Wakacyjna miłość - Summer sizzlers 1.1 - Joan Hohl - Wielkie złudzenie.pdf

(314 KB) Pobierz
JOAN HOHL
JOAN HOHL
Wielkie złudzenie
Rozdział pierwszy
Czekał na nią.
Dawn nie była pewna, skąd wie, że ta zakurzona, znisz
czona furgonetka należy do Bryce’a Stone’a, ale
założyłaby się o swojego ulubionego konia pełnej krwi angielskiej, że to był on.
Obserwował ją.
Dostała gęsiej skórki, gdy poczuła spojrzenie powoli przesuwające się po jej ciele. Opanowała się, by nie ze
-
sztywnieć z niechęci, przywołała na twarz miły uśmiech i zamknęła drzwi motelowego pokoju. Czekała ... i
czekała. Kiedy stało się oczywiste, że nie zamierza do niej po
dejść, Dawn zagryzła wargi i zaczęła iść w jego
kierunku.
Stanął na parkingu motelowym w poprzek miejsc ozna
furgonetki, nogę w obcisłych dżinsach wysunął na zewnątrz i machał, nią beztrosko. Siedział rozparty
czonych żółtymi liniami. Zostawił otwarte drzwi od
swobodnie w ocienionym wnętrzu, opierając się jedną ręką o kierow
nicę. Twarz osłaniał mu kapelusz stetson w
kolorze naturanej skóry. Patrzył, czekał i zmuszał ją, by podeszła.
Bezczelny plebejusz!
Piękna. Elegancka. Z klasą. Bryce wyliczał w myśli za
uniósł kąciki jego warg, gdy pomyślał o jeszcze jednym, mniej pochlebnym określeniu: zepsuta. Była teraz
lety kobiety, która szła w jego stronę. Oschły uśmieszek
bliżej i mógł przyjrzeć się jej kształtom dokładniej.
Jak na kobietę była wysoka, nawet bez tych niepraktycz
pewnie o jakieś piętnaście centymetrów mniej niż on, a mierzył metr dziewięćdziesiąt. Każdy fragment jej ciała
nych sandałów na szpilkach, ocenił Bryce. Miała
doskonale pasował do reszty.
Zerknął na jej długie nogi. Ścisnęło go w żołądku, kiedy przeniósł spojrzenie ze szczupłych kostek na smukłe
uda, niestety osłonięte, lecz jednocześnie wyraźnie podkreślone przez dżinsy, które opinały ciało jak mokry
Rudobrązowe włosy sigały do ramion, a jasne wrześniowe światło budziło w nich rude blaski. Aż swędziały
biecość i krągłe, sterczące piersi.
go palce, by sięgnąć i bawić się tymi lśniącymi pasmami. Arystokratyczne rysy twarzy układały się w tak
doskonałą całość, że mogły z pewnością zaprzeć mężczyźnie dech w piersi.
O tak, ta dziewczyna była
przyzwyczajona do zaspokajania wszystkich swoich kaprysów.
Zepsuta lala.
- Pan Stone? - Dawn oczekiwała jakiejś reakcji, cho
twarzy. Nic, nawet śladu informacji, co działo się za zasło
ciaż mrugnięcia, jakiejkolwiek zmiany na tej kamiennej
ną tych ostrych, surowych rysów. Emanował siłą
wytrącało z równwagi. Posiadał jakąś nieubłaganą moc, która wydawała się otaczać ją niemal dotykalnie,
tych powiek zimnym spojrzeniem, co
wywołując dreszcz.
- Słucham panią. - Nieznacznie uchylił kapelusza. Jego zachowanie nie odznaczało się szczególnym
szacunkiem.
Dreszcz, który przebiegał wzdłuż kręgosłupa Dawn, na
silił się na dźwięk jego niskiego, obojętnego
głosu. Z trdem opanowała niechęć, wszystko się w niej zagotowało. Wysuwając do przodu
słym,
pogardliwym wyrazem twarzy zlustrowała go od zakurzonych czubków butów po wywinięty brzeg
dy nie zawodził, gdy chciała kogoś upokorzyć. Z wynio
kapelusza.
- Jestem Dawn. Kingsley. - Wyciągnęła do niego rękę spokojnym, chłodnym gestem.
. Na Brusie Stone ani jej nazwisko, ani wyniosłe spojrze
nie me zrobiły większego wrażenia.
- Tak, słyszałem - Poruszając się obraźliwie powoli i leniwie, Bryce wysiadł z furgonetki. Dawn miała właśnie
opuścić rękę, kiedy wyciągnął swoją w jej stronę.
- Chad ze stacji obsługi powiedział, że pytała pani o
rękę w uścisku, sprawiając, iż poczuła się mała i bez
m ne. - Jego szeroka dłoń o długich palcach pochłonęła Jej
kostium kąpilowy. Stylizowana koszula wyraźnie akcentowała jej ko
zarówno fizyczną, jak i psychiczną. Patrzył na nią spod przymknię
podbródek, użyła chwytu, który nig
bronna.
- Tak. - Przy wzroście metr siedemdziesiąt osiem mu
siała tylko nieznacznie przechylić głowę, by
spotkać jego przenikliwe spojrzenie. Chłód jego wzroku przeniknął ją aż do czubków
rzała czuć się onieśmieloną, więc sięgnęła do bocznej
chała nią I trzymała mu przed oczami.
-. Nie wiedziałam, gdzie mogę pana znaleźć - wyjaśniła uśmiechając się łagodnie. - Wszystko, co
dostałam, to pana nazwisko I nazwę tego miasteczka, Tusayan.
- Dostała pani? - Uniósł brwi w zdumieniu. Spojrzenie pozostało nieruchome.
Zrobiło jej się ciepło, co przypisała żarowi słonecznemu.
Poczuła się też nieswojo, a spowodowała to jego obceso
okolicę lekcewżącym spojrzeniem.
- Mała mieścina. - W głosie zabrzmiała nutka pogardy.
Dawn miała nadzieję na jakąś reakcję. Daremnie. Bryce pozostał niewzruszony.
- Dostała pani ? – powtórzył pytanie tym samym beznamiętnym tonem.
Dawn poczuła, że wszystko się w niej gotuje. Zgrzytając zębami rzuciła lodowatym tonem:
- Tak. Nasz wspólny znajomy dał mi pana nazwisko.
- Cóż to za wspólny znajomy?
Niemożliwe! Powiedział do niej całe pięć słów! Nakazała swemu sercu spokój i z trudem
opanowała śmiech, jakim chciała wybuchnąć mu w twarz.
- Bruce Clayton - odpowiedziała powściągliwie. – Wiem, że zeszłej jesieni był pan jego
przewodnikiem w czasie bezkrwawych łowów z aparatem fotograficznym.
- Mm.
Dawn westchnęła zniecierpliwiona. Stary chwyt „odpowiedź tak krótka jak długie nogi” zaczynał ją
złościć. - Czy można wiedzieć, jaka treść kryje się za tym tajemniczym: mm? - spytała ze słodką
ironią.
- Wszystko ma jakąś treść - Odpowiedział znudzonym tonem Bryce. - Jedyna rzecz, jaka mnie
interesuje, to powód, dla którego Clayton dał pani moje nazwisko. .
- Powód jest oczywisty. Bruce polecił pana jako najlepszego przewodnika w Arizonie, a kto wie, czy
nie na całym Zachodzie. - Ton jej głosu sugerował, ze zaczynała mieć co do tego poważne
wątpliwości.
- Dlaczego?
- Dlaczego? Co dlaczego?
Tym razem Stone ciężko westchnął.
- Dlaczego mnie polecił i po co pani potrzebuje przewodnika? - Obrzucił jej ciało chłodnym
spojrzeniem, ubierając usta w cień uśmiechu. - Chce pani fotografować zwierzęta? .
- Ależ skąd! Oczywiście, że nie.
- Dawn pokręciła głową, lecz przestała nagle po chwili zastanowienia.
- Może w pewnym sensie - przyznała tonem pełnym wahania.
- To z pewnością wszystko wyjaśnia, ale czy mogłaby pani być nieco bardziej precyzyjna?
Dawn znów zacisnęła zęby. Bryce Stone był chyba najbardziej denerwującym mężczyzną, jakiego
spotkała. Szkoda, że był jej potrzebny, myślała, przyglądając mu się . Nic nie sprawiłoby jej większej
przyjemności, niż powiedzenie temu mężczyźnie, by wybrał się na pustynię nie zabierając ze sobą
kropli wody. Nagle zdała sobie sprawę, jak jest gorąco i jak bardzo jest spragniona. Przy odrobinie
szczęścia znajdzie tutaj jakąś restaurację czy bar. Nadała głosowi bardziej pojednawczy ton.
- Mm... czy znalazłoby się tutaj miejsce, gdzie moglibyśmy usiąść?
- Nic dziwnego. - Bryce przyjrzał się jej stopom. Gdybym miał na nogach te szpiczaste namiastki
butów, też marzyłbym o tym, by usiąść.
Tego było już za wiele! Za sandały, które miała na sobie, zapłaciła dwieście siedemdziesiąt pięć
dolarów, a ten kretyn nazywał je namiastkami! Ta kropla przepełniła czarę! Dawn była bliska
wybuchu. Otwierała już usta, by zadać straszliwy cios, gdy przypomniała sobie, jak bardzo był jej
potrzebny.
- Skoro tak, to czy jest tu jakieś miejsce, gdzie można usiąść? - Dawn przełknęła gorycz i dumę. -
Gdzie można zamówić coś zimnego do picia?
wość. Dawn odwróciła wzrok i obrzuciła
wypedicurowanych palców u nóg. Nie zamie
kieszeni obszernej torby i wyciągnęła kartkę papieru, zama
- Jasne. - Bruce wzruszył ramionami i pokazał głową budynek, z którego przed chwilą wyszła. - W
motelu jest świetna restauracja. - Uśmiechnął się w ten niezwykle irytujący, ironiczny sposób. - Jest
też bar, jeżeli chce się wypić coś mocniejszego.
Dawn miała ochotę pokazać mu, jaką moc ma wymie
w uprzejmym uśmiechu.
- Chodźmy tam, o ile nie ma pan nic przeciw temu?
- Chodźmy. - Ruchem dłoni Bryce poprosił, by poszła pierwsza. - Masz szczęście złotko. Nie mam dzisiaj nic
lepszego do roboty.
Dawn rzuciła mu spojrzenie przez ramię.
- Dziękuję za komplement - odparowała kąśliwie.
Twarz rozjaśnił mu uśmiech.
- Oczekuje pani komplementów? - Z błyskiem w oczach powoli przyjrzał się jej twarzy i szczupłemu cia
łu. -
Jest pani piękną kobietą o smukłym, pociągającym ciele - stwierdził otwarcie, oceniając jej zalety. Rozbawił go
dziło?
- Pan... ja... - Daremnie szukała wystarczająco ostrych słów, by móc go unicestwić. Jeszcze nigdy nie była taka
wściekła. - Jak pan śmie... - Tylko tyle pozwolił jej powiedzieć.
Impertynencki gbur! Ma czelność śmiać się jej prosto w twarz!
- Niech pani zostawi to przedstawienie dla kogoś, na kim zrobi wrażenie, kochanie. - Bryce mówił tym samym
znudzonym tonem. - Mną nie tak łatwo wstrząsnąć. Jeżeli jednak chce pani ze mną pogadać, lepiej szybko się
zdecydować. Inaczej już mnie tu nie ma. Wszystko zależy od pani.
Egoista, despota, arogant... Dawn nie mogła zebrać my
rozumu przypominał, jak bardzo ważny dla jej planów jest ten człowiek. Kipiąc gniewem obróciła się na pięcie
i poszła w stronę motelu.
- Cześć, Bryce. Co słychać? - Recepcjonista pozdrowił Ich gestem ręki.
- Niewiele, Ted. Ta dama jest spragniona. - Nieznacz
nym ruchem głowy wskazał Dawn.
Ted obrzucił Dawn takim samym spojrzeniem, jakim obdarzył ja, gdy przyjechała do motelu.
- Do wyboru, do koloru. Restauracja i bar są właściwie puste. - Jeszcze jedno spojrzenie rzucone na Dawn.
- Za kilka minut kończę pracę. Może przyłączę się do was.
Dawn zesztywniała. Jak na jeden dzień wystarczyło już gapiących się facetów. Otworzyła usta, by
zaprotestować. Ktoś jednak był szybszy.
- Może nie. - Głos Bryce’a był łagodny, ale wzrok lodowaty. - Mamy pewne sprawy do omówienia.
Policzki Teda pokrył rumieniec.
- Ach... tak. Nie chciałbym się narzucać.
Bryce uśmiechnął się i skinął głową.
- Do zobaczenia, Ted. - Ujmując Dawn za łokieć, poprowadził ją w stronę restauracji.
- Już jadłam. Może być bar.
Bryce wzruszył ramionami i zmienił kierunek. - Wszystko jedno gdzie.
Dawn najeżyła się, ale nie zwolniła. Nie zdarzyło jej się nigdy tak ostro reagować na mężczyznę. Złe fluidy,
wytłumaczyła sobie. Przymrużyła oczy i wsunęła się do loży w słabo oświetlonym barze. Od początku czuła, że
mężczyzna jest jej przeciwnikiem. Bryce Stone drażnił ją, a to mogło okazać się
w przyszłości dużym
utrudnieniem. Pczuła przedziwny ucisk w żołądku, gdy zajął miejsce na
przeciwko. Tak, z pewnością trudno
będzie dać sobie z nim radę.
- Co chce pani zamówić?
W yrwana z zamyślenia, Dawn wstrząsnęła się i spojrzała na niego.
- Co takiego?
Bryce rzucił jej chłodnę spojrzenie. - Janice czeka na zamówienie.
- Janice? - Dawn zmarszczyła brwi.
- Nasza kelnerka - odpowiedział wskazując ruchem głowy kobietę stojącą przy ich loży. Dziewczyna pochodzi
ła z
plemienia Nawaho, była młoda i ładna o pięknych, ciemnych oczach i miękkim spojrzeniu.
- Czego zechce się pani napić?
- Och! - Dawn uśmiechnęła się przepraszająco do cierpliwie czekającej dziewczyny. - Poproszę wino z lodem.
- A ja poproszę, żeby moje było z głową. - Bryce uśmiechnął się do młodej kobiety, a Dawn zaparło dech w
piersi. Zapatrzyła się w niego jak w obraz i tylko jak przez mgłę słyszała szorstką odpowiedź dziewczyny.
- Masz jeszcze coś dowcipnego do powiedzenia? Bryce wybuchnął radosnym śmiechem, aż Dawn poczu
ła ciarki
wzdłuż kręgosłupa. Zmiana była zbyt szokująca. Dokoła oczu pojawiły się zmarszczki mimiczne. Biel zę
bów
odcinała się od opalonej skóry. W yglądał na człowieka swobodnego, na luzie, całkowite przeciwieństwo mężczy
-
zny o zimnych oczach i nie wzruszonej twarzy, jakiego po
lubić, kiedy kelnerka odeszła i Bryce zwrócił się znów ku niej.
rzony przez nią policzek. Tymczasem całą moc zamknęła
wyraz zdumienia w jej oczach. - Czyżby nie o to cho
śli, taka była wściekła. Jednak jeden fragment jej
znała parę minut wcześniej. Dawn prawie zaczęła go
spytał oschle.
Dawn znów się spięła. W strząsnął nią dreszcz niechęci. Zastanawiała się, co było w niej takiego, czego tak bardzo
nie lubił. Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
- Chcę pana wynająć. - Jej głos był chłodny wbrew temu, co czuła.
- W ynająć? Po co?
- Żeby zaprowadził mnie pan do Kanionu - odparła zdecydowanie.
Bryce był zdumiony.
- Do W ielkiego? - Ton jego głosu był bezpośrednim odbiciem nastroju.
- Oczywiście - odpowiedziała niecierpliwie. - Jest. Jest jakiś inny?
- Moja damo, kanionów w Arizonie jest do licha i trochę.
Tym razem Dawn nie wytrzymała i wybuchnęła.
- W iem! Ale. przecież nie przyjechałabym do Tusayan, gdybym me chciała obejrzeć W ielkiego Kanionu? - Ode
I nie nazywaj mnie damą!
- Dlaczego nie? Czyż nią nie jesteś?
- Jestem, do jasnej cholery! - Słowa wymknęły się z ust, zanim zdołała je zatrzymać. Oburzona na samą sie
-
bie,.
zaczerpnęła powietrza, by się uspokoić. Nigdy nie traciła panowania nad sobą. Nigdy. To, że przytrafiło jej się to
teraz, przez uwagi tego człowieka rzucane jakby od niechcenia, było niemal nie do zniesienia.
- Przepraszam - powiedziała sztywno. - Nie chciałam kląć.
.
.
- Ale zrobiła to pani. - W zruszył ramionami. - Zasłu
żyłem sobie. - Podniósł rękę, by zdjąć kapelusz i rzucić go
na siedzenie obok. Przeczesał palcami gęste, falujące wło
sy. - Ja też przepraszam. Może zaczniemy od nowa? _
Pytająco uniósł brwi i uśmiechnął się zachęcająco. - Okay?
Męskie piękno jego uśmiechu urzekło Dawn. Z trudem opierając się uczuciu ciepła, jakie nią zawładnęło,
spojrzała na niego chłodno i kiwnęła głową.
- Dobrze, panie Stone, zaczniemy ...
- Bryce - przerwał łagodnie. - Na imię mam Bryce.
Dawn wahała się przez chwilę, zanim uległa jego cichej zachęcie.
- Bryce - powtórzyła. Uśmiechnął się z satysfakcją.
- A czy mogę mówić do pani: Dawn? - spytał.
Czuła, że jej odporność na jego urok słabnie. Zmienił stosunek do niej, była więc ostrożna. Spojrzała
na niego podejrzliwie, ale kiwnęła głową.
- W porządku. - Uśmiechnął się szerzej i rozbłysły mu oczy. Jakiś ostrzegawczy głos wzywał Dawn
do ucieczki.
Za późno. Nadeszła właśnie kelnerka z napojami. Dawn przysłuchiwała się, jak Bryce przekomarzał
się z młodą kobietą, czując, że przedziwnie brak jej tchu.
Bryce Stone, trzymający się w ryzach, był po prostu pociągający. Rozluźniony i pełen uroku,
wywierał piorunujące wrażenie. W dodatku było w nim coś, z czym nigdy się nie spotkała. Jakaś
cecha, która odróżniała go od innych. Patrząc mu w oczy Dawn szukała dla niej nazwy.
Pierwotny. Była w nim jakaś pierwotność, która kazała myśleć o innej epoce, gdy mężczyźni
przemierzali ziemię jak zdobywcy, biorąc wszystko czego zapragnęli, zarówno od ziemi jak i kobiet.
Poczuła dreszcz wzdłuż kręgosłupa na myśl o takiej sytuacji. Dawn dobrze znała rekiny
współczesnego świata interesu, jej ojciec był jednym z nich. Ale Bryce nie przystawał do modelu
mężczyzny dręczonego przez wrzody i stresy. Był zbyt niezależny, zbyt ziemski, zbyt męski. Poczuła,
że wszystko co w niej kobiece, nieodparcie poddaje się jego męskiemu urokowi. Uczucie wydało się
jej zbyt pierwotne, na granicy prymitywnego. Poruszyło pragnienia ukryte głęboko pod warstwą
dobrego wychowania w cywilizowanym świecie. Uczucie to nie zgadzało się ze światłem dnia.
Dawn nie czuła się z tym dobrze. Usiłując zwalczyć ogarniający ją nastrój, spowodowany samym
patrzeniem na niego, podniosła głowę. Wróciła do rzeczywistości i zaciekawiła się, co też Bryce mógł
powiedzieć do młodej kelner, że się tak zaczerwieniła. Po czym przekonując samą siebie, ze nic ją to
nie obchodzi, Dawn uniosła kieliszek w jego stronę.
- Na zdrowie ... Bryce.
- No dobra. Moja damo, czego chcesz ode mnie? -
tchnęła głęboko. -
Rozdział drugi
Słabo skrywana nutka ironii w głosie. Dawn zwróciła uwagę Bryce’a. Westchnął cicho odwracając twarz w
stronę swej towarzyszki. Z ponurym uśmieszkiem złapał za ucho kufla. .
_ Na zdrowie ... - Zawiesił z rozmysłem. głos zanim dodał: - Dawn. Pociągnął duży łyk zimnego plwa l rozsia
-
dając się wygodniej, uważnie przyjrzał się jej twarzy.
- Obserwacja okazała się owocna. Z bliska Dawn była jeszcze piękniejsza niż myślał. Miała mały nos,
wysokie kości policzkowe, wyraźnie zarysowaną szczękę. brwi o ton ciemniejsze niż kasztanowe włosy
tworzyły delikatne łuki. Orzechowe oczy rozświetlały plamki złota i brązu.,
W takich oczach mężczyzna chętnie by utonął, pomyślał Bryce, czując napięcie mięśni ciała. Chętnie.
zanurzyłby też palce w rudobrązowych pasmach jedwabistych włosów. Ale to jej ustom należało się więcej
uwagi. Nagle zaschło mu w gardle. Wiedział, że wargi Dawn smakowałyby Jak miód.
Opanowało go nagłe pożądanie, pochylił się więc w jej stronę. Do rzeczywistości przywróciło go ostrzegawcze
światełko w jej oczach i niemal niezauważalne napięcie w kącikach ust, których tak bardzo pragnął.
Zniecierpliwiony tym, że pozwolił wyobraźni wziąć gó
typowo ludzką słabością. Powiedział do niej rozdrażnionym to
rę nad zdrowym rozsądkiem, Bryce zareagował z
nionu?
W Dawn drgał każdy nerw. Świadoma swojej urody była przyzwyczajona do męskich spojrzeń. Rozbierano i
powtarzała, że powinna być do tego przyzwyczajona. Jednak nie była. Mimo to jej reakcja na spojrzenie
ma minutami w holu motelowym robił to ten
czyste, taksujące spojrzenia, zawsze sobie
Bryce’a jakie posłał spod przymkniętych powiek, była inna niż zwykle. Nie poczuła się zniecierpliwiona i
dzie czuła
ukłucie jakby tysiąca igiełek. W głębi ... daleko w głębi czuła ból. Była przerażona. Przerażona w sposób,
zewnątrz.
- Badania - odpowiedziała krótko i treściwie. Bryce zmarszczył brwi.
- Jakie badania? Jesteś wielbicielką natury? Archeologiem?
Dawn potrząsnęła głową.
- Jestem powieściopisarką.
Jeszcze raz Bryce miał czelność z niej się śmiać. - Powieściopisarką! - wykrzyknął.
- Tak, pisarką. - Ton głosu Dawn mógłby zamrażać. - Piszę powieści.
Grymas przebiegłego uśmieszku wygiął usta Bryce’a. - Jesteś pisarką współczesną Bruce’owi Claytonowi.
Dawn zesztywniała słysząc drwinę w jego głosie.
_ Co Bruce ma tu do rzeczy? - spytała pełna podejrzliwości.
_ Co Bruce może mieć gdziekolwiek do rzeczy? - od-
parował. - Na pewno nic pożytecznego. - Wydął wargi tak, jakby jadł coś kwaśnego. - Z tego, co
ne ciepło był lodowaty chłód, okazywany na
się zaciągnąć do łóżka i angażuje się od czasu do czasu w wyprawy fotograficzne. _ Uniósł brew. - Czy
cej, jak pasożytem. Żyje z pieniędzy
lekcjonuje kobiety, które uda mu
zabawa w pisanie jest twoim sposobem na zabicie czasu?
Tym razem Dawn nie potrafiła się opanować.
_ Zabawa! - powtórzyła oburzona. - Jak śmiesz sugerować ...
Bryce przerwał jej ostro.
_ Niczego nie sugeruję, mówię wprost. Badania. - Wy
Przykro mi, ale nie mam czasu dla znudzonych, zepsutych panienek szukających wrażeń w kanionie. -
dał dziwny, pogardliwy dźwięk. Wziął kapelusz. -
gdybym nie miał nic innego do roboty. - Odsuwając nie dokończone piwo, wy-
sunął się z loży.
_ Poczekaj chwilę! - Nie zastanawiając się nad tym, co robi, Dawn złapała go za nadgarstek. Poczuła nieznany
strach, gdy Bryce spojrzał na jej palce. - Proszę, wysłuchaj mnie - dodała nieswoim, błagalnym tonem.
Bryce powoli podniósł wzrok. Spojrzenia ich się spotka
ły i Dawn przebiegł kolejny dreszcz strachu.
_ Niech to będzie przekonujące, ślicznotko - powiedział ostrzegawczym głosem.
Dawn nienawidziła określeń takich jak: złotko, ślicznot
Sekundy, w ciągu których usadawiał się z powrotem w lo
ko, kotku, ale była zbyt zdenerwowana, by protestować.
ży, wykorzystała na zebranie myśli. Zaczęła mówić w
nem:
- Może wreszcie mi powiesz, po co chcesz iść do ka
oceniano ją oczami tysiące razy, nie dalej jak przed kilko
zuchwały młody recepcjonista. I chociaż nie podobały się jej powłó
rozdrażniona. Drżała na całym ciele. Zdrętwiała. Skórę miała rozpaloną, to znów zimną, a wszę
którego nie rozumiała. Reakcją na zalewające ją wewnętrz
dowiedziałem się o Claytonie w czasie jego pobytu tutaj, jest on nikim wię
swego dziadka. Wpełnia pustkę swego życia włóczęgami dookoła świata, ko
Spojrzeniem jak laser przykuł ją do miejsca. - Do diabła! - wymamrotał. - Nie miałbym dla ciebie czasu, nawet
Zgłoś jeśli naruszono regulamin