Opowiadania o Wojtusiu.doc

(150 KB) Pobierz
O WOJTUSIU

O WOJTUSIU

Ja nie chcę być chory!

Tego dnia Wojtek od rana miał zły humor. Co się stało? Nie wiadomo. Chodził po domu i marudził. Wszystko mu przeszkadzało. Bolała go głowa, bolało gardło i było mu źle. Mamusia popatrzyła niespokojnie, dotknęła czoła Wojtusia i orzekła: Gorączka.

No tak. Tego tylko brakowało. Znowu ohydne lekarstwa, mierzenie temperatury, niewychodzenie na dwór. A właśnie teraz wymyślili z Kalinką taką świetną zabawę! Więc Wojtek zawołał:

- Ja nie chcę być chory!

- Wojtusiu, proszę cię, nie marudź jak małe dziecko. Zmierzymy temperaturę.

- Nie, nie chcę!

Mama westchnęła, temperatura została jednak zmierzona i okazało się, że jest wysoka. Mama znowu westchnęła i zadzwoniła po panią doktor. Przyszła pani Krysia, jak zawsze wesoła, i z uśmiechem poprosiła:

- Wojtusiu, powiesz mi, co cię boli?

- Nie!

- Wojtusiu, otwórz buzię i pokaż gardło.

- Nie!

- Wojtusiu, rozbierz się, zbadam cię.

- Nie!

I taka była rozmowa z Wojtkiem. Mimo to pani doktor zbadała go, zajrzała mu do gardła, powiedziała: Ojej! i przepisała lekarstwo, które trzeba było łykać trzy razy dziennie. Przyszła mama i mówi:

- Wojtuś, otwórz buzię, weźmiesz lekarstwo.

- Nie!

Lekarstwo trzeba było jednak połknąć i okazało się, że nie jest takie okropne. Ale za chwilę znowu:

- Wojtuś, zmierzymy temperaturę!

- Nie chcę!

I tak w kółko. Trwało to aż do wieczora, kiedy przyszedł tatuś i powiedział:

- Chodź, Wojtuś, poczytamy o dinozaurach.

I wtedy Wojtek zawołał radośnie:

- Tak! Już idę!

A tatuś na to:

- Hm... Wydaje mi się, że nasz Wojtek niedługo będzie zdrów.

Jak Wojtek bardzo czegoś chciał

Wojtek najbardziej w świecie chciał mieć Herosa. To taka figurka do zabawy. Kalinka miała Herosa białego, Michaś czerwonego. Był jeszcze zielony. A jedna dziewczynka wychodziła na podwórko raz z czerwonym, raz z zielonym, raz z białym. Wojtek zaczął od mamy:

- Mamusiu, kup mi Herosa! Proszę cię!

- Wojtku, pobawisz się dwa dni, a potem będzie leżał w kącie. Nie.

- Mamusiu, ale Kalinka ma i Michaś ma!

- A ty nie. I proszę, ani słowa. Mam pilniejsze wydatki.

Nie to nie. Wojtek spróbował u taty:

- Tatusiu, kup mi Herosa... Ja bardzo, bardzo chciałbym go mieć.

- Dlaczego?

- Bo wszystkie dzieci mają! Kalinka ma, Michaś ma!

- Wojtku, ale ty jesteś jeden jedyny. Musisz mieć to, co wszyscy?

- Tatusiu, ja bym tak bardzo chciał...

- Przykro mi, ale nie. To bardzo droga zabawka.

Co za rodzice! Wszystkie dzieciaki mają jakiegoś Herosa, tamta dziewczynka ma aż trzech, a Wojtek ani jednego. I kiedy tak siedział smutny i rozżalony, podszedł tato ze sporym pudłem:

- Spójrz, to jest moje misiowe wojsko. Misie dostałem, a mundury, miecze i resztę zrobiłem sam. Pobawimy się?

I bawili się cały wieczór. Następnego dnia wpadli ze swoimi Herosami Kalinka i Michaś. Oczy im zabłysły na widok misiowego wojska.

- Wojtek, my też możemy się pobawić? Ten jest mój!

- A mój ten, to będzie generał.

- A ja wybieram tego bez ucha, zobaczycie, to największy bohater. A to jego drużyna.

Misie dokonywały cudów. Uratowały rozbitków, spuszczały się na spadochronach. Ten bez ucha ocalił świat przed atakiem Marsjan. Kalinka z Michasiem aż zapomnieli zabrać swoich Herosów i musieli po nich wracać.

Po obiedzie Wojtek wziął kilka misiów na podwórko. Kiedy się nimi bawił, podeszła do niego dziewczynka, ta sama, która miała trzech Herosów. Postała chwilę i mówi:

- Jakie słodkie miśki! Gdzie je kupiłeś?

- Tata mi zrobił.

- Ale masz fajnie! Mnie kupują tylko takie nudne Herosy. Dasz potrzymać tego bez ucha?

Rusza się!

Pewnego dnia Wojtek poczuł coś dziwnego. Nie bolało, tylko jeden z ząbków na dole dziwnie się zachowywał. "Może to przejdzie", pomyślał Wojtek i zapomniał. Ale nie przeszło i w dodatku ząbek chwiał się coraz bardziej. Wojtek postanowił, że tę straszną rzecz utrzyma w tajemnicy, a wtedy pewnie sama przejdzie. Jednak nie przeszła.

Któregoś dnia mama spojrzała na Wojtka i przypatrzyła mu się:

- Wojtku, zaczekaj chwilkę, otwórz buzię. Czy ci się czasem ząb nie rusza?

Lecz przerażony Wojtek zasłonił usta i uciekł z okrzykiem:

- Nie! Nie pokażę!

Mama podeszła do swojego synka, przytuliła go i powiedziała, żeby się nie martwił, bo to jest normalne. Najpierw rosną dzieciom malutkie ząbki, które się nazywają mleczne. One wypadają, ale nie wszystkie naraz, kiedy dzieci mają pięć, sześć lat. Na to miejsce wyrastają nowe, duże i mocne stałe zęby. Jednak Wojtkowi się to wcale nie spodobało. Lubił swoje ząbki i nie chciał nowych. Bardzo go cała sprawa z zębami zdenerwowała. Nikomu nie pokazywał teraz buzi. I nie wiadomo, jak by się to wszystko skończyło, gdyby nie telefon. Zadzwonił, odebrała mama i po chwili mówi:

- Wojtku, dzwoniła mama Kalinki, wrócili już od babci. Przywieźli pyszne jabłka z sadu, a Kalinka nie może się doczekać, kiedy przyjdziesz. Chce ci coś ważnego powiedzieć.

- Dobrze, to idę! - zawołał Wojtek, zasłaniając buzię, bo ząbek wyczyniał różne psoty i teraz sobie po prostu leżał. Straszne.

A tu spotkała go niespodzianka! Kalinka już na progu rozdziawiła buzię i z dumą pokazała Wojtkowi:

- Zobacz, nie mam zęba! Naprawdę!

A Michaś pokazał mu ten ząbek, przechowywany w pudełku po kremie. Wojtek nie wiedział, co odpowiedzieć. Jak można się cieszyć z czegoś takiego?! Wszedł szybko do pokoju, przywitał się z mamą Kalinki i został poczęstowany owocami. Szybko wziął jabłko, ugryzł, chrupnęło i... Wojtek zawołał radośnie: "Mój ząb, mój ząb!". Biegał po pokoju i pokazywał wbity w jabłko mały ząbek. Okazało się nawet, że na jego miejscu rośnie już nowy! Jaki śliczny! I kiedy porównywali z Kalinką swoje wypadnięte ząbki, Wojtek usłyszał, jak mały Michaś pyta mamę:

- Mamuś, a kiedy mi wypadnie ząb?

 

Jak Wojtek szukał przyjaciela

Pewien chłopczyk, Wojtuś, nie miał kolegów. Po prostu nie wiedział, jak ich znaleźć. Co tu robić? Myślał, myślał, aż wymyślił. Podejdzie do chłopca i z całej siły go uderzy.

Chłopiec zobaczy, jaki on jest silny i się zaprzyjaźni. Jak pomyślał, tak zrobił. Ale chłopiec się rozryczał, a potem Wojtek za karę dwa dni nie chodził na podwórko.

Wymyślił następny sposób. Podejdzie do chłopca i zabierze mu zabawkę. Chłopiec pomyśli, że on też chce się bawić i zostaną przyjaciółmi. Ale tamten chłopiec powiedział: "Nie przeszkadzaj" i chciał odebrać swoją koparkę. Ponieważ Wojtek nie chciał oddać, zaczęli się sypać piaskiem, a potem Wojtek nie oglądał telewizji przez dwa dni.

Wojtek wymyślił trzeci sposób. Weźmie swoją najładniejszą zabawkę, nowy samochód terenowy, jak prawdziwy, tylko mniejszy, i będzie się bawił. Tamten chłopiec też będzie chciał się pobawić i zostaną przyjaciółmi! No i szło już całkiem dobrze, chłopiec szalał z dżipem po całej piaskownicy, ale Wojtek nagle się rozmyślił i zabrał swoją zabawkę. Tamten się obraził i zdzielił Wojtusia koparką, Wojtuś oddał i tym razem nie jadł słodyczy przez dwa dni.

I znowu Wojtek nie miał przyjaciela. Nie to nie. Poszedł zjeżdżać na zjeżdżalni. Zjeżdża, aż tu coś mu wylądowało na głowie. Usłyszał głośny śmiech. To jakaś dziewczynka pędzi za nim i chce go prześcignąć. O nie! Wojtek pierwszy dopadł drabinki, pierwszy się wspiął, pierwszy zjeżdża, ale ona nie czeka, tylko za nim. I znów ją ma na głowie

Wojtek, niewiele myśląc, za nią, i teraz on jej na głowę. A ta się śmieje, mało nie pęknie i woła:
- Ale super! Jak się nazywasz? Bo ja Kalinka!
- A ja Wojtek! Kto pierwszy w piaskownicy?
- Ja!
- Nie, właśnie że ja!

W piaskownicy budowali razem zamek, ale Kalinka potem zaczęła robić dołek i trochę się pokłócili, co większe: dołek czy zamek. Na szczęście tak się pchali, że zamek się zrobił całkiem malutki, a dołek zniknął, więc zaczęli się śmiać. No i jeszcze trochę sobie pobiegali naokoło wszystkich dzieci, wrzeszcząc wniebogłosy, i trzeba było iść do domu. Szkoda.

Odtąd Wojtek zawsze bawi się z Kalinką. I do tego przestał szukać przyjaciela. Jak myślisz, dlaczego?

 

Jak Wojtek poszedł po zakupy

Mama się rozchorowała i poprosiła Wojtka, żeby poszedł do sklepu. Chodził tam wiele razy z mamą, czasem z tatą, ale teraz miał pójść pierwszy raz sam. Niby nic trudnego. Dostał pieniądze i miał kupić chleb w piekarni i dwie cytryny w warzywniaku.

Najpierw poszedł do warzywniaka. Bez mamy jakoś strasznie. Jak odezwać się do tej pani, która tak głośno mówi i co chwila się śmieje? A jak wyśmieje Wojtka?

Stanął cichutko przy ladzie. Stoi i stoi, wreszcie pani sprzedawczyni zauważyła go i pyta:

- Synku, a tobie co podać?

Wojtuś się zdenerwował, wszystko mu się pomyliło i poprosił o chleb.

- Dziecko, ależ to nie tutaj. Idź do piekarni.

Wojtek pobiegł do piekarni. Tam pani sprzedawczyni spojrzała na niego zza okularów i od razu chciała wiedzieć, co kawalerowi podać, więc szybko poprosił o... dwie cytryny!
Pani bardzo uprzejmie wyjaśniła Wojtusiowi, że cytryny są w warzywniaku obok, ale Wojtek nie dosłuchał do końca, tylko płacząc, pobiegł do domu.

Na szczęście mamusia nie pozwoliła nikomu się śmiać, a potem tatuś poszedł na zakupy z Wojtkiem. I kiedy tato stał z boku, Wojtek odważnie poprosił o chleb w piekarni i o dwie cytryny w warzywniaku. Nie pomylił się nic a nic - i w dodatku pani w warzywniaku dała mu kolorowego lizaka! A potem razem z tatą obeszli wszystkie sklepy w okolicy i tatuś opowiadał, co się gdzie kupuje.

Na przykład w drogerii: mydło, szampon, pastę do zębów. W kiosku: gazety, pocztówki, zabawki i różne różności. W aptece: lekarstwa, witaminy, syropy. A w ogromnym sklepie samoobsługowym, gdzie się chodzi z wózkami: chyba wszystko. Najprzyjemniej było w sklepie zoologicznym: akwaria z ławicami rybek, klatki z chomikami, świnkami morskimi, żółwie, ptaki i nawet jeden wąż, który się nazywa pyton. Miły pan z wielkimi wąsami długo opowiadał o tym wężu.

Co je, jakie ma zwyczaje. I nawet wyjął go z terrarium i dał Wojtusiowi pogłaskać. Węże mają bardzo delikatną skórkę! Wojtek już postanowił: jak dorośnie, będzie miał wielkie wąsy i będzie pracował w sklepie zoologicznym!

Urodziny

Wojtek ma dziś urodziny i niecierpliwie czeka na swoich gości: Stasia, który już chodzi do szkoły, Ignasia, Kalinkę i jej brata Michasia. Będzie też Piotruś, którego zaprosiła mama, bo Wojtek nie chciał. Każda zabawa z Piotrkiem kończyła się awanturą.

Pierwsi przyszli Kalinka z Michałem. Przynieśli samochodzik, ale nie taki zwyczajny. Po prostu wspaniały! Trąbił, piszczał, włączał bardzo głośny alarm. Od razu zaczęli nim jeździć. I kilkoma innymi też.

Staś wręczył Wojtusiowi książeczkę o kosmosie. Świetna! Jakie pojazdy! Staś wziął się do budowania z klocków.

Ignaś dał Wojtkowi wymarzoną grę komputerową, ale dziś są goście i nie można grać. Ignaś dołączył do Stasia i razem budowali wieżę.

No i wreszcie przyszedł Piotruś. Przyniósł plastikowego dinozaura, bardzo dużego. Dinozaur miał mnóstwo zębów i wyglądał groźnie.

Wojtek zgasił świeczki na torcie i wysłuchał, jak mu śpiewają "Sto lat!". Co prawda tort jadł tylko Ignaś, ale przecież tak naprawdę liczy się zdmuchnięcie świeczek!

Wreszcie zaczęli się bawić. Najpierw było całkiem miło, ale potem Piotruś zaczął rozrabiać. Przewrócił wieżę, którą zbudowali Ignaś ze Stasiem. Klockami zaczął celować w samochodziki, którymi bawili się Wojtuś z Kalinką i Michałem. Nie wiadomo, jak by się to wszystko skończyło, gdyby nie... dinozaur!

Staś wziął go do ręki i zapytał strasznym głosem:

- Gdzie jest ten chłopiec, który nie umie się bawić? Jestem bardzo głodny! Łaaaa!

Było to na niby, ale przerażony Piotruś schował się pod stół i zawołał:

- Ja już będę grzeczny! Ratunku!

Na to dinozaur, czyli Stasio:

- Czy już nigdy nie będziesz rzucał klockami? Bo ja jestem bardzo głodny i chętnie bym coś przekąsił...

- Nigdy! I nigdy nie będę przeszkadzał!

- No cóż, szkoda. Zjem sobie kawałek tortu. Łaaa!

Chwilę później zajrzała do pokoju mamusia Wojtka, ale nie zauważyła niczego niepokojącego. Na zbudowanym z klocków torze z przeszkodami trwał wyścig samochodzików.

Piotruś nie chciał wracać, kiedy przyszła jego mama. A mamusia Wojtka powiedziała:

- Wy chyba przesadzacie z tym, że on się nie umie bawić z dziećmi. Był bardzo grzeczny!

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin