Ludzie22.txt

(6 KB) Pobierz
328
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
        DAJMONION
                    Doktor Judym otrzyma� urz�d lekarza fabrycznego i zamieszka� w 
        pobli�u kopalni w�gla. �ycie jego wesz�o w faz� zwyczajnej, poziomej pracy. 
        Korzecki, kt�ry blisko o mil� drogi rezydowa�, by� jedynym jego znajomym. 
        Zje�d�ali si� wieczorem od czasu do czasu i trawili na rozmowie par� godzin. 
        By�o to jednak towarzystwo niezdrowe. Korzecki m�czy�. Z jego zjawieniem si� 
        wchodzi�a do mieszkania trwoga i jaki� bolesny smutek.
                    Pewnego popo�udnia w sierpniu Judym otrzyma� list przez umy�lnego 
        cz�owieka. By�a to r�k� Korzeckiego na jakim� urywku schemat�w kancelaryjnych 
        skre�lona cytata z Platonowej Apologii Sokratesa:
        Objawia si� we mnie jakie� od Boga czy od b�stwa pochodz�ce zjawisko... Zdarza 
        si� to ze mn� pocz�wszy od dzieci�stwa. Odzywa si� g�os jaki� wewn�trzny, kt�ry 
        ilekro� si� zjawia, odwodzi mi� zawsze od tego, cokolwiek w danej chwili 
        zamierzam czyni�, sam jednak nie pobudza mi� do niczego...
        To, co mnie obecnie spotka�o, nie by�o dzie�em przypadku; przeciwnie, widoczn� 
        dla mnie jest rzecz�, �e umrze� i uwolni� si� od trosk �ycia za lepsze dla mnie 
        s�dzono Dlatego w�a�nie owo Dajmonion, �w g�os wieszczy nie stawi� mi nigdzie 
        oporu.
                    Judym bez szczeg�lnego niepokoju przeczyta� te wyrazy. By� 
        przyzwyczajony do dziwactw Korzeckiego i s�dzi�, �e ma przed sob� jemu tylko 
        w�a�ciw� form� zaproszenia do odwiedzin.
                    Mimo to ��da� koni.
                    Ledwie wyjecha� za bram�, ujrza� pow�z, co ko� skoczy, w tumanach 
        kurzu, bocznymi drogami p�dz�cy w stron� jego mieszkania. My�la�, �e to konie 
        ponosz�... Kaza� swemu furmanowi stan�� i czeka�.
                    Tamten pojazd wypad� na szos� i gna� co pary w koniach. Gdy obok 
        przelatywa� jak burza, Judymowi uda�o si� spostrzec, �e siedzi w nim tylko 
        furman na ko�le. Cz�owiek ten co� krzycza�.
                    O jakie �wier� wiorsty zdo�a� zatrzyma� swe konie i nawr�ci�. P�aty 
 
        piany pada�y z ich pysk�w, pow�z okryty by� szar� mas� py�u, Furman krzycza�:
        - Pan... in�ynier...
        - Kto taki?
        - Pan in�ynier!
        - Korzecki?
        - Tak, pan... Korzecki...
                    Judym wysiad� ze swego powozu i ruchem instynktownym skoczy� w 
        tamten. Konie polecia�y znowu jak huragan. Patrz�c na ich mokre kad�uby l�ni�ce 
        w burym kurzu, Judym my�la� tylko o tym, jak pi�kn� jest taka jazda. By�o mu 
        dobrze, mi�o, pysznie, �e to po niego mianowicie p�dzono z tak� furi�. Rozpar� 
        si�, wyt�y� nogi...
                    Zanim zd��y� przej�� do jakiegokolwiek innego uczucia, pow�z stan�� 
        przed mieszkaniem. 
                    Jacy� ludzie rozbiegli si�. 
                    Kto� przytuli� si� do �ciany na schodach, aby nie tamowa� drogi. 
        Drzwi by�y otwarte.
                    W drugim pokoju, na sofie, kt�ra s�u�y�a za �o�e go�cinne, le�a� 
        Korzecki w ubraniu, okropn� mas� krwi do szcz�tu zwalanym.
                    G�owa jego by�a roztrzaskana.
                    Na miejscu lewej cz�ci czo�a i na ca�ym lewym policzku sta�a kupa 
        krwi stygn�cej.
                    Judym rzuci� si� do tego cia�a, ale natychmiast wyczu�, �e ma przed 
        sob� zw�oki. Serce nie bi�o. Rozstawione palce jednej r�ki by�y twarde i czarne 
        jakby z �elaza.
                    Doktor przymkn�� drzwi i bezmy�lnie usiad�. Huk rozlega� si� w jego 
        g�owie, i trzask kopyt, w galopie p�dz�cych po twardych kamieniach. Trzask 
        kopyt, w galopie p�dz�cych po twardych kamieniach...
                    Oczy sz�y leniwie z przedmiotu na przedmiot.
                    Wszystkie sprz�ty by�y rozwarte i odzie� z nich wywalona. Oto nie 
 
        zamkni�ta szufladka sto�u. Le�a� tam wielki atlas anatomiczny. Roz�o�ony by� na 
        karcie z wizerunkiem g�owy.
                    Od ty�u czaszki ku przodowi sz�a grubo naprowadzona czerwonym 
        o��wkiem kresa w kierunku lewego oka. Tu� przy niej by�y kilkakro� wypisane 
        jakie� cyfry i literki.
                    Judym odrzuci� ten atlas i usiad� w k�cie. By� tam rodzaj niszy 
        mi�dzy dwiema szafami.
                    Tyle razy widzia� ju� �mier�, tyle razy bada� j� jak zjawisko... 
        Dzi� pierwszy raz w �yciu spostrzega� niby to rysunek jej istoty. I oddawa� jej 
        pok�on g��boki. Linia czerwona ze strza�k� u ko�ca swego zdawa�a si� zbli�a�, i 
        rzecz dziwna, przypomina�a t� wskaz�wk� na wodzie zawaliska widzian� tamtej 
        nocy. Dr�enie tajemnicze przejmowa�o go w najg��bszej komorze serca, jakby mia� 
        us�ysze� bicie okrutnej godziny.
                    Gdy tak siedzia� zatopiony w sobie, drzwi si� cicho otwar�y i kto� 
        wszed�.
                    By� to wysoki blondyn. Mia� du�e, jasnoniebieskie oczy.
                    Judym go pozna�.
                    Cz�owiek ten wszed� szybko do izby, gdzie le�a� umar�y. Nie 
        dostrzeg� wcale Judyma.
                    Oczy jego skierowa�y si� na bezduszne cia�o z jakim� dzieci�cym 
        zdumieniem. Wyl�k�e usta co� szepn�y. Schyli� si� nad zw�okami, pod�o�y� 
        delikatnie i ostro�nie r�ce swoje z dwu stron pod g�ow� nie�yw�, unosi� j� do 
        g�ry, jakby pragn�� ocuci� �pi�cego.
                    Z kolei wzi�� w swoje d�onie r�k� lew�.
                    Usi�owa� rozprostowa� pi�� zaci�ni�t�, zgi�� palce. A gdy nie 
        poddawa�y si� zmartwia�e cz�onki, chucha� na te bolesne stawy i rozgrzewa� je 
        wargami. Zdziecinnia�ymi w b�lu ruchy poprawia� w�osy zmar�ego, zapina� guziki 
        jego surduta. Dopiero po d�ugiej chwili zatrzyma� si� i stan�� nieruchomy.
                    Trwo�liw� r�k� otar� swe czo�o...
 
                    Judym widzia� g��bin� jego duszy, kt�ra wtedy ujrza�a istot� 
        �mierci.
                    Nieznajomy przychodzie� usiad� obok n�g Korzeckiego i patrza� na� 
        szerokimi oczyma.
                    Piersi jego wznosi�y si� z j�kiem urywanym i rze��cym, jakby z nich 
        mia� wybuchn�� krwotok. Skrzywione usta ciska�y jakie� kr�tkie, urwane s�owa...

                                       KONIEC ROZDZIA�U
Zgłoś jeśli naruszono regulamin