Anne Barbour - Nareszcie w domu.doc

(878 KB) Pobierz
Anne Barbour NARESZCIE W DOMU

Anne Barbour NARESZCIE W DOMU

1

Jeżeli to prawda, że nieszczęścia chodzą parami, co już dawno przekroczyłam normę na ten tydzień - myślała ponuro Claudia Carstairs, wyglądając przez okno. Był wczesny ranek, jej ulubiona pora dnia. Cały świat dopiero budził się ze snu, a poranne słońce świeciło wesołym blaskiem na murawę i od­bijało się w małej sadzawce pośrodku trawnika. Jednakże tego poranka młoda kobieta nie widziała piękna otaczającego ją świata.

Odwróciwszy się od okna, wyjęła z szafy stare spodnie oraz równie sfatygowaną koszulę i kurtkę. Ubierając się, policzyła w myślach kłopoty, które ostatnio zwaliły się jej na głowę. Jenny już niedługo powinna się oźrebić, a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że poród będzie ciężki. Squire Foster, który od dawna użyczał jej pastwisk dla owiec, powie­dział, że nie będzie tego dłużej robić. A na dodatek podobno we wsi pojawił się nieznajomy zadający pytania o Ravencroft i jego nieżyjącego już właściciela.

Zamarła z jednym butem uniesionym w ręce i wzdrygnęła się na tę myśl. Nieznajomy. Oczywiście, mogło się okazać, że to nic takiego. Maleńka wioska Marshdean znajdowała się na szlaku prowadzącym do Gloucester i wędrowcy często do niej trafiali. Ale ten kręcił się po okolicy już od dwóch dni - i dlaczego pytał o Emanuela?

Zamyślona skończyła się ubierać, po czym wzdrygnęła się gwałtownie. Przebiegła grzebieniem po wzburzonych włosach koloru pszenicy, ciasno ściągnęła je wstążką i włożyła na głowę duży, bezkształtny kapelusz. Zanim wyszła z pokoju, z przy­zwyczajenia zerknęła w lustro. Westchnęła.

- Dobry Boże - mruknęła ze zniecierpliwieniem, a jej jasnobrązowe oczy zwęziły się. - Tylko spójrz na siebie!

Ale to nie o wygląd jej chodziło, lecz o wzrost. Była niska - myszka, a nie kobieta, jak sama o sobie mówiła - a w mę­skim ubraniu, które było jej strojem roboczym, wydawała się jeszcze mniejsza. I o wiele mniej pociągająca, niżby sobie życzyła. Ponownie wzruszyła ramionami. Niewiele mogła na to poradzić, prawda?

Przeszła szybkim krokiem przez uśpiony jeszcze dom. Jak to się jej często ostatnimi czasy zdarzało, poczuła przepełnia­jące ją szczęście. Wreszcie wolna! Co prawda lada moment groziło jej bankructwo, ale nie była już żoną Emanuela Carstairsa. Przetrwała koszmar małżeństwa z nim i już nigdy nie będzie musiała znosić jego dotyku. Nigdy więcej nie będzie musiała cierpieć dominacji nad sobą jakiegokolwiek męż­czyzny. I, co najlepsze w tym wszystkim, Ravencroft należał do niej!

W każdym razie - uśmiechnęła się ponuro - tak długo, jak będzie w stanie opędzić się od wierzycieli... i szwagra. Na tę myśl przestała się uśmiechać. Omal nie zapomniała. Jeszcze tylko cztery dni i Rose z Thomasem spadną jej na kark. Wielkie nieba, zdawało się, że w tym tygodniu nieszczęścia chodzą czwórkami!

Przeszła na palcach przez hali, starając się nie obudzić ciotki Augusty. Bardzo ją kochała, ale doprawdy nie miała czasu na wysłuchiwanie kazań o tym, że „młode panienki nie powinny paradować w męskim ubraniu na oczach całego świata”. Gdy dotarła do kuchni, z przyjemnością wciągnęła zapach świeżo zaparzonej kawy i pieczonego chleba.

- Hmm, jak tu cudownie pachnie, pani Skinner - po­wiedziała do siwowłosej kobiety krzątającej się przy piecu. Ta oderwała się od pracy i przyniosła do stołu kubek gorącej kawy.

- Mam nadzieję, że usiądzie pani i zje przyzwoite śniada­nie, pani Claudio - rzekła. - Usmażenie jajek zajmie mi tylko chwilkę, a szynka już jest pokrojona.

Dziewczyna objęła małą, pulchną kobiecinę.

- Nie mam na to czasu, ale z przyjemnością zjem trochę tego chleba. - Sięgnęła po nóż i ukroiła sobie spory kawałek, po czym posmarowała go obficie masłem i dżemem. Gryząc go, wesoło pomachała zmartwionej kobiecie i pobiegła do stajni.

Dotarła na dziedziniec w chwili, gdy koniuszy, Jonasz Gibbs, wyprowadzał Jenny z boksu. Dotknął dłonią kapelusza.

- Dzień dobry pani. - Wskazał ponuro na klacz. - Coś mi się zdaje, że Jenny zamierza się dzisiaj źrebić. Już zaczęło jej płynąć mleko.

Claudia zerknęła na sutki klaczy, a potem na siwego koniuszego. Był jej podporą i ostoją w najgorszych czasach. Sukces, jaki osiągnęła w hodowli koni, był w większości zasłu­gą dobrych rad i wskazówek starego. Może i był kapryśnym starym diabłem - pomyślała z rozbawieniem - ale całe życie spędził w Ravencroft i jego oddanie zarówno dla niej, jak i dla tej ziemi, było tak niezniszczalne, jak otaczające posiadłość wzgórza.

- Już najwyższy czas - powiedziała gładząc klacz po nosie. - Myślisz, że będziemy mieli z nią dużo kłopotu?

- Oj, tak. Jeszcze nie zdarzyło się jej urodzić małego, nad którym by się nie namęczyła. Zawsze coś wydziwi. Wszystkie źrebaki urodziły się kilka miesięcy temu, a tu połowa czerwca, a ona dopiero chce się źrebić. Wielka, głupia bestia - powie­dział czule do ucha klaczy. Ta w odpowiedzi oparła mu pysk na piersi.

- Czarodziej jest ojcem, więc źrebak z pewnością będzie ogromny - rzekła Claudia. - I czarny jak noc - dodała myśląc o ciemnej jak skrzydło kruka sierści jej ukochanego ogiera. Modliła się cicho, by długo oczekiwany źrebak okazał się dumą i nadzieją stajni. Spłodzony przez jej najlepszego i jedynego ogiera, urodzony przez najlepszą klacz... Kto wie, co z niego wyrośnie?

Jonasz oprowadzał klacz po dziedzińcu, dostosowując się do powolnego, kołyszącego kroku ociężałego zwierzęcia. Cały czas uważnie obserwował pupilkę, czy przypadkiem nie zdradza dalszych oznak zbliżającego się porodu. Claudia przez chwilę patrzyła na nich z nie ukrywanym rozczuleniem, po czym zwróciła się ku stajniom. Jak zwykle poczuła przypływ dumy na ich widok. Co prawda na razie Ravencroft było niewielką stadniną, ale Claudia była pewna, że jej stajnie mogły się równać z najlepszymi w Anglii. Posiadłość została zbudowana przez przodków „poprzedniej rodziny”, jak Claudia nazywała Standishów z Ravencroft. Podobno ziemia była w rękach lor­dów Glenravenów od czasów Henryka VIII Tudora. To znaczy do czasu, gdy przejął ją Emanuel Carstairs.

Stajnie były z cegły i kamienia, podobnie jak ogromny dom. Wszystko było budowane bardzo solidnie, lecz zostało karygodnie zaniedbane przez ostatniego właściciela - nawet dziedziniec zamienił się z czasem w nieporządną rupieciarnię. Jednakże przez ten rok, który minął od śmierci męża, Claudia wraz z Jonaszem i Lucasem, którego żartobliwie nazywała swoim pomocnikiem, zdołali doprowadzić to miejsce do stanu używalności.

Claudia udała się w kierunku stajni. Zanim weszła do ciemnego korytarza, raz jeszcze zatrzymała się, by podziwiać spokojną ciszę i piękno poranka. Po obchodzie stajni i upew­nieniu się, że wszyscy jej mieszkańcy w dobrym stanie prze­trwali noc, wzięła do ręki widły i zaczęła wybierać gnój spod koni.

Przez kilka minut oddawała się temu nie lubianemu przez siebie zajęciu, gdy nagle poczuła w stajni czyjąś obecność. Obróciła się na pięcie i zobaczyła stojącego w drzwiach męż­czyznę. Stał, niefrasobliwie opierając się o framugę, i wydawał się bardzo zadowolony z siebie.

Nie wiedząc czemu, od razu zgadła, że to właśnie nieznajo­my, o którym mówił jej Lucas. „Kręcił się dokoła Trzech Sosen, jakby nie miał nic lepszego do roboty, tylko gapić się i zadawać pytania”.

Claudia przyjrzała się nieprzyjaźnie przybyszowi. Zwró­ciła uwagę, że ciemna kurtka i spodnie są znoszone, z ta­niego materiału. Nieznajomy był wysoki i szczupły, a włosy miały ten sam kolor, co jedwabista grzywa Czarodzieja. Jego oczy - nad wyraz jasne i szare - zdawały się świecić w mroku stajni.

- Coś ty za jeden i czego tu szukasz? - zapytała szybko, celowo mówiąc z szorstkim wiejskim akcentem. Rzecz jasna nie bała się tego mężczyzny. Jonasz był na dziedzińcu, a także Lucas kręcił się gdzieś w pobliżu. A jednak na widok przybysza poczuła niepokój - podkradł się do niej bezszelestnie, jak dzikie zwierzę.

Zbliżył się z nonszalancką gracją, która ją zaskoczyła.

- Przepraszam, chłopcze - powiedział dziwnie władczym tonem, nie pasującym do znoszonego brudnego ubrania. - Szukam koniuszego.

Szczery uśmiech rozjaśnił nieregularne rysy jego Warzy, co sprawiło, że wydał się nagle młodszy. Claudia pomyślała, że ma pewnie nie więcej niż dwadzieścia kilka lat.

Nieznajomy zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na nią zaskoczony.

- Przepraszam - rzekł z miękkim znajomym akcentem mieszkańców Cotswolds. Więc pochodził stąd? Nie był zwy­kłym przyjezdnym? - Zdaje się, że powinienem powiedzieć... panienko?

- Zgadza się - odparła wojowniczo. Już nieraz miała okazję usłyszeć niepochlebne opinie od mężczyzn, dotyczące jej roboczego stroju. Nawet nie chodziło o to, że spodnie i koszula były niemodne, ale po pierwsze były bezkształtne, a po drugie - o wiele na nią za duże. Zdawało się, że jej mała figurka tonie w nich. Claudia przekonała się poza tym, że mężczyźni są o wiele bezczelniejsi, jeżeli widzą kobietę w spodniach. Zupełnie jakby to upoważniało ich do niestosownych uwag.

A jednak nic oprócz lekkiego zdziwienia nie pojawiło się na twarzy nieznajomego.

- A po co ci koniuszy? - zapytała Claudia; nadal nie, wypuszczając wideł z ręki.

- Szukam pracy, panienko. W wiosce powiedziano mi, że właściciel tej posiadłości hoduje konie. Już nieraz miałem do czynienia z końmi, więc pomyślałem, że może znajdę tu pracę.

Przyglądała mu się spod przymrużonych powiek. Najpierw zadawał pytania dotyczące Ravencroft, a teraz szuka tu pracy. Kim on jest i skąd pochodzi? A przede wszystkim, czego tu szuka? To prawda, że nie wyglądał groźnie, ale wyczuwała w nim jakieś napięcie, gdy tak stał oparty o framugę drzwi. Zdawało się, że pod tą delikatną budową kryje się stalowa natura. Obserwowała, jak odwraca się, by pogładzić długimi, szczupłymi palcami nozdrza konia stojącego w boksie tuż obok wejścia.

- Jak się nazywasz? - zapytała ostro, zapominając, że jeszcze przed chwilą udawała prostą wiejską dziewczynę.

- Jem - odrzekł nieznajomy, a jego brwi podniosły się w lekkim zdziwieniu. - Jem January. A teraz, panienko... miło mi się z tobą rozmawiało, ale czy mogłabyś mi powiedzieć, gdzie znajdę koniuszego?

Claudia wyczuła w jego głosie ton niechęci i zesztywniała z upokorzenia. Z pewnością pomyślał, że jest prostą wiejską dziewuchą, niewartą zachodu i brzydką jak nieszczęście. Tak brzydką, że nie mogła sobie znaleźć męża i teraz wybiera gnój ze stajni i ubiera się w stare, śmierdzące końskim potem łachy.

Jem January wcale tak nie myślał. Z początku zdawało mu się, że ma przed sobą zwykłego chłopca stajennego, lecz szybko zauważył zaokrąglenia pod grubą koszulą ze zgrzebnego samo­działu. Podobał mu się również melodyjny głos, który przemówił do niego szorstkimi słowami. To przyciągnęło jego zawsze żywą uwagę, ale gdy przedziwne zjawisko przemówiło do niego tonem dobrze urodzonej i wychowanej damy, jego ciekawość i zaskocze­nie nie miały granic.

Chętnie zgłębiłby tę małą tajemnicę, ale przypomniał sobie, że przybył tu w określonym celu i nie mógł tracić czasu na błahostki. Z tego, czego zdążył dowiedzieć się w wiosce, obe­cny właściciel Ravencroft chciał przywrócić majątkowi dawną sławę w hodowli koni, więc praca stajennego zdawała się być najpewniejsza. Dlaczego - zastanawiał się niecierpliwie Jem - ta zwariowana pannica nie chce mu powiedzieć, gdzie znajdzie przełożonego?

- Wątpię, czy... - zaczęła rumieniąc się.

Przerwała gwałtownie, a Jem pobiegł wzrokiem za jej spoj­rzeniem. W drzwiach pojawił się starszy mężczyzna. Tuż za nim stał młody, potężnie zbudowany chłopak o bardzo nie­przychylnym wyrazie twarzy.

- Czy coś się stało, psze pani? - zapytał starszy człowiek. - Usłyszeliśmy jakieś głosy. Czy wszystko w porządku?

Psze pani? - pomyślał Jem. O co tu chodzi?

- Nie, Jonaszu. Wszystko w porządku. Ten... młody czło­wiek przyszedł tu w poszukiwaniu pracy.

Jonasz! Jem przyjrzał się uważnie pomarszczonej twarzy pod strzechą siwych włosów. Dobry Boże, to naprawdę był Jonasz. Jonasz Gibbs! Wielkie nieba, nigdy by się nie spodziewał, że zastanie tu kogoś pamiętającego dawne czasy... Cóż, jedyne, co mu teraz pozostało, to mieć nadzieję, że stary go nie rozpozna. W końcu minęło już dwanaście lat. Uśmiechnął się.

- Szuka pracy, co? - warknął Jonasz. - A czym mu zapła­cimy, dobrym słowem? - Chciał powiedzieć coś więcej, ale zamilkł w chwili, gdy spojrzał uważniej na Jema. W tym samym momencie zza jego pleców wychynął Lucas.

- To ten gość, pani Carstairs. Ten, co to pani mówiłem, że węszył w wiosce... pytał o Ravencroft.

Pani Carstairs! Brwi Jema po raz kolejny uniosły się w niemym zdziwieniu. Zdawało się, że niespodziankom tego poranka nie ma końca. Czy to naprawdę wdowa po Emanuela Carstairsie? Oczekiwał kogoś bardziej... bardziej imponującego. Spojrzał na nią niewinnie.

- Węszył? - zapytał przywdziewając na twarz maskę urażo­nej niewinności. - No cóż, może i faktycznie tak było. Bardzo potrzebuję tej pracy. A jeżeli chodzi o... Ravencroft, prawda? Pomyślałem, że dobrze się będzie dowiedzieć, gdzie potrzebują rąk do pracy. I tu mnie skierowano. - Zdjął czapkę i stał trzymając ją w obu rękach. - To pani jest panią Carstairs? Właścicielką posiadłości?

Nagła uległość Jema nie przypadła jej do gustu. Zupełnie do niego nie pasowała. Skinęła jednak głową mając rozpaczliwą nadzieję, że wyszło to z odpowiednią godnością. Boże, gdybyż tylko nie wyglądała tak okropnie... i nie śmierdziała tak paskudnie!

- To prawda - odrzekła. - Ale obawiam się, że Jonasz ma rację. Nie zatrudniamy nowych pracowników.

Oczy Jema się zaokrągliły.

- Ale dama, taka jak pani... wyrzucająca gnój ze stajni? To nie wypada... Z pewnością przyda się wam pomoc.

- Możliwe - rzekła szorstko Claudia. - Jednak to niewielka hodowla i jeżeli mam być całkiem szczera, młody człowieku, nie stać nas na zatrudnienie jeszcze jednego pracownika... jak na razie.

- Będę pracował za wyżywienie i dach nad głową, psze pani. - Do głosu Jema zakradła się nutka desperacji. - Mógłbym też pracować jako zwykły służący... albo nawet lokaj.

Claudia już zaczęła się od niego odwracać, ale te słowa ją powstrzymały. Obróciła się gwałtownie na pięcie.

- Lokaj? - Spojrzała na niego podejrzliwie. - Nie wyglądasz na lokaja.

Gdy patrzyła na niego, w młodzieńcu zaszła zaskakująca zmiana. Wyprostował się, jakby połknął pogrzebacz, i szybko wygładził zmierzwione włosy. Ukłonił się lekko, zawierając w tym geście szacunek na równi z arogancją właściwą służącym na wysokim stanowisku, i przemówił do niej zupełnie inaczej niż przed chwilą.

- Ma pani całkowitą rację, madame. Jednak z doświadcze­nia wiem, że pozory mogą mylić.

- Najwyraźniej - odrzekła Claudia i gryząc wargę w zamy­śleniu, spojrzała na Jonasza. - Za parę dni przyjadą Thomas i Rose, a ja jeszcze nie postarałam się o zastępstwo za Morgana. Ciocia Gussie bardzo się tym martwi.

Morgan. Jem zmarszczył brwi na dźwięk tego nazwiska. Co się stało z Morganem? Zmarł? Bardzo był już stary, gdy Jem widział go ostatnio. Otrząsnął się lekko i spojrzał na panią Carstairs.

- Thomas się obrazi, jeżeli w drzwiach powita go poko­jówka. Nie mamy nawet zwykłego służącego.

- W takim razie na pewno się przydam - powiedział Jem, prezentując swój wypróbowany czarujący uśmiech.

Trzy pary oczu natychmiast wlepiły się w niego podejrzli­wie. Młoda wdowa stała przez kilka chwil nieruchomo, nie mogąc się najwyraźniej zdecydować.

Claudia ani na jotę nie ufała dziwnemu przybyszowi. Pomimo układnego zachowania zadawał mnóstwo zagad­kowych pytań. Z drugiej strony, może lepiej będzie go mieć na oku w najbliższym czasie? Lepiej wiedzieć, gdzie jest i co robi.

- Jeżeli naprawdę będziesz pracował za wyżywienie i dach nad głową, chętnie cię przyjmę. Jonasz pokaże ci, gdzie możesz spać. - Podała mu widły. - Kiedy już tu skończysz, Jonasz powie ci, co masz potem robić.

Jem poczuł ukłucie niepewności i zawodu. Miał nadzieję, że uniknie popisu prawdziwej pracy w stajni. Bo chociaż dużo mówił, wątpił, czy kilka lat spędzonych za młodu w stajni ojca dało mu wystarczające doświadczenie, by zdołał oszukać Jonasza. Nie wiedział, czy podoła zadaniom bardziej skompliko­wanym niż noszenie wody czy machanie widłami. Jedyne, co mu pozostało, to ufać Opatrzności, że wkrótce awansuje na lokaja. Szkoda Morgana... Nawet jeżeli jeszcze jeden staruszek, który mógłby go rozpoznać, przysporzyłby mu kłopotu... Szkoda.

Reszta dnia przebiegła w spokoju. Jem przebrał się w inne spodnie, jeszcze bardziej znoszone i podarte; od Lucasa, nadal nastawionego bardzo podejrzliwie, pożyczył koszulę i zabrał się do roboty. Po sprzątnięciu całej stajni rozniósł koniom wodę i obrok. Na szczęście pozostała praca ograniczyła się do czysz­czenia, oliwienia i smarowania uprzęży. Zadowolony pomyślał, że może jednak uda mu się ten mały podstęp.

Jednak wypracowana postawa głupkowatego chłopka-roztropka o mało nie załamała się, gdy po raz pierwszy wszedł do pokoiku na zapleczu stajni. Dobry Boże, zdawało się, że zaledwie wczoraj stąd wyszedł! W kącie stało ogromne stare biurko, używane do załatwiania stajennych interesów. Obok szafy, pociemniałe ze starości, kryły w sobie opasłe tomy ksiąg i rejestrów. A na sąsiedniej ścianie, w szklanych ga­blotkach, wisiały długie szeregi wstęg, medali i dyplomów, wygranych przez stajnię na przestrzeni wielu lat. A nawet... taki Był tam nawet portret Dzielnego... jego pierwszego kucyka, który sam namalował. Oprawiony w drewniane ramki, wisiał między portretami dwóch najbardziej zasłużonych dla stajni klaczy.

Zakręciło mu się w głowie i musiał oprzeć się o krzesło, by nie upaść. Odwrócił się na odgłos szurania tuż za sobą.

- Czyżby już się pan zmęczył, panie January? - zapytał cierpko Jonasz. Nie czekając na odpowiedź, szybko mówił dalej: - W sąsiednim pokoju znajdzie pan jeszcze trochę sprzętu nadającego się do naprawy.

Bez słowa Jem odwrócił się i wypadł z pokoju.

Następne niemiłe chwile przeżył przy kolacji. Wraz z Jonaszem i Lucasem poszedł do domu i gdy przechodzili przez kuchnię, znowu opadły go wspomnienia. To prawda, że nie spędził wiele czasu w tej części Ravencroft, ale sam widok kręconych schodów prowadzących do kuchni przypomniał mu słodki zapach spoży­wanego na nich niegdyś piernika. Pamiętał, jak pewnego gru­dniowego poranka siedział tu, płacząc nad stłuczonym kolanem, a kucharka na pocieszenie dawała mu słodkie bułeczki.

Kolacja została podana w pomieszczeniach dla służby tuż za kuchnią. Jem siedział cicho i przysłuchiwał się rozmo­wom prowadzonym dokoła. Zdawało się, że nie tylko staj­nie cierpiały na brak służących. Zastanawiał się, ile ludzi pracuje w polu. Z tego, co zdążył się dowiedzieć w wiosce, wdowa Carstairs hodowała owce, ale były to stada nawet nie w połowie tak duże, jakie ongiś biegały po pastwiskach Ra­vencroft.

W każdym razie karmiła dobrze, to musiał przyznać. Nie skąpiła doskonałego jedzenia nawet służbie i była powszech­nie lubiana. W głosach wypowiadających jej imię słyszał je­dynie sympatię. Przyłapał się na myśli, że ta mała figurynka w za dużych spodniach i kapeluszu opadającym na oczy... Jak ona, na miłość boską, mogła poślubić Carstairsa? Nie mógł wiedzieć tego na pewno, ale zdawało się, że jest przyzwoitą istotą.

Otrząsnął się. Nie chciał myśleć o uczciwości żony Emanuela Carstairsa. Przybył do Ravencroft powodowany chęcią zemsty. Między innymi. Planował ją już od tak dawna! Nadal czuł wściekłość, która ogarnęła go na wieść, że nowy właściciel Ravencroft od prawie roku gryzie ziemię. Rozluźnił odruchowo zaciśnięte w pięści dłonie. Może i zemsta go ominie, ale na pewno postara się osiągnąć swój drugi cel. Gdy już dopnie swego, młoda wdowa będzie musiała poszukać sobie kogoś innego do czyszczenia stajni.

Zawstydzony własnym gniewem, szybko dokończył posiłek i podążył do stajni na cowieczorny obchód. To był jeden z jego nowych obowiązków, powierzonych mu przez Jonasza.

Skończył pracę dopiero po kilku godzinach. Gdy już się umył pod pompą w rogu dziedzińca, poszedł pod dom. Długo stał i przyglądał się jego kamieniom błyszczącym w zacho­dzącym słońcu. Pomyślał, że posiadłość jest naprawdę tak piękna, jak to zapamiętał - zdawało się, że naturalnie wyrasta z łagodnie sfalowanych wzgórz Cotswolds. Pierwotnie posia­dłość zbudowana była na obwodzie kwadratu, lecz z czasem poszczególni właściciele dodawali do całości różne budynki. Obecnie podjazd otoczony był dwoma potężnymi skrzydłami, za którymi rozciągały się jeszcze inne budowle. Patrząc na zaniedbany trawnik przed domem, Jem zastanawiał się, jak młoda wdowa daje sobie radę, by wszystko utrzymać w jakim takim porządku.

Gdy tak stał w promieniach zachodzącego słońca, zdawało mu się, że każdy kamień, każde drzewo i każdy zakamarek ma od lat wyryty w pamięci.

Już niedługo - pomyślał rozradowany. Niedługo...

Wrócił na dziedziniec przed stajnią i w mroku przycup­nął na małej ławeczce przed jednym z budynków. Wdychał zapach lata unoszący się w rozgrzanym po upalnym dniu po­wietrzu.

Jestem w domu. O mało nie wypowiedział na głos zdania, które bezwiednie pojawiło się w jego myślach.

Zobaczył, że z mroku wynurza się zwalista postać Jonasza, i przesunął się trochę, by zrobić miejsce dla starego.

- Nieźle ci poszło, mój mały - mruknął cicho Jonasz. - Jak na kogoś nowego w robocie, rzecz jasna. - Żując słomkę, patrzył gdzieś w dal przez parę minut. Nie patrząc na Jema, dodał: - I jakie to uczucie znowu znaleźć się w domu, lordzie Glenraven?

2

Że co, przepraszam? - Zaskoczony Jem odwrócił się do starego przywdziewając na twarz maskę niezrozumienia.

W odpowiedzi Jonasz zaśmiał się chrapliwie.

- Niee. Nie usiłujcie mnie zwieść, paniczu. Już coś zaświ­tało w tej mojej starej łepetynie, gdy tylko zobaczyłem panicza dziś rano. I nie potrwało to długo, zanim się upewniłem.

Jem długo przyglądał się starszemu mężczyźnie, zanim wreszcie odpowiedział.

- Czym się zdradziłem? - zapytał w końcu.

- Wyglądał panicz cosik znajomo. No i to dumne unie­sienie głowy. Zawsze miał panicz w sobie więcej godności niż nasz pan. No i kiedy powiedziałem, by przyniósł panicz nową uprząż, od razu, bez pytania, wiedział panicz, gdzie po nią iść.

- Powinienem był wiedzieć i nie starać się ciebie oszukać, ty stary diable. - Jem zaśmiał się niemądrze.

- Ano. - Jonasz zachichotał i zdawało się, że zmarszczki na jego twarzy zrobiły się jeszcze głębsze.

Nagle Jem spoważniał.

- Czy mogę ci zaufać, że nie wydasz mnie, przez jakiś czas?

- To zależy. - Jonasz już się nie uśmiechał. - Nie podoba mi się pomysł tajemnic przed panią Carstairs. Czyżby przybył tu panicz, żeby zrobić jej co złego? - zapytał nie­spodziewanie.

- Nie! - wykrzyknął Jem. - Oczywiście, że nie. Cóż, w każdym razie...

Jonasz zamruczał coś pod nosem, po czym dodał głośniej:

- Jeżeli wolno zapytać, to czemu panicz w ogóle wrócił? Żeby narobić kłopotów pani Carstairs?

Jem patrzył staruszkowi w oczy, zastanawiając się, jak dużo może mu powiedzieć. Jeżeli opowie o swoich planach Jonaszowi, a ten natychmiast powtórzy, co usłyszał, pani Carstairs, którą najwyraźniej bardzo szanował, wszystko przepadnie. Z drugiej strony, przydałby mu się sprzymierzeniec na terenie posiadłości - ktoś, kto znałby mechanizm działania Ravencroft pod nowymi rządami. Jem wiedział doskonale, że Jonasz był bardzo oddany dawnemu panu tej posiadłości i jego rodzinie.

Nabrał głęboko powietrza i powiedział:

- Jonaszu, ile wiesz o tym, co tu się stało... kiedy ojciec...?

- Dzień, w którym umarł stary pan, a posiadłość przejął Emanuel Carstairs, był najczarniejszym dniem Ravencroft i wszystkich jego mieszkańców. - Do głosu Jonasza wkradło się rozgoryczenie. - Nie chciałbym być nieuprzejmy, ale nikt z nas tu nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego pański ojciec do tego dopuścił.

- Ale wydajesz się lubić wdowę po Carstairsie.

- Aaa, to już całkiem inna historia. Mówiono, że została podstępnie zmuszona do poślubienia tego starego łajdaka. Jej ojciec, podobnie jak pański, był winien Carstairsowi pieniądze. I chociaż niegodziwiec był już starym capem, nadal lubił ładne młode panienki. Pani Claudia spodobała mu się od pierwszego spojrzenia.

Ładne młode panienki? Jem popatrzył podejrzliwie na starego koniuszego. Nadal miał przed oczami umorusane stworzenie, w bezkształtnym męskim ubraniu, o wiele na nie za dużym.

- Jedno trzeba jej przyznać - kontynuował Jonasz. - Nie­wiele ją obchodziło, czego chce ten stary łajdak.

- Czyżby? Z tego, co mówiłeś, można by przypuszczać, że trzymał ją mocną ręką.

Szorstki śmiech Jonasza rozbrzmiał w nocnej ciszy.

- Ano, tak by można sobie pomyśleć. Ale nasza pani nie daje sobą pomiatać byle komu. Oj, próbował ci on z nią swoich sztuczek, jak z dwiema poprzednimi. A tak - dodał, widząc pytające spojrzenie Jema. - Dwie miał żony przed panią Claudią. Już po dwóch tygodniach pobytu w Ravencroft poślubił pierwszą. Umarła w rok później, a on poślubił nastę­pną niecałe sześć miesięcy potem. Ta przetrwała trochę dłużej... trzymała się jakieś trzy lata.

- A jak one...

- No, oczywiście, ludzie dużo gadali... Po mojemu, to Carstairs zabił je obie - powiedział spokojnie Jonasz. - Nie specjal...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin