16_3_skarby.pdf

(3444 KB) Pobierz
162739777 UNPDF
Archeologia • Bibliofilia • Etnografia • Historia • Tradycja • Zabytki ISSN 1898-6579
Projekt „Śladami Sacrum na Podkarpaciu” dofinansowany ze środków Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podkarpackiego
162739777.007.png 162739777.008.png
Na tropach historii
Niebieska lampa ojca jezuity
tekst i fot. Dorota Zańko
Pierwsze nabożeństwa majowe zaczęto odprawiać w Pol‑
sce w połowie XIX wieku w Płocku, Toruniu, Nowym Sączu
i Krakowie, a od 1852 r. uroczyście w kościele Świętego Krzy‑
ża w Warszawie. Po 30 latach stało się ono
znane na ziemiach polskich pod trzema
zaborami.
Centralną częścią nabożeństwa ma‑
jowego jest, powstała w XII wieku praw‑
dopodobnie we Francji, a zatwierdzona
oficjalnie przez papieża Sykstusa V, Lita‑
nia Loretańska, jeden z hymnów na cześć
Maryi. Nazwę „loretańska” otrzymała od
miejscowości Loretto we Włoszech, gdzie
była szczególnie propagowana i odmawia‑
na. W litanii wymieniane są kolejne tytuły
Maryi: jest ich w sumie 49, a w Polsce 50.
W październiku 1923 r. dołączono wezwa‑
nie „Królowo Polskiej Korony”, przekształ‑
cone po II wojnie światowej na „Królowo
Polski”.
Trudno sobie wyobrazić nabożeństwo majowe bez pieśni
maryjnych. Ta najpopularniejsza, najczęściej śpiewana i chy‑
ba najbardziej kojarzącą się właśnie z miesiącem maryjnym to
Chwalcie łąki umajone. Niewiele osób wie,
że została ona napisana na Podkarpaciu,
w klasztorze w Starej Wsi koło Brzozowa. Jej
autorem jest ojciec Karol Antoniewicz Ser‑
ca Jezusowego – jezuita, poeta, twórca naj‑
piękniejszych polskich pieśni maryjnych.
– Chwalcie łąki umajone powstały w okre‑
sie, kiedy ojciec Antoniewicz przebywał
w tutejszym Kolegium Jezuitów, czyli w la‑
tach 1839–1842 – mówi Adrian Helik, bi‑
bliotekarz i kustosz muzeum.
Pamiątką pobytu ojca Antoniewicza w kla‑
sztorze jest niebieska lampka oliwna, przy
której czytał i pisał, przechowywana obec‑
nie w jednej z gablot Muzeum Towarzystwa
Jezusowego Prowincji Polski Południowej
w Starej Wsi koło Brzozowa.
Największe wesele I-szej Rzeczypospolitej
tekst Jacek Stachiewicz
Roku Pańskiego 1681 od‑
było się w Łańcucie jedno
z najwspanialszych i naj‑
większych przyjęć wesel‑
nych dawnej Polski. Na ślub
i wesele Krystyny Lubo‑
mirskiej ze Szczęsnym Ka‑
zimierzem Potockim, któ‑
ry połączył dwie wielkie
fortuny ówczesnej Polski,
przybyło z całego kraju,
a także z zagranicy 1500
osób. Wśród gości stawili
się w komplecie przedsta‑
wiciele wszystkich najza‑
możniejszych polskich ro‑
dów. Dla ich ugoszczenia
ubito 60 wołów, 300 cieląt,
500 baranów i jagniąt, 150
wieprzy, 3000 kapłonów
(wykastrowane i specjalnie
utuczone młode koguty),
11 tysięcy kurcząt, 500 gę‑
si i 500 kaczek, 10 korców
raków, mnóstwo ryb i 270
beczek węgierskiego wina.
Kronikarze nie zapisali, ile
wypito piwa i gorzałki.
