Nasze nałogi, czyli samobójstwo na raty - ks. Dariusz Oko.doc

(52 KB) Pobierz
niedziela Zesłania Ducha Świetego

niedziela Zesłania Ducha Świętego

ks. dr Dariusz Oko, 24.05.2007

 

Nasze nałogi, czyli samobójstwo na raty

Ostatnio miałem jeszcze bliższy i bogatszy kontakt ze Służbą Zdrowia – poprzez skalpel. Pobyt w szpitalu wprawił mnie w podwójny zachwyt, po pierwsze – wobec pracy lekarzy i pielęgniarek, po drugie – wobec cudu ludzkiego ciała. Kiedy się jest zdrowym, łatwo przyjmuje się bezbłędne funkcjonowanie swojego organizmu jako coś oczywistego, naturalnego, „należnego”. Kiedy coś zaczyna szwankować, my, laicy, zaczynamy się zastanawiać dlaczego i odkrywamy nieraz, że nasze ciało jest niesłychane, cudownie  skomplikowane, zaczynamy się dziwić, że pomimo tego złożenia dotąd funkcjonował on tak dobrze. Zaczynamy uświadamiać sobie, jak wielkim, bezcennym darem jest dla każdego jego własne ciało, ale też jak na różne sposoby jest zagrożone i jak należałoby postępować, żeby to zagrożenie możliwie zminimalizować. Te szpitalne refleksje przybrały postać kazania, które spotkało się z bardzo pozytywnym przyjęciem i które chciałbym przedstawić także lekarzom, którzy je zainspirowali. Może przyda się refleksji i rozmowach z pacjentami.
    
Jednym z wielkich zagrożeń współczesności jest postawa konsumpcyjna. Oznacza ona między innymi branie dla siebie więcej, niż nam przysługuje, czyli dążenia do spożycia czegoś więcej, niż należy, niż wypada; więcej, niż jest to zdrowe. A w naszym społeczeństwie, w którym jest coraz więcej rozmaitych dóbr do skonsumowania, wielka nadobfitość dóbr, ta postawa staje się coraz bardziej powszechna – ze wszystkimi konsekwencjami. W zależności od tego, czego tak bardzo chcemy bez umiaru pochłonąć, nastawienie to przybiera postać konkretnego nałogu. Jeżeli chcemy spożyć za dużo alkoholu, jedzenia, papierosów, erotyki – wpadamy odpowiednio w nałogi alkoholizmu, obżarstwa, nikotynizmu, erotomanii i tak dalej. Stają się one tak bardzo masowe, powszechne, że przybierają rozmiary społecznej plagi, społecznej katastrofy. To zaprawdę dżuma i cholera naszych czasów. Zwykle myślimy tutaj przede wszystkim o alkoholizmie, bo w Polsce jest ponad dwa miliony osób nadmiernie pijących, którzy życie swoje i swoich rodzin zamieniają w piekło już tu, na ziemi. To nałóg szczególnie widoczny, szczególnie szybko i brutalnie niszczący człowieka. Ale przecież w istocie ten sam mechanizm nałogu może mniej widoczny, występuje w stu innych postaciach. W Polsce żyje około dziesięciu milionów nałogowych palaczy. Około czterech milionów ludzi cierpi na nadwagę, otyłość tak wielką, że jest właściwie pewne, iż jest ona – albo szybko się stanie – przyczyną całego zespołu ciężkich chorób. Żyje pośród nas około pół miliona narkomanów, w tym sto tysięcy studentów. Kilka milionów regularnie ogląda pornografię. W tej liczbie jest coraz więcej małych dzieci, które w swoich pokojach mają komputer bez odpowiedniej blokady. Kilkaset tysięcy jest uzależniona od gier hazardowych. Wiele milionów więcej czasu niż na pracę, poświęca na oglądanie telewizji lub gry komputerowe. I tak dalej, i tak dalej. Co z tego wynika? Choroby i jeszcze raz choroby. Najpierw te nałogi są konsekwencją i obrazem choroby duszy, bo zaiste musi być ona bardzo chora, skoro dopuszczamy się takich rzeczy. A potem nałogi te same stają się źródłem kolejnych chorób duszy i ciała. Diabelski łańcuszek.
    
Choroby ciała są bardziej widoczne, oczywiste, dlatego warto się nad nimi zatrzymać, aby lepiej pojąć rozmiary choroby ducha. Na przykład w Polsce jest już ponad dwa miliony ludzi chorych na cukrzycę, straszną i nieuleczalną chorobę, która sama staje się źródłem kolejnych ciężkich chorób. Ale cukrzyca tylko w 5% przypadków jest spowodowana przez wady genetyczne lub wypadki losowe. Natomiast aż w 95% przypadków jest skutkiem tego, że człowiek miał za dużo jedzenia, a za mało ruchu, wysiłku fizycznego. Wśród lekarzy panuje powszechna zgoda, że do około 50% naszych chorób w ogóle nie musiało dojść, one wszystkie były do uniknięcia. Co druga choroba jest oczywistym skutkiem błędnego trybu życia, efektem konsumpcyjnej postawy życiowej, wynikiem naszych nałogów. Jak cnota sama dla siebie jest nagrodą i właściwie nie potrzebuje już innej, tak nałóg sam dla siebie jest karą, nieraz straszną karą, rozciągniętą na miesiące spędzone w szpitalu, na lata męki. Takie morze cierpienia: co druga nasza choroba, co druga operacja, co drugi pobyt w szpitalu – tego wszystkiego można by uniknąć, gdybyśmy żyli rozumnie... Narodowy Fundusz Ochrony Zdrowia ma do swojej dyspozycji około 30 miliardów złotych, ponad 20 miliardów pacjenci płacą w różnej formie za koszty leczenia prywatnie. To razem ponad 50 miliardów, ale ciągle za mało. Wciąż szukamy dodatkowych źródeł finansowania albo możliwości cięć wydatków. A tu proszę: taka niesamowita możliwość, moglibyśmy zaoszczędzić przynajmniej połowę – czyli 25 miliardów złotych. Gdybyśmy wszyscy zawsze żyli rozumnie. Utopia? Nie, o ile wyzwalamy się z nałogów. Tak, o ile wybieramy trwanie w nałogu, a potem stajemy przed koniecznością podjęcia olbrzymiego trudu, bólu i kosztów leczenia. Niekiedy też modlimy się żarliwie o uzdrowienie z choroby, ale dalej nie chcemy porzucić nałogu, który ją spowodował. Lekarze mówią: „choroba jest spowiedzią ciała”.
    
Jeżeli palę papierosy albo biorę narkotyki, to właściwie codziennie – kilka, kilkanaście razy – sam siebie zatruwam, zabijam na raty. Gdybym to czynił innej osobie, w ukryty sposób podając jej truciznę, popełniałbym ciężkie przestępstwo, które – wykryte – doprowadziłoby mnie do więzienia. A więc samemu sobie czynię lub mogę uczynić to, co właściwie godne jest kary więzienia. Jak bardzo jesteśmy zdolni do zniszczenia samych siebie. Jak bardzo absurd przenika nasze życie.
    
A przecież nasz organizm, nasze ciało jest największym cudem natury istniejącym na tej ziemi, jest przepięknym darem Boga otrzymanym za nic, gratis. W całym materialnym kosmosie, mierzącym miliardy lat świetlnych, nie ma nic bardziej złożonego, skomplikowanego niż nasze ciało – mistrzowskie dzieło Boga i szczyt ewolucji. To jest niewyobrażalny system tysięcy przenikających się, współpracujących ze sobą układów, które po wiekach badań znamy tylko w małej części. Te wszystkie gwiazdy i planety, tysiące razy większe od naszego Słońca, są w sumie prymitywnymi kawałkami materii krążącymi zwykle ciągle po tych samych torach, płonącymi ciągle w ten sam sposób, według tych samych, w sumie prostych, praw fizyki. Jedna, maleńka komórka naszego ciała jest czymś o wiele bardziej wyrafinowanym niż cały ten świat. A mamy biliony komórek, z których każda to mały cud, mały brylant. I co my z tym robimy? Poprzez nasze nałogi – sami, własnymi rękami – ten bezcenny skarb unicestwiamy. To tak, jakby ktoś podarował nam worek diamentów, a my sami ścieramy je na proszek. Zachowujemy się jak szaleni barbarzyńcy, którzy podpalają własny dom.
    
Inni – poprzez reklamę, środki masowego przekazu – chętnie nam w tym pomogą. Przecież w interesie gospodarki, w interesie rolnictwa i przemysłu przetwórczego leży, abyśmy jak najwięcej kupowali, jak najwięcej konsumowali. A potem korzystne jest dla przemysłu farmaceutycznego z kolei, żebyśmy jak najdłużej chorowali, jak najwięcej wydali na leki w walce z chorobami będącymi skutkiem naszej szalonej konsumpcji. Przemysł farmaceutyczny nie jest bynajmniej zainteresowany profilaktyką, najwyżej stwarza jej pozory. Jeżeli nie pozwolimy się prowadzić własnemu rozumowi, chętnie poprowadzą nas inni – na zatracenie.
    
Tutaj decydujące, kluczowe jest staranie się o bycie w prawdzie. W zależności od nałogu, którego jestem niewolnikiem, trzeba, żebym sobie jasno, wyraźnie, szczerze powiedział, jaki prawdopodobnie gotuję dla siebie los. Na przykład: jeżeli nie porzucę nałogu palenia, to będę żył o 10 lat krócej – szczególnie jestem zagrożony rakiem płuc, gardła i krtani. Jeżeli nie przestanę się tak objadać i nie schudnę, to będę żył o 20 lat krócej – moje serce, tętnice, stawy, kręgosłup i mózg będą w o wiele gorszym stanie. Właściwie na pewno będę chorował na nadciśnienie, miażdżycę, być może na cukrzycę, będę przeżywał kolejne zawały, jestem szczególnie zagrożony pewnymi rodzajami raka. Jeżeli nie porzucę alkoholizmu, będę żył o 30 lat krócej i skończę pod mostem. Jeżeli nie porzucę narkotyków, to będę żył o 40 lat krócej i skończę w rynsztoku, zapewne chory na AIDS. Jeśli nie porzucę pornografii, nie będę zdolny do miłości, do życia w małżeństwie i rodzinie. Jeśli nie porzucę hazardu, to zrujnuję siebie i rodzinę, być może skończę samobójstwem. Jeśli więcej czasu poświęcę na telewizję i gry komputerowe niż na pracę, to być może utracę ją albo zostanę usunięty ze studiów.
    
Tutaj nie wolno zaprzeczać oczywistym faktom, oczywistym prawdom, uciekać w jakieś absurdalne teoryjki. Tu trzeba sobie jasno powiedzieć: tak jest – to, co robię jest czystym absurdem. Ja samego siebie zabijam – na raty co prawda, ale jednak zabijam. Mimo to dzisiaj, jutro i pojutrze właśnie tak będę się zachowywał. Bo chociaż doskonale wiem, że to absurd, jestem zbyt słaby, żeby żyć inaczej. Świadomość tego musi boleć i niech boli jak najwięcej. Im bardziej będzie boleć, tym większa jest szansa, że w końcu będę miał dosyć tego, że się nawrócę – pewnie nie jutro, może za 10 miesięcy albo 10 lat, ale jednak. Jeżeli natomiast wybiorę kłamstwo, jeżeli okłamię samego siebie, być może już jestem stracony, bo będę tak robił do końca życia – jak ewangeliczny bogacz. A przecież ludzkość ma dużą wprawę i tradycję w samookłamywaniu. Psychologia zna setki mechanizmów samoobrony przez samooszukiwanie – kończące się samozagładą. Zresztą samookłamywanie jest jednym ze znaków, dowodów, że już jestem w nałogu, bo nie potrafię przyjąć niekwestionowalnej, ale bolesnej prawdy o moim stanie.
   
Oczywiście żaden nałóg nie przekreśla człowieka całkowicie, nie odbiera mu jego nieskończonej godności. Przecież każda osoba może być nieoczekiwaną konstelacją, przedziwnym połączeniem mocy i słabości, wielkości i małości, mądrości i głupoty, świętości i grzechu. W jednej dziedzinie można być kimś strasznym, okropnym, a równocześnie w innej kimś wspaniałym. Na przykład można być genialnym, bardzo kiedyś zasłużonym, ale jednak – dzisiaj – alkoholikiem. Tu trzeba precyzyjnie rozróżniać. Nie spieszmy się też z wytykaniem palcami tych, których nałogi, poprzez ich jawne skutki, są szczególnie widoczne. Nie poniżajmy, nie dobijajmy nikogo, dawajmy nadzieję, nie zabijajmy jej. Nałogi ukryte, niewidoczne mogą być o wiele gorsze, a to może właśnie ja jestem nimi obciążony. W każdym człowieku jest też nienaruszalny ogrom dobra, od którego może zacząć się proces nawrócenia i uzdrowienia. Każdy człowiek może mieć myśli, natchnienia, inspiracje, które staną się zapalnikiem procesu ocalenia.
    
Częściowo usprawiedliwia nas fakt, że często wpadamy w nałogi nie z naszej winy – bo na przykład jesteśmy tak źle wychowani albo w ogóle brakuje nam wychowania, bo powtarzamy fatalne wzorce kulturowe, przykłady zachowań przodków z innej epoki. My potrzebujemy nowej kultury życia, nowej kultury odpoczynku i świętowania. Albo też często dobrze wiemy, iż to, co czynimy jest absurdem, ale po prostu nie mamy siły postąpić inaczej. Jak choćby lekarze, księża, nauczyciele, którzy zwykle doskonale wiedzą, jak należy żyć, którzy tak mądrze i słusznie pouczają innych, a sami nieraz już pięć minut później postępują dokładnie przeciwnie do własnych słów. „No bo człowiek jest tak słaby.”
    
Nałogi mogą mieć tysiąc i więcej zawinionych i niezawinionych powodów, ale wydaje się, że jedna przyczyna jest szczególnie ważna, kluczowa, decydująca, fundamentalna – przyczyna natury duchowej. Bo właściwie czemu my niekiedy konsumujemy tak bez opamiętania, bez pamięci, jakbyśmy chcieli pochłonąć świat cały, jakbyśmy chcieli uczynić z siebie magazyn na miarę jakiegoś hipermarketu? Bo rzeczywiście mamy tu duże możliwości. Nasze serce jest tak wielkie, gdyż jest tam miejsce dla samego Boga, dla najwyższych wartości, dla przyjaźni i miłości. I jeżeli tego, co najważniejsze i najlepsze tam brakuje albo jest go za mało, to powstaje straszna próżnia, a natura próżni nie znosi. Musi czymś tę przestrzeń wypełnić. Powstaje wielka siła ssąca, która jakby zamieniała nas w gigantyczny odkurzacz gotowy pochłonąć wszystko, co napotka na swojej drodze – choćby to były największe śmieci.
    
Ale przecież dobry Bóg wie o tym, wie, jak bardzo się męczymy i chce nam pomóc, chce, żebyśmy doznali szczęścia wyzwolenia. Bo wyzwolić się z nałogu to największa radość. To jakby po latach, po dziesiątkach lat zerwać kajdany niewoli. Cóż może być bardziej radosnego? Może pewnego dnia usiądziemy z ołówkiem w ręku i podsumujemy, ile to miesięcznie wydajemy na nasze nałogi. Mówi się: nałóg może kosztować więcej niż dwoje dzieci. I może postanowimy, że od tego dnia właśnie tę sumę co miesiąc przeznaczać będziemy już nie na finansowanie naszego nałogu, ale na biednych – na łazarza, który leży u progu naszego domu. Tak stworzymy swoistą kasę ubogich, co miesiąc będziemy mieli z czego zaczerpnąć, aby pomóc innym. Łazarz i my będziemy o wiele bardziej szczęśliwi – i zdrowi. To szczęście jest naprawdę możliwe. Na przykład w Stanach Zjednoczonych już około miliona osób rocznie porzuca palenie, w każdym razie więcej porzuca, niż rozpoczyna. Człowiek jednak może zmądrzeć, może skorygować swoje życie.
   
Nawet jeżeli już tyle razy nam się nie udało, choć za nami tysiące upadków i dziesiątki lat samozniszczenia oraz samoponiżenia, to wszystko nie odbiera nam jeszcze przyszłości – bo Bóg tego nie chce. On ma, pomimo całej naszej słabości, nierozumności, dosyć rozumu i siły, aby uratować każdego z nas. Już przecież tylu milionom udało się wyzwolić z najpotworniejszych nałogów. Byle tylko nie zwątpić, nie załamać się kompletnie. Byle ciągle zaczynać na nowo, byle walczyć do kresu sił. Bo właśnie tam, gdzie dochodzimy do granic naszych możliwości, spotykamy wyciągniętą, pomocną dłoń Boga. Obyśmy tylko nasze serca wypełnili tym, co dobre, sensowne: pracą, nauką, modlitwą, wspólnotą z Bogiem i z ludźmi. Obyśmy całkowicie otworzyli się na łaskę, na Gościa z wysoka.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin