Od 20 lat zajmuje się pan lecznictwem niemedycznym jako zjawiskiem socjologicznym i psychologicznym. Dlaczego nie używa pan nazwy medycyna alternatywna, będącej w powszechnym użyciu?
- Bo ta nazwa po prostu nie ma sensu. Medycyna jest nauką przyrodniczą, posługuje się jasnymi kryteriami - statystycznie udowodnionymi związkami między przyczyną i skutkiem, logicznym wnioskowaniem, badaniami opartymi na podwójnie ślepej próbie itp. Praktyki uzdrowicieli są, co prawda, pewną swoistą próbą leczenia, ale nie spełniają kryteriów nauk przyrodniczych, nie można ich zatem nazywać, jak bardzo tego chcą uzdrowiciele, medycyną, a już w żadnym przypadku medycyną alternatywną. Alternatywa to dwie wykluczające się drogi, czyli albo lekarz, albo uzdrowiciel. W moim przekonaniu przed takim dylematem nie można stawiać pacjenta w XXI wieku. Z punktu widzenia nauk o zachowaniu do praktyk uzdrowicielskich należy stosować termin, którego konsekwentnie używam od 1981 roku - lecznictwo niemedyczne.
Tak jak nie można poważnie mówić o alternatywnej fizyce czy chemii tak samo absurdalne jest to w przypadku medycyny. Medycyna jest jedna od czasów Hipokratesa - to nauka przyrodnicza. Uważam, że tych kilkaset różnorodnych, stosowanych przez uzdrowicieli metod leczenia, diagnozowania, poglądów etiologicznych i zasad profilaktycznych nie spełnia kryteriów "bycia nauką". Należy podkreślić, że w działaniach uzdrowicieli nie zostaje zwykle udowodniony związek przyczynowo-skutkowy, np. między stosowanym środkiem terapeutycznym a efektem leczenia. Jeżeli np. po oglądaniu telewizyjnych seansów Kaszpirowskiego (w szczytowym okresie jego popularności przed telewizorami zasiadało 9 mln Polaków) ktoś chory na nowotwór poczuł się lepiej to trzeba jeszcze udowodnić, że to właśnie ten program wpłynął na remisję w jego chorobie i zinterpretować mechanizm uzdrowienia. Samopoczucie to kategoria "subiektywnego stanu zdrowia" związana z wiarą, silnymi pozytywnymi emocjami, ale należałoby udowodnić metodami sprawdzalnymi, biomedycznymi, czy rzeczywiście nastąpiła remisja np. na poziomie tkankowym. Jeśli tak by było w istocie, wyjaśnić, czy czynnikiem sprawczym było oglądanie seansu niekonwencjonalnej psychoterapii. Znane są przecież przypadki samowyleczenia.
W naszych badaniach opieramy się głownie na relacjach chorych, posługujemy się kryteriami socjopsychologicznymi. Do pełnej oceny tego zjawiska brakuje, niestety, badań skuteczności stosowanych metod uzdrowicielskich opartych o kryteria biomedyczne. W Polsce, o ile wiem, takie badania nie były systematycznie i na większą skalę podjęte, zaś badania prowadzone w Europie Zachodniej nie dały jednoznacznych wyników.
A jednak w latach 90. w Europie, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, Holandii, Danii elity medyczne w zadziwiający sposób otworzyły się na lecznictwo niemedyczne. Brytyjskie Towarzystwo Lekarskie (BMA) w swoim raporcie z 1993 roku nie tylko wzywa do badań naukowych tych metod, ale postuluje również szerszą informację o nich dla klinicystów i rozważenie szkolenia w tym kierunku studentów medycyny i lekarzy.
- Dziś te deklaracje byłyby pewnie inne - fala zainteresowania lekarzy praktykami uzdrawiaczy w ostatnich latach wyraźnie, na szczęście, opada. Warto zauważyć, że na Zachodzie po serii głośnych procesów odszkodowawczych za szkodliwe działanie uzdrowicieli zapał do stosowania tych metod zmalał. Uzdrowiciele nie rozwiążą problemów ochrony zdrowia w żadnym państwie. Przyczyną fenomenu ich popularności są niedostatki współczesnej medycyny. Pacjenci nie szukają u uzdrawiaczy jakichś nowych metod operacyjnych, leczniczych. Oczekują głównie zaspokojenia potrzeb ekspresywnych, czyli socjopsychologicznych, bardzo ważnych dla każdego człowieka, szczególnie starego, cierpiącego na choroby chroniczne o podłożu psychosomatycznym. Te potrzeby, niestety, nie w pełni zaspokaja, zwłaszcza w polskich warunkach, medycyna. Ale taką ofertę próbuje dać ponad 70 tysięcy gabinetów różnej maści uzdrowicieli. To genialny pomysł rynkowy na szybkie, często duże pieniądze - bez kwalifikacji i bez żadnej odpowiedzialności prawnej i etycznej.
Przyjrzeliśmy się z bliska ofercie najbardziej wziętych polskich uzdrawiaczy (m.in. w formie obserwacji uczestniczącej) i stwierdzam z całą odpowiedzialnością, że jest to bardzo amatorska socjo- i psychoterapia, np. amatorskie wykorzystywanie "efektu placebo". Uprawiają to lecznictwo przedstawiciele najróżniejszych zawodów - od gospodyń domowych, hydraulików do inżynierów chemii. Zdarzają się wśród nich również lekarze, ale ich obecność nie zmienia charakteru stosowanych w tym lecznictwie metod. Jeżeli lekarz zajmuje się czarami, to od tego nie przestaną one być magiczną sztuczką. Będzie to po prostu lekarz zajmujący się czarodziejstwem. I być może należy się do tego przyzwyczaić. Nic nowego pod słońcem. Dokonaliśmy analizy treści przedwojennej prasy - tak bywało i przed wojną.
Pacjentom, wśród których nie brakuje ludzi wykształconych, krytycznych zdaje się to nie przeszkadzać.
- To swego rodzaju fenomen, że mimo gołym okiem widocznej amatorszczyzny w działaniu gabinety te nie bankrutują.
Dlaczego mając do wyboru specjalistę lekarza i "tybetańskiego mnicha" często niejasnej proweniencji, część pacjentów wybiera tego ostatniego?
- Pacjent ma bardzo silne i rosnące potrzeby ekspresywne, nawet jeśli ich nie werbalizuje. Szuka zrozumienia, wsparcia, nadziei, czasem wbrew faktom. Lekarze nie potrafią rozpoznać tych oczekiwań, a tym bardziej ich zaspokoić. Studia medyczne, niestety, nie przygotowują ich do tego.
Jakie stąd płyną dla lekarzy wnioski?
- Lekarze muszą połączyć naukową wiedzę biomedyczną i socjopsychologiczną. To ułatwi im kontakt z pacjentami, poprawi efektywność leczenia. Można sobie też wyobrazić wariant zatrudniania w gabinetach lekarskich fachowców wyposażonych w wiedzę psychologiczną i socjologiczną. Dobrze nadawały by się do tego odpowiednio przygotowane pielęgniarki, które z natury swojego zawodu są bardzo blisko pacjenta, mają z nim częstszy i bardziej osobisty kontakt. To jedyna droga. Uczciwa, poddana kontroli etycznej i ekonomicznej, oparta na profesjonalnych kwalifikacjach i kodeksie deontologicznym.
Rynek uzdrowicieli przeżywa prawdziwy boom. Sprzyja temu, poza czynnikami o których mówiliśmy swego rodzaju usankcjonowanie zawodu uzdrawiacza przez państwo, zrzeszają ich izby rzemieślnicze, szkolą rozliczne, oficjalnie zarejestrowane stowarzyszenia i instytuty wiedzy tajemnej, reklamują środki masowego przekazu.
- Tych przyczyn jest znacznie więcej. Opisując to zjawisko zdefiniowaliśmy ich kilkadziesiąt. Duża część z nich ma podłoże socjopsychologiczne i kulturowe, inne wynikają z przemian mentalności (otwarcie na systemy filozoficzne i religijne Wschodu), zmiany stylu życia (moda na ekologię i naturalną medycynę), rosnącej świadomości efektów ubocznych i jatrogenności medycyny, kryzysu zaufania do nauki i autorytetów, dotykającego nie tylko medycynę.
Część, o czym mówiliśmy wcześniej, tkwi w niedostatkach samego systemu medycznego. Dodałbym tu jeszcze permisywny stosunek części lekarzy do niemedycznych metod leczenia związany z propagowaniem uproszczonej wersji holizmu (z której w zależności od potrzeb wyciąga się bardzo różne wątki), dążenie do obniżenia za wszelką cenę kosztów leczenia podbudowane neoliberalną teorią odpowiedzialności za zdrowie samych pacjentów (uzdrowiciel tańszy i nie ma do niego kolejek), a także ekspansję zawodu pielęgniarki (ta grupa pracowników medycznych okazała się szczególnie podatna i otwarta na stosowanie niektórych niesprawdzonych, niekonwencjonalnych metod leczenia).
Jak nauki o zachowaniu tłumaczą pewien fenomen, że pacjent udając się do lekarza obarcza go całą odpowiedzialnością za wynik leczenia, idąc do uzdrowiciela całe ryzyko bierze na siebie. Czy słyszał pan o jakichś procesach przeciwko uzdrowicielom wytoczonych przez pacjentów?
- Były pierwsze, nieśmiały próby, dotychczas mało skuteczne, mimo mocnych podstaw prawnych. Uzdrawiacze łamią, moim zdaniem w sposób karygodny, ustawę o zawodzie lekarza (art. 58 ustawy o zawodzie lekarza zabrania osobom nie posiadającym tytułu lekarza i prawa wykonywania zawodu rozpoznawać i leczyć pod groźbą odpowiedzialności karnej). Logika współczesnej cywilizacji jest taka, że za skomplikowane procesy odpowiedzialność powinna spoczywać na specjalistach. Nie można, naturalnie, nikomu zabronić korzystania ze świadczeń uzdrowicieli. Ludzie mają również prawo do niszczenia własnego zdrowia, czy podejmowania nadmiernego ryzyka. Ale pacjent powinien być dobrze poinformowany, wiedzieć jakie podejmuje ryzyko. Zawsze będzie istniał margines ludzi, którzy zechcą pójść do szamana, czarodzieja, czy wróżki i wcale nie maleje on w miarę rozwoju nauki. Ale przeważającej, racjonalnie myślącej większości trzeba zaoferować profesjonalną, zlokalizowaną w placówkach służby zdrowia ofertę opieki zdrowotnej, łączącej w sobie elementy biomedyczne, psychologiczne i socjologiczne. Nie może być tak, że medycyna ma jedynie ofertę biomedyczną, a potrzeby socjopsychologiczne można zaspokoić tylko u tysięcy uzdrowicieli, posługujących się setkami niesprawdzonych metod, uzurpacjami, również oszustwami.
Jak w tym wszystkim powinni znaleźć się lekarze?
- Wnioski są jasne. Po pierwsze konsekwentne stosowania i egzekwowanie istniejącego prawa. Trzeba uzyskać jednoznaczną wykładnię prawną i na jej podstawie domagać się od prokuratorów i sądów energicznego działania. Konieczna jest determinacja, by prokuratorzy w końcu zrozumieli, że to wcale nie są działania o znikomej społecznej szkodliwości, a sędziowie przestali przymykać oczy na ewidentne łamanie norm prawnych. Lekarze muszą zacząć walczyć o swoją pozycję i prestiż. Muszą zrozumieć, że to wyzwanie trzeba podjąć. Jeżeli jest to taki interes, takie pieniądze to zadziwia pasywność środowiska lekarzy i organizatorów ochrony zdrowia. Ministerstwo Zdrowia trzy razy zapowiadało powołanie zespołu badającego naukowymi metodami skuteczność działań uzdrowicieli. Wszystko ucichło. Czyżby lobby uzdrawiaczy miało lepsze wpływy niż osławione w prasie lobby ordynatorsko-profesorskie? Permisywność środowiska lekarskiego, gdy sprawami choroby i zdrowia zajmują się amatorzy i brak dbałości o własne interesy wydaje mi się dziwna i groźna. Zastanawiająca jest też pasywność państwa i tolerowanie naruszania przez uzdrawiaczy porządku prawnego, zasad etycznych i podatkowych (w dużej mierze to szara i czarna strefa)
I druga rzecz - trzeba zmienić kształcenie lekarzy i pielęgniarek, wiedzę biomedyczną uzupełnić nowoczesną wiedzą psychologiczną i socjologiczną. Najgorsze byłoby zostawienie sytuacji tak jak jest obecnie.
Artykuł pochodzi z czasopisma Medicus - miesięcznik Okręgowej Izby Lekarskiej w Lublinie, marzec 2002
Stowarzyszenie Effatha pragnie serdecznie podziękować redakcji miesięcznika Medicus za zgodę na umieszczenie powyższego opracowania na naszej stronie internetowej.
www.medicus.lublin.pl
apd61