Winnice Baligrodu
tekst Jacek Stachiewicz
Dzisiejszy Baligród, mimo że to wiek już XXI, nijak się ma
do czasów swej świetności, które przypadły na stulecia XVI
i XVII. Baligród pierwotnie nazywany był Balówgrodem, jako
że był on we władaniu rodu Balów herbu Gozdawa. Mikołaj
Bal wzniósł tam na początku XVI wieku drewniany zamek,
a gdy w Hoczwi unicestwiona została przez pożar ich rodo‑
wa siedziba, Piotr Bal wybudował już w Baligrodzie niewiel‑
ki, acz mocno obronny murowany zamek, którego właściciel
i podlegli mu zbrojni, mieli powstrzymywać bandy łupieżców
z Węgier. Od momentu, gdy Baligród stał się rodową siedzibą
Balów, nastąpił jego błyskawiczny rozwój, a miasteczko zaczę‑
ło słynąć z hucznych zjazdów szlachty na zamku i z... winnic.
Wielce obiecujący rozwój miasteczka został przerwany
w 1704 roku najazdem szwedzkim. Swoim zwyczajem zim‑
nokrwiści najeźdźcy z Północy najpierw splądrowali Bali‑
gród, a potem spalili. Miasteczko już nigdy nie podniosło się
z tych zniszczeń.
Kolejny to dowód na to, że upadek Rzeczypospolitej za‑
czął się od zrujnowania i zniszczenia kraju, nade wszystko
jego gospodarki, przez Szwedów. Splądrowany, zniszczony
i podpalony został oczywiście także baligrodzki zamek, któ‑
rego właściciele przezornie uciekli na Węgry. Gdy wrócili
i ocenili skalę zniszczeń, doszli do wniosku, że nie ma cze‑
go odbudowywać. Po latach w miejscu zamku postawiono
dwór, doszczętnie zniszczony podczas II wojny światowej.
Czy któryś ze współczesnych mieszkańców Baligrodu
powróci do tradycji sprzed czterech wieków i zacznie tam
uprawiać winorośl? Skoro przodkowie z tego słynęli...
162739777.009.png 162739777.010.png
Od redakcji
W numerze m.in.:
Drodzy Czytelnicy
Na tropach historii
Niebieska lampa ojca jezuity
Dorota Zańko
To kolejne „Skarby” powstałe dzięki dotacji
Urzędu Marszałkowskiego Województwa Pod-
karpackiego do projektu „Śladami Sacrum na
Podkarpaciu”. Zgodnie więc z tematem zapra-
szamy, tak jak w poprzednim numerze, na spacer
po unikalnych cerkwiach, kościołach, dawnych
klasztorach i na muzealne ekspozycje prezentu-
jące sakralne zabytki.
Zaczynamy od tekstu Jacka Stachiewicza, który jest jego osobistą impre-
sją o odbiorze sztuki cerkiewnej i jej relacji ze światem zewnętrznym. Niepo-
strzeżenie materiał ten staje się początkiem dyskusji na temat istnienia lub
nie ikon… ukraińskich. Autor wyraża wątpliwości, czy terminem tym moż-
na określać obiekty powstałe w rejonie Karpat w czasach średniowiecza czy
w okresie nowożytnym, skoro o ukraińskiej świadomości narodowej można
mówić dopiero od II połowy XIX wieku. Odpowiada mu wywołany Jaro-
sław Giemza, znany specjalista od sztuki cerkiewnej. Ten dwugłos: amato-
ra i historyka sztuki nie znajduje satysfakcjonującej dla obydwu stron de-
finicji, ale czytelnika wprowadza w ciekawy i trudny temat genezy sztuki,
a szczególnie pisania ikon na obszarze Karpat.
Kolejny etap wędrówki, to opowieść o jednym z najcenniejszych zabyt-
ków regionu – cerkwi na górze Dębnik koło Ulucza. Wznosząca się tam
świątynia jest jedynym, zachowanym do dzisiaj, elementem dawnego
obronnego założenia klasztornego Bazylianów. Stąd już niedaleko do Prze-
myśla, a w nim niecodzienne odkrycie w gmachu Starostwa Powiatowego,
który zajmuje budynek dawnego klasztoru Dominikanów. Praktycznie co
kilka lat odsłaniane są tam unikatowe, barokowe polichromie. W tekście
Zdzisława Szeligi, zilustrowanym przez zdjęcia Waldemara Sosnowskie-
go, pokazujemy stare i nowe odkrycia konserwatorskie.
Kontynuujemy „Fotowyprawy” Jerzego Wygody po podkarpackich kir-
kutach. Zdjęcia oddają ich tragiczny stan zachowania, który nie zawsze
można tłumaczyć religijnymi nakazami judaizmu. A na koniec opowieść
Izabeli Fac o drewnianym kościele w Osieku Jasielskim, który – jak mało
kto wie – należy do najstarszych gotyckich świątyń w Polsce.
Krzysztof Zieliński
Największe wesele
I-szej Rzeczypospolitej
Jacek Stachiewicz
Winnice Baligrodu
Jacek Stachiewicz
4
List do...
Mandylion
Jacek Stachiewicz
1
Replika
Jackowi Stachiewiczowi
Jarosław Giemza
14
Szlak architektury drewnianej
Na wzgórzu Dębnik...
Krzysztof Zieliński
16
Konserwatorskie odkrycia
Dominikańskie anioły
Zdzisław Szeliga, fot. Waldemar Sosnowski
19
Nekropolie
Zapomniany, zarośnięty
Krzysztof Zieliński, fot. Jerzy Wygoda
0
Nekropolie
Najstarszy na Podkarpaciu
fot. Jerzy Wygoda
Zabytek w krajobrazie
Modrzewiowa świątynia
Izabela Fac
4
Polecane lektury
Ikony i cerkwie. Tajemnice
łemkowskich świątyń
dwumiesięcznik bezpłatny
nr 3(16) (05–06 2009, Rzeszów)
ISSN 1898-6579
Tołhaje czyli zbóje w Bieszczadach
Wydawca: Stowarzyszenie na Rzecz Rozwoju i Promocji Podkarpacia „Pro Carpathia”
Redakcja: 35‑074 Rzeszów, ul. Gałęzowskiego 6/319
tel./fax: 017 852 85 26
e‑mail: krzysiek@procarpathia.pl
www.skarbypodkarpackie.pl; www.procarpathia.pl
Redaktor naczelny: Krzysztof Zieliński
Współpracują: I. Fac, J. Stachiewicz, W. Sosnowski,
Z. Szeliga, J. Wygoda, D. Zańko
Opracowanie graficzne, łamanie:
KORAW Dorota Kocząb
Druk: RESPRINT Rzeszów, 21.09.2009
Redakcja nie zwraca materiałów nie zamówionych
i zastrzega sobie prawo redagowania nadesłanych
tekstów. Kopiowanie i rozpowszechnianie publikowanych
materiałów wymaga zgody Wydawcy.
Dzikie Bieszczady. Przewodnik
Lubla. Informator
historyczno-turystyczny
Projekt „Śladami Sacrum na Podkarpaciu”
dofinansowany ze środków Urzędu Marszałkowskiego
Województwa Podkarpackiego
Wszelkie prawa zastrzeżone
© Copyright by Stowarzyszenie „Pro Carpathia”
Na okładce: figura św. Jana Nepomucena
z kapliczki w MBL w Sanoku
fot. Waldemar Sosnowski
162739777.001.png 162739777.002.png 162739777.003.png 162739777.004.png
Mandylion
List do...
tekst Jacek Stachiewicz
Ociągałem się z tym
wyjazdem leniwie, bo
choć trasa jego niedługa,
to jednak była to dla
mnie podróż w czasie.
A do takiej trzeba się
przygotować, nade
wszystko mentalnie.
Wziąłem ze sobą
wszystkie te lektury
obowiązkowe, w które
mnie zapobiegliwie
wyposażyłeś, a które
wcześniej oczywiście
przestudiowałem,
także lektury
nadobowiązkowe,
jakimi zazwyczaj
się przy takich
okazjach obciążam.
czałem, iż tak ogromne skarby są
tuż obok nas. Mamy je pod bokiem,
na wyciągnięcie ręki. Skarby, których nie
ma nikt inny na świecie i mieć nie będzie.
Są monotematyczne, bo tyczą relacji mię‑
dzy Bogiem a człowiekiem, tej odwiecznej
tęsknoty i wiary istoty ludzkiej, że nie jest
w swym ziemskim losie osamotniona, że za‑
wsze i wszędzie jest Ktoś, kto słucha próśb,
spełnia je, opiekuje się, pociesza, napełnia
człowieka poczuciem bezpieczeństwa, na‑
daje sens codziennej krzątaninie, mimo, że
życie musi się kiedyś skończyć. Ikony są wy‑
obrażonym przez człowieka wizerunkiem
Boga, zebrane w ikonostasie są opowieścią
o wierze, o religii, o świętych, także o tych,
których poddawano niewyobrażalnym mę‑
kom, by zaprzeczyli swej wierze, a oni
w niej trwali.
To, że mamy dziś na Podkarpaciu jedyne
w swoim rodzaju skarby w postaci ogrom‑
nych zbiorów ikony karpackiej, zawdzię‑
czać możemy mądrości króla Kazimierza
Wielkiego, którego mistrz Paweł Jasienica
uznał na największego i najmądrzejszego
władcę, jakiego miała Polska. Gdy bowiem
król Kazimierz przyłączył do Korony w roku
1340 Ruś Czerwoną (panoszyli się wówczas
na niej Litwini, a ruscy bojarzy spiskowali
w aliansie z Tatarami), która obejmowa‑
ła ziemie: lwowską, przemyską, sanocką
i halicką, nie posłużył się ni ogniem, ni mie‑
czem, by zamieszkujących je wyznawców
prawosławia nawracać na rzymski katoli‑
cyzm, a wręcz przeciwnie.
Na dużych swych obszarach górskie te‑
reny Rusi Czerwonej były ziemiami bezlud‑
nymi, a mądry król wiedział, że aby państwo
jego bezpieczne było od strony wschodniej
i południowo‑wschodniej, musi być za‑
mieszkane przez ludność mu przychylną.
Zaczął więc te puste obszary górskie zasie‑
dlać ludnością wyznania prawosławnego,
wywodzącą się z terenów obecnej Rumu‑
nii, Wołoszczyzny oraz Mołdawii. I aby tę
ludność sobie zjednać, ustanowił przywilej
lokacyjny na prawie wołoskim, który gwa‑
rantował osadnikom pozostawanie w do‑
tychczasowej wierze, poprzez sprawowanie
obrządków religijnych w cerkwi. A Bogiem
w cerkwi była i jest ikona. Ona Go przed-
stawia, za jej pośrednictwem nawiązuje się
kontakt z Bogiem i rozmawia z nim.
Tych ostatnich kilka zdań zapożyczyłem
od mistrza Jasienicy, który w Polsce Piastów
pisze z zachwytem (i słusznie) o mądrości
Kazimierza Wielkiego i przezorności także,
wszak gdyby władca postawił na siłowe wy‑
plenianie prawosławia na rzecz rzymskiego
katolicyzmu, zapewne stanęłaby w ogniu
cała Ruś Czerwona, której zachodnia grani‑
ca była oddalona od stołecznego Krakowa
ledwie o jakieś 130 kilometrów. W akapi‑
cie powyższym ściągnąłem też kilka myśli
(a i zdań również) od pana Andrzeja Szczep‑
kowskiego, autora znakomitego informa‑
cyjnie tekstu o ikonie karpackiej, zawartego
lat temu pięć w przewodniku po wystawie
tychże w sanockim skansenie. Wypada więc
jego myśl rozwinąć, a pisze on tak: Pojawie-
nie się ikon na terenie Karpat można (...) wią-
zać z osadnictwem wołoskim. Argumentem
przemawiającym za takim spojrzeniem na
pochodzenie ikon w Polsce jest fakt, że tereny
skolonizowane przez Wołochów pokrywają
się ściśle z zasięgiem występowania ikon,
które po północnej stronie Karpat pojawiają
się dopiero w I połowie XV wieku, w okresie
szczególnego nasilenia ruchu osiedleńczego.
Należy pamiętać, że Wołoszczyzna i Mołda-
wia były głównymi spadkobiercami sztuki
bizantyjskiej po upadku Konstantynopola
w 1453 roku, a teren Rumunii jedynym, na
którym mogła się swobodnie rozwijać. Tu
bowiem uchodzący z krajów zajętych przez
Turków artyści greccy, bułgarscy, serbscy
znajdowali schronienie i zatrudnienie.
Po przeczytaniu tych kilku zdań autor‑
stwa pana Szczepkowskiego, możemy spe‑
kulować, że być może wraz z Wołocha‑
mi wybrali się na emigrację do zimnego
kraju północnej strony Karpat jacyś biegli
w sztuce pisania ikon Grecy, Bułgarzy, a może
i Serbowie nawet, i że któraś z zachowanych
u nas karpackich ikon z XV wieku, a i póź‑
niejsza, może być autorstwa któregoś z nich.
Ale tego nie dowiemy się nigdy, bo dzieł
swoich nie sygnowali. Wołosi więc przy‑
nieśli ze sobą na teren dzisiejszego Podkar‑
pacia atrybuty swej wiary i zapewne także
artystów biegłych w sztuce, zanim owi arty‑
4
P rzyznam szczerze, że nie przypusz‑
162739777.005.png
List do...
5
ści zaczęli się rodzić już na nowym miejscu.
A artyści, którzy przybyli, pisali ikony we‑
dle ściśle określonych kanonów obowią‑
zujących w Kościele wschodnim. Stąd wi‑
zerunek Chrystusa jest w nich inny niż na
obrazach z kościołów rzymsko‑katolickich.
Z czasem jednak pisarze ikon zaczęli ulegać
wpływom sztuki i manierom miejsca poby‑
tu i z upływem czasu ikony traciły, aż zatra‑
ciły wschodni stygmat swego pochodzenia.
Andrzej Szczepkowski pisze: ...ikona (...)
obok wartości artystycznych posiada głębokie
wartości duchowe. W przeszłości była przed-
miotem kultu przeznaczonym do kontem-
placji religijnej, stanowiła element liturgii
Kościoła wschodniego i, zgodnie z jego nauką,
pośredniczyła między Bogiem a ludźmi.
Spróbowałem sobie to pośrednictwo
wyobrazić, jak ono wyglądało i czym było
dla człowieka z gór, z tych naszych północ‑
nych Karpat. Czy ten Bóg zapisany w iko‑
nie był dla pasterza ze skąpanych w deszczu
i spowitych chmurami gór groźnym Jahwe,
trwożył, czy dawał oddech? Zaszczepiał
optymizm, odbudowywał wiarę i uzbrajał
w moc zmagania się z jesienną szarugą, sku‑
wającym wszystko na kość mrozem i letnim
skwarem bliższego niż na nizinach słońca?
Aby to pojąć trzeba było pójść w te góry, być
w nich chwilę w oderwaniu od naszej ha‑
łaśliwej cywilizacji, zapomnieć o niej. Więc
poszedłem.
Specjalnie wybrałem dni słotne i zimne,
szare, takie, które wtrącają człowieka w stan
beznadziei i trwogi, którą ta beznadzieja
wywołuje. Trwałem tam kilka dni i potem
znajomy szybko przewiózł mnie do Sanoka
przed zrekonstruowany, niestety, nie w ca‑
łości, pochodzący z XV wieku ikonostas.
Świat szary przestał istnieć. Złoto i czer‑
wień oślepiły wypełnione wcześniej szaro‑
ścią oczy. Dominowały, przysłaniały sto‑
nowaną feerię barw innych. Ten pasterz
z gór, który szedł do cerkwi w swej szarej
baranicy, ześlizgiwał po zlanych deszczem,
rozmiękłych zboczach, strumienie i rzecz‑
ki pokonywał w najpłytszych, dobrze sobie
znanych miejscach, musiał znać kod iko‑
nowych kolorów. Zapewne przekazywali
go sobie nabożnie z ojca na syna, z matki
na córkę. Gdy w tego pasterza z chłosta‑
nych wiatrem i deszczem gór uderzały złoto
i czerwień, że aż musiał mrużyć oczy, on
wiedział, że złoto jest kolorem światło‑
ści Bożej chwały, że symbolizuje świętość.
Więc zapewne klękał w pokorze wobec na‑
wały tego złota – świętości. I to złoto na‑
pierało nań z każdej ikony. Kolor czerwony,
który tylko nieco mniejszą ilością niż złoty
malował się przed jego oczami, to symbol
ludzkiej natury, krwi, życia, ale także kró‑
lewskości. Powinien, ale nie zawsze tak jest,
występować z kolorem błękitnym – kolo‑
rem nieba, a niebo, to przecież objawienie.
Zrekonstruowana przegroda
ikonostasowa, fragment
ekspozycji Muzeum
Budownictwa Ludowego
w Sanoku
Łańcut
RZESZÓW
Sanok
162739777.006.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin