ks. dr Dariusz Oko, 1.06.2007
Wiara i Eucharystia warunkiem i źródłem życia uczciwego i udanegoWiele kazań jest poświęconych Mszy Świętej i jej właściwemu przeżywaniu. Dzisiaj myślimy szczególnie o przygotowaniu darów. Przynosząc chleb i wino do ołtarza mamy przynieść całych siebie, całe swoje życie – to właśnie to dary mają symbolizować. Mamy zatem też dbać, żeby to życie było zgodne z Mszą Świętą, żeby tutaj nie było rozdźwięku, rozdziału. Żeby tak żyć, by tego nie trzeba się wstydzić, by móc ten cały tydzień, wszystkie dni – przynieść Bogu jako dar, nasz wysiłek, nasz trud. To ma fundamentalne znaczenie – wtedy też można dobrze przeżywać Mszę Świętą, wtedy może ona być źródłem siły na nowy tydzień pracy, wysiłku. Tak już jest, że ci lepsi raczej chodzą do kościoła, ci gorsi raczej nie. Jest taka tendencja. Ale bierzmy przykład z najlepszych. Joanna Molla – święta lekarka, Włoszka, kanonizowana w 2005 roku. Wspaniała kobieta, świetna jako fachowiec, lekarka, a zarazem ukochana przez pacjentów, bo troszcząca się o nich jak matka. Leczyła nie tylko ich ciała, ale i dusze, uprawiała medycynę i duszpasterstwo zarazem. Dlatego była tak kochana, na jej pogrzebie były tłumy, nikt ich do tego nie zmuszał, prowadziło ich serce. A umarła dlatego, że podczas ciąży z czwartym dzieckiem okazało się, że ma raka, który właśnie w czasie ciąży się będzie się wyjątkowo rozwijał, tak szybko, że raczej na pewno ją zabije – jeśli nie usunie ciąży. Jednak mówiła jasno i stanowczo: nawet jeśli będę nieprzytomna, ratujcie przede wszystkim dziecko, nie mnie.. Uszanowano jej wolę. I już w czasie ciąży strasznie cierpiała, urodziła jednak zdrową dziewczynkę. Tydzień później umarła w strasznych męczarniach. Jest Bożym znakiem dla społeczeństwa, w którym przerwać ciążę znaczy tyle, co usunąć przykry wrzód. Potwierdza się więc reguła, że jakie życie, taka śmierć. To był ostatni akord przepięknej symfonii, jaką było jej życie. Ona była głęboko wierzącą chrześcijanką. Joanna Molla była również apostołką, swój czas poświęcała nie tylko rodzinie i pracy zawodowej, ale także modlitwie i katechizowaniu młodzieży. Dużo się modliła, codziennie chodziła na Mszę Świętą. To jej nie przeszkadzało, a – wprost przeciwnie – pomagało świetnie pracować i prowadzić cudowną rodzinę, mieć wspaniałego męża i dzieci. To wszystko jedno z drugim się łączy, to pozwoliło jej zostać świętą. Tyle znaczy modlitwa – może znaczyć – jeżeli dobrze przeżywamy Mszę Świętą, nasze najgłębsze spotkanie z Bogiem. Czasami Msza może nas nudzić, możemy od niej uciekać, bo w ogóle nasza egzystencja jest nudna, chaotyczna, bo po prostu marnujemy życie i ta Msza, zamiast nam pomóc, jest dla nas tylko wyrzutem. I tak uciekamy od niej. Sprzężenie zwrotne: im lepiej żyjemy, tym lepiej przeżywamy Mszę – im lepiej przeżywamy Mszę, tym lepiej żyjemy. I na odwrót, im gorzej żyjemy... Czasem problemem może być jednak sam ksiądz, który odprawia Mszę, bo od niego dużo zależy, jak on się do niej przygotuje. Dla księdza Msza jest najważniejszym zadaniem, to dla niej przede wszystkim został wyświęcony, w przygotowanie do niej powinien włożyć całe swoje serce. To musi być przygotowanie zarówno intelektualne, moralne, jak i duchowe, to musi być przygotowanie całościowe, bo poniekąd do Mszy Świętej ksiądz przygotowuje się całym życiem, wszystkim, co robi. Wszystko, co czyni, lub co zaniedbuje jakoś w tej Mszy odbija się, w sposobie jej odprawiania. Jego Msza objawia poniekąd prawdę o księdzu, czasem piękną i radosną, czasem smutną i tragiczną. Ksiądz jest człowiekiem – grzesznikiem jak każdy inny, tak samo ma w sobie i mocne, i słabe strony, jasne i ciemne, święte i grzeszne. To, co mówi, może czasem uskrzydlać, czasem przygnębiać. Czasem jasno widać, że jest nieprzygotowany, że mówi właściwie pobożne slogany albo absurdy. Albo może być przygotowany, ale skądinąd wiemy jak on żyje, że swoim życiem zaprzecza temu, co mówi. Rzeczywiście na takiej Mszy może być ciężko wytrzymać, ciężko z niej skorzystać, bo czujemy ten fałsz. To tak jakby być na koncercie, na którym śpiewak fałszuje – trudno z tego odnieść jakiś pożytek, jeśli nie jest się jeszcze mistykiem. Wtedy trzeba takiego księdza upomnieć, najpierw w cztery oczy. Zadzwonić do niego, powiedzieć mu, co robi źle, może to tylko chwilowy błąd, przejściowy kryzys. Ja sam dzięki takim napomnieniom bardzo wiele skorzystałem i chciałbym w przyszłości dalej korzystać. Bo jeżeli robię źle i nikt mi tego nie powie, nie upomni, to mogę ten błąd, ten absurd popełniać do końca życia, szkodząc sobie i innym. A jeżeli ksiądz się nie poprawia, a rzecz jest poważna, to trzeba jednak powiedzieć o tym jego przełożonym, dobro duchowe, zbawienie tysięcy jest ważniejsze niż komfort i wygoda jednego kapłana. Jeżeli nie jesteśmy dostatecznie zadowoleni z tych duchownych, którzy są najbliżej, to trzeba szukać gdzie indziej. To nawet obowiązek. Jeśli widzimy, że lekarz nie umie lub nie chce nas leczyć, to szukamy innego, choćby na końcu Polski, bo tu chodzi o zdrowie. Jeśli widzimy, że nauczyciel słabo uczy nasze dzieci albo w ogóle nie uczy, cała szkoła jest marna, szukamy lepszych nauczycieli, przenosimy dzieci do lepszej szkoły, tu chodzi przecież o wykształcenie, o całą przyszłość. Podobnie, jeżeli widzimy, że duchowny jest marny, to nie marniejmy, nie więdnijmy wraz z nim. Nieraz ludzie, którzy szukają czegoś więcej w wierze, a nie znajdują w swoim otoczeniu, trafiają do sekt. Tego naprawdę nie potrzebujemy. Kościół katolicki jest dostatecznie bogaty – ma dość rozmaitych księży, ma dość zakonów, klasztorów, sanktuariów, różnych, wspaniałych ruchów odnowy, żeby każdy mógł znaleźć coś dla siebie, tylko trzeba trochę poszukać. Tak, jak dbamy o nasze zdrowie, o wykształcenie, tak trzeba dbać o ducha. To też samo się nie zrobi, samo nie przyjdzie. Wszystko, co żywe, wymaga pielęgnacji i rozwoju, także nasz duch, nasza wiara. Jeżeli rozwijamy się duchowo, to naprawdę nasze życie może być wspaniałe, udane, szczęśliwe, piękne. I to pomimo wszystkich trudności, wszystkich chorób, cierpień, jakie nas spotykają. Bardzo wymownym tego przykładem jest życie Beethovena – jednego z największych, najbardziej genialnych muzyków. Znawcy mówią, że symfonie Beethovena to jest arcydzieło nie do prześcignięcia. Ale też wiemy, jak one powstawały – po stworzeniu pierwszych symfonii Beethoven zaczął głuchnąć. Przecież mógł się buntować, przeklinać Boga. Przecież jeśliby już ktoś spośród miliardów ludzi miał ogłuchnąć – to każdy, tylko nie Beethoven. Nikt bardziej od niego nie potrzebował słuchu. A to właśnie on głuchnie. I załamuje się, wpada w depresję, chce popełnić samobójstwo. Ale jednak tego nie robi – zbiera się w sobie, podnosi, zaczyna walczyć. I w tym stanie, w tym cierpieniu pisze V Symfonię – cudowną symfonię, ze słynnym, rozpoczynającym ją motywem losu, który nieubłaganie wdziera się w życie. To jest opis tragedii, ale też i jej przezwyciężenia. Tam są fragmenty tragiczne, ale jest wspaniałe zakończenie, które eksploduje życiem, radością – tak jak w życiu Beethovena. Po napisaniu tej symfonii muzyk ogłuchł kompletnie, zupełnie stracił słuch, ale się nie poddał. Odpiłował nogi od fortepianu. Wtedy, dzięki rezonansowi, poprzez podłogę, własne nogi i kości dźwięki docierały wprost do ucha wewnętrznego. W tym samym celu spiłował sobie ząb i połączył go drutem bezpośrednio z fortepianem. W ten sposób napisał IX Symfonię – arcydzieło może jeszcze większe. To jest wspaniały przykład, znak od Boga, co może człowiek, który żyje z ducha. Większość z nas pewnie by się w takiej sytuacji kompletnie załamała, już by nic nie zrobiła, nic nie napisała. On potrafił, ale to nie wzięło się znikąd. Bo to był człowiek wielkiego ducha. Inny wielki mistrz ducha – Goethe – po spotkaniu z Beethovenem w 1812 roku pisał: „Nie widziałem jeszcze żadnego artysty, który byłby tak skupiony, tak energiczny, tak uduchowiony jak Beethoven.” Rzeczywiście, spotykając się z Beethovenem, było się pod wrażeniem siły jego ducha, jego zdeterminowania, żeby pracować i tworzyć. To właśnie dlatego ocalał. Sam Beethoven kiedyś proszony o wpis do księgi pamiątkowej napisał: „Prawo moralne w nas i niebo gwiaździste nad nami – Kant!”. Zacytował znane zdanie filozofa niemieckiego, który właśnie mówił, że to jest w człowieku najpiękniejsze, to go najbardziej zachwyca – prawo moralne w sercu i niebo gwiaździste nad nami. Tak, to prawo moralne jest w nas ostatecznie głosem Boga, jest drogowskazem do nieba, jest czymś wielkim, tym właśnie, co nas stawia ponad zwierzętami. Człowiek ma kierować się prawdą, prawem moralnym, a nie doraźną, arcydoraźną korzyścią. Nie pyta przede wszystkim: co ja z tego będę miał?, jaka będzie moja korzyść? Tylko pyta: czy to jest słuszne?, czy tak się godzi?, czy taki czyn ostoi się w dniu Sądu Ostatecznego? Właśnie te wspaniałe przykłady ludzi, którzy żyli z ducha, żyli z wiary, uświadamiają nam, jak wielki potencjał jest ukryty w każdym z nas. Każdy z nas może zapewne żyć o wiele piękniej, lepiej, szczęśliwiej, o ile będzie bardziej żyć z wiary, z modlitwy, z ducha, z Eucharystii – tego największego, co mamy. Bo w sferze ducha wiara, Eucharystia to najcenniejsze, co mamy i dlatego przynoszące najcenniejsze owoce.
REKOLEKCJE_KAZANIA_KONFERENCJE__MP3