Sługa Boża Kunegunda Siwiec - mistyczka.doc

(823 KB) Pobierz

Kunegunda Siwiec.jpg

Modlitwa za przyczyną Kunegundy Siwiec
Do użytku wewnętrznego

Modlitwa napisana przez ks. Bronisława Bartkowskiego, spowiednika śp. Kunegundy Siwiec, zaraz po jej śmierci 27 czerwiec 1955 r. (do użytku wewnętrznego).

Jezu! Przez Wszechmocne i pełne dobroci Serce Twoje i przez Niepokalane Serce Matki Twojej, a także przez zasługi wiernej służebnicy Twojej Kunegundy racz udzielić łaski .............. i tak wsławić Miłosierdzie Twoje, który żyjesz i królujesz Bóg na wieki wieków. Amen.

Imprimi potest
Albert St. Wach OCD, Prowincjał
Kraków, 14 stycznia 2006, nr 31/06

 

Kalendarium życia Kunegundy Siwiec
Helena Faustyna Stańczyk

4 maja 1833
W Stryszawie, w rodz. Jana Siwca i Katarzyny zd. Biłka urodził się syn (późniejszy ojciec Kunegundy Siwiec). W kościele parafialnym p.w. Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny w Suchej Beskidzkiej, nadano mu imię Jan.

26 sierpnia 1836
W Stryszawie w rodzinie Błażeja Trzop i Zofii zd. Trzop urodziła się córka (matka Kunegundy Siwiec). W kościele parafialnym pw. Nawiedzenia NMP w Suchej Beskidzkiej nadano jej imię Wiktoria.

1841
Jan Siwiec i Katarzyna wybudowali w Stryszawie - Siwcówce drewniany dom i przenieśli się tam z rodziną. Siedlisko od ich nazwiska nazwano Siwcówka.

9 lutego 1858
W kościele pw. Nawiedzenia NMP w Suchej Beskidzkiej zawarli związek małżeński: Jan Siwiec syn Jana i Katarzyny zd. Biłka z Wiktorią Trzop córką Błażeja i Zofii zd. Trzop.

l0 sierpnia 1859
Małżonkom Janowi Siwcowi i Wiktorii rodzi się pierwsze dziecko - syn Wawrzyniec.

4 października 1861
Rodzi się drugie dziecko - córka Franciszka.

18 października 1863
Rodzi się trzecie dziecko - córka Tereska.

25 marca 1865
Rodzi się czwarte dziecko - córka Maria.

19 kwietnia 1868
Narodziny piątego dziecka - córki Zofii.

27 lipca 1870
Narodziny szóstego dziecka - córki Anny.

4 sierpnia 1873
Rodzą się bliźnięta - Ignacy i Regina.

28 maja 1876
Narodziny dziewiątego dziecka - Kunegundy.

28 maja 1876
Chrzest Kunegundy Siwiec w kościele Rzymsko katolickim pw. Nawiedzenia NM Panny w Suchej Beskidzkiej, rodzicami chrzestnymi byli Jan Świrkosz i Anna Siwiec.

26 grudnia 1881
Narodziny dziesiątego dziecka w rodzinie Jana Siwca i Wiktorii zd. Trzop - Michała.

1894
Poświęcenie nowowybudowanego kościoła pw. Św. Anny w Stryszawie, który wybudowano jako kaplicę cmentarną wg. zezwolenia władz austriackich. Wg. dokumentów parafialnych w Suchej Beskidzkiej była to "kaplica dojazdowa" - gdzie odprawiano Msze św. sporadycznie, nie w każdą niedzielę.

1896
Kaplicę dojazdową w Stryszawie mianowano kościołem. Powołanie nowej parafii. Pierwszym proboszczem zostaje ks. Franciszek Liptok.

1896
I misje w kościele pw. Św. Anny w Stryszawie, prowadzi je redemptorysta O. Bernard Łubieński zwany Kulawym Misjonarzem. W Misjach uczestniczy jako jedna z wielu również Kunegunda Siwiec.

1896
Pod wpływem nauk misyjnych i głosu wewnętrznego Kunegunda Siwiec podejmuje decyzję zmiany swoich planów życiowych i oddania swojego życia na wyłączną służbę Bogu - ale w świecie. Zrywa zaręczyny, składa prywatny ślub czystości. Życie oddaje Bogu.

2 lutego 1897
Kunegunda Siwiec wstępuje do Apostolstwa Modlitwy powstałego przy par. Św. Anny w Stryszawie.

1900-1902
Przypuszczalny okres uczestniczenia i ukończenia kursu katechetycznego u tzw. Sidzinianek w Sidzinie przygotowujących katechetki ludowe do nauczania górali.

1914
Wybuch I Wojny Światowej. W Stryszawie wojsko austriackie rekwiruje; bydło, konie i zboże. Panuje głód. Wybuchają epidemie: czerwonki, tyfusu, hiszpanki.

8 października 1916
Umiera matka Kundusi (tak nazywają Kunegundę Siwiec) Wiktoria Siwiec zd. Trzop.

1918
Dzięki zadeklarowanej przez Kundusię pomocy materialnej, syn stryszawskiego organisty - Józef Czernecki wstępuje do Seminarium Duchownego w Krakowie, a po roku przenosi się do Seminarium Lwowskiego.

1922
Święcenia kapłańskie Józefa Czerneckiego. Ks. Józef Czernecki, pierwszy kapłan z parafii Św. Anny w Stryszawie, odprawia Mszę Św. prymicyjną w kościele w Stryszawie. Kundusia współorganizuje uroczystość, która jest świętem całej parafii.

Maj 1923
Kundusia wpisuje się do Bractwa czcicieli Praskiego Dzieciątka Jezus przy klasztorze Karmelitów Bosych w Wadowicach.

24 czerwca 1923
Kundusia wstępuje do III Zakonu Karmelitańskiego w Wadowicach.

26 października 1924
Składa profesję przyjmując imię zakonne; S. Teresa od Dzieciątka Jezus.

7 października 1924
Śmierć ojca Kundusi - Jana Siwca.

1926-1928
Budowa na terenie podarowanym przez rodzinę Kundusi budynków drewnianych przez organistę Michała Czerneckiego. Budowę kończy jego syn ks. Józef Czernecki przy finansowej pomocy Kundusi Siwiec. Przeznaczają go na Zakład Naukowo-Wychowawczy i Szkołę Gospodarstwa Domowego dla Dziewcząt.

Styczeń 1929
Przekazanie Zakładu Naukowo Wychowawczego Siostrom Zmartwychwstankom w Kętach.

6 marca 1929
Przyjazd na stały pobyt do Stryszawy - Siwcówki 4 Sióstr Zmartwychwstanek. Wielka uroczystość dla Kundusi i całej Stryszawy.

10 marca 1929
Pierwsza Msza Święta odprawiona w prowizorycznej kaplicy w Zakładzie Naukowo Wychowawczym w Siwcówce; odprawił ją ks. Józef Czernecki.

7 czerwca 1929
Poświęcenie kamienia węgielnego pod budowę kaplicy na ziemi ofiarowanej przez Kundusię.

5 września 1929
Ks. Józef Czernecki dokonał prywatnego poświęcenia kaplicy w Stryszawie Siwcówce. W uroczystej procesji dokonano przeniesienia do niej Najświętszego Sakramentu.

3 października 1929
Osadzenie w ołtarzu kaplicy Św. Tereski od Dzieciątka Jezus obrazu wymalowanego wg. sennej wizji Kundusi Siwiec przez warszawskiego malarza p. Malickiego przedstawiającego Świętą Teresę od Dzieciątka Jezus sypiącą płatki róż na Siwcówkę.

3 października 1929
Uroczyste poświęcenie kaplicy, oddanie jej pod patronat Św. Teresy od Dzieciątka Jezus.

13 października 1937
Przyjazd do Siwcówki ks. Bronisława Bartkowskiego i objęcie przez niego kapelanii u Sióstr Zmartwychwstanek.

1 września 1939
Wybuch II Wojny Światowej.

Październik 1939
Niemcy zajmują Stryszawę i włączają ją do Rzeszy. W Siwcówce osiedlają Straż Graniczną zajmując dla niej kapelanówkę i dwa pokoje w domu Sióstr Zmartwychwstanek.

1942
Kundusia zwierza się ks. Bronisławowi Bartkowskiemu z łask: słyszenia i rozmowy z Panem Jezusem i Świętymi. Kundusia czyni ofiarę ze swego życia jeśliby Niemcy wywieźli starych ludzi, jak planowali do obozu zagłady w Oświęcimiu.

Maj 1943
Ks. Bronisław Bartkowski poddaje próbie prawdziwość otrzymywanych przez Kundusię łask. 3 maja otrzymuje potwierdzenie poprzez wyproszenie Kundusiną modlitwą pewnej łaski.

31 stycznia 1945
Wyzwolenie z niemieckiej okupacji terenów Stryszawy.

9 maja 1945
Zakończenie II wojny światowej.

Sierpień 1946
Przyjazd do Siwcówki ks. bpa. Stefana Wyszyńskiego, biskupa lubelskiego, późniejszego Prymasa Polski. Kundusia na jego zaproszenie uczestniczy w rekolekcjach, jakie on głosi dla Pań formującej się tzw. "Ósemki Prymasowskiej".

3 października 1948
Kundusia po raz ostatni uczestniczy we Mszy Św. w kaplicy św. Tereski od Dzieciątka Jezus w Siwcówce.

4 października 1948
Początek zapowiedzianych przez Pana Jezusa cierpień. Choroba stawów uniemożliwiła Kundusi poruszanie się. Początek obłożnej choroby.

13 stycznia 1949
Śmierć ks. Józefa Czerneckiego, który od listopada 1939 r. był rezydentem Sióstr Zmartwychwstanek w Stryszawie - Siwcówce.

4 czerwca 1954
Śmierć Zofii Siwiec - siostry Kundusi.

Ok. 20 czerwca 1955
Kundusia przepowiada swoją rychłą śmierć. (świadectwo S. Blanka CR).

27 czerwca 1955
O godz. 1940 następuje śmierć Kunegundy Siwiec.

30 czerwca 1955
Pogrzeb. Doczesna szczątki Kundusi odprowadza na stryszawski cmentarz ks. Bronisław Bartkowski. W kościele Św. Anny w Stryszawie, gdzie wystawiono trumnę z ciałem Kundusi Siwiec, odprawiono dwie Msze św., ks. Bronisław Bartkowski i o. Daniel Rufeisen OCD. W pogrzebie uczestniczyli, obok rodziny, Sióstr Zmartwychwstanek, ludności Stryszawy również proboszcz stryszawski ks. Henryk Znamirowski z ks. wikarym tej parafii.

1957
Ks. Bronisław Bartkowski oddał do cenzury notatki spisywanych rozmów Kundusi z Panem Jezusem i Świętymi, przeczytał je ks. bp Kazimierz Kowalski: Ordynariusz Chełmiński, wydał on ustną pozytywną opinię. Ks. Bronisław udostępnił notatki Siostrom Zmartwychwstankom. Jeden egz. otrzymał ks. Prymas Stefan Wyszyński.

1981
Ukazuje się książka pt. "O takich jak Wy" wydana przez Apostolstwo Modlitwy w Krakowie, a w niej esej "Kundusia". Jest to pierwsza publikacja o Kundusi Siwiec, napisała ją s. Bogumiła Żukowska CR.

22 lipca 1986
Śmierć ks. Bronisława Bartkowskiego, kierownika duchownego Kundusi.

20 października 1987
Z upoważnienia Franciszki Bartkowskiej - siostry ks. Bronisława Bartkowskiego, Helena Stańczyk przekazuje notatki ks. Bartkowskiego Wydawnictwu Karmelitów Bosych w Krakowie.

10 grudnia 1987
Opinia o. Otto Filka OCD kwalifikująca notatki ks. Bronisława Bartkowskiego pt. "Miejsce mojego miłosierdzia i odpoczynku" do druku.

20 października 1990
Odbudowano grób Kundusi Siwiec ze składek wielu osób.

Kwiecień 1994
Miesięcznik "List" na str. 12-14 prezentuje sylwetkę Kundusi pt. "Kundusia z Siwcówki" pióra: ks. Krzysztofa Czerwionki CR i Heleny Faustyny Stańczyk.

1995
Wydawnictwo Karmelitów Bosych w Krakowie wydaje zapiski ks. Bronisława Bartkowskiego opatrzone tytułem "Miejsce Mojego Miłosierdzia i Odpoczynku".

20 maja 2006
Sesja Kommemoracyjna w Karmelitańskim Instytucie Duchowości w Krakowie o Kunegundzie w ramach starań o otwarcie jej procesu beatyfikacyjnego.

16 czerwca 2007
Zgoda Konferencji Episkopatu na proces beatyfikacyjny m. Teresy Marchockiej OCD i Kunegundy Siwiec OCDS. Katolicka Agencja Informacyjna, a za nią Polska Agencja Prasowa i liczne środki masowego przekazu poinformowały, że podczas 340. zebrania plenarnego Konferencji Episkopatu Polski, które miało miejsce w dniach od 15 do 17 czerwca 2007 r. w Kamieniu Śląskim, księża biskupi "wyrazili zgodę na rozpoczęcie procesów beatyfikacyjnych dwóch kandydatek związanych z zakonem karmelitańskim: żyjącej w XVIII wieku Marianny Marchockiej oraz zmarłej 50 lat temu Kunegundy Siwiec" (Biuletyn BP KEP nr 138/2007 z 10.06.2007).

29 września 2007
Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych udzieliła zgody na rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego.

7 listopada 2007
Ks. kardynał Stanisław Dziwisz podpisał edykt zapowiadając duchowieństwu i wiernym Archidiecezji Krakowskiej rychłe rozpoczęcie tegoż procesu.

21 grudnia 2007
Oficjalne rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Kunegundy Siwiec dokonane przez J. E. ks. kard. Stanisława Dziwisza w Kaplicy Arcybiskupów przy ul. Franciszkańskiej 3 w Krakowie.

Słowo wstępne
Ks. Bronisław Bartkowski

13 października 1937 r. wysiadłem z pociągu w Suchej na trasie Kraków-Zakopane, by stąd góralską furką dostać się do Stryszawy. Siostry Zmartwychwstanki zaproponowały mi objęcie funkcji kapelańskich przy ich kaplicy. Ponieważ miałem do dyspozycji miesięczny urlop zdrowotny i płótno w kieszeni, więc chętnie przyjąłem propozycję. Niby ta Stryszawa zaczyna się niedaleko Suchej, jakieś 2 km od stacji, ale tylko zaczyna, bo potem, beskidzkim zwyczajem, ciągnie się dobrych 12 kilometrów. A mój nowy punkt oparcia, wg relacji woźnicy, znajduje się prawie na końcu tej trasy.

Ruszyliśmy więc "w nieznane". Tych stron nie znałem, więc rozglądałem się ciekawie, dokąd mnie wiozą. Najpierw kilka mil gościńcem w kierunku Żywca, potem skręt w lewo i jeszcze 6 km wyboistą, pełną zakrętów, wiejską drogą. Jeszcze jeden zakręt w lewo, pod górę, i wreszcie furka stanęła przed dużym, drewnianym domem. Po dwu godzinach jazdy byliśmy na miejscu.

Beskid Żywiecki posiada wiele pięknych zakątków, ale chyba niewiele dorównuje pięknem temu osiedlu stryszawskiemu, które zwie się Siwcówką, a którego punkt centralny stanowi Zakład Sióstr Zmartwychwstanek z kaplicą świętej Teresy od Dzieciątka Jezus.

Sama Siwcówka leży jakby w środku amfiteatru złożonego z gór. Ze wszystkich stron, ze wschodu i z zachodu, z południa i od północy, okalają ją góry, o których Gustaw Morcinek wyraża się, że "narodziły się z uśmiechu Pana Boga".

Góry zielone aż po szczyty ciemną zielenią lasów i jasną zielenią pól i pastwisk. Góry, które jakimś ciepłym kręgiem otoczyły Siwcówkę, tworząc z niej zaciszny zakątek, w którym jest przytulnie i ciekawie.

A w samym środku Siwcówki zakład ze stylową kaplicą. Do niej przeniósł się cały naturalny urok Siwcówki, tyle, że się wysublimował, wypełnił pogodnym tchnieniem - nadprzyrodzoności. Przesada?... Sugestia?...Może. Na dowód jednak, że to nie tylko moje wrażenie, przytoczę tu urywek listu, pisanego z dalekiej Kanady. Pisze osoba, która spędziła kilka tygodni w Siwcówce: Tak sobie marzyłam, że na starość przytulę się do Sióstr i nie tylko ja, ale i moi znajomi, by mieć pod bokiem te cudowną kapliczkę. Taki tam spokój, zdawało mi się, i tak też mówię moim znajomym, że w tej kaplicy Chrystus Pan odpoczywał. Pisząca te słowa instynktownie odgadła, o czym przed kilku laty sam Pan Jezus zapewniał Kundusię: "to jest miejsce mojego odpoczynku i mojego miłosierdzia ".

W takim to miejscu, wśród takiego otoczenia, spotkała mnie osobliwa przygoda mojego życia kapłańskiego, której na imię Kundusia.

Ale zanim przejdę do zamierzonego tematu, chcę "dać świadectwo prawdzie". Nie wiem, ile osób doznało na tym miejscu Miłosierdzia Bożego. To są Jego, Jezusowe sprawy. To jednak wiem: jam tego miłosierdzia doznał i dlatego to moje wstępne słowo chcę jednocześnie uczynić aktem uwielbienia i podziękowania.

Ile razy w brewiarzu czytam słowa: "abscondit me in abscondito tabernaculi sui; ukrył mnie w głębi swego przybytku" (Ps 27, 5) i te drugie: "ipse liberavit me de laqueo venantium et a verbo aspero; On sam cię wyzwolił z sideł myśliwego i od zgubnego słowa" ( Ps 91, 3), ogarnia mnie wzruszenie. Słowa te dosłownie spełniły się na mnie. Nie doznałem cudownego uzdrowienia, nie. Mój pobyt na urlopie zdrowotnym - zamienił się z terminowego na bezterminowy.

Przyszła II Wojna Światowa. Gestapo czyniło za mną poszukiwania na mojej ostatniej placówce duszpasterskiej i w domu rodzinnym, ale Pan "ukrył mnie w głębi przybytku swojego..." i oszczędził tego wszystkiego, czego doznali inni.

Znać uznał, żem za słaby był na takie próby. Okazał miłosierdzie, więc Mu dziękuję. A przy tym uczynił mnie świadkiem swych zamierzeń i pragnień udzielanych duszy prostej, bardzo Go miłującej; więc o tym z kolei zamierzam pisać.

Zostawszy więc kapelanem na Siwcówce, zacząłem powoli poznawać historię kaplicy i ludzi, którzy się do tego przyczynili. Kaplica przy zakładzie powstała w roku 1929 . Zanim jednak stanęła, była przez długie lata marzeniem i upragnieniem ludzi prostych a pobożnych, którzy uważali, iż najlepszy użytek ze swego majątku zrobią wtedy, gdy go przeznaczą na budowę domu dla sióstr zakonnych, a przy tym domu stanie kaplica. A w kaplicy zamieszka najlepszy GOŚĆ - ten, który sam prosił o gościnę w domu Zacheusza i który był gościem u przyjaciół rodzeństwa z Betanii: Marty, Marii i Łazarza.

Tu w Siwcówce też było rodzeństwo. W tym czasie, kiedy przyjechałem do Stryszawy, w starym, góralskim, drewnianym domu żyło ich także troje, jak tam w Betanii - dwie siostry: Zofia i Kunegunda, i brat Michał.

Z licznej, bo 3 chłopców i 7 dziewcząt liczącej rodziny, 3 siostry wyszły za mąż, reszta żyjąc razem i dożywając przeważnie późnego wieku, opuszczała ten dom dopiero wtedy, kiedy przyszło przenieść się "in aeterna tabernacula" (do wiecznych przybytków). Wprawdzie "Dziadek" (tak ogólnie nazywano ojca tej gromadki, bo był starym, najstarszym gazdą w osiedlu, niewiele brakowało mu do setki; gdy umierał miał 96 lat), otóż Dziadek podobno nie był zadowolony ze starokawalerstwa i staropanieństwa swych dzieci, ale ostatecznie ani do żeniaczki, ani do zamążpójścia nie zmuszał. Gazdował sobie w owej dymnej chacie (komin w niej jest wymysłem nowszej daty), a nad tą chatą i duszami jej mieszkańców gazdował Bóg. Bo wiara w Boga, w Jego prawdy i prawa, była też podstawą całej filozofii życiowej i miarą postępowania. Nie wspominam o matce, bo nie udało mi się zdobyć jakichś szczegółów jej życia. Matka 10-ciorga dzieci na pewno zasługiwałaby na to, by o niej napisać gruba książkę, ale czyny takich matek sam Bóg zapisuje w swoich księgach, a tu na ziemi trzyma je w ukryciu i ludzkim zapomnieniu.

Wśród dziewcząt najmłodszą była Kunegunda, po tutejszemu Kundusia, a ponieważ na osiedlu, w sąsiedztwie było kilka osób noszących to samo imię, więc później, gdy przybyło jej lat, nazywano ją Starszą Kundusią. Stryszawianie, bez względu na wiek mówią do siebie po imieniu. Chcąc się dowiedzieć ich nazwisk, trzeba pytać - "jak się piszecie". Kundusia, aż do 21 roku życia była sobie zwykłą, młodą, wiejską dziewczyną, niczym nie różniącą się od rówieśniczek. Pracowała przy gospodarstwie, a w niedzielę czy w dni świąteczne lubiła w towarzystwie pogwarzyć, pobawić się, potańczyć.

W roku 1896 zjechał z misjami ojciec Bernard Łubieński, redemptorysta, sławny "kulawy misjonarz". Na kazania jego szły tłumy. Wśród nich znalazła się też Kundusia.

Wtedy to nastąpiła decydująca chwila w jej życiu. Postanowiła poświęcić się na wyłączną służbę Bogu. W najgłębszym słowa tego znaczeniu. Ile razy bowiem słyszy się określenie "Wyłączna służba Bogu", tyle razy stają przed wyobraźnią mury klasztorne, habit czy sutanna. A przecież życie zakonne jest tylko pewną formą służby Bogu. Duch służby Bożej polega na chętnym, całkowitym i miłosnym podporządkowaniu swej woli, woli Bożej, na szukaniu jedynie upodobań Bożych. Polega na tym, by serce podzielone pomiędzy świat i Boga jednym miłosnym aktem objęło Boga i wszystko, co Boże. By nie szukało już nic innego.

Taka wróciła z owych misji Kundusia i taka pozostała do końca życia. Ziarno słowa Bożego padło na ziemię dobrą i urodzajną, zaczęło przynosić owoc stokrotny.

W czym się to objawiało? Otóż z góry muszę zaznaczyć, że w życiu Kundusi nie było nic z nadzwyczajności, bo nawet ów głos wewnętrzny (o którym na następnych stronach) nie jest, moim zdaniem, czymś nadzwyczajnym. Jest raczej spełnieniem obietnicy Jezusowej: "Kto Mnie miłuje, tego umiłuje Ojciec Mój, a również Ja będę go miłował i siebie samego mu objawię" (J 14, 21). " Będę słuchał tego, co mówi we mnie Pan "(por. Ps 84, 9). Może to tylko brak skupienia, zbytni niepokój i "troska o bardzo wiele" sprawiają, że nie słyszymy co mówi w nas Pan tak jak Go słyszała w sobie święta Teresa od Dzieciątka Jezus wtedy gdy do niej przemawiał.

Nadzwyczajna była jedynie wierność i czujność, z jaką i Kundusia odpowiadała na każde poruszenie łaski Bożej. To nadawało wartość czynnościom pozornie mało wartym, tak pospolitym. Kiedyś pięknie powiedziała pewna matka: "Chcę Boga wielbić każdą wypraną pieluszką mojego dziecka".

Coś z tego ducha, tego wewnętrznego usposobienia było w Kundusi; "Omnis gloria sius... ab intus cała chwała jej... od wewnątrz" (por. Ps 45, 14).

Najtrudniej jest pisać o rzeczach prostych, tak by ukazać całą ich wielkość. Szczególnie wtedy, gdy chodzi o rzeczy duchowe. Co byśmy wiedzieli o Świętej Teresie od Dzieciątka Jezus, gdyby nie jej "Dzieje duszy", w których ona sama bezwiednie odsłania nam swoją wielkość? Czy w ogóle możliwe jest, w martwych literach i ciasnych, nieudolnych zdaniach mowy ludzkiej zamknąć istotną żywą treść ducha ludzkiego, niepowtarzalną wartość tego, co się nazywa - żywy człowiek? Czy najpiękniejszy opis wiosny, równa się - samej wiośnie? Piękno duszy raczej wyczuwa się w bezpośrednim obcowaniu. Wszelki opis jest już tylko stygnącą, jeśli nie zastygłą lawą.

Nieraz mamy pretensje do piszących żywoty świętych czy świątobliwych osób, mniej lub więcej słuszne, że dają martwe opisy. Jednak umiejętność przedstawienia - "powtórzenia" bez reszty całego życia byłaby większym cudem niż wskrzeszenie umarłego. Najlepsze żywoty świętych to te, które święci napisali o osobie: św. Augustyn w swoich "Wyznaniach" obie święte Teresy. Ale i te dzieje są tylko portretem w słowie, a nie żywą twarzą.

Jeśli mimo wszystko, czytając jakiś żywot, czujemy ożywienie umysłu i poruszenie serca, to tylko dlatego iż mocen jest Pan, w martwą lawę przelać swe ciepło i światło, byśmy przy nich mogli ogrzać swe serce i wyostrzyć swój wzrok duchowy.

W prostej, wiejskiej kobiecie, wyczuwali wszyscy, którzy się z nią zetknęli, jakieś głębokie życie wewnętrzne. Życie zjednoczone z Bogiem. Kiedy dziś, po jej śmierci szukam przykładu prawdziwej, nie sfałszowanej, a pełnej, naturalnej pobożności, przed oczyma staje mi postać Kundusi.

Żyła Jezusem. Dosłownie. I tak jakoś bezpośrednio, na co dzień, że aż dziwne się wydaje, że można swój stosunek z Bogiem tak prosto, ufnie po dziecięcemu ułożyć. "Błogosławiona jesteś, iżeś uwierzyła" (por. Łk 1, 45). Te słowa wyrzeczone do Maryi przez św. Elżbietę w pewnym sensie można odnieść i do Kundusi. Wszystko wiedziała i rozstrzygała w duchu wiary.

Nie było w niej dwóch ludzi - tego co raz kieruje się Ewangelią, a drugi raz woli zaufać własnym racjom. wola boża - to była jedyna racja, jaką uznawała. To co poznawała jako wolę Bożą, przyjmowała natychmiast, bez targowania się z Bogiem. I dlatego nigdy nie traciła pokoju i pogody ducha. Nawet wtedy, kiedy od roku 1948 Bóg nawiedził ją bardzo ciężkimi cierpieniami fizycznymi.

Są ludzie, którzy się nie starzeją, choćby mieli i 80 lat (których dożyła Kundusia). Jest w nich wieczna świeżość łaski, która się nie znudziła, nie spowszedniała, nie zblakła. Była zawsze dzieckiem. A to jest przecież warunek autentycznej przynależności do królestwa, to znak, że się jest nie tylko w słowach dzieckiem Boga, który jest wieczny, ale nie stary.

Śmiem twierdzić, że Kundusia nigdy nie była stara, mimo 80 lat nie znane jej były objawy starzenia się duchowego, zawsze w niej była świeżość, entuzjazm dla wszystkiego co dobre, ufność - niemal naiwność dziecka. Chwalebna naiwność człowieka, który mimo przykrych doświadczeń życiowych nie traci wiary w drugiego człowieka, wiary w dobro, choć nieraz głęboko schowane.

Instynktownie czuli to prości ludzie i szli do niej ze sprawami najintymniejszymi, z prośbą o pomoc w rachunku sumienia z całego życia, i to nie tylko tzw. pobożne babki, ale różne wygi wiejskie, mądrale, chłopi zamknięci w sobie, a "honorni".

Kiedyś, po kazaniu, w którym mówiłem o życzliwości, mogła Kundusia wydać sama o sobie piękne świadectwo, powiedziała: Nie przypominam sobie abym była dla kogoś nieżyczliwa. Są ludzieco starają się być życzliwidla innych, w Kundusi było to instynktowne, wrodzone, nie wynik rozumowania, postanowień, ale jakaś naturalna część składowa jej istoty. Może nie powiem za dużo, jeśli nazwę to charyzmatem. Była życzliwą ilustracją tego, co jej powiedział Pan Jezus: "Dzieci małe nie uczą się kochać, ale kochają".

Zresztą wszystko co powyżej napisałem, czyż nie jest wynikiem jednej, istotnej rzeczy - rozwojem łaski, wierności!

Te, nieraz zawiłe sprawy dotyczące łaski i tego wszystkiego co jej towarzyszy, działania Ducha Św. - jakże cudownie wyglądają gdy je ujrzymy nie poprzez uczone, suche traktaty teologiczne, ale żywo zrealizowane w człowieku, w którym wzrastały tak naturalnie, jak z małego ziarnka rozrasta się potężna górska jodła czy świerk.

W duszy Kundusi tak właśnie wzrastała łaska: naturalnie, pod tchnieniem Ducha Bożego. Nic tam nie było sztucznego, cieplarnianego, książkowego, nic na pokaz. Dlatego, z całą swobodą mogła mówić o łaskach, jakich jej Bóg udzielił. Bo od dawna nauczyła się odróżniać własną nędzę i niedostateczność od działania Bożego któremu zawdzięczała wszystko. Kochając prawdę, w każdej chwili zdawała sobie sprawę z tego, że "za łaską Boga jestem, tym czym jestem" (1 Kor 15, 10). Nie hamowana w swoim rozwoju, opierając się na stałej wierności, mogła łaska rozrastać się w niej i wydać obficie te wszystkie owoce duchowe, jakie łasce towarzyszą. Trzeba by osobnego opisu, by dać obraz owych cnót kardynalnych: roztropności, sprawiedliwości, męstwa, umiaru, jakie cechowały postępowanie Kundusi. Nie tylko one. Owa głęboka mądrość, jaką podziwiano u Kundusi, miała źródło w działaniu daru Ducha Św. Nie leżały odłogiem i inne dary. Wystarczyło zobaczyć jak Kundusia robi znak krzyża św., by w tym namaszczeniu, z jakim to czyniła wyczuć działanie owocu daru, który każe z pietyzmem odnosić się do wszystkiego, co jest Boże. "O, taka pobożność, jak u Kundusi, to rozumiem!", takie świadectwo wydała o niej prosta, wiejska kobieta, jej sąsiadka. U Kundusi była naturalna pobożność, podsycana nie tyle mnożeniem ćwiczeń, nabożeństw, modlitw itp. form zewnętrznych (choć rzecz naturalna, musiała się i w nich objawiać), co oparciem na współdziałaniu z tym darem, który się nazywa darem pobożności.

Z tego źródła czerpała swe soki, swe natchnienia. Nic dziwnego: jak artysta muzyk z czasem dochodzi do takiego opanowania instrumentu, iż ten staje się jedynie narzędziem "rozśpiewanej duszy, i dusza gra, nie czując oporów materii" - tak i w Kundusi mógł Duch Św. swobodnie rozwinąć swą działalność, bo ona nie stawiała oporów. Stale współpracując z Duchem Św. mogła też zakosztować słodkich jego owoców. Owych owoców, które św. Paweł wymienia w liście do Galatów: "A owocem Ducha Św. jest: miłość, wesele, pokój, cierpliwość, cichość, wiara, skromność, wstrzemięźliwość, czystość" ( 5, 22).

Od października 1948 r. dla Kundusi rozpoczyna się okres cierpień, który trwać będzie aż do jej śmierci.

W dniu świętej Teresy od Dzieciątka Jezus (3 października 1948 r.) Kundusia po raz ostatni była w kaplicy uczestnicząc we Mszy św.

Już przedtem skarżyła się na dotkliwy ból w kolanie, teraz jednak ten ból staje się tak dotkliwy, że trudno jej się poruszać. Miejsce bolesne zaczyna puchnąć, zjawiają się też obrzęki na ręce. Kundusia zmuszona jest położyć się do łóżka, którego już nie opuści aż do śmierci. Zaś łoże boleści staje się coraz bardziej drzewem krzyżowym. Boleści wzmagają się, dochodzi do tego, że najmniejsze dotknięcie wywołuje atak bólu tak dotkliwy, że Kundusia, choć mężna i cierpliwa zawsze, nie może się powstrzymać od krzyków. Przez pół roku leży tylko na jednym boku i tak sypia, a raczej drzemie, bo bóle nie pozwalają spać ani obrócić się na drugi bok. Wszelkie środki lekarskie i próby leczenia zawodzą. Bóg widząc jej ochotną wolę cierpienia, jakby się bał utracić okazji do ratowania dusz, więc nie szczędzi jej cierpień wiedząc, że ona je nie tylko przyjmie cierpliwie, ale i ochotnie. Gdy pytana czy to przez domowników, czy znajomych , mówiła o swoich cierpieniach, zawsze potem pytała z pewnym zakłopotaniem swego spowiednika: "czy ja czasem przez to nie marnuję cierpień?". Nie skarżyła się. Pytana o swoich cierpieniach, mówiła z prostotą, choć niechętnie. Dwa lata przed śmiercią gruźlica, która zaatakowała kości, najprawdopodobniej teraz przerzuciła się na organy wewnętrzne. Następują wyczerpujące krwotoki wewnętrzne, jednocześnie wzmaga się bezsenność. I przy tym wszystkim Kundusia zachowuje niezmąconą pogodę ducha.

Poza atakami silnych bólów, z twarzy jej nie schodzi wyraz pokoju i pogodny uśmiech. I ona, wydawałoby się, sama tak bardzo potrzebująca pociechy, pociesza z całą gorącością swego życzliwego serca tych, co do niej przychodzą ze swymi małymi i wielkimi strapieniami.

Mocą jej jest Jezus. Kiedyś zwierzyła się spowiednikowi: ,Dziwię się, jak ludzie mogą choć na chwilę radzić sobie bez Jezusa. Bez Niego czułabym się niezdolna znieść choćby najmniejszej przeciwności!

Nic dziwnego, że Jezus nieustannie podtrzymywał ją na duchu, sam w niej cierpiąc.

W 1942 r. kiedy rozeszła się pogłoska, że hitlerowcy starych i nieproduktywnych ludzi mają po prostu likwidować w oświęcimskich krematoriach, Kundusia uczyniła akt ofiary, jeśliby i ją to miało spotkać. Wtedy usłyszała od Jezusa te słowa: "śmierci męczeńskiej ci nie dam, przy śmierci dam ci więcej cierpień, z Matką moją wyjdę na twe spotkanie".

"Przy śmierci dam ci więcej cierpień". O, było tych cierpień ogromny kielich i piła go przez 7 lat, przykuta do łoża. W tych cierpieniach dała świadectwo, że zawsze była i jest gotowa do pełnienia wszelkiej woli Bożej.

Umarła 27 czerwca 1955 r. w dniu, w którym kościół obchodzi święto Matki Bożej Nieustajacej Pomocy. Umęczone cierpieniem ciało legło wreszcie na zasłużony spoczynek, w skromnej, niczym nie różniącej się od innych, mogile na stryszawskim cmentarzu. A dusza?...ufam, że ogląda już twarzą w twarz. Tego, którego tu na ziemi tak bardzo kochała, któremu tak wiernie służyła. Kochała Jezusa, a kochając Jego, nie mogła nie ukochać Jego SPRAWY. Żyjąc w tak ścisłym Zjednoczeniu z Nim, odgadła Jego boską troskę. Jego boski niepokój. Ta sprawa, to ta sama, która sprowadziła Jezusa na ziemię, zaprowadziła na Kalwarię, która każe Jego Matce Najświętszej zjawić się w Lourdes, w La Salette, w Fatimie. Sprawa ratowania nieśmiertelnych dusz. Bóg nie chce śmierci grzesznika, chce zbawienia ludzkiego. Ta wola Boga jest bardzo na serio. Dla jej zrealizowania, nie oszczędził niczego, nawet własnego Syna (Rz 8, 32), jak stwierdza Pismo św. i szuka dusz, które by Mu pomagały w zrealizowaniu tej wielkiej sprawy. Bo ludzkość ma być zbawiana nie tylko przez Tego, który jest Głową, ale i przez nas, którzy jesteśmy członkami (ciała).

Gdy Bóg znajdzie duszę, która zrozumie to znaczenie i dobrowolnie zgłosi się do współpracy, już jej nie wypuści z rąk. Tak bardzo miłuje zbawienie dusz, że tej swojej współpracowniczce nie usunie kielicha, choćby o to błagała, przerażona nieraz (wielkością) krzyża. Jeśli chcemy wiedzieć, czy Bóg kocha dusze grzeszników, popatrzmy na cierpienia tych, których Bóg wezwał do współpracy nad zbawieniem dusz. Jakiż gwałt musi sam Sobie zadawać, by tak ciężko doświadczać właśnie tych, co są Mu wierni, co Go kochają.

Do tych wybranych dusz współpracujących należała i Kundusia. Modlitwą, cierpieniami, ofiarami, starała się pomagać Temu, który trawiony nieugaszonym pragnieniem ratowania dusz, nieustannie ją przynaglał, upominał, by nie ustawała, że teraz czas żniwa, że nie czas odpoczywać, że na odpoczynek przeznaczona jest cała wieczność.

Miejsce mojego miłosierdzia i odpoczynku - tak nazywał Jezus to miejsce, w którym żyła Kundusia. Tabernakulum jest na to, by przebywający w nim Jezus mógł stamtąd przyjść do żywego tabernakulum - serca ludzkiego. I to jest ostatni etap i ostateczny cel Jego drogi do człowieka.

"Chcę odpoczywać w sercu twoim" mówi Jezus do Kundusi i wyjaśnia: "Kościół buduje się stopniowo, tak i uświęcenie stopniowo wzrasta. Co ty czynisz przez poszczególne czyny, z tego Mam chwałę. Cementem łączącym poszczególne cegiełki jest miłość. To budowanie twoje z ofiar i miłości stanie się kościołem dla innych dusz , w których Ja zamieszkam".

To jest także ostateczny i główny cel niniejszych notatek aby ci, co je będą czytać, sami stawali się coraz więcej miejscem miłosierdzia i odpoczynku Jezusowego.

 

Miejsce mojego miłosierdzia i odpoczynku
Nadprzyrodzone oświecenia Kunegundy Siwiec ze Stryszawy
zanotowane przez ks. Bronisława Bartkowskiego

Rok 1942

PAN JEZUS: Pragnę udzielać miłosierdzia. Ono z krzyża płynie. Z miłości płynie miłosierdzie. Miłość wzgardzoną ofiaruj Ojcu Przedwiecznemu, aby wyprosić miłosierdzie Boże. I łzy moje ofiaruj Ojcu niebieskiemu przez Matkę moją dla wyjednania miłosierdzia. Wiele, dużo dusz można zbawić przez to. Swoje krzyże i cierpienia łącz z miłością moją. Radość mi sprawia takie ofiarowanie miłości wzgardzonej i wynagradza. Oddałem ci Serce moje, byś Mnie moim Sercem kochała.

ŚW. TERESA OD DZIECIĄTKA JEZUS (3 października): Siostro moja, wielką łaskę znalazłaś u Pana. Pan Bóg przygotował dla ciebie wielkie łaski.

KUNDUSIA: Co się we mnie Panu Jezusowi spodobało?

ŚW. TERESA OD DZIECIĄTKA JEZUS: Miłość twoja ku Bogu i bliźnim .

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin