Stad do wiecznosci - JONES JAMES.txt

(1631 KB) Pobierz
JONES JAMES





Stad do wiecznosci





JAMES JONES





OD AUTORA





Ksiazka niniejsza jest dzielem powiesciowym. Postacie sa zmyslone, a wszelkie podobienstwo do osob istniejacych naprawde jest przypadkowe. Jednakze pewne sceny w Obozie Karnym zdarzyly sie rzeczywiscie. Nie rozgrywaly sie w obozie bazy Schofield, ale w jednym z garnizonow w Stanach Zjednoczonych, gdzie autor sluzyl, i sa scenami prawdziwymi, z ktorymi autor zapoznal sie bezposrednio i z wlasnego doswiadczenia.Robinson, Illinois 27 lutego 1950

Armii Stanow Zjednoczonych poswiecam

Jak wy, chleb suchy jadlem z sola.

Wode i wino pilem z wami. Smierc, gdy was brala, przy mnie stala, Dni wasze byly mymi dniami. (Rudyard Kipling) Panowie wojacy, hulamy.

Przekleci stad do wiecznosci,

Zlituj sie, Boze, nad nami!

Hej, ho, hej! (Rudyard Kipling)

Ksiega pierwsza





PRZENIESIENIE

ROZDZIAL PIERWSZY





Kiedy skonczyl sie pakowac, wyszedl na galeryjke trzeciego pietra koszar otrzepujac dlonie z kurzu; byl bardzo schludnym i zwodniczo szczuplym mlodym czlowiekiem ubranym w letni mundur koloru khaki, jeszcze swiezy o tej wczesnej porannej godzinie.Oparl sie lokciami o porecz galeryjki i stal patrzac w dol poprzez zaslone siatkowa na dobrze znany dziedziniec koszar z kondygnacjami galeryjek ciemniejacymi na fasadach trzypietrowych betonowych budynkow. Odczuwal jakis na wpol naiwny sentyment do tego miejsca, ktore wlasnie opuszczal.

W dole czworokat dziedzinca dyszal bezbronny pod ciosami lutowego hawajskiego slonca jak wyczerpany zapasnik. Poprzez opar goraca i rzadka poranna mgielke rozprazonego czerwonego pylu dolatywala przytlumiona orkiestra dzwiekow: terkot stalowych kol wozkow podskakujacych na klinkierze, trzaskanie nasmarowanych skorzanych rzemieni, rytmiczne szuranie spieczonych podeszew, chrapliwe wykrzykniki zirytowanych podoficerow.

"Gdzies w jakims momencie - myslal - te rzeczy staly sie twoim dziedzictwem.

Jestes pomnozony przez kazdy odglos, ktory tu slyszysz. i nie mozesz sie ich wyprzec nie wypierajac sie wraz z nimi celu twojego wlasnego istnienia. A jednak w tej chwili - powiedzial sobie - wypierasz sie ich rezygnujac z tego miejsca, ktore ci daly." Na ziemnym kwadracie posrodku dziedzinca kompania karabinow maszynowych apatycznie cwiczyla ladowanie.

Za nim, w wysoko sklepionej sali sypialnej, wisiala stlumiona zaslona odglosow wydawanych przez mezczyzn, ktorzy sie budza i zaczynaja poruszac wyprobowujac ostroznie grunt tego swiata, ktory porzucili zeszlego wieczora. Wsluchiwal sie w to, jednoczesnie slyszac za soba zblizajace sie kroki, i myslal, jak dobrze bylo wysypiac sie co rano do pozna bedac czlonkiem tego oddzialu trebaczy i budzic sie przy odglosach juz cwiczacych kompanii liniowych.

-Nie zapakowales moich butow wyjsciowych? - zapytal zblizajacych sie krokow. - Mialem ci o tym powiedziec. Harataja sie tak latwo.

-Leza na lozku, obie pary - odpowiedzial glos za nim. - Z tymi czystymi mundurami z twojej szafki, ktorych nie chciales wymietosic. Zapakowalem tez do dodatkowego worka twoje przybory, zapasowe wieszaki i buty polowe.

-No, to chyba juz wszystko - powiedzial mlody czlowiek. Potem wyprostowal sie z westchnieniem, nie wzruszenia, ale takim, ktore jest odprezeniem po napieciu. - Chodzmy cos zjesc - powiedzial. - Mam jeszcze godzine czasu do zameldowania sie w kompanii G.

-Dalej uwazam, ze robisz straszne glupstwo - powiedzial stojacy za nim czlowiek.

-Aha, wiem; juz mi mowiles. Co dzien od dwoch tygodni. Ty tego po prostu nie rozumiesz, Red.

-Moze nie - odparl tamten. - Nie jestem geniusz z natury. Ale rozumiem co innego: ze jestem dobrym trebaczem, i wiem o tym. Chociaz nie umywam sie do ciebie. Ty jestes najlepszy trebacz w naszym pulku, nie masz sobie rownego.

Pewnie najlepszy w Schofield.

Mlody czlowiek przytaknal w zamysleniu:

-To prawda.

-No wiec. To dlaczego chcesz sie stad urwac i przeniesc?

-Ja tego nie chce, Red.

-Ale sie przenosisz.

-Wcale nie. Juz zapomniales. To mnie przenosza. A to jest roznica.

-Sluchaj no - zaczal Red zajadle.

-To ty sluchaj, Red. Chodzmy do Choya i zjedzmy sniadanie. Zanim ta banda sie tam zwali i polknie wszystko, co jest na skladzie - skinal glowa w strone budzacej sie sali.

-Postepujesz jak dzieciak - powiedzial Red. - Nie przenosza cie bardziej niz mnie. Gdybys nie byl polazl i rozwarl pyska na Houstona, nie byloby tego wszystkiego.

-Slusznie.

-To prawda, ze Houston zrobil tego swojego dziubasa pierwszym trebaczem nad toba. No to co? Zwykla formalnosc. Ty dalej masz swoj stopien. Ten maly pedryl tyle ma z tego, ze moze trabic na pogrzebach albo grac capstrzyk na zbiorce krotkoterminowych.

-Tylko tyle.

-Wcale nie jest tak, zeby Houston cie wylal i dal temu petakowi twoj stopien.

Wtedy bym ci sie nie dziwil. Ale dalej masz swoj stopien.

-Nie, nie mam. Odkad Houston poprosil starego, zeby mnie przeniesli.

-Gdybys byl poszedl do starego, tak jak ci mowilem, i powiedzial slowko, dostalbys go z powrotem. Czy pan szef trebaczy Houston by chcial, czy nie.

-Owszem. A dziubas Houstona dalej bylby pierwszym trebaczem. Poza tym papiery juz poszly. Podpisali, pieczec przystawili i doreczyli.

-A, cholera - powiedzial z niesmakiem Red. - Podpisane papiery mozesz sobie wsadzic, wiesz gdzie; tyle one znacza. Ty masz przewage, Prewitt, a przynajmniej moglbys miec.

-Chcesz cos zjesc ze mna czy nie? - zapytal mlody czlowiek.

-Jestem splukany - odrzekl Red.

-A czy cie prosilem, zebys placil? Ja stawiam. To mnie przenosza.

-Lepiej oszczedzaj forse. Moga nam dac jesc z kuchni.

-Dzis nie mam ochoty zrec tego swinstwa.

-Mieli dzisiaj jajecznice - sprostowal Red. - Jeszcze mozemy dostac ciepla.

Forsa bedzie ci potrzebna na nowym miejscu.

-W porzadku, rany boskie - powiedzial ze znuzeniem mlody czlowiek. - Wiec dlatego, ze mi sie tak podoba. Ze chce te forse wydac. Bo odchodze i mam ochote ja wydac. A teraz pojdziesz czy nie?

-Pojde - powiedzial Red z niesmakiem.

Zeszli po schodach na chodnik przed kompania A, gdzie kwaterowal oddzial trebaczy, potem przez uliczke i wzdluz budynku dowodztwa do bramy wypadowej.

Kiedy zeszli z galeryjki, uderzyl ich i przygniotl zar slonca, a potem ustapil rownie nagle, gdy weszli w tunel wiodacy przez budynek dowodztwa, zwany teraz brama wypadowa ku czci dawnych fortow. Byl okazale pomalowany w barwy pulkowe i znajdowaly sie w nim najwieksze trofea sportowe pulku w politurowanej gablocie. - Zle sie stalo - powiedzial Red niesmialo. - Robisz sobie opinie bolszewika.

Narazasz sie na rozmaite przykrosci, Prew.

Prew nie odpowiedzial.

Restauracja byla pusta. Obaj Chinczycy, Mlody Choy i jego ojciec, Stary Choy, trajkotali za kontuarem. Siwa broda i czarna mycka zniknely od razu w kuchni i Mlody Choy, mlody Sam Choy, podbiegl przyjac zamowienie.

-Dzien dobli - powiedzial. - Ja slysal, ze pan sie psenosi napseciwko, pewnie niedlugo, tak sobie mysle, he?

-Owszem - odrzekl Prew. - Dzisiaj.

-Dzisiaj! - wyszczerzyl zeby Chinczyk. - Pan nie zakuje? Dzisiaj psenosi?

-Wlasnie - powiedzial Prew niechetnie. - Dzisiaj.

Mlody Choy, szczerzac zeby, potrzasnal smutnie glowa. Spojrzal na Reda.

-Zwaliowany zolniez. Bedzie plostym selegowcem zamiast tlebacem.

-Sluchaj - powiedzial Prew. - Moze bys nam przyniosl cos zjesc, do cholery.

-Dobze - wyszczerzyl zeby Mlody Choy. - Zalaz psyniose. Pobiegl za kontuar do wahadlowych drzwi kuchni, a Prew popatrzyl za nim.

-Cholerny zoltek - powiedzial.

-Mlody Choy jest fajny chlop - odrzekl Red.

-Aha. Stary tez.

-Chce tylko okazac zyczliwosc.

-Wlasnie. Tak jak kazdy.

Red wzruszy! bezradnie ramionami; siedzieli milczaco w polmrocznym wzglednym chlodzie wsluchujac sie w leniwe brzeczenie elektrycznego wentylatora umieszczonego wysoko na scianie, dopoki Mlody Choy nie podal jajek na szynce i kawy. Poprzez siatkowe drzwi nikly powiew przynosil zza bramy koszar senne, regularne szczekanie monotonnie odciaganych zamkow karabinowych. Kompania piechoty cwiczyla ladowanie; bylo to ponurym proroctwem macacym radosc Prewa z leniuchowania, kiedy dookola wrzala poranna praca.

-Pan jest chlopiec numel jeden - powiedzial Mlody Choy wrociwszy i wyszczerzyl zeby potrzasajac ze smutkiem glowa. - Pan jest matelial na sluzbe nadtelminowa.

Prew rozesmial sie.

-Masz racje, Sam. Zaciagnalem sie na trzydziesci lat. Red krajal jajko.

-A co powie twoja wahine*, kiedy sie dowie, ze ci obnizyli stopien przy przeniesieniu?

Prew pokiwal glowa i zaczal jesc.

-Wszystko ci sie zle uklada - powiedzial Red rozsadnie. - Nawet twoja wahine.

-Chcialbym, zeby mi sie ulozyla tu, przy mnie, w tej chwili - wyszczerzyl zeby Prew.

Red nie mial ochoty do smiechu.

-Kociaki szeregowcow nie rodza sie na kamieniu - powiedzial. - Kurwy, to dobre na pierwszy rok i dla smarkaczy. Ale dobra mete trudno sobie znalezc. Za trudno, zeby ryzykowac jej strate. Nie dasz rady jezdzic co wieczor do Haleiwy, kiedy bedziesz odbebnial zwykla sluzbe w kompanii strzelcow.

Prew popatrzyl na kragla kosc szynki, po czym wzial ja do reki i wyssal szpik.

-Chyba bedzie musiala sama zdecydowac, Red. Tak jak kazdy musi w koncu. Wiesz, ze sie na to zbieralo od bardzo dawna. To nie tylko dlatego, ze Houston zrobil swojego dziubdziusia pierwszym trebaczem nade mna.

Red przyjrzal mu sie uwaznie; upodobanie szefa trebaczy, Houstona, do mlodych chlopcow bylo powszechnie znane i Red zastanowil sie, czy Houston aby nie dobieral sie do Prewa. Ale to nie moglo byc to; Prew chybaby go zabil, nie patrzac, czy Houston jest najstarszym podoficerem, czy nie.

-To dobre - powiedzial gorzko. - Sama zadecyduje. A gdzie ona ma rozum? W glowie czy miedzy nogami?

-Zamknij sie. Odkad to masz prawo wtracac sie do mojego prywatnego zycia? A ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin