nycz o miłoszu - teksty.docx

(48 KB) Pobierz

RYSZARD NYCZ

Prywatna księga różności

"TEKSTY" 1981, nr 4-5.

 

I. Epifanie - egzegezy - epiklezy

Podstawą zarówno egzystencjalnego, jak i poetyckiego doświadczenia Miłosza jest, jak wiadomo, odczucie konkretu, tego, co realnie istnieje. Przenikliwe studia Jana Błońskiego *1 dowioły, że formą jego jest epifania, owa "nagła manifestacja duchowości" (określenie J. Joyce'a) przydarzająca się podmiotowi w świecie codziennego życia. Jednak niełatwo jest zrozumieć, na czym to doświadczenie polega, czego dotyczy, co w nim wychodzi na jaw. Najogólniej można przecież powiedzieć, że wprawiając w stan podobny "obsesji" czy "osłupieniu" (WF 15, UP 207 *2) daje ono poczucie radykalnej bliskości Innego, istotnego kontaktu z tym, co "niedosiężne", obecności sacrum czy źródłowego sensu. Dotyczy zaś tego , co "osobno istnieje" (UP) i co raz doznane, faktycznie ujęte zmysłami ("rzeczywiście widziani", UP 383), na zawsze zapada w pamięć (UP 213) - Co nam towarzyszy:

Kładka z poręczą nad górskim potokiem pamiętana do najdrobniejszej wypukłości kory
(Z)


Natomiast tym, co zdaje się wychodzić na jaw, jest - jak sądzę - zagadka tożsamości "poszczególnego istnienia". Tak przynajmniej rozumiem Esse: tajemnica istnienia to tajemnica wcielenia, a tajemnica wcielenia to tajemnica indywiduacji. Epifania twarzy dana w nagłym odczuciu obecności budzi pragnienie ujęcia jej istoty i zarazem objęcia całego jej istnienia, pragnienie, którego nie zaspokaja: "Co można zrobić jeżeli wzrok nie ma siły absolutnej, tak żeby wciągał przedmioty z zachłyśnięciem się szybkości, zostawiając za sobą już tylko pustkę formy idealnej, znak, niby hieroglif, który uproszczono z rysunku zwierzęcia czy ptaka? (...) Wchłonąć tę twarz, ale równocześnie mieć ją na tle wszystkich gałęzi wiosennych, murów, fal, w płaczu, w śmiechu, w cofnięciu jej o piętnaście lat, w posunięciu naprzód o trzydzieści lat" (UP 207).

Z wyznania tego płynie ważna sugestia: doświadczenie epifanii wymyka się świadomości tak bezpośredniej, jak zmediatyzowanej. Jeśli ta apercepcja (odczucie - jak zwykle mówi Miłosz; WF 50, UP 302) czy intuicja (jak czasem powiada, WF 30) jest pewnym sposobem poznania - rodzajem intuicji aksjologicznej? - to różni się on chyba jednak zarówno od oczywistości intuicji bezpośredniej świadomości, jak i od zawsze problematycznej reprezentacji świadomości pojęciowej:

Co było indywidualne staje się odmianą ogólnego wzoru
Świadomość nawet we śnie przemienia barwy pierwsze
(UP 260)
 
Idzie świadomość gąszczem laurów, hibiskusów
Nie rozumiejąca zasady węża i drzewa.
(UP 254)


Nie jest to, jak się zdaje, ani pełna samoobecność przedmiotu, ani też jego zupełne zapośredniczenie; to raczej ślad obecności, która daje znać o sobie i natychmiast znika w nieuchronnej mediatyzacji. To ów "moment wieczny" (W 269) stykający wieczność z czasowością i "akt potencjalny" (UP 257) wiążący transcendencję z porządkiem egzystencjalnym. To wreszcie owo "jestem" - równie nieodparte co efemeryczne poczucie tożsamości, gdzie na mgnienie podmiotowość stapia się z przedmiotowością. Tak dzieje się dlatego, że refleksja zawsze się spóźnia, zawsze przychodzi potem, gdy sens dobiegający z głębi, "sens poza jakimkolwiek racjonalnym uchwytem" (WF 51) już zdążył się rozproszyć w intersubiektywnym świecie ludzkiego doświadczenia, gdy twarz już stała się maską, ślad - znakiem, słowo objawione - "przykładem pewnej wymykającej się treści" (ON 101), zaś apodyktyczna pewność posłania - zagadkową problematycznością sensu.

Świat daje znaki - "widzialne znaki" (UP 290), lecz nie podaje ich znaczenia - "nie wiem, co znaki znaczą" (UP 372). Natomiast zadaje je do interpretacji; tym pewnie przede wszystkim, których "rzeczywistość zanadto rani dopóki jest chaotyczna i nieogarniona, toteż muszą ją ciągle porządkować i tłumaczyć na język" (ZU 50). Zadaniem wszelkiej egzegezy jest, najprościej biorąc, wyjaśnienie i skomentowanie tego, co w samej wypowiedzi nie jest bezpośrednio zrozumiałe; problemem każdej z nich jest określenie miejsca, gdzie kryć się może poszukiwane znaczenie. Bowiem znak ma janusowe oblicze. Jedną stroną zwrócony jest w głąb, ku archaicznej przeszłości, "Jakby tam, wewnątrz zmysłami postrzegalnych form kryło się pełne treści wezwanie, przemawiające do każdego tak samo" (W F 15). Drugą - otwiera się na procesy dziejowych przemian, gdzie "zawiłość i kameleonowa zmienność pod pozorami uchwytnych, zdawałoby się form" (WF 170). Jeśli więc pierwsza osadza go w prapamięci mitycznej wspólnoty, to druga nieustannie przemieszcza, zgodnie z semantyczną inwencją danej wspólnoty historycznej. W ten sposób każda z nich umożliwiając odczytanie znaczenia przynosi z sobą pewną "nadwyżkę", która zagraża jego tożsamości, zaś obie razem zdają się wyznaczać sprzeczne kierunki interpretacji. Nie dzieje się tak przypadkowo. "Komentować - pisał M. Foucault - to tyle co przyjąć w samym założeniu wykraczanie elementu znaczeniowego poza element znaczący i uznać istnienie jakiejś z konieczności nie sformułowanej reszty myśli, którą mówiąc pozostawiamy w cieniu, jakiegoś 'osadu' stanowiącego istotę tej myśli odsłaniającą rąbek jej tajemnicy. Jednak komentowanie zakłada również, że to, co niewysłowione, ukryte jest w wypowiedzi i że korzystając z nadmiaru właściwemu elementowi znaczącemu, można, stawiając pytania, wydobyć treści niewypowiedziane bezpośrednio w elemencie znaczeniowym" *3.

Podwójne zobowiązania komentarza wynikające z tej fundamentalnej dwuznaczności mają swoje odpowiedniki w starych technikach objaśniających: przez glosowanie i przez marginalia. Wedle ujęcia współczesnego badacza, który traktuje je jako ogólne metody budowania i rozwijania wypowiedzi w eseistycznym nurcie literatury: "Pierwsza metoda - marginesowych glos czy naukowych uwag - zmierza ku trwałemu wyprecyzowaniu myśli i wszystko-racjonalizującej woli, która rozwija wachlarz (...) coraz pełniejszych wyjaśnień. Druga - marginalia czy sztuka dygresji - angażuje się w spontaniczne wytwarzanie refleksji oznaczających przez swe arbitralne odchylenia, że nie ma dwu takich samych myśli ani wyjaśnień ostatecznych" *4. Glosowanie prowadzi więc faktycznie do niekończących się dociekań nad ostatecznym sensem tekstu, marginalia natomiast odkrywają niewyczerpane możliwości jego rozwinięcia czy zastosowania. Jakkolwiek mogą one występować oddzielnie, tworząc własne, autonomiczne formy wyrazu, to jednak nie ulega wątpliwości, że tak w egzegezach, jak i w esejach oba sposoby postępowania podporządkowane są wspólnemu celowi i jednej zasadzie ich organizacji. Rządzony tą konstrukcyjną zasadą eseistyczny tryb dyskursu można by, z tego punktu widzenia, określić jako dwukierunkową językową działalność opartą na nieusuwalnym napięciu między ekstensywnym (i ekstrawertywnym) kierunkiem marginaliów - zmierzającym do swobodnego poszerzania zakresu rozważań o wszelkie narzucające się uwadze elementy bez względu na aktualne ich usytuowanie, a instensywnym (i introwertywnym) kierunkiem glosowania - zapewniającym równoczesne zogniskowanie tych różnorodnych elementów wokół jednego centrum, dzięki wydobyciu ich eksplikacyjnych walorów wobec penetrowanego sensu przedmiotu. "Nie przypisywałem sobie wybitnych zdolności i talentów - wyznawał Czesław Miłosz - z wyjątkiem jednego, którego i teraz nie umiałbym określić. Była to bardzo szczególna odmiana inteligencji zdolnej kojarzyć dane nie kojarzone przez innych. Czy też była to odmiana wyobraźni uwrażliwionej zwłaszcza na obyczaje i instytucje. Tak czy owak, słyszałem ciągle w sobie ostrzeżenie: to nie może trwać" (ON 69 - podkr. autora ). Spróbujmy więc scharakteryzować bliżej tę szczególną umiejętność. Zdaje się, że oparta jest ona na trzech operacjach podmiotu. l. Rekontekstualizacji - polegającej na wyswobodzeniu jednostek z ich dotychczasowych usytuowań w ramach instytucjonalnego i samo-przez-się-zrozumiałego porządku rzeczywistości obiektywnej oraz umieszczeniu ich w układzie innym, który w odróżnieniu od poprzedniego jest otwarty, niesystemowy, a także w całości nieznany. 2. Redystrybucji tych elementów zgodnie z nową zasadą ich organizacji wyznaczoną przez relację część-całość i związaną z nią reprezentatywną funkcją szczegółu wobec całości, nie określającą natomiast stosunku między tymi częściami (jakoż właściwie forma eseju jest zawsze indywidualna). 3. Metaboli semantycznej "przedstawiającej" sensy dotąd podporządkowane standardowym rygorom w odmienny wymiar znaczenia, który, jak mówi poeta, kusi "obietnicą jakiegoś nieodkrytego prawa" (ON 101). Stąd też przemieszczenie nie jest rozumiane jako arbitralne; przeciwnie, dyktowane jest wiarą w uchwycenie pewnej rzeczywistej relacji (natomiast konwencjonalno-przygodny charakter mają wprowadzone związki między poszczególnymi elementami, faktycznie tworzącymi jedynie "znaczeniową rodzinę"). Dla przenikliwego obserwatora - "Jeżeli wzrok masz przenikliwy, / Obce dla innych widzisz dziwy" (UP 156) - fazy przejściowe dostarczają danych świadczących zarówno o nieuchronnym upadku starych formacji ("to nie może trwać"), jak i o narodzinach oraz prawdopodobnym kształcie nowych, ledwo się zarysowujących: "to przebłyskiwało i nikło w niedojrzałym, w niespełnieniu, musiało stopniowo dojrzeć i nabrać formy. (...) Skoro tak, skoro stawanie się ludzkiego labiryntu skłonne jest do samorewelacji, niezupełnie jałowe jest nasze pragnienie sensu" (WF 150-151).

Tak rozumiana zasada eseju, choć - jak świadczy poeta - obecna była od początku w owej zdolności do "filtrowania porządku z chaosu" (UP 373), nie od razu ujawniła się w postaci, którą znamy z utworów późniejszych, stopniowo też opanowywała rozmaite formy wyrazu, z czasem coraz wyraźniej stając się naczelną zasadą organizacji całej twórczości, by w końcu - retrospektywnie - zjednoczyć ją we wspólnym pojetycznym zadaniu: w "samospełniającej" się idei księgi. Wczesną a interesującą fazę tego procesu stanowią obydwa traktaty. Metodą Traktatu moralnego jest redukcja:

Potrzebna tobie dyscyplina Eliminacji.
Po teorie nie sięgaj grzecznie i pokornie.
Zmieni się zespół zdań najrzadszy
Gdy zmienisz punkt z którego patrzysz:
Tak na dzisiejsze spojrzyj baśnie
Trochę z ukosa. Choć poważnie.
(UP 143)


Historyczność jest tu domeną alienacji, wartości zmistyfikowanych, sprzyjających "schizofrenicznemu" rozszczepieniu osobowości, jak też manipulacji słowami o rozmytych znaczeniach ("Ogniste ogłaszają wici / Sztandarem słów bez definicji", UP 144-145). Trzeba więc zdemaskować tę rzeczywistość jako nieautentyczną, odrzucić "kokon stylu", odsłonić to, co prawdziwe i trwałe, przywrócić jednostce poczucie tożsamości, organiczną jedność myślenia i działania. Dziełu temu nie może jednak patronować poetycki i baśniowy Herodot ("Jeżeli wiesz, co było potem / To dziwnie ci nad Herodotem", UP 144); to raczej krytyczny Tukidydes może stanowić przykład, jak od zjawisk przejść do istoty, z opowieści wnioskować o faktach, jak odnaleźć "ślad stopy ludzkiej na legendzie" (UP 144). Postulowany sposób postępowania służyć ma w całości owemu redukcyjnemu, oczyszczającemu zadaniu:

Podobnie w nasze dni zamglone
Stylem zasnute jak kokonem,
Sięgaj i przędzę bierz za przędzą,
Aż kruche nitki się rozkręcą
I na dnie z wolna się ukaże
Poczwarka nietykalna zdarzeń.
I przędzę zwiń. I z pełną wiedzą,
Że tylko przez nią oczy śledzą
Tę gwiazdę przeobrażeń wrzącą -
Czyń, póki dni ci się nie skończą
(UP 144)


Metodzie zdzierania masek i odsłaniania istoty odpowiada lansowany wzorzec osobowy - nieugiętej postawy moralnej bohaterów Conradowskich - świadczący o wartości i trwałości ludzkiej substancji. W Traktacie poetyckim natomiast czytamy:

(...) Tak, połączyć w jedno
Kosmatość bobra i zapach sitowia
I zmarszczki dłoni leżącej na dzbanie
Z którego ścieka wino. Czemuż wołać,
Że historyczność niszczy nam substancję,
Jeżeli ona właśnie jest nam dana,
Muza siwego ojca, Herodota,
Jako broń i instrument?
(UP 197)


Jakkolwiek w dalszym ciągu, jak zwykle zresztą u Miłosza, chodzi o sprawy podstawowe ("traktatowe"), to jednak i punkt widzenia, i zadanie, i metoda są wyraźnie odmienne. "Co zdążysz zrobić, to zostanie" (UP 146) twierdził w Traktacie moralnym; "tylko historyczni / Nie dostaniemy wieńców długiej chwały" (UP 203) - przyjmuje teraz, w Traktacie poetyckim . Nie idzie już bowiem o dotarcie do istoty oczyszczonej z dziejowych deformacji - czysta substancja przecie nie istnieje, wymyka się formie, jest niedosięgalna: "Niemy, bez formy, przed barwą motyla, / Lęk w sobie czuje, on, niedosięgalny" (UP 196). Przeciwnie, to właśnie uwikłanie w historię, pamięć, "subiektywny brud" (UP 195), świadcząc o istnieniu jednostki i jej związkach z rzeczywistością, wyznacza nowe zadanie: "połączyć w jedno", odtworzyć - pod egidą historyka-artysty Herodota - złożoną teksturę doświadczonej historyczności. Redukcyjna metoda Traktatu moralnego wskazywała na dominację "glosowania" w organizacji dyskursu; wprowadzone zespoły konkretnych obrazów funkcjonowały tam jako exempla podporządkowane głównej linii argumentacji zmierzającej bezwzględnie do wyraźnej, prostej konkluzji, o charakterze ogólnego twierdzenia światopoglądowego, sentencji moralnej, pouczenia czy nawet nakazu (por. owe znamienne incipity strof: "Wiem", "Strzeż się", "Nie sądź", "Unikaj", "Żegnaj"). Toteż pytania miały tu charakter retoryczny, a formy dialogowe służyły z reguły lepszemu wyjaśnieniu i wyprecyzowaniu własnego stanowiska. W Traktacie poetyckim zaś stawiane pytania obywają się bez łatwej nadziei na ich rozstrzygnięcie, mają raczej samoistną wartość postawienia problemu, natomiast wzmożona dialogiczność wypowiedzi, służąc dopuszczeniu do głosu możliwie wielu punktów widzenia i racji, umożliwia równocześnie podmiotowi sformułowanie własnego, osobistego poglądu. Stąd też w sposobie organizacji przewagę zdobywa, oparta na amplifikacji, tendencja "marginalna", polegająca, jak pisał Błoński, na "umiejętności szeregowania i zestawiania obrazów (jukstapozycja). Rozpatrywane pojedynczo, okazują się one zwykle przystępne, czytelne. Poetyckiej i intelektualnej wieloznaczności nabierają dzięki poznawczej progresji wpisanej w poemat (...)" *5.

Można by więc sądzić, że istotne napięcie między substancjalnością a historycznością, glosą a marginaliami, zakrzepło tu w antynomię, zdając się przemawiać za niemożliwością przezwyciężenia owego dylematu. "Ciągłe przeginanie się zanadto w jedną czy w drugą stronę, ciągłe skoki z pozycji historycznej w 'niemożliwościową' i odwrotnie, z tęsknotą do takiego ich połączenia, że obie znajdą swój właściwy wymiar - to był i jest dla mnie najważniejszy powód do zmartwień" (K 224) - zauważał pisarz w tym okresie. Jednakże pewne, niejasne w ramach tej opozycji, fragmenty obu utworów, inne wiersze z tego okresu - przede wszystkim Wezwanie, odnalezione po latach ogniwo między Traktatami (jak też między tą a następną fazą twórczości) - świadczą wymownie o przygotowywaniu się nowej próby pogodzenia sprzeczności. Zarys rozwiązania, którego dojrzałą postać znajdujemy w Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada, przynosi Veni Creator. O jego odnalezieniu mówią epiklezy *6, wcześniej pojawiające się w zaprzeczeniu, w odwołaniu:

Nie goń mnie
Ogniu, potęgo, siło, bo za wcześnie.
(UP 161)
 
Duchy powietrza i ognia i wody
Bądźcie więc przy mnie, ale nie za blisko.
(UP 203)
 
"(...) co czyste i wieczne realizuje się tylko poprzez doczesne i tymczasowe, bo drugiego brzegu historii nie ma"
(K 225).
 
Przyjdź, Duchu Święty,
( . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . )
Jestem człowiek tylko, więc potrzebuję widzialnych znaków,
nużę się prędko budowaniem schodów abstrakcji.
 
Ale rozumiem że znaki mogą być tylko ludzkie.
Zbudź więc jednego człowieka, gdziekolwiek na ziemi
(nie mnie, bo jednak znam co przyzwoitość)
i pozwól abym patrząc na niego podziwiać mógł Ciebie.
(UP 290)
 
Kiedyż nastanie ten brzeg, z którego widzieć będziemy
Jak stało się i dlaczego?
(UP 355)
 
Przybądź ogniu.
Błysk - i stargana jest osnowa świata.
(UP 393)
 
W prośbie o dzień ostateczny nasze pocieszenie
(UP 394)

Wygląda na to, że przesłanie, jakie niesie Veni Creator, prowadzi do restytucji symbolu jako "wielowarstwowego konkretu" (termin Miłosza, ZU 165) oraz prawa analogii opartego na zasadzie partycypacji (owo "Uczestniczą w Powszechnym, osobno istniejąc", UP 218). Na pierwszy rzut oka supozycję tę zdają się potwierdzać takie np. utwory, jak Ryba czy Godzina, gdzie aspekty amplifikujące (marginalne) i redukcyjne (glosujące) zostały zrównoważone dzięki wzajemnym odniesieniom - powstającym jakby w semantycznym kole puszczonym w ruch przez analogię. Lecz jaką rolę odgrywają w tym epiklezy? Rzec można, że jako eschatologiczne inwokacje są w stosunku do epifanii formą komplementarną. Epifanie były świadectwem inicjacji - epiklezy przynoszą wizję "spełnionego losu" (UP 353). Tamte dawały poczucie wymykającego się sensu. ("Budząc się, rozumiałem jaki w tym sens, czy prawie", UP 383) - te przyrzekają nadejście "dnia zrozumienia" (UP 383). Pierwsze upewniały jednostkę w poczuciu jej tożsamości, drugie płyną z wiary w istnienie tożsamości transcendentnej. Dzieli je też istotna różnica: o ile bowiem epifanie były faktami realnego a zarazem radykalnie jednostkowego doświadczenia podmiotu, to epiklezy są faktycznie formą szczególnego doświadczenia antycypującego (stąd wprowadzanie go do tekstu poprzez tryb warunkowy, formy apelatywne, wolicjonalne itp.), wyrazem pragnienia transcendencji, która ostatecznie wszystkim przypadnie w udziale w przyszłości: "Oczekujący nieskończenie. Przygotowujący się do absolutnego posiadania" (OZ 24). Jeśli tedy epifania była jakby punktem przecięcia dwóch wymiarów, które rozłączając się pozostawiały rozbieżne drogi odzyskania sensu -

Dwa są wymiary. Tu niedosięgalna
Prawda istoty, tutaj, na krawędzi
Trwania, nie-trwania. Dwie linie przecięte.
Czas wyniesiony ponad czas przez czas.
(UP 196)


- to epikleza, dając przeczucie ich ostatecznego połączenia, ukazuje też refleksji możliwość przywrócenia owej jedności. Jakoż, można sądzić, to właśnie w eschatologicznej perspektywie jednostka odnajduje sens własnego istnienia, cel działalności, wartość intensywnego przeżywania świata - rozpoznaje więc własną niepowtarzalność i unikalność swego losu, jak również sposobność jego odczytania w kręgu wzajemnych odniesień reminiscencji i antycypacji, rozumienia i wiary. W takim kręgu przynajmniej przebiegają Miłoszowskie drogi samowiedzy. Powiada w Widzeniach...: "Jestem jednak zanurzony w ludzkość, jej poddany, przez nią stwarzany co dzień na nowo, tak że wymyka mi się moja ledwo-wyczuta esencja" (WF 50). "Moja esencja", ta - że się posłużę starą konwencją terminologiczną - humanitas ujednostkowiona w "Miloseitas", jest jednak prawdą tyleż pewną, co enigmatyczną; jako "ledwo-wyczuta", a nie: pojęta umysłem - wymaga dopiero odzyskania przez świadomość na owe dwa podstawowe sposoby, a więc albo przez dociekanie archeologiczne, albo, w eschatologicznej perspektywie (biorę te terminy w znaczeniu P. Ricoeura), na długiej drodze odszyfrowywania jej ze świadectw życia. Pierwszy prowadzi wstecz, w przeświadczeniu, że źródłowy sens zawsze wyprzedza i określa realizację ("koleiny, po których będziemy się poruszać, zostają wydrążone wcześnie (...)", (ON 20) - aż do historycznej i mitycznej zarazem krainy dzieciństwa, do miejsca urodzenia jako prawdziwie archimedesowego punktu, na którym podmiot opiera swą tożsamość i orientację w świecie: "Mimo że zbierałem obrazy ziemi w wielu krajach na dwóch kontynentach, moja wyobraźnia nie mogła z nimi sobie poradzić inaczej niż wyznaczając im miejsce na południe, na północ, na wschód i na zachód od drzew i pagórków jednego powiatu" (UP 365). Drugi zaś w przekonaniu, że pełnia znaczenia objawi się na końcu, nakłada jednocześnie na podmiot obowiązek stałego rozpoznawania i respektowania kierunku swej samorealizacji: "Ziarno jemu tylko właściwej energii, nazwijmy to przeznaczeniem, pozostaje takie samo i w złym i w dobrym, w prawdzie i w błędzie, ma on też za zadanie swój zakres, swoją możność poprawnie odczytać" (ON 37) - prowadząc w konsekwencji nieuchronnie w wymiar eschatologiczny. Epikleza, która go antycypuje, pozwala ująć ów regresywno-progresywny ruch refleksji jakby z odwróconej, wiecznej perspektywy, która przyobiecuje zjednoczenie istoty z jej dziejową biografią, przywrócenie utraconej naiwności doświadczania świata, osadzenie jednostki na powrót w źródłowej rzeczywistości:

Przez kraje wschodu i kraje zachodu,
Ziemie południa i ziemie północy
Dzieckiem pobiegnę w świetle do ogrodu
(UP 223)


W Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada pamięć, pełniąca w całej twórczości rozliczne i ważne zadania, przejmuje również ową epikletyczną funkcję połączenia różnych wymiarów czasowości (mitycznego, historycznego, eschatologicznego) w "jedną równoczesność" (ON 44). Wprowadzenie odwróconej perspektywy natomiast pozwala ująć wypadki rozpamiętywane w medytacyjnym soliloquium jako proces nieustannej agregacji i segregacji, podporządkowany w całości nadrzędnemu zadaniu; realizacji swych istotnych możliwości, wypełnienia przeznaczenia:

Czy byłem tam zwinięty jak płód roślinny w ziarnie,
Wezwany nim jedna za drugą dotkną mnie godziny?
Czy tak mało zostaje z pracy aż do wieczora
Że nic nie mam prócz mego spełnionego losu?
(UP 353)


Wiele przemawia za tym, że ów proces reinterpretacji i samokonstrukcji, który retrospektywnie porządkuje przeszłość a antycypujące wpływa na przyszłość, ma znaczenie ogólne i dla charakteru twórczości zasadnicze. Czytamy w Ziemi Ulro: "Przeszłość jest ogromną księgą z obrazkami, ale podmiot jej nie ukazuje się wyraźnie, rozchwiany, nieuchwytny, proteuszowo zmienny i przez to zawstydzający. Medytacja pociesza odważaniem strat i zysków, bo jednak nie tylko się traci: z upływem lat przybywa nam zmysłu architektonicznego i klarowność przęseł, linii jak w krysztale, wynagradza niedostatek ciepłych barw" (ZU 81). Tym, o czym mówi tutaj Miłosz, mogłaby być zarówno biografia, jak idea czy dzieło. Zdaje się, że nie są to w tym przypadku całkiem różne rzeczy. Porządki egzystencjalny, poznawczy i artystyczny jednoczą się tu przecież we wspólnym przedsięwzięciu. Biografia staje się dziełem, dzieło - "biografią idei" (formuła R. Musila):

Ty, który myślisz o nas: żyli tylko złudzeniem,
Wiedz, że nigdy nie zginie nasz ród, Ludzi Księgi
(Z)



II. Ogród - las - księga

Sądzę, że opisana zasada konstrukcji poszczególnych utworów zachowuje ważność i pełni swą podstawową formotwórczą funkcję również w ramach całego dzieła; przy czym dzieło nie jest tu ekwiwalentem "twórczości", "dorobku pisarskiego" itp. określeń dla zespołu tekstów, których autorem jest Czesław Miłosz, lecz nazwą dla krystalizującego się stopniowo artystycznego projektu, realizowanej przez poetę w swej twórczości idei księgi. "W istocie książka świadczy o pogoni trwającej całe moje świadome życie - pisze np. we 'Wstępie' do Ogrodu nauk - a tym spowodowanej, że stale kusiło mnie, żeby wyjść poza artykuł, poza uczoną rozprawę - ku czemuś, co nie istnieje jako literacki rodzaj, ale może mogłoby istnieć. Już we wczesnej młodości podobało mi się to wszystko, co nie mieściło się w ustalonych podziałach. (...) Nie kierunek tych nowości mnie obchodził ale samo wyłamywanie się, ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin