Looking in another way 1.rtf

(21 KB) Pobierz

Autor: blackDoe

 

Do oryginału: http://www.fanfiction.net/s/6534712/1/Looking_in_another_way

 

Humor/Adventure - Harry P. & Voldemort

 

Harry Potter vs. Lord Voldemort. Porwanie może być początkiem współpracy?

 

 

Looking in another way

 

1.

 

Nie chciał spędzić kolejnych wakacji z Dursleyami. W nocy nękały go koszmary, a dniami był tak wykończony, że nie zdążał na czas z pracami dla ciotki, co niosło z sobą konsekwencje braku obiadu, a w sytuacjach ekstremalnych pozbawienie także kolacji.

 

Mimo tego, że ledwo słaniał się na nogach, nie chciał spać. Nie mógł.

 

W każdym koszmarze główną rolę odgrywał Cedrik. Ciągle on. Winił Harry'ego o swoją śmierć.

 

Gdybyś był szybszy, mówił, może nadal bym żył. Teraz będziesz miał Cho dla siebie, drwił Diggory.

 

To nie była prawda, ale Harry nie mógł pozbyć się wyrzutów sumienia. Chłopak przycisnął poduszkę do twarzy i załkał w nią, tłumiąc szloch.

 

- Zamknij się! – wrzasnął Harry.

 

Wuj Vernon podszedł bliżej, a jego wskaźnik wściekłości – żyła na czole – zaczęła niebezpiecznie pulsować. Dursley zrobił się czerwony.

 

- Wynoś się! Wynoś się z mojego domu, chłopcze! Nie będziesz więcej niepokoić mojej rodziny, rozumiesz?

 

Złość Harry'ego zastąpiło zmęczenie i rezygnacja. Nie mógł opuścić Dursleyów, choćby bardzo tego chciał.

 

- Przepraszam wuju – wymamrotał, nie spoglądając na mężczyznę.

 

I wtedy jakaś niesamowita siła odrzuciła go do tyłu. Harry zatoczył się i oparł ciężko o drzwi wejściowe. Okulary spadły mu z nosa, a w ustach poczuł krew, spływającą z rozciętej wargi. Wytarł ciepłą ciecz wierzchem dłoni, nieświadomy faktu, że rozprowadził ją po całej szerokości policzka.

 

Oszołomiony, mrugał zawzięcie oczami, próbując znaleźć okulary. Zamiast tego usłyszał cichy trzask szkieł. Wuj podszedł jeszcze bliżej i chłopak poczuł jego oddech, śmierdzący kiełbaskami, które zjadł na kolacje.

 

- Wynoś. Się – wycharczał Dursley. – Wynoś!

 

Harry zadrżał. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ta tajemnicza, brutalna siła pochodziła od mężczyzny stojącego zdecydowanie za blisko.

 

- Nie mogę… - zaczął niepewnie chłopak.

 

Jednak wuj nie dał mu dokończyć. Otworzył drzwi i wypchnął Harry'ego z domu. Ten ponownie zatoczył się, starając złapać równowagę.

 

- Zabiję cię, jeśli tu wrócisz, ostrzegam. Nie pozwolę, byś naraził moją rodzinę na niebezpieczeństwo, dziwolągu – wycedził wściekle Vernon.

 

Harry chwycił drzwi i pociągnął do siebie, ale mężczyzna był silniejszy. Zatrzasnął je, tym samym miażdżąc palce Pottera, który wrzasnął, a jego zwierzęcy jęk poniósł się po całym osiedlu.

 

Dursley uchylił drzwi, przeklinając głupotę chłopaka, który, korzystając z okazji, natychmiast wyswobodził palce. Zanim podniósł głowę, usłyszał huk i dwukrotne przekręcanie zamka. Harry spojrzał na swoje zranione dłonie. Palce na zgięciach były obdarte ze skóry, z ran ciurkiem leciała krew, a paznokcie wyglądały na zmiażdżone. Chłopak nawet nie próbował nimi poruszać, bo nawet teraz go bolały, jakby nadal były przygniatane przez drzwi.

 

Przełykając łzy, Harry niepewnym korkiem odszedł w stronę placu zabaw. Tam może znaleźć schronienie, a rano pomyśli, co zrobić dalej.

 

Nie mógł się z nikim skontaktować, bo Hedwiga została u Dursleyów, tak samo jak różdżka i kufer. Więc był także bezbronny. Oprócz tego ostatni posiłek jadł wczoraj po południu. Z bólu ledwo stał na nogach. Ciągle się potykał, a od prób wyostrzania wzroku dostał migreny. Musi znaleźć okulary.

 

Harry opadł ciężko na ziemię. Drżał ze strachu i zimna. Ból nie mijał, przeciwnie, promieniował z palców i rozprzestrzeniał się po całym ciele. Jeśli nie uleczy dłoni, czy nie dostanie stałego urazu? Jak będzie używać różdżki?

 

Chłopak zamknął oczy i skulił się, przyciskając nogi do piersi. Ukrył się wśród rozległych gałęzi krzaka, które dawały nikłe poczucie bezpieczeństwa.

 

Tak bardzo chciał spać, ale równocześnie bał się. Ciemności, samotności, bezradności, koszmarów.

 

Był w beznadziejnej sytuacji. Bez różdżki nie przywoła Błędnego Rycerza. Bez Hedwigi nie wyśle listu.

 

Jest sam.

 

Ile czasu zajmie Voldemortowi odnalezienie go? Może już wie, że Harry opuścił dom wujostwa? Czy Dumbledore zauważy zniknięcie swojego Złotego Chłopca?

 

Gdy zaśnie, znów będą nawiedzać go koszmary? Uwięziony między Cedrikiem a największym wrogiem.

 

Ale tak bardzo potrzebuje snu.

 

Z niespokojnej drzemki, Harry'ego wybudziły głośne rozmowy dochodzące z ulicy. Chłopak skulił się odruchowo.

 

- Stój – powiedział męski głos.

 

Malfoy, pomyślał Harry z przerażeniem. Nie miał wątpliwości, co do przyczyny obecności śmierciożercy na mugolskiej ulicy.

 

- Zatrzymujemy się przy każdym domu – zaprotestował drugi mężczyzna.

 

- Czarny Pan nie będzie zadowolony, jeśli przez twój pośpiech nie znajdziemy chłopaka – uciął Malfoy ze złością.

 

Szukają mnie.

 

Harry wstrzymał oddech i odchylił odrobinę jedną z gałązek krzaka, by móc obserwować śmierciożerców.

 

Na szczęście była tylko ta dwójka.

 

Co oczywiście nie zwiększało szans Harry'ego na przeżycie. Był obolały, zmęczony i pozbawiony różdżki. I ledwo widział.

 

Stanowię niesamowicie trudny cel, sarknął chłopak w myślach.

 

Jednak mimo starań, by zachować zimną krew, młody czarodziej ciągle drżał ze strachu. Czuł jak serce podchodzi mu do gardła i jedynie siłą woli powstrzymał się od zwymiotowania na trawę.

 

- McNair, podejdź tu.

 

Mężczyźni zbliżyli się do kryjówki Harry'ego.

 

- Lumos – mruknął Malfoy.

 

Światło padło na ciemną czuprynę chłopaka.

 

Lucjusz pochylił się i spojrzał prosto w zielone oczy Harry'ego, który nie czekał na ruch ze strony oniemiałych śmierciożerców. Poderwał się i popchnął Malfoya na swojego towarzysza. Zaskoczeni mężczyźni, zatoczyli się, upadając z hukiem na ziemię. Harry biegł co sił w nogach, nie zważając na coraz większy ból promieniujący z klatki piersiowej.

 

- Drętwota! – krzyknął jeden ze śmierciożerców.

 

Harry obejrzał się i zanim zdążył się uchylić przed zaklęciem, runął jak długi na beton. Gdyby nie klątwa, wrzasnąłby z bólu. Swoim ciałem przygniótł zranione palce, zdzierając pozostałości skóry i zaschniętą krew. Rany ponownie się otworzyły i Harry był pewny, że tym razem będzie mógł zobaczyć kosteczki. Możliwe, że złamane.

 

- Panie Potter – zaczął Malfoy, dysząc ciężko – wreszcie spotka się pan z przeznaczeniem.

 

Potem był już tylko ból. Kopniaki w brzuch, zaklęcia torturujące (oczywiście wcześniej rzucono wyciszające) i eliksir nie pozwalający ofierze na stracenie przytomności. Obrzydliwy, więc prawdopodobnie przygotowany przez Snape'a.

 

Zaczynało świtać, gdy śmierciożercy postanowili zabrać chłopaka do Czarnego Pana.

 

Wreszcie Harry mógł pogrążyć się w błogiej ciemności.

 

Lucjusz zgiął się w pół, gdy zaklęcie trafiło go w brzuch. Zacisnął zęby, by nie wrzeszczeć, jednak to nie powstrzymało drgawek, które targały mężczyzną.

 

Voldemort przerwał zaklęcie, by podejść bliżej i przyjrzeć się Malfoyowi. W kącie leżał skulony McNair i cicho pojękiwał.

 

- To ja mam zabić chłopaka – wysyczał czarnoksiężnik. – Myślałem, że wydałem zrozumiały rozkaz. Przyprowadzić, nie przywlec ledwo żywego!

 

Sługa podniósł głowę, ale nie spojrzał w oczy Lorda.

 

- Panie… P-przepraszam… Nie… nie wiedziałem…

 

- Czego nie wiedziałeś, Lucjuszu? – warknął Voldemort. – Dobrze wiedziałeś, że chłopak jest mój!

 

Malfory schylił głowę i wierzchem szaty wytarł krew z nosa.

 

- Odejdźcie. Obaj – wycedził Lord.

 

Mężczyźni, mimo tortur, natychmiast podnieśli się z ziemi, dopadli drzwi i wyszli pospiesznie.

 

Riddle odprowadził śmierciożerców zdegustowanym wzrokiem. Westchnął i opadł ciężko na fotel z myślą, że wszystko musi robić sam.

 

Głupcy. Całkowite uzdrowienie Pottera zajmie kilka dni, a plan trzeba wprowadzić w życie jak najszybciej. Po tym wypadku chłopak będzie jeszcze bardziej nieufny, o ile to w ogóle możliwe. Dodatkowy problem, którego można było uniknąć.

 

Lord wydał z siebie nieartykułowany syk. Nagini podniosła gniewnie głowę i spojrzała na mężczyznę.

 

- Przessstań – parsknął Voldemort.

 

Wąż z dumą odpełzł dalej od tronu.

 

- Jasssne – syknął ze złością Riddle. – Ty też się obraź.

 

- Panie?

 

Voldemort skupił uwagę na słudze, którego głowa wychylała się zza półotwartych drzwi.

 

- Pukałem.

 

Czarnoksiężnik skinął głową, zapraszając Snape'a do środka.

 

- Zaczyna się wybudzać, panie.

 

- Dobrze – mruknął Riddle, bardziej do siebie niż stojącego naprzeciwko mężczyzny. – Zaprowadzisz mnie do niego, ale najpierw…

 

- Znalazłeś? – spytał Lord, przechylając głowę, co byłoby zabawne, gdyby nie to, że był Voldemortem.

 

- Tak, panie – odpowiedział oszczędnie Snape.

 

- Więc? - czarnoksiężnik przeciągnął głoski, pokazując tym samym swoje zirytowanie, jednocześnie niewinnie obracając różdżkę w dłoni.

 

- Potrzebna będzie jego krew, panie.

 

- Dobrowolnie oddana?

 

- Tak, panie.

 

Lord westchnął.

 

Trzeba wszystko przyspieszyć, a ci durnie na dodatek poturbowali chłopaka. I jak tu zdobyć zaufanie?

 

- Zabiję Lucjusza – powiedział nagle czarnoksiężnik.

 

Uśmiechnął się prawie radośnie, zachwycony swym odkrywczym pomysłem.

 

Snape podniósł brwi.

 

- To niczego nie ułatwi, panie – zauważył mężczyzna.

 

- Nie – przyznał Lord. – Ale poprawi mi humor.

 

Śmierciożerca wzruszył ramionami.

 

Voldemort prawdopodobnie uznałby ten gest za obraźliwy i pozbawiony szacunku, ale w tej chwili nie miał czasu na tortury.

 

- Sugeruję, panie, byś zaoferował coś chłopakowi. Bezpieczeństwo jego przyjaciół, na przykład.

 

- Tym nie zdobędę jego zaufania – warknął Riddle. – To byłaby wymiana. A nie o to chodzi w eliksirze.

 

Snape nawet nie pytał, skąd Czarny Pan o tym wie.

 

- Panie, Potter nie jest ufnym człowiekiem, a po ostatnich wydarzeniach...

 

- Wiem – wycedził Voldemort.

 

Czarnoksiężnik podniósł się z „tronu" i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę drzwi, nie spoglądając na sługę.

 

Snape podążył za swym panem.

 

- Gdzie jest chłopak?

 

- W sali tortur.

 

Voldemort syknął cicho.

 

- I to ma wzbudzić jego zaufanie?

 

Severus nic nie odpowiedział. Zacisnął wargi, by powstrzymać się od zauważenia, że to Lucjusz zostawił tam Pottera.

 

- Zostań tu – rozkazał Riddle, zatrzymując się przed drzwiami do sali tortur.

 

- Chcę byś wyszukał wszystkich – tu Voldemort przeszył Snape'a przenikliwym spojrzeniem – wszystkich informacji na temat eliksiru. I nie mów Dumbledore'owi. To ma być – czarnoksiężnik uśmiechnął się nieprzyjemnie – niespodzianka.

 

Snape ponownie przytaknął i oddalił się do swoich komnat.

 

Nie wiedział, dlaczego Czarnemu Panu tak zależy na tym eliksirze, jednak niewątpliwie Albus będzie… zaskoczony.

 

Mężczyzna wykrzywił drwiąco wargi.

 

Dumbledore zawsze miał słabość to ciemnowłosych, przystojnych młodzieńców.

 

Myśli Snape'a dotarły do Voldemorta, który powstrzymał się od wybuchnięcia śmiechem.

 

Taka reakcja nie przystoi Najmroczniejszemu z najmroczniejszych.

 

Jednak nie potrafił ukryć zbłąkanego uśmiechy, który groteskowo wykrzywił jego twarz.

 

Riddle nie miał pojęcia jak oszołomiony był Potter, gdy zobaczył swojego największego wroga wchodzącego do sali z radosnym uśmiechem na ustach.

 

- Ile osób dziś zabiłeś, Tom? – spytał chłopak słabym głosem.

 

Voldemort spojrzał na Harry'ego nieobecnym wzrokiem.

 

- Słucham? – spytał uprzejmie.

 

- Uśmiechasz się, a to zły znak – wyjaśnił młodzieniec, marszcząc brwi i uważnie przyglądając, się mężczyźnie.

 

- Mój błąd – mruknął czarnoksiężnik, natychmiast przywołując na twarz maskę chłodnego opanowania.

 

- Już wiem, od kogo Snape nauczył się sławnej miny „jestem zły, a ty głupi" – parsknął Harry.

 

Mężczyzna nie skomentował ostatniej uwagi młodzieńca. Potter siedział, opierając się o ścianę. Oddychał ciężko i płytko, i Voldemort nie musiał czytać w myślach, by wiedzieć, że każde zaczerpnięcie powietrza sprawia chłopakowi ból. Najprawdopodobniej miał złamane żebra. Riddle zanotował w myślach, by poprosić Severusa o eliksir zrastający kości.

 

Potter miał pod okiem rozległy, fioletowy siniak. Na bladym policzku odznaczała się zaschnięta krew. Nos chłopaka wyglądał na złamany.

 

Jeśli szybko go nie naprawię, zostanie mu taki jak ma Snape, pomyślał Lord.

 

Przetłuszczone włosy, a może zakrwawione, wpadały Potterowi do oczu, które przyglądały się czarnoksiężnikowi bez zwykłej dla nich zadziorności. Jednak w najgorszym stanie były palce chłopaka.

 

Mężczyzna pochylił się i chwycił dłoń Harry'ego, który na początku zaczął się wyrywać, ale ból uniemożliwił mu bunt.

 

W zgięciach palców były otwarte rany, ukazujące zaczerwienione mięso. Zaschnięta krew okalała całą dłoń chłopaka. Paznokcie były zmiażdżone, a palce prawdopodobnie złamane.

 

Voldemort poczuł wściekłość, ale szybko się opanował, wiedząc, że nie może sobie pozwolić na okazanie najmniejszych oznak troski. Pozwolił, by Potter znów opadł na podłogę, przyciskając dłonie do piersi w obronnym geście. W oczach chłopakach zalśniły łzy, jednak nie z bólu, tylko upokorzenia.

 

- Jak oni to zrobili? – spytał lodowatym głosem.

 

- Nie ciesz się za bardzo – mruknął niechętnie Harry. – Twoi śmiecriożercy nie są aż tak okrutni jak myślałeś. Lub po prostu nie mieli odpowiednich narzędzi.

 

- Więc kto?

 

- A co? – parsknął chłopak. – Chcesz wysłać mu kosz z podziękowaniami?

 

Voldemort podszedł bliżej Pottera. Mimo rozeźlonego wzroku Lorda, mężczyzna nie wyczuł strachu chłopca. Jedynie ból, rozgoryczenie i świadomość porażki.

 

- Nie potrafisz odpowiedzieć na proste pytanie, bo jesteś taki tępy czy starasz się błysnąć przede mną inteligencją?

 

- Mój wuj – wymamrotał Harry, czując, że oblewa się szkarłatnym rumieńcem.

 

- Mugol? – warknął Voldemort, jednak nie oczekując odpowiedzi. – Pozwoliłeś skrzywdzić się jakiemuś…

 

- Tak! I co to za różnica, do cholery? Nie ważne, w jakim jestem stanie, przecież i tak mnie zabijesz!

 

- Używasz mugolskich przekleństw, nieładnie, Harry – Riddle zacmokał z dezaprobatą.

 

- Czego chcesz? I nie wmawiaj mi, że porozmawiać – chłopak parsknął. – A może przeszła ci ochota na zabicie mnie, hę?

 

Lord mierzył Pottera nieprzeniknionym spojrzeniem, po czym podszedł bliżej. Ukląkł tak, by ich wzrok znalazł się na tym samym poziomie.

 

- Dlaczego nie boli cię, blizna, Harry?

 

Chłopak badał wzrokiem wężowatą twarz wroga, szukając odpowiedzi na zadane pytanie. W oczach Riddle'a błysnęło… zadowolenie? Radość?

 

- Ponieważ nie chcesz mnie zabić.

 

Voldemort uśmiechnął się z… Czy to była duma?

 

- Tak, Harry, ta blizna jest twoim osobistym alarmem. Wyczuwa, kiedy grozi ci niebezpieczeństwo z mojej strony.

 

- To miłosiernie z twej lordowskiej mości, oszczędzasz mi migreny – sarknął chłopak.

 

- Mimo tego nadal nie wierzysz, że nie chcę cię zabić?

 

- Ha! – mruknął Harry. – Czy to był żart w twoim wydaniu? Nie śmieszny.

 

Riddle zmarszczył czoło, najwyraźniej bardzo niezadowolony.

 

- To że blizna cię nie boli, nie znaczy, że nie mogę zmienić zdania. Chyba trochę przeginasz – syknął, a jego czerwone oczy pociemniały.

 

Chłopak wzruszył ramionami, co jeszcze bardziej rozwścieczyło mężczyznę. Po raz drugi dzisiejszego dnia jest traktowany bez szacunku. Taka sytuacja zdecydowania nie zdarzała się często i nie odpowiadała czarnoksiężnikowi.

 

- Hm, więc przetrzymujesz mnie w, jak zauważyłem – Harry zatrzymał wzrok na zaschniętej krwi w kącie sali, łańcuchach wystających ze ścian, stoliku, na którym leżał zestaw dziwnie wygiętych noży i biczu opartym o krzesło – sali tortur, kazałeś mnie pobić i przykułeś do ściany, a teraz próbujesz wmówić, że nie chcesz mnie zabić?

 

W pomieszczeniu zapadła cisza. Voldemort podniósł się powoli, nie spuszczając wzroku z chłopaka.

 

- Ciekawe – dodał Harry.

 

- Ta sytuacja to pewne… nieporozumienie – przyznał Riddle. – Nie mieli cię skrzywdzić tylko złapać. A to, gdzie Lucjusz postanowił cię zostawić, nie jest moją winą.

 

- Jak mogłem nie wpaść na takie oczywiste rozwiązanie? Przecież ty nigdy nie pozwoliłbyś, by cokolwiek złego mi się stało!

 

Voldemort rzucił Harry'emu zmęczone spojrzenie.

 

- Dobrze, zostawię cię sam na sam ze swoim sarkazmem.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin