CAROLE MORTIMER
Tłumaczył Krzysztof Bednarek
- Niestety to kobieciarz, mamo - powiedziała z błyskiem w oku Mattie Crawford.
Była drobniutką, niebieskooką szatynką. Miała metr pięćdziesiąt siedem wzrostu, piękną twarz o delikatnych rysach, włosy sięgające ramion.
- Zbyt często pochopnie oceniasz ludzi - od powiedziała zza biurka Diana Crawford, matka Mattie. - Już nieraz twoje osądy okazywały się błędne. - Uśmiechnęła się ciepło. - Może jesteś przewrażliwiona po tym, jak okazało się, że Richard, który spotykał się z tobą przez trzy miesiące, był zaręczony z kimś innym?
Było to dla Mattie dotkliwe upokorzenie, którego wolała nie wspominać. Pewnego dnia Richard niespodziewanie oznajmił, że nie mogą się więcej widywać, ponieważ za tydzień się żeni!
- Chociaż muszę przyznać, że to, co mi o nim mówiłaś, wskazuje na bardzo swobodny tryb życia - dodała Diana.
- Mamo, on umawia się równolegle z czterema kobietami! Z czego trzy to mężatki! - Mattie była oburzona.
- Mężatki powinny trzymać się własnych mężów - skomentowała matka. Była bardzo podobna do córki, tylko już nie tak szczupła jak dawniej. - To prawda, że niektórym mężczyznom wydaje się, że od przybytku głowa nie boli. Wolą umawiać się z wieloma kobietami i nigdy się nie ożenić.
- Która kobieta przy zdrowych zmysłach wyszłaby za takiego człowieka? - odparła Mattie.
- To nie mężczyzna, a prawdziwa świnia! - Powinien stanąć pod pręgierzem i zostać publicznie wychłostany - nieoczekiwanie dodał męski głos.
Mattie zamarła. Odwróciła się powoli, zarumieniona.
Diana uśmiechnęła się, wstała i podeszła do przystojnego, młodego przybysza.
- Czym mogę służyć? - spytała.
- Jestem Jack Beauchamp - przedstawił się mężczyzna. - Telefonowałem wczoraj. Chciałbym oddać swojego psa na przechowanie przez przyszły weekend. Poradziła mi pani, abym przyjechał i obejrzał pani hotel. - Diana prowadziła hotel dla psów. - Przepraszam, jeśli paniom przeszkodziłem - ciągnął Jack, zerkając na Mattie, która z kolei pobladła. - Mówiła mi pani, że mogę przyjechać w niedzielę po południu.
- Oczywiście, jesteśmy umówieni - zapewniła z uśmiechem Diana. - Pański piesek to collie, owczarek szkocki, prawda?
Mattie uśmiechnęła się. Jej matka nigdy nie zapominała psów ani ich ras, choć nieraz myliła ich właścicieli.
- Wabi się Harry - dodał na potwierdzenie Jack.
Mattie patrzyła na niego, zaskoczona. Jeszcze nigdy w życiu nie widziała tak przystojnego mężczyzny! Miał około trzydziestu, może trzydziestu pięciu lat. Był wysokim, szczupłym brunetem o pięknych, ciemnych oczach i ciepłym, przyjaznym spojrzeniu. Jego wspaniała, smagła, pociągła twarz miała męskie, choć nieprzesadnie wyraziste rysy.
Mattie zawstydziła się trochę swojego codziennego ubrania - włożyła dzisiaj zwykłą koszulkę i dżinsy, praktyczne podczas pracy przy psach. Na szczęście Jack Beauchamp miał na sobie podobnego typu strój, tyle że ciemny, co dodawało mu jeszcze aury męskości i tajemniczości.
- Chętnie pokażę panu nasz hotel - odezwała się Mattie. - Mama jest zajęta.
- Oczywiście.
- Ależ... - zaczęła Diana.
- Zajmij się swoją pracą, mamo - przerwała Mattie. - Pokażę panu wszystko.
Matka spojrzała na nią z troską. Najwyraźniej Mattie miała ochotę oprowadzić przystojnego klienta po Woofdorf - tak nazywał się prowadzony od dwudziestu lat przez Dianę luksusowy hotel dla psów.
- Proszę za mną - odezwała się Mattie do Jacka. - Pokażę panu, gdzie rezydują nasi goście.
- Bardzo chętnie za panią pójdę - odpowiedział.
Cofnęła się odrobinę.
- Słucham?
Diana uśmiechała się grzecznie. Chyba nie usłyszała ściszonych słów klienta.
- Piękna pogoda jak na tę porę roku - odpowiedział z uśmiechem Jack.
- Proszę przodem - rzuciła żywo Mattie, otwierając mu drzwi.
- Pani pierwsza.
Ruszyli w końcu jednocześnie, zderzając się w drzwiach. Mattie była przekonana, że Jack Beauchamp zrobił to celowo.
- Przepraszam - mruknęła.
- Nic nie szkodzi - odparł zadowolony z siebie. Uśmiechnął się rozbrajająco. Było oczywiste, że celowo drażni Mattie.
- Gdyby zechciał pan więcej na mnie nie wpadać... - zaczęła.
- Postaram się - odpowiedział. - Wydaje mi się, że gdzieś już panią spotkałem.
Mattie wzięła głęboki oddech. Jack Beauchamp mógł ją spotkać. Miała nadzieję, że nie przypomni sobie, gdzie pracowała. Pomagała matce tylko w święta. Pan Beauchamp nie byłby zachwycony swoim odkryciem; Mattie postanowiła w razie potrzeby wyprzeć się prawdy, aby firma jej matki nie straciła klienta.
- Wątpię - skwitowała.
- A jednak jestem przekonany, że gdzieś się już widzieliśmy - ciągnął. - I to raczej nie w sytuacji towarzyskiej.
- Naprawdę nie przypominam sobie pana - zakończyła Mattie, uśmiechając się.
Skłamała.
- Tędy - rzuciła, aby odwrócić uwagę Jacka.
Otworzyła drzwi do boksów z psami. Na korytarzu rozległo się ogłuszające szczekanie. Psy przebywały w budynku, aby nie było im zimno.
- Wszystkie pokoje mają dywany i są ogrzewane - mówiła Mattie. Pomieszczenia dla psów nazywały z Dianą „pokojami”, ponieważ były duże i naprawdę luksusowo wyposażone. - Psy mają także wygodne fotele. - Pokazała na znajdujący się w boksie kosz, po czym pogłaskała mijanego psa. - Każdy gość dostaje czysty kosz i posłanie, chociaż jeśli klient woli, może przywieźć posłanie, którego pies używa w domu. - Mattie głaskała wszystkie psy po kolei. Ceny w hotelu jej matki były wysokie, więc trzeba było wyjaśniać klientom, za co płacą. - Gościom, którzy mają w zwyczaju oglądać seriale, wstawiamy do pokoju telewizor. - Mattie obejrzała się i stwierdziła, że Jack zatrzymał się przy drugim boksie, gdzie witał go z radością piękny labrador.
Mattie wróciła do klienta.
- Śliczna, prawda? - odezwała się przyjaźnie, głaszcząc wspaniałe zwierzę. - To suka, wabi się Sophie.
- Przepiękna! - odparł Jack. - I bardzo przyjaźnie nastawiona.
- To prawda - zgodziła się.
Bawiący się z psem Jack wyglądał rozbrajająco. Był tak niewiarygodnie przystojny! Trudno było oderwać od niego spojrzenie. Mattie wcale nie była z tego zadowolona.
- Sophie cieszy się na widok człowieka - dodała. - Niestety, jej właścicielka, starsza pani, zmarła przed trzema miesiącami. Jej rodzina nie chce Sophie, polecili nam ją uśpić. Oczywiście nie uśpiłybyśmy z mamą zdrowego zwierzęcia! Dlatego Sophie ciągle u nas mieszka - wyjaśniała.
Sophie zazwyczaj towarzyszyła Dianie przy pracy; tego dnia zamknęła ją w boksie jedynie ze względu na spodziewanego gościa. Mattie i jej matka miały już cztery własne psy - nie tylko bowiem Sophie u nich pozostała. Nie chciały posłać zwierząt do schroniska, obawiały się, że jeśli psy nie znajdą nowych właścicieli, zostaną uśpione.
- To bardzo smutna historia - skomentował Jack.
- Tak... Chodźmy dalej. Pokażę panu wolne boksy, żeby mógł pan wybrać na przyszły weekend lokum dla Harry'ego.
Kilka minut później Jack usiadł w fotelu dla klientów.
- Naprawdę zapewniają panie psom luksusowe warunki - powiedział.
- Psy to tak wspaniałe, kochające człowieka zwierzęta - odparła Mattie. - Zasługują na najlepsze traktowanie.
- Zgadzam się. - Jack chwilę patrzył jej w oczy. - Harry'emu z pewnością będzie tu bardzo dobrze. - Wstał. - Pierwszy raz oddam go do psiego hotelu. A Harry ma już sześć lat, mam go od szczeniaka.
Mattie zerknęła na Jacka. Miał przynajmniej jedną zaletę - naprawdę troszczył się o swojego psa. Może nie był złym człowiekiem?
- Harry'emu bez wątpienia będzie u nas dobrze - zapewniła, podczas gdy Jack jeszcze raz nachylił się nad Sophie. - Pokażę panu, jakie przestronne wybiegi mamy dla naszych gości. Niezależnie od tego, że są wybiegi, codziennie wyprowadzamy każdego psa na długi spacer.
- Wasz hotel zapewnia więcej wygód niż wiele hoteli dla ludzi! - odezwał się z rozbrajającym uśmiechem Jack, kiedy wychodzili z budynku.
- To prawda.
- Czy prowadzą go panie we dwie, czy pani mama zatrudnia jeszcze kogoś? - spytał Jack.
- Zatrudnia - odpowiedziała krótko. - Czy nie uważa pan, że hotel jest pięknie położony? - zmieniła temat.
Hotel był naprawdę wspaniale położony - w spokojnej okolicy, wśród kwiatów - i miał własny ogród. Znajdował się ponadto blisko Londynu.
- Cudownie - odparł Jack, wpatrując się w oczy Mattie.
- Zaprowadzę pana do mojej matki, aby omówiła wszystkie szczegóły - powiedziała szybko.
- Mam nadzieję, że wszystko się panu podobało? - zagadnęła z uśmiechem Diana, gdy ich ponownie zobaczyła.
- Wszystko - potwierdził z przekonaniem w głosie. Znowu zerknął na Mattie. - Mam na imię Jack.
- A ja Diana - odpowiedziała, rozpromieniona.
Była mniej więcej o dziesięć lat starsza od Jacka, a Mattie - chyba o dziesięć lat młodsza. Diana Crawford wciąż była atrakcyjną kobietą. Wiele lat temu została wdową. Zawsze twierdziła, że zbyt mocno kochała ojca Mattie, żeby związać się z kimkolwiek. Jednak chyba każdej kobiecie spodobałby się Jack Beauchamp.
- Skąd dowiedziałeś się o naszym hotelu, Jack? - spytała Diana. - Zawsze o to pytamy, w celach marketingowych. Czy ktoś polecił ci to miejsce czy też może widziałeś naszą reklamę?
- Ktoś zostawił w moim biurze ulotki reklamowe waszego hotelu.
Mattie nagle zaciekawiły fotografie na ścianie, szybko odwróciła się od Jacka.
- Mój Harry jeszcze nigdy nie był w psim hotelu - ciągnął - mówiłem już o tym twojej córce. Jednak w przyszły weekend koniecznie muszę być w Paryżu, a ponieważ wyjeżdżam z całą rodziną, nie ma się kto nim zaopiekować. Wolałbym go nie zostawiać w hotelu, chociaż wasz jest naprawdę luksusowy.
- Przepraszam, muszę już iść - odezwała się nagle Mattie. - Mam coś do zrobienia.
- Dziękuję za oprowadzenie - powiedział z uśmiechem Jack, który wciąż stał przy drzwiach. - Mam nadzieję, że zobaczymy się znowu - dodał, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Mattie wolałaby więcej nie widzieć tego człowieka.
- Zapewne zobaczymy się w przyszły weekend, jeśli zdecyduje się pan przywieźć do nas Harry'ego - powiedziała. - Teraz naprawdę muszę już iść.
Jack odsunął się, żeby mogła go minąć.
A więc to jest Jack Beauchamp! - pomyślała, wychodząc z pokoju. Wyjątkowo przystojny, można by nawet powiedzieć: czarujący... Mama chyba go polubiła. Ale ona lubi wszystkich i wszystkim ufa, zaufała nawet tej dziewczynie, która w zeszłym roku krótko u niej pracowała, a potem ją okradła.
To Mattie roznosiła ulotki reklamowe hotelu dla psów w biurach JB Industries. Nie wiedziała, że zawita tu sam szef, Jack Beauchamp!
Z pewnością czekała ją ożywiona rozmowa z matką. To właśnie bowiem o Jacku Beauchampie mówiła Mattie, kiedy niespodziewanie wszedł.
Kobieciarz we własnej osobie.
- Ależ to czarujący człowiek! - odezwała się Diana, kiedy Jack odjechał czerwonym, sportowym samochodem.
Mattie była innego zdania niż matka i miała ku temu powód. Zastanawiała się, czy nie powiedzieć o nim matce.
- Jest taki miły, otwarty, ma tak naturalny sposób bycia, mimo że jest bogaty, co od razu widać! - zachwycała się Diana. - Zarezerwował dla Harry'ego miejsce na cztery dni w okresie Wielkanocy. Zdaje się, że będziemy miały pełny hotel... Co się stało, Mattie? - Spostrzegła minę córki.
- Zapisałaś jego nazwisko „Beecham” - odpowiedziała z westchnieniem. - Nie miałam pojęcia, że to Jack Beauchamp do nas przyjedzie.
- Czy coś się stało? - spytała podejrzliwie Diana. - Kto to jest? Czyżbyś znowu narobiła sobie kłopotów?
- Chyba nie, ale zdaje się, że zrobiłam coś okropnego, mamo. - Mattie miała zbolałą minę.
- Chcesz o tym porozmawiać, kochanie?
- Nie bardzo, ale obawiam się, że powinnam. - Mattie westchnęła. Była impulsywną osobą i często najpierw działała, a myślała dopiero później, zbyt późno.
- Chodźmy do domu - zaproponowała Diana.
Mattie ruszyła za nią powoli, wiedząc, że rozmowa nie będzie przyjemna. Zapewne matka miała rację. Po okropnym doświadczeniu z Richardem Mattie gwałtownie reagowała na informacje o tym, że jakiś mężczyzna postępuje nieuczciwie. Uważała zachowanie Jacka za okropne, lecz mimo to nie powinna była robić tego, co zrobiła.
Matka i córka usiadły w wygodnej, choć trochę ciasnej kuchni. Diana zaparzyła herbaty. Wokół nich krążyły cztery psy, zadowolone z ich obecności.
- I co masz mi do powiedzenia? - spytała Diana.
- Pamiętasz... zanim wszedł Jack Beauchamp, mówiłam ci o bogatym kobieciarzu, który spotyka się równolegle z czterema kobietami - zaczęła Mattie. - To właśnie on, Jack Beauchamp!
- Coś takiego! To znaczy, że to jego sekretarka zamówiła u ciebie wczoraj w jego imieniu cztery bukiety, z których każdy miałaś dostarczyć innej kobiecie?
- Tak. - Mattie wypiła łyk herbaty. Jak mogła być tak niemądra? Nie wiedziała, jak Jack Beauchamp zareaguje na to, co zrobiła poprzedniego dnia. Wówczas sądziła, że obmyśliła sprytny plan, ale zdążyła już całkowicie zmienić zdanie.
Mattie prowadziła popularną kwiaciarnię. Miała ona już tak dobrą opinię, że Mattie obecnie zajmowała się stale roślinami w biurach kilku firm. Przynosiło jej to wysokie dochody.
Między innymi obsługiwała przedsiębiorstwo JB Industries, którego właścicielem i prezesem był Jack Beauchamp.
Jeśli postanowi się na niej zemścić, Mattie może stracić wszystkie sześć kontraktów z firmami. Być może nawet był w stanie doprowadzić ją do bankructwa! A tymczasem matka miała opiekować się jego psem...
- Zrealizowałaś jego zamówienie, czy nie? - spytała Diana.
- Owszem. Już na Boże Narodzenie dostarczyłam w jego imieniu bukiety tym samym czterem kobietom.
- To by znaczyło, że spotyka się ze wszystkimi przynajmniej od czterech miesięcy! - wywnioskowała Diana.
- Tym razem zamieniłam karteczki z dedykacjami, które wypisał - przyznała się Mattie. Spuściła głowę, zawstydzona. Miała dwadzieścia trzy lata i naprawdę nie powinna już robić podobnych rzeczy. - On nie jest specjalnie pomysłowy - kontynuowała. - Wszystkim czterem napisał to samo: „Dla Sandy, z głębi serca - J”, „Dla Tiny, z głębi serca - J.”. I tak dalej. Pozostałe dwie mają na imię Sally i Cally. Pomyślałam, że być może powinny dowiedzieć się nawzajem o swoim istnieniu. Posłałam więc Cally bukiet z dedykacją dla Tiny, Tinie - z dedykacją dla Sandy, Sandy - dla Sally, a Sally - dla Cally. Wiem, że głupio zrobiłam... Mamo, czy ty płaczesz?
Diana ukryła twarz w dłoniach. Zadrżała.
- Chyba do niego pójdę i powiem mu, co zrobiłam. Wytłumaczę, że... - Mattie umilkła, widząc, że jej matka śmieje się serdecznie.
- Oj, Mattie, Mattie! - Diana z rozbawieniem pokręciła głową. - Rzeczywiście będziesz musiała wybrać się do niego i wszystko mu wytłumaczyć. To z pewnością ta sprawa z Richardem wciąż wpływa na twoje zachowanie. Wyobraź sobie, co by było, gdyby w dzień swojego długo oczekiwanego ślubu przyjechała do nas rankiem narzeczona Richarda i spytała, co cię z nim wiąże. - Diana znowu pokręciła głową. - Nie wiesz, jakie skutki mogła spowodować wczorajsza zamiana kartek na bukietach. - Nagle znowu wybuchnęła śmiechem.
- To nie jest śmieszne, mamo! - odezwała się z oburzeniem Mattie.
- Masz rację, kochanie. - Diana niemal płakała ze śmiechu.
- Przestań się śmiać! - Mattie zaczęła się obawiać, że nerwowy śmiech jej matki okaże się zaraźliwy. - Przecież Jack Beauchamp mnie zabije - powiedziała z ożywieniem. - Kiedy usłyszy, że... - umilkła.
- Czy te bukiety na pewno dotarły do wszystkich adresatek? - upewniła się Diana.
Mattie pokiwała tylko głową. Zawsze dostarczała kwiaty na czas. Między innymi dlatego miała wielu stałych klientów. Choć Jack z pewnością nie będzie zadowolony z jej ostatniej usługi.
- Muszę powiedzieć, że nie zachowywał się jak człowiek, któremu zmyła głowę rozwścieczona kochanka - zauważyła Diana.
- Rzeczywiście - mruknęła Mattie.
Gdyby wiedziała, że z jej postępku wynikło coś dobrego, czułaby się lepiej. Gdyby choć jedna z kobiet zdecydowanym tonem powiedziała Jackowi Beauchampowi, co o nim myśli, może poruszyłoby to choć odrobinę jego sumienie.
- Nie wyobrażam sobie, jak mogę przed nim stanąć i powiedzieć mu, co zrobiłam...
- Nie dziwię ci się - pokiwała głową Diana. - Zwłaszcza po dzisiejszym spotkaniu. Coś mi jednak mówi, że jeśli do niego nie pojedziesz, to on jutro przyjedzie do ciebie, do kwiaciarni.
Mattie była tego samego zdania. Chyba lepiej było uprzedzić atak Beauchampa.
A może nie mam się czego wstydzić? - pomyślała znowu. Powiedział, że cała j ego rodzina wyjeżdża z nim do Paryża. Może ma żonę i dzieci? Jeśli tak, nie powinien wysyłać kwiatów żadnym kobietom poza żoną!
Być może aż tak bardzo mi nie zaszkodzi? - zastanawiała się. Jeśli jest żonaty, nie będzie chciał robić wiele hałasu w nadziei, że może zachowa wszystko w tajemnicy? A zresztą, co tak naprawdę może mi zrobić? - pocieszała się Mattie.
Jednak następnego dnia, kiedy stanęła naprzeciw Jacka Beauchampa w jego wspaniałym gabinecie, wcale nie czuła się pewnie. W nocy źle spała, niepokojąc się o przebieg i skutki rozmowy. Wyobrażała sobie, że przynajmniej jedna z czterech kobiet musiała już skontaktować się z Beauchampem w sprawie cudzego imienia przy otrzymanym bukiecie.
Siedział za biurkiem w ciemnym garniturze i krawacie. Mattie nie wiedziała, czy Jack będzie zachowywał się w swoim gabinecie prezesa równie naturalnie i bezpośrednio jak w hotelu jej matki. Wyglądał na spokojnego - nie tak jak człowiek, który ma poważne kłopoty w życiu osobistym.
- Proszę pana... - zaczęła w końcu nieśmiało Mattie.
- Proszę mi mówić po imieniu - przerwał. Oparł się wygodnie i znowu zaczął się jej przyglądać. - Moja sekretarka powiedziała, że zadzwoniłaś z samego rana i prosiłaś o pilne spotkanie. Ponoć sprawa jest ważna...
Mattie musiała tak powiedzieć, bo Claire Thomas nie znalazłaby dla niej ani chwili w napiętym rozkładzie dnia swojego szefa. O pierwszej miał spotkanie, zostało jej więc tylko dziesięć minut.
- Czyżby się okazało, że jednak nie możecie przyjąć na weekend Harry'ego? - spytał Jack.
- Nie, nie o to chodzi... Nie przychodzę tu jako asystentka mojej mamy.
- Nie? W takim razie dlaczego koniecznie chciałaś porozmawiać ze mną dzisiaj, Mattie? - spytał z zainteresowaniem.
Tego dnia włożyła szaroniebieską garsonkę. Miała nadziej ę, że wygląda poważniej niż poprzedniego dnia. Pociły jej się ręce. Była bardzo zdenerwowana.
- Nie pracuję w hotelu dla psów... - Przyszło jej na myśl, że może Jack będzie rozbawiony tym, co się stało. Ależ nie! Ona w podobnej sytuacji z pewnością nie byłaby rozbawiona. Chociaż ona nigdy nie umawiałaby się z czterema mężczyznami!
- Nie? - Jack był zdziwiony. - W takim razie czym się zajmujesz?
- Być może tego nie wiesz, ale współpracuję z twoją firmą.
- Naprawdę? W jakim zakresie? - zdumiał się Jack.
- Prowadzę kwiaciarnię „Zieleń i Piękno”.
- Ach... - Wyraźnie się nachmurzył. Przypuszczała, że teraz się domyślił, w jakiej sprawie przyszła. Nie pomyliła się. - W takim razie zapewne przychodzisz w sprawie pomylenia kartek przy czterech bukietach, które zleciłem dostarczyć?
A jednak! - pomyślała Mattie. Ma przeze mnie kłopoty! Zbladła odrobinę.
- Sam zamierzałem skontaktować się dziś z tobą - oznajmił. Przybrał tajemniczy wyraz twarzy.
- Przyszło mi na myśl, że może zechcesz to zrobić - przyznała Mattie.
- I sądziłaś, że lepiej będzie mnie uprzedzić, tak? - upewnił się.
- Tak. Wczoraj sprawdzałam księgę zleceń i nagle zdałam sobie sprawę, że popełniłam okropną pomyłkę - ciągnęła.
- Doprawdy? - Nieoczekiwanie Jack wstał gwałtownie zza biurka i zbliżył się do niej. - Kiedy dokładnie zdałaś sobie sprawę z tej pomyłki? Mniej więcej o której?
Mattie zadarła głowę, aby widzieć jego twarz. Stał zbyt blisko, wolałaby patrzeć na niego z większej odległości. Nie była pewna jego nastroju. W każdym razie Jack z pewnością nie był zadowolony.
- To było wieczorem, wczoraj... Chciałam cię bardzo przeprosić...
- Mattie, czy moglibyśmy zakończyć tę rozmowę przy kolacji? - zaproponował niespodziewanie. - Jest interesująca, jednak... - spojrzał na zegarek - za dwie minuty mam spotkanie.
- Nie, nie mam ochoty na kontynuowanie tej rozmowy... przy wspólnej kolacji! - oznajmiła gwałtownie. Nie mogła uwierzyć, że Jack Beauchamp właśnie zaprosił ją do restauracji!
- Nie? - upewnił się, unosząc brwi.
- Nie!
- Dlaczego? - zapytał.
- Dlatego że umawiasz się równolegle przynajmniej z czterema kobietami!
Cóż, powiedziała prawdę. Teraz Jack raczej nie uwierzy, że zamienienie przez nią kartek przy bukietach...
MaGorO