki rozegrała sprawę z Edwardem Cullenem. Zrobiła to bezbłędnie. Powszechnie wiadomo, że odkąd wycofał się do swego ściśle strzeżonego majątku na wyspie, wystrzegał się dziennikarzy i unikał wszelkiego rozgłosu.
Całymi dniami Bella zastanawiała się, jak nawiązać z nim znajomość. Podczas długiego lotu ze Stanów, a nawet po wylądowaniu na Maui, odrzucała jeden plan po drugim. Jedyną rzeczą, jaką udało się jej załatwić, było miejsce w pensjonacie, na którego korcie codziennie ćwiczył Edward. Kierownictwo zapewniło mu pełną dyskrecję. Dziś po raz pierwszy odkąd go obserwowała, nie wszedł do szatni przez metalowe drzwi prowadzące prosto na kort.
Jedyny sposób to rozegrać sprawę subtelnie. Dać się zauważyć i zobaczyć, co z tego wyniknie. Będzie udawała, że nie zwraca na niego uwagi. Nietrudno było się zorientować, że co śmielsze wielbicielki tylko go irytują.
A dziś wpadła mu w oko. Podpowiedział jej to instynkt. Udawała, że Edward w ogóle jej nie obchodzi, lecz śledziła każdy jego ruch. Kilkakrotnie zerknął w jej stronę, zwłaszcza po szczególnie udanym zagraniu. Nie zauważył, że mu się przygląda. A tak słynna osobistość jak Edward Cullen nie był przyzwyczajony do braku zainteresowania.
Jego próżność była aż nadto usprawiedliwiona. Jasne włosy spływały w zbyt długich puklach, które jednak pasowały do niezwykle przystojnej twarzy. Mimo niedawnych pijatyk i hulanek wciąż zachował wysportowaną sylwetkę. Ręce i nogi, opalone w tropikalnym słońcu, poruszały się z siłą i precyzją dobrze naoliwionej maszyny.
Nie ulegało wątpliwości, że od czasu tragicznej śmierci żony Edward Cullen zupełnie nie dba o to, czy jego męski wdzięk wywołuje reakcję kobiet. Tak, gratulowała sobie w duchu Bella, rozegrałam to tak, jak trzeba. Dziś spojrzał na nią. Może jutro...
– Musi pani mieć mnóstwo krewnych i przyjaciół.
Słysząc męski głos, Bella odwróciła się, przestraszona. Ku swemu zdumieniu stwierdziła, że patrzy wprost na rozporek białych szortów. Silnie zarysowującą się wypukłość mogła tak uwydatniać albo bardzo skąpa i obcisła bielizna, albo suspensorium.
Oderwała wreszcie wzrok od szortów Edwarda Cullena i powędrowała spojrzeniem wzdłuż jego torsu, okrytego niebieską kurtką. Zamek błyskawiczny zapięty był tylko do połowy, co pozwalało dojrzeć opaloną na miedź klatkę piersiową, pokrytą złotymi włoskami. Jego uśmiech był jak spełnione marzenie ortodonty. Równe białe zęby osadzone były w mocnej, świadczącej o uporze szczęce. Błękitne oczy patrzyły tak zniewalająco, jak głosiła fama.
– Słucham? - zapytała z nadzieją, że głos nie zdradzi paraliżującego napięcia, które nagle ją ogarnęło.
– Przez cały czas pani coś pisze. Myślałem, że to pocztówki do domu. Coś w rodzaju: „Szkoda, że Ciebie tu nie ma".
Głos miał czysty, niski, bez akcentu i mówił tonem dziwnie poufałym. Uśmiechnęła się na myśl o swych chytrych gierkach, mających go przekonać o jej nonszalanckiej obojętności.
– Nie. To nie są pocztówki. Nikt za mną w domu nie tęskni - powiedziała z nutką żalu w głosie.
– W takim razie nikt nie będzie miał nic przeciwko temu, że się przysiądę - zaproponował z uśmiechem.
– Ja mogę mieć coś przeciwko temu - odparła żartobliwie.
– A ma pani? - spytał z lekkim zaniepokojeniem.
Wypełniała ją radość, lecz nie chcąc okazywać podniecenia, zamilkła na jedno uderzenie serca.
– Nie, chyba nie - odezwała się po chwili.
Cisnął brezentową torbę pod krzesło i usiadł. Wyciągając rękę ponad usłanym papierami stolikiem, przedstawił się:
– Edward Cullen.
Ujęła wyciągniętą dłoń.
– Bella Swan.
Dotykała go! Dotknęła jego ciała! Patrzyła na ich złączone dłonie, nie mogąc wyjść z podziwu, że oto doszło do ich pierwszego fizycznego kontaktu, gdy...
– Przyjechała tu pani na wakacje? - zapytał uprzejmie.
Oparła się mocno na krześle, usiłując zwalczyć oszołomienie.
– Niezupełnie. Łączę przyjemność z obowiązkami.
Gestem wezwał kelnera.
– Miałaby pani ochotę jeszcze się czegoś napić? - spytał, wskazując jej szklankę.
– Może soku z ananasa - powiedziała z uśmiechem.
– Widać, że pani jest tu gościem. Ananasy jeszcze się pani nie znudziły.
Wolałaby, żeby jego uśmiech nie był tak zniewalający. Nie przyjechała tu flirtować, to mogła robić bliżej domu. Musi pamiętać, w jakim celu dążyła do zawarcia tej znajomości - miała przecież zdobyć jego zaufanie i, jeśli się uda, zaprzyjaźnić się z nim.
– Pani prosi o sok ananasowy, a ja o jakieś cztery butelki wody - powiedział kelnerowi.
– Tak jest, panie Cullen. Świetnie pan dzisiaj grał.
– Dziękuję. Niech się pan pospieszy z tą wodą. Wypociłem wszystko co do kropelki.
– Rzeczywiście dobrze pan grał - rzekła Bella, gdy kelner ruszył żwawo, by zrealizować zamówienie.
Wpatrywał się w nią przez jakiś czas, po czym powiedział:
– Myślałem, że w ogóle nie zwraca pani uwagi na mecz.
– Musiałabym być ślepa i głucha, żeby go nie zauważyć. Nie znam się zbytnio na tenisie, ale wiem, że teraz gra pan lepiej niż przed paroma miesiącami.
– Więc wiedziała pani od razu, kim jestem?
– Oczywiście. Kilka razy widziałam pana w telewizji. - Był tak po chłopięcemu zbity z tropu, że Bella uśmiechnęła się szerzej. - Jest pan gwiazdorem, panie Cullen. Ludzie na całym świecie znają pańskie nazwisko.
– A większość z nich bez najmniejszego skrępowania publicznie się we mnie wpatruje. - Powiedział to łagodnie, lecz w jego głosie kryło się wyzwanie.
– Jak pańskie entuzjastki tam, na dole? - Skinęła głową ku miejscu, w którym wcześniej zebrała się gromada jego wielbicielek.
– Uwierzy mi pani, że zacząłem ćwiczyć tutaj, bo obiecano mi anonimowość i dyskrecję? Poza tym jest to chyba najlepszy kort na Maui. Ale zapomnieliśmy na śmierć, że goście z pensjonatu też mają wstęp na kort. Szybko rozeszła się wieść, że wznowiłem treningi - westchnął z irytacją. - Sama pani widzi, co się dzieje.
– Większości mężczyzn takie uwielbienie by pochlebiało.
Zaśmiał się tylko drwiąco i szybko zmienił temat.
– A to co? - zapytał, wskazując na papiery porozrzucane po całym stoliku.
– Notatki. Pisuję jako wolny strzelec.
Jego oczy natychmiast stały się zimne i nieprzejednane. Zmysłowe, pełne usta zacisnęły się w cienką kreskę. Kurczowo objął oszronioną szklankę wody, którą przed chwilą przyniósł kelner.
– Rozumiem - powiedział tylko.
– Chyba nie - odparła spokojnie. - Jestem pisarką, nie dziennikarką. Nie przyjechałam tu, żeby namówić pana na wywiad. Pan rozpoczął tę rozmowę, nie ja, panie Cullen...
martulla91