Ględoły zjazdowe.doc

(27 KB) Pobierz
Ględoły zjazdowe

2 lipca 2003

Ględoły zjazdowe

Leszka Millera poznaje się, jak wiadomo, po tym, że nie może skończyć; trwające godzinę i piętnaście minut przemówienie na kongresie SLD to nie pierwszy, ale spektakularny przykład. Okazał się on godnym następcą postękujących na zjazdowych trybunach Gierków i Gomułków - zaczynał o tym, potem mówił o czym innym, potem wracał, żeby powtórzyć to samo innymi słowami, znowu sobie coś przypominał, zmieniał temat, potem nagle postanowił wyjaśnić, kto to jest socjaldemokrata i nieoczekiwanie przypomniał sobie, że jeszcze ma coś do dodania na temat, od którego zaczął... Czy Sojuszu naprawdę nie stać, żeby zatrudnić dla swojego przewodniczącego zawodowego „speechwritera"? Czy też nie ma tam odważnego, który ośmieliłby się powiedzieć szefowi, że czasy się zmieniły, nawet towarzysz pierwszy sekretarz wymaga odpowiedniego „sprzedania " w mediach, że skoro SLD ustawił na sali kamery i sprzedawał transmisję telewizjom, to nie jest w jego interesie sprzedawać trującego smętnie aparatczyka?

Oczywiście, trudno się było spodziewać po takim przemówieniu sensacji. Na zjazdach partyjnych nic sensacyjnego się nie mówi, jedynym wyjątkiem był referat Chruszczowa. Trudno było oczekiwać, że Miller podkreśli swoje porażki, wyliczy afery, do których doprowadził, wykaże mielizny lewicowego programu gospodarczego i przedstawi bez ogródek stan państwa. Ale można się było spodziewać przynajmniej jakiejś minimalnej propagandowej sprawności. Najwyraźniej odeszła ona od Millera wraz z Urbanem. Czegóż w tym referacie nie było! Powtórzone po raz kolejny dyrdymały o rzekomym uratowaniu kraju przed finansowym krachem, tę same co u wszystkich kolejnych skamlenia „ponosimy koszty niepopularnych decyzji", choć żadnej takiej decyzji Miller się podjąć nie odważył, nawykowe już ataki na RPP, no i wszelkie możliwe obietnice - SLD „stoi po stronie przedsiębiorców" (a to ci niespodzianka!), ale i po stronie „tych, którzy sobie nie radzą ". Podatki zostaną obniżone, ale i wydatki budżetowe też. Wzrost gospodarczy jest najważniejszy, ale i „sprawiedliwość" jest najważniejsza. Działacze SLD zostali wezwani do „skromności", ale i do tego, by „ bronili" swej partii przed krytyką, a żeby nie zabrakło im motywacji, obiecał przewodniczący, że Sojusz będzie nadal „promował" swoich ludzi na stanowiska w administracji. Działaczki dostaną parytety płciowe, edukację seksualną i refundowane środki antykoncepcyjne. W ogóle wszyscy dostaną wszystko, ale nie teraz, tylko kiedyś, w będącej już na wyciągnięcie ręki przyszłości. Wprowadzi się nawet podatek liniowy, ale pod warunkiem, że Balcerowicz obniży stopy procentowe... Mówiąc nawiasem, tezą, że polityka fiskalna musi być powiązana z monetarną, bo bez obniżenia stóp procentowych nie ma pieniędzy na obniżanie podatków, zasłużył Miller na Nobla z ekonomii - na coś podobnego jeszcze nikt na świecie nie wpadł. Oczywiście, po Nobla tego będzie się mógł zgłosić, jeśli - drobnostka - zdoła swą nowatorską tezę udowodnić.

Wątkiem wracającym w całym przemówieniu wielokrotnie była kwestia korupcji. To, co miał na jej temat Miller do powiedzenia, szczególnie ostro obnaża pustosłowie, zadęcie i bezsens całej jego przemowy. Owszem, zdarzyły się afery, tłumaczył, ale bez ogródek przypisał je wyłącznie - ludzkiej niedoskonałości. Korupcja, plótł, nie jest ani lewicowa, ani prawicowa, ludzie się trafiają różni, tych złych będziemy u siebie wykrywać i eliminować... ple, ple, ple. Korupcja nie jest sprawą ułomności czyjegoś charakteru, a do walki z nią nie ma co angażować psychologów ani agitatorów. Korupcja jest sprawą systemową. Jeśli mnoży się sytuacje, w których urzędnik przyznaj e komuś uznaniowo miliardowe zyski, jeśli się gmatwa procedury, nie wyznacza jasnych kryteriów urzędniczej decyzji, to się, obiektywnie, korupcji sprzyja. Otóż w całej swej dotychczasowej działalności rząd Millera tak właśnie robił i tak robi nadal, mnożąc okazje do korupcji ponad wszelkie pojęcie - i wszystko wskazuje, że będzie tak robić nadal, co czyni deklaracje premiera czczą gadaniną.

Umarłbym przy tym przemówieniu z nudów, gdyby mówca nie zadbał o parę akcentów komicznych, z których najlepszym była samokrytyka, że za mało na zjeździe i w ogóle w SLD młodzieży. Ze stów Millera wynikało jasno, iż winę za to ponosi sama młodzież, bo jest tak kiepska, że nie potrafi się „przebić ", i trzeba jej w tym pomóc. Widać lewicowa młodzież to młodzież specjalnej troski. Doradzałbym, aby zorganizowaniem tej troski zajął się towarzysz Jaskiernia, ma on w temacie młodzieży spore doświadczenie i szczerze ją kocha.

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin