247 O ZMIERZCHU W �yciu doktora Judyma zacz�� si� okres szczeg�lny. Na poz�r by�a to taka sama egzystencja, te same obowi�zki, takie� d��no�ci i starcia. W gruncie rzeczy jednak m�ody lekarz sta� si� jak gdyby inn� osobisto�ci�. To, co czyni�, czym si� zajmowa�, by�a zewn�trzn� pow�ok� jego istotnej natury, czym� niby cia�o, w kt�rego g��bi wykwit� duch samoistny. Leczenie chorych, rzeczy szpitalne i zak�adowe, wyjazdy do dwor�w i wsi okolicznych nie uleg�y zmianie, owszem, przychodzi�y z wi�ksz� jeszcze �atwo�ci�, ale by�a to tylko eksploatacja �ywej, kipi�cej si�y. G��b duszy doktora Tomasza zaj�o co� tak nowego, jak now� jest wiosna po twardej zimie. Mi�dzy jednym a drugim wschodem s�o�ca zamkni�te by�y jakby gaje czarodziejskie, dalekie od tego �wiata, schowane za wysokimi murami. Ci�gle trwa�o to pachn�ce wra�enie, jakiego dozna� w dniu kwietniowym, kiedy, przybywszy po raz pierwszy do Cis�w, sta� w oknie i patrza� w g��bin� alei. Jeszcze ga��zie drzew wysokich s� nagie, szare i chude jak chrusty leszczynowe Barwa ich sprzecza si� z dziwnym b��kitem, co si� kurzy i stoi tu� nad ziemi�, mi�dzy pniami, niby rzadki, rozwiany dymek. Zaledwie pierwsze, zmarszczone i s�abe li�cie wyprys�y z ko�c�w cienkich ga��zek bzu. Ci�kie p�ki jak z�otolite gruz�y zdaj� si� sp�ywa� z brunatnych pr�t�w kasztana. S�o�ce to p�omienistym po�arem spada na wilgotn� ziemi�, to odlatuje do modrych kr�lestw swoich i ginie w r�nobarwnej sukni ob�ok�w. Jasne murawy ukaza�y si� na szarym, paruj�cym gruncie. Pierwsze ich pi�ra dr��, odwracaj� si� i chyl� ku s�o�cu. Radosny �wiergot ptak�w i z oddali weso�e krzyki dzieci daj� si� s�ysze�, a ca�y przestw�r pe�en jest woni fio�k�w. W tej dziedzinie wstawa�a z ka�dym wschodem s�o�ca ostra noc duszy. Ona to sprawi�a, �e oczy widzia�y teraz wszystko z podw�jn� jasno�ci�. Rzeczy i sprawy zewn�trznego �wiata ��czy�y si� i rozchodzi�y inaczej, a wszystkie przedmioty ukaza�y swe fizjonomie pe�ne m�dro�ci i porz�dku. My�li codzienne wypad�y ze swoich siedlisk i by�y jak m�ode ptaki sp�oszone z gniazda, co na wszystko patrz� w zdumieniu. Po co jest wiosna? Czemu noc przemija i czemu dnieje? Dok�d �egluj� pracowite chmury, czasem niewinne jak sny dzieci�ce, a czasem straszliwe jak trzewia rozr�bane toporem, z kt�rych czerwona krew si� leje? Dla kogo rosn� kwiaty wiosenne i czemu zapach z nich si� rozszerza? Co to s� drzewa i z jakiej przyczyny w bia�y dzie� upuszczaj� na ziemi� co� jakby noc: czaruj�ce cienie swoje? Wieczory, kiedy ksi�yc by� wystawiony w jasnych niebiosach, kt�re, jak m�wi Biblia, s� spraw� palc�w bo�ych, przemieni�y si� w �wi�te misterium. By�y tajemnic� niedocieczon�, do kt�rej dusza jak do sko�czonej formy swojego szcz�cia w t�sknocie wzdycha�a. O zmierzchu panna Joanna cz�stokro� przychodzi�a do parku z jedyn� teraz uczennic� swoj�, pann� Wand�. Tam przypadkowo spotyka�y doktora Tomasza. Chodzili we tr�jk� w ciemnych alejach, rozmawiaj�c o rzeczach oboj�tnych, naukowych, artystycznych, spo�ecznych. By� w tym szczeg�lny urok, �e prawie nie widywali swych twarzy ani oczu. Tylko ciemne postaci, ciemne osoby, ciemne istoty, jakby same dusze... Tylko z d�wi�ku g�osu mogli poznawa� wzajemnie upragnione marzenia. Czasami, z rzadka, spotykali si� w towarzystwie i w�wczas, gdy usta tak samo jak w parku wymawia�y oboj�tne frazesy, oczy prowadzi�y inn� rozmow�, pe�n� zapyta�, odpowiedzi, pr�b, wyzna� i obietnic, rozmow� stokro� wymowniejsz� ni� s�owna. Judym by� jakby szalony na sam� my�l, �e zobaczy swoj� �narzeczon��. Tak j� mianowa� w my�lach, chocia� nigdy jeszcze nie wyjawi� jej ani swojej mi�o�ci, ani pro�by o r�k�. A gdy m�g� widzie� te oczy, w kt�rych u�miecha� si� z rozkosz� cudowny wdzi�k mi�o�ci, zdawa�o mu si�, �e krew zaczyna wyp�ywa� z jego serca, �e s�odka �mier� na podobie�stwo fali oceanu otacza go i niesie do st�p tego zjawienia. Rado�� i s�odycz tych obcowa� by�a tak niezr�wnana, �e nawet wszelkie ��dze cielesne t�umi�a. Judym nie pragn�� panny Joasi jako kobiety, nigdy z niej w marzeniu nie zdziera� szat dziewiczych. Pachn�ce dymy b��kitne otoczy�y j� i zas�ania�y od my�li po��dliwych. Nade wszystko, nad pi�kno��, dobro� i rozum kocha� w niej swoj� czy jej mi�o��, �w zakl�ty wirydarz, gdzie cz�owiek wchodz�cy zdobywa� nadziemsk� zdatno�� pojmowania wszystkiego. Dr�a� na sam� my�l, �e je�li tej �aski niebios, kt�r�, B�g jeden wie dlaczego, zobaczy� na swej drodze, dotknie si� wol�, je�li wyci�gnie r�k� i zechce ujrze� lepiej to co� zaziemskie, to ono zginie natychmiast. A my�l o znikni�ciu szerzy�a w nim zimno �mierci. I tak ci�gle p�yn�y w jego sercu dwie strugi: t�sknota i trwoga. Gdy przypatrywa� si� wykwintnej i delikatnej postaci panny Joasi, stawa�a mu w oczach, jak nieod��czne widmo, suterena z ulicy Ciep�ej. Wszystko zdobyte znika�o. Pami�ta� o swojej rodzinie rzemie�lniczej, o ciotce, kt�ra go wychowa�a, o towarzyszach jej zabaw... Zdawa�o mu si�, �e skulony, obdarty, g�odny i zdeptany, stoj�cy na samym brzegu upodlenia, jest w ciemnej izbie piwnicznej. I oto zst�puje po schodach ciemna osoba. S�ycha� cichy szelest jej sukien, pachn�cy szmer jej nadej�cia... Z wolna schodzi, zatrzymuje si� na ka�dym g�azie. Niesie w oczach dalekowidz�cych przedziwne pos�annictwo swojej mi�o�ci. Wolno mu na ni� patrze�, ale je�li si� d�wignie i przem�wi jedno s�owo b�agalne, je�li dotknie jej r�ki wyci�gni�tej, to w�wczas nast�pi co� przeczuwanego, co�, co czyha, co czeka cierpliwie i wlepionymi oczyma patrzy na ka�de postanowienie. Pewnego dnia w drugiej po�owie czerwca Judym szed� do jednej z odleglejszych wiosek. Z umys�u skraca� sobie drog�, id�c na prze�aj �cie�kami, dla pr�dszego za�atwienia �wizyty� i powrotu jeszcze przed zachodem s�o�ca. �cie�ka sz�a nad brzegiem rzeki, kt�ra u jednego kra�ca rozleg�ej ��ki w dolinie mi�dzy dwoma p�askowzg�rzami, wi�a si� w�r�d zaro�li. Dr�ka ta, kryj�ca si� w cieniu drzew, wyci�ni�ta na mi�kkim gruncie, by�a tylko z wierzchu obeschni�ta, a g��b jej ugina�a si� jeszcze pod nog�. Naok� by�y trawy, wikle i rokity. Judym szed� pr�dko, z r�kami w kieszeniach i oczyma spuszczonymi, nic prawie doko�a siebie nie widz�c, gdy wtem na zakr�cie drogi zobaczy� pann� Joann�. W pierwszej chwili by� tak oszo�omiony, �e nawet si� z ni� nie przywita�. Szed� kilka krok�w my�l�c o tym, czy ona czeka�a tu na niego, czy to mo�e jest sen... Nie zdziwi�by si� wcale, gdyby znik�a w powietrzu jak mg�a znad ��ki. Nie czu� tak�e szcz�cia. Spogl�da� na jej twarz blad�, pomi�szan� i oboj�tnie zauwa�y�, �e jej prosty nosek z tej strony widziany jest jaki� inny... Po niejakiej chwili domy�li� si� wreszcie, �e to jest jakby cud... Nie b�dzie czeka� na ni� w parku, nie b�dzie spieszy� do chorych, nie b�dzie skraca� sobie godzin pozostaj�cych do zmierzchu r�nymi sposobami, bo ona tu jest z nim razem, sama jedna... By� w tym nawet pewien jakby zaw�d. - Pani na spacer?... - rzek� czuj�c w tej samej chwili, kiedy m�wi� te wyrazy, �e post�puje jak zupe�ny, ordynarny g�upiec, bo przecie ta chwila, kt�ra mija, jest najwa�niejsz� i b�dzie pami�tn� w ca�ym �yciu. Ale zaraz po sekundzie tego prze�wiadczenia nadesz�o zapomnienie o wszystkim i oboj�tno�� taka zupe�na, jakby kto poprzedzaj�ce wra�enie przysypa� worem piasku. - Ja chodz� tutaj co dzie�, je�eli, rozumie si�, deszcz nie pada... - odpowiedzia�a panna Joanna. Judym wiedzia�, �e sk�ama�a. Wiedzia�, �e przysz�a w to miejsce pierwszy raz i dlatego, �eby go spotka�. S�owa jej s�ysza� dobrze, ale zdawa�o mu si�, �e przychodz� z jakiej� oddali. Nie rozumia� ich zreszt�, zaj�ty rado�ci� patrzenia w jej serce. - A panna Wanda? - Wanda o tej porze je�dzi konno z panem plenipotentem. - Pani nie je�dzi konno? - Owszem... Bardzo lubi�. I niegdy�, niegdy�... m�j Bo�e... Teraz ju� nie mog�. Musz� mie� troszk�, tyl� odrobink� wady serca czy czego� takiego, bo ka�da przeja�d�ka nabawia mi� b�lu tu w�a�nie, gdzie bije to przebrzyd�e. Mam p�niej bezsenno��. Judym, s�ysz�c te s�owa, uczu� w swym sercu literalny, fizyczny b�l i taki �al, taki niezgruntowany, bezbrze�ny �al, �e musia� �cisn�� z�by, aby nie wybuchn�� p�aczem. - Dlaczeg� si� pani nie poradzi�a jakiego dobrego lekarza w Warszawie? - Ech!... Dobry lekarz nie poradzi na takie rzeczy. A zreszt�, kto by tam zwraca� uwag�. Nie je�dzi� konno - to taka �atwa rzecz do zrobienia... - To nie jest wcale wada serca i ani cienia choroby w tym nie ma... - m�wi� z u�miechem. - Zwyczajne, najzwyczajniejsze zm�czenie. Organizm nieprzyzwyczajony... ...
KotylionM