28 stycznia 2004
Zupełnie nie rozumiem, po co Platforma i PiS tak się naprężyły, żeby przyznać kolejarzom dodatkowe pół miliarda z naszych kieszeni. Rozumiem jeszcze, czemu za tym głosowały - w końcu dlaczego mają ponosić konsekwencję faktu, że pan Pol nie panuje nad swoim resortem i że PKP, zamiast szukać oszczędności i racjonalizować swe działania, idą po najmniejszej linii oporu, likwidując połączenia. Ale przecież przyznanie kolejom tych dodatkowych pieniędzy tylko sprawę pogarsza i odsuwa w czasie. Za rok, dwa obecna opozycja będzie musiała sama się z nią zmierzyć i jeśli liczy, że zawodowi związkowcy okażą jej wtedy wdzięczność za dawno przejedzoną dotację, to chyba ktoś upadł na głowę. Na dodatek po raz kolejny, po tchórzliwym głosowaniu w sprawie likwidacji kopalń, wysoki sejm pokazał, że ustawę można sobie w nim nie tylko kupić, ale także wystrajkować. Już widzę, co się teraz będzie działo, kiedy przyjdzie ruszyć KRUS, tę ostoję siły związków rolniczych - a przecież ruszyć ją trzeba, czy rządzić ma lewica, czy prawica, bo to nieszczęsne państwo w końcu naprawdę szlag trafi.
Jednym słowem - mądrzej było postać dużą część posłów do sejmowego bufetu i pozwolić rządowi to głosowanie wygrać. Gniew kolejarzy i tak spadłby na Millera, a przynajmniej jeden problem zostałby załatwiony. Czy nikt w Platformie i PiS nie umie myśleć politycznie, czy też oba ugrupowania tak się przyzwyczaiły do bycia w opozycji, że zupełnie sobie nie wyobrażają, jak to będzie, gdy będą musiały sczyszczać to, czego nie zdoła sczyścić Miller?
A może opozycja kombinowała, jak należy, tylko nie wzięła pod uwagę, że premier nie zaspokoi oczekiwań Romana Jagielińskiego? W takim razie - zwracam honor. Istotnie, można było nie przewidzieć, że tym razem SLD nie pójdzie na układ tego samego typu, na jaki wcześniej bez większych oporów chadzał. Ba, nie dość, że Miller na układ nie poszedł, to jeszcze przewrócił stolik, otwartym tekstem opowiadając, że Jagieliński żądał stołka wicepremiera dla siebie i odpowiedniej liczby niższych stanowisk dla swojej hałastry. Poniekąd rozumiem - jeśli ceną za 16 głosów Unii Pracy jest dożywotnie wicepremierostwo dla Pola, to dlaczego Jagieliński, który - cokolwiek o nim myśleć – jako minister był dziesięć razy od Pola sprawniejszy - ma za 15 głosów nie być wicepremierem także? Ale Miller najwyraźniej ocenił, że taką zbieraninę, jaką skrzyknął Jagieliński, można kupić znacznie taniej i bez jego pośrednictwa. Zapewne zresztą słusznie. Mowa w końcu o facetach typu Łapińskiego, Jagiełły, Mamińskiego, o sejmowej mętowni, której nawet Lepper nie chciał, i która, z samym Jagielińskim na czele, nie ma najmniejszych szans załapać się więcej w jakichkolwiek wyborach na cokolwiek. Zalicytowali chłopcy ostro i przesadzili, teraz będą się musieli cieszyć, jeśli za następne głosowanie SLD da im przysłowiową czapkę śliwek.
Zapewne dlatego, że przecenili determinację Millera w tym głosowaniu. Premier zapowiada twardo, że będzie bronił planu Hausnera do dymisji rządu włącznie, ale na jego zapleczu, a kto wie - może i w otoczeniu, kiełkować zaczyna myśl, że może lepiej Hausnera przegrać. Zresztą, inne miałoby to skutki dla samego Millera, a inne - dla partii. Eseldowcy za pewne zdają sobie sprawę, że choć sytuacja jest trudna, nie przegrali jeszcze ze szczętem. Jeśli plan Hausnera padnie, Miller będzie musiał odejść, postawi się na czele kogoś innego, powiedzmy, Oleksego, kto odetnie się od „błędów i wypaczeń”, i w przyśpieszonych wyborach jest szansa utrzymać te 15-20 proc. żelaznego elektoratu. Przy dobrym wyniku Samoobrony jest nawet szansa pozostać przy władzy. A choćby nie, wylądować lepiej, niż wtedy, gdy plan Hausnera zostanie zrealizowany i zaowocuje dalszym spadkiem notowań. Nie dam pięciu złotych, czy mimo wszelkich deklaracji na radzie krajowej nie wyłomie się w głosowaniu wystarczająca grupa lewicowych posłów, by doprowadzić do wcześniejszych wyborów. Oczywiście - finanse państwa diabli wtedy wezmą, ale nie dla wszystkich musi to być argumentem rozstrzygającym.
Jakby mimochodem Miller wezwał nagle do szybkiego „dokończenia prywatyzacji”. Rzecz zdumiewająca! Ale wnet okazało się, że chodzi nie tyle o samą prywatyzację, co o przygotowania do niej, polegające na przekształceniu istniejących jeszcze przedsiębiorstw państwowych w spółki skarbu państwa. Sens tej operacji jest oczywisty - stworzyć parę tysięcy synekur dla swoich chłopaków na czas, gdy przyjdzie się wycofywać na z góry upatrzone pozycje.
KotylionM