Imperium kontratakuje.doc

(27 KB) Pobierz
Imperium kontratakuje

26 listopada 2003

Imperium kontratakuje

Nie umiem sobie wyobrazić, jak zareagowano by na Zachodzie na pomysł, żeby polityk po udzieleniu wywiadu redagował go „na czysto”, usu­wając to, co palnął od rzeczy albo mu się wypsnęło i wpisując zupełnie nowe, prze­myślane odpowiedzi. A tymczasem w kra­ju, który wstępuje do Unii Europejskiej, podobny idiotyzm funkcjonuje prawie w najlepsze. Sztuka wywiadu polega na tym, że drugie pytanie wynika w nim zwykle z odpowie­dzi na pierwsze, trzecie z drugie­go i tak dalej. Jeżeli po fakcie rozmówca (a przeważnie - jego sekretariat) zmienia diametral­nie swoje odpowiedzi, to taki wywiad można sobie, oględnie mówiąc, o kant potłuc. A i tak jeszcze się musi dziennikarz cieszyć, że jaśnie pan polityk nie powie mu -jak to się często zdarza -„nie będę w ogóle tej rozmowy autoryzo­wać, pytania mi się nie podobały”.

To nie jedyny prawny hak na dzienni­karzy, jakim dysponują polscy politycy. Innym jest przepis narzucający mediom obowiązek publikowania sprostowań, w którym to przepisie nie zawarto żad­nej definicji, czym sprostowanie różni się od polemiki. Duża część śledztw prowadzonych obecnie przez prokura­tury przeciwko dziennikarzom i toczą­cych się przeciwko nim postępowań są­dowych to właśnie sprawy o „zamieszczenia sprostowania”. Politycy bowiem (a coraz częściej i podejrzani o różne sprawy biznesmeni) zwykli uważać za sprostowanie każdy wypro­dukowany przez siebie papier, w którym nie zgadzają się z doniesieniami na swój temat. Grzegorz Kołodko wręcz zamienił podległy sobie resort w istną fabrykę nazywanych sprostowaniami polemik, rozliczając swych podwład­nych z liczby rozsyłanych po redakcjach i zamieszczanych na stronie internetowej ministerstwa listów. Powiedzmy - na Kołodkę można było machnąć ręką. Ale nie można machnąć ręką na skwapliwość, z jaką stają po stronie dema­skowanych przez media złoczyńców prokuratorzy. Zazwyczaj pod pretek­stem „ujawnienia tajemnicy służbowej” lub jeszcze śmieszniejszym - „podżega­nia” do jej ujawnienia. Tajemnicą służ­bową pozwala nasze dziurawe prawo okryć każde łajdactwo, a o „podżega­nie” do ujawnienia takiej tajemnicy oskarżyć można każdego dziennikarza, który swoją pracę traktuje poważnie i nie ogranicza się do cytowania oficjalnych komunikatów.

Rzeczpospolita” zamieściła w ubie­głym tygodniu długą listę wołających o pomstę do nieba spraw wytaczanych przeciwko dziennikarzom. Są na tej liście sądy, które latami nie potrafią dokończyć procesu przeciwko ewidentnym aferzy­stom, które wykazują dziwną niemoc w wyznaczaniu terminów rozpraw i bez­radnie przypatrują się, jak przedawniają im się w szufladach gigantyczne malwer­sacje i nadużycia - a jednocześnie wyka­zują ogromną energię i stanowczość w nękaniu dziennikarzy, którzy o spraw­cach tych malwersacji ośmielili się napi­sać. Są prokuratury, które po ujawnieniu grubego przekrętu nie zajmują się wcale przestępcami, tylko tymi, którzy o prze­stępstwie poinformowali opinię publiczną. Lista ta, mam nadzieję, stanowić może wstrząs dla zwykłego czytelnika, ale ludziom ze środowiska nie mówi niczego nowego. Jest nawet za krótka. Brak mi na niej przypadków - choćby tych opisanych na naszych łamach - w których prokurator nęka dziennikarzy li tylko dlatego, że naruszyli błogi spokój ich samych i ich prywatnych znajomych. Brak przypadków, bardzo licznych, pastwienia się różnych prowincjonalnych kacyków nad prasą lokalną - których również trochę u nas opisaliśmy.

Wiele restrykcyjnych wobec mediów przepisów przez, długie lata było przepisami martwymi bądź wykorzysty­wanymi incyden­talnie. W ostat­nich miesiącach, po serii afer i skandali z udzia­łem przedstawi­cieli najwyższych władz, o których informowali pol­scy dziennikarze, nagle zaczęto z tych przepisów masowo korzystać, niemal taśmowo śląc do redakcji pozwy i wezwania na przesłuchania. Sprawia to wrażenie idącej z góry inspiracji, choć trudno ją udowodnić, pokazując jakikol­wiek pisemny prikaz z podpi­sem stosownego ministra.

Kiedy był na to czas, nie zadbano o prawne uregulowania wolności sło­wa, które odpowiadałyby zachodnim standardom w tej kwestii. A teraz, gdy skorumpowana i nieudolna elita poli­tyczna wręcz wypowiedziała dziennika­rzom wojnę, lepiej nawet nie próbować. W sejmie, w którym giną z ustaw lub po­jawiają się słowa zmieniające zupełnie ich sens, diabli wiedzą, co by z takiej próby mogło wyniknąć.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin