Ross JoAnn - Mroczne namiętności.doc

(597 KB) Pobierz
JOANN ROSS

 

 

 

JOANN ROSS

 

MROCZNE NAMIĘTNOŚCI


ROZDZIAŁ 1

 

- Mam dla ciebie propozycję.

Sawanna Starr założyła nogę na nogę, poprawiła się na krześle i spojrzała podejrzliwie na mężczyznę siedzącego za stołem. Justin Peters od trzech tygodni wytrwale namawiał ją do przyjęcia pewnej oferty, a ona od trzech tygodni uporczywie ją odrzucała.

- Jeśli znowu chodzi o to samo - odezwała się - moja odpowiedź nadal brzmi: nie. - Posłała mu czarujący uśmiech, a potem zaczęła rozgarniać widelcem sałatkę na talerzu w poszukiwaniu krewetek.

- Czy nikt ci nigdy nie powiedział, że małpujesz swojego staruszka? - Justin Peters nie ukrywał rozczarowania.

Ojciec Sawanny był znakomitością w świecie muzycznym, znakomitym piosenkarzem rockowym, którego gwiazda po trzydziestu latach kariery wciąż nie traciła blasku. Reggie Starr uchodził nadal za niewiarygodnie atrakcyjnego, przystojnego i wspaniałego mężczyznę. Znany był także z tego, że zawsze robił wszystko po swojemu i nie podporządkowywał się schematom.

- Rozumiem, że to miał być komplement, bo przecież agenci nie mają zwyczaju obrażania swoich klientów - odpowiedziała spokojnie Sawanna.

Na twarzy Justina Petersa malowały się zniecierpliwienie i troska. Znał Sawannę od dnia, w którym przyszła na świat, czyli od dwudziestu sześciu lat. Był wówczas agentem jej ojca, a także matki, Melanie Raine, słynnej aktorki, uosobienia seksu. Gdy Sawanna miała siedem lat, pocieszał ją po rozwodzie rodziców, a gdy odbierała dyplom uniwersytecki, przyjechał na tę uroczystość jako jedyny z bliskich jej osób. Przed półtora rokiem opłakiwali razem śmierć matki, a rok temu Justin nie odstępował od szpitalnego łóżka Sawanny, mimo że lekarze uspokajali go, iż jej życiu nie zagraża już żadne niebezpieczeństwo.

Chociaż był pięć razy żonaty, żaden z tych związków nie dał mu dzieci. Teraz, w wieku sześćdziesięciu pięciu lat, nie miał już zamiaru szukać następnej żony. Sawanna była dla niego najdroższą istotą na świecie. Kochał ją bardziej, niż mógłby kochać rodzoną córkę.

- Nadal uważam, że popełniasz błąd. - Westchnął i napił się wina. - Rola Scarlett 0'Hary bywa do wzięcia tylko raz na jakieś pięćdziesiąt lat.

Był czas, gdy Sawanna przyjęłaby tę propozycję i zagrała słynną postać w długo oczekiwanym dalszym ciągu „Przeminęło z wiatrem". Dzisiaj to już niemożliwe. Dziewczyna trzeźwo patrzyła na świat. Była też głęboko uczciwa i nie potrafiła oszukiwać innych ani samej siebie.

Odłożyła z westchnieniem widelec i spojrzała na Justina z rezygnacją.

- Jestem ci naprawdę wdzięczna za zaufanie - zaczęła łagodnie. - Rok temu nie wahałabym się ani chwili. Ale od tamtego czasu wiele się zmieniło.

Bezwiednie musnęła palcami ledwie widoczną szramę, biegnącą po jej twarzy od ucha do kącika ust. Blizna była jedną z pozostałości zeszłorocznego koszmaru.

- Jeśli ci chodzi o blizny, to prawie ich nie widać - zapewniał.

- Masz rację. Przeszczepy skóry udały się świetnie. Jednak bliskie kadry obnażają wszystko bezlitośnie.

- Tyle lat pracujesz w filmie i nie wiesz, że jest na to prosty sposób?

- Zgoda, ale w moim przypadku nie wystarczyłaby gaza. Musieliby mnie chyba filmować przez płótno.

- Myślałem, że doszłaś już do siebie. - W głosie Justina było słychać troskę.

Choć bardzo się starał, Sawanna nie potrafiła zapomnieć, jak fatalnie znosiła upływ czasu jej matka. Melanie Raine nie mogła pogodzić się z myślą, że młodość przeminie, a ona nie będzie już tą wspaniałą, piękną dziewczyną, którą pewien reżyser zobaczył któregoś dnia w Saks sprzedającą pończochy. Nie chciała, by wielbiciele widzieli, jak się starzeje. Wolała popełnić samobójstwo. Wiadomość ojej nagłej śmierci dostała się na pierwsze strony gazet i ściągnęła tłumy na pogrzeb tej, którą nazywano boginią namiętności.

Cień bólu w oczach dziewczyny uświadomił Justinowi, że ona również myślała o matce, która kiedyś powiedziała swej pięcioletniej córeczce, że kobieta pozbawiona urody jest niczym.

- Myślami już do tego nie wracam. Ale mój stan psychiczny... - Wzruszyła ramionami. - Powiedzmy, że miałam ciężki rok. Cieszę się, że już minął. I mam wielką ochotę zabrać się znów do pracy.

- Ale nie przed kamerą?

- Nie. Aktorstwo sprawiało mi wiele przyjemności, ale ta część mego życia już się skończyła. Czas skoncentrować się na talentach odziedziczonych po ojcu.

- Skoro już jesteśmy przy muzyce... - wtrącił Justin, siląc się na obojętny ton. - W sobotę byłem na kolacji z pewnym klientem, który wyrażał się z wielkim podziwem o twojej muzyce do „Uwiedzionego".

Chodziło o film, w którym Sawanna zagrała jedną z głównych ról i do której napisała muzykę. Za rolę dostała Oscara, choć nie była całkiem pewna, czy nie zaważyło na tym werdykcie współczucie. W chwili rozdawania nagród leżała właśnie w szpitalu. Jeśli chodzi o muzykę, czuła się naprawdę szczęśliwa, że przyjęto ją tak ciepło.

- Tak? - spytała, odprężywszy się wreszcie. Wyglądało na to, że Justin nie będzie jej już namawiał do powrotu na ekran. - Ktoś, kogo znam?

- Blake Winters.

- Oh! - kiwnęła głową. - Sam Winters.

Chociaż nigdy nie miała okazji poznać tego stroniącego od ludzi pisarza, reżysera i producenta w jednej osobie, wiedziała, że w Hollywood miał on opinię człowieka chodzącego własnymi ścieżkami. Krążyły też jakieś plotki związane z tragicznym wypadkiem samochodowym jego byłej żony. Sawanna leżała wówczas w szpitalu, więc nie znała szczegółów.

- Powinno mi to chyba schlebiać, bo słyszałam, że nie jest to facet skory do pochwał - uśmiechnęła się.

- Blake jest bardzo wymagający - zgodził się Justin.- Ale potrafi dostrzec talent. - Przechylił się do tyłu i podniósł do ust szklaneczkę szkockiej. - Właśnie skończył nowy film.

- Tak, coś czytałam w ostatnim numerze „Variety" - przypomniała sobie. - Czy to prawda, że aktorzy i ekipa nie mogą zdradzić szczegółów scenariusza, jeśli chcą jeszcze kiedyś pracować z Wintersem?

- Nikt ich nie zmuszał do przyjęcia takich warunków umowy - stwierdził Justin.

- Ale wszyscy się zgodzili?

- Blake czuje się szczególnie związany z tą historią. Nie chce, żeby prasa się o niej rozpisywała, zanim film trafi na ekran.

- No cóż, sprawia wrażenie wariata - zdecydowała Sawanna.

- Myślisz, że ktokolwiek w tym zwariowanym mieście nie jest wariatem?

- Może i masz rację, ale sądząc po tym, co o nim słyszałam, to gdyby poszukać w słowniku słowa „paranoja", obok znalazłoby się zdjęcie Blake'a Wintersa. Poza tym wyczytałam, że kiedy kręci plenery, każe swoim ludziom nosić specjalne koszulki, sugerujące, że film ma fabułę science fiction, podczas gdy naprawdę jest to rodzaj czarnej komedii o jego małżeństwie.... Czy ten film naprawdę dotyczy jego małżeństwa?

- Wszystkie filmy Blake'a są po części autobiograficzne - wykręcał się Justin. - A co do tych koszulek, to według mnie pomysł był genialny.

- Raczej przykład manii prześladowczej - ucięła krótko. - Ktoś tak nieufny powinien udać się na dłuższe leczenie do sanatorium, albo w ostateczności zająć się robieniem filmów szpiegowskich.

Napiła się odrobinę wina. Smakowało świetnie. Postanowiła zapytać kelnera o markę. Można by je podawać na przyjęciach. Przyjęcia... Nie była zbyt towarzyska w ciągu ostatniego roku. Może Justin miał rację, gdy wyrzucał jej pustelniczy tryb życia.

- Skończ już z tą wojną - przerwał jej Justin. - Nawet jeśli Blake jest trochę nieufny wobec ludzi, choć ja osobiście wcale tak nie uważam, to czy nie pomyślałaś nigdy, że może mieć ku temu jakieś powody?

- No tak - skrzywiła się Sawanna. - Zanosi się na kazanie pod tytułem „żyj i pozwól żyć". Czy o to ci właśnie chodzi?

- Zdaje mi się po prostu, że wydajesz sądy o facecie, którego nawet nie znasz.

Sawanna zerknęła na niego badawczo.

- Czy zaproszenie na ten lunch ma coś wspólnego z nowym filmem Blake'a? - spytała powoli.

- Chce, żebyś opracowała na próbę fragment muzyki do tego filmu - wyrzucił z siebie Justin i odetchnął z wyraźną ulgą.

Pierwszą myślą Sawanny było, że właśnie dostaje propozycję pracy z jednym z najbardziej utalentowanych ludzi w Hollywood. Natychmiast się jednak żachnęła. Ten człowiek chce ją poddawać jakimś próbom!

- Ostatni raz musiałam przechodzić przez zdjęcia próbne, gdy miałam czternaście lat - przypomniała Justinowi.

- Zgoda. Pracujesz w filmie od ośmiu lat. Wszyscy wiedzą, że jesteś znakomita przed kamerą. Ale praca w studiu, pisanie muzyki do filmu, to całkiem inna para kaloszy, kochanie.

- Przecież właśnie mi powiedziałeś, że spodobała mu się moja muzyka do „Uwiedzionego". Może to potraktować jako próbkę.

- Mógłby, gdyby nie był Blake'em Wintersem - zgodził się Justin. - Ale on ma własny styl pracy, Sawanno. I musi być pewny, że cała jego ekipa rozumie i docenia to, co on stara się zrobić.

- Próbka. - Sawanna odstawiła kieliszek i przesunęła dłonią po gęstych, czarnych włosach sięgających jej do ramion. - To śmieszne. Mam napisać piosenkę, żeby jakiś arogancki paranoik mógł sprawdzić, czy rozumiem jego artystyczny zamiar.

Zmarszczyła brwi i odwróciła głowę w stronę samochodów sunących jeden za drugim po Bulwarze Zachodzącego Słońca.

- Co gorsza, zastanawiam się właśnie, czy jednak tego nie zrobić.

- Byłoby świetnie, gdybyś wróciła do pracy - podchwycił Justin, nie zdając sobie sprawy, że ona sama myślała o tym od wielu tygodni. - Ponieważ kategorycznie odmawiasz występowania przed kamerą, to mogłaby być dla ciebie wspaniała okazja.

Miał rację. Chociaż Winters nie należał do najbardziej płodnych twórców w tym mieście - ostatni film, zrobiony specjalnie dla wylansowania własnej żony, wszedł na ekrany trzy lata temu - był z pewnością najbardziej utalentowany, a może nawet najlepszy w tej branży. Propozycja pracy z nim brzmiała na tyle ponętnie, że Sawanna skłonna była odłożyć na bok swoją dumę. Przynajmniej na razie.

- W porządku. Zgadzam się - postanowiła. - Kiedy będziesz mógł mi dostarczyć jakąś roboczą kopię tego filmu?

- Obawiam się, że to nie będzie takie proste - zaczął ostrożnie Justin.

Oczywiście. Mogła się spodziewać, że nic nie będzie proste.

- O co chodzi, Justin?

- Będziesz musiała pracować u niego w domu.

- U niego w domu? - zmarszczyła brwi Sawanna.

- Blake ma dom na wybrzeżu Mendocino, na północ od San Francisco.

- Czy ten facet wyobraża sobie, że przejadę taki kawał drogi tylko po to, żebym zrobić mu próbkę?

- Jest dosyć zaborczy, gdy chodzi o ten film - wyjaśnił Justin. - Cały materiał zdjęciowy przechowuje u siebie i tylko ekipa wie, o co tam chodzi.

Fantastyczne! Blizny przypominały jej bezustannie, do czego prowadzi związek z nadmiernie zaborczym mężczyzną.

- To chyba nie jest najlepszy pomysł...

- Blake Winters nie jest Jerrym Larsenem. - Justin delikatnie przykrył ręką jej dłoń.

Sawanna nawet się nie zdziwiła, że tak łatwo czyta w jej myślach. Znali się przecież tyle lat.

- Jeśli o to ci chodzi, że nie jest to typ mężczyzny, który wypchnąłby mnie przez okno w napadzie wściekłej zazdrości, to może nawet masz rację. Mimo to, chyba dam sobie spokój.

- Jak sobie życzysz.

Z wyrazu jego twarzy Sawanna wyczytała, że jej wieloletni przyjaciel i agent zaczyna się niecierpliwić. Z drugiej strony wiedziała doskonale, że Justin nigdy jej do niczego nie zmuszał, co nie zawsze, zresztą, wychodziło jej na zdrowie. Gdyby posłuchała jego ostrzeżeń przed Jerrym...

Dość tego. Musi przestać myśleć o tym, co było. Ten rozdział jej życia jest już zamknięty. Połamane kości świetnie się zrosły, najlepszy chirurg plastyczny w Beverly Hills zajął się jej twarzą i zrobił to tak doskonale, że tylko w promieniach słońca można było dostrzec leciutkie blizny. Niestety, psychicznie jeszcze nie całkiem doszła do siebie po ranach, jakie zadał jej Jerry Larsen.

Wzburzone fale Pacyfiku rozbijały się o skaliste brzegi północnej Kalifornii. Niebo było ciemne, ciężkie od chmur. Blake Winters pogrążony w rozmyślaniach, nie zauważył nadciągającej burzy. Stał rozgniewany, przeklinając pod nosem Sawannę Starr.

O co, do cholery, chodzi tej kobiecie? Przez ostatnie dwadzieścia lat pracowała bez przerwy, nakręciła piętnaście filmów, wystąpiła w trzech serialach telewizyjnych, jej ostatnia rola była naprawdę świetna. Blake sam miał obsesję pracy, potrafił więc rozpoznać ją u innych.

Dlaczego odmawia? Przecież ostatnie dwanaście miesięcy spędziła na przymusowym urlopie, który na pewno doprowadzał ją do szału. Mówią, że z powodu blizn nie chce już nigdy pokazać się na ekranie. Jedyne, co jej pozostaje, to zająć się muzyką. I oto zjawia się on, Blake, a wraz z nim ogromna szansa zdobycia sobie dobrej pozycji w nowej dziedzinie. „Łajdackie małżeństwo" będzie jego najlepszym, a z pewnością najbardziej kasowym filmem. Potrzebna mu odpowiednia muzyka, która podkreśliłaby specyficzny nastrój filmu. Instynkt podpowiadał mu, że Sawanna Starr jest najwłaściwszą osobą, której powinien powierzyć to zadanie. A jak ona się zachowuje? Mówi agentowi: „Dziękuję ci, ale nie" i pozwala, by uciekła jej sprzed nosa tak niewiarygodna szansa!

Blake Winters należał do ludzi mocno stąpających po ziemi i nie tracących kontroli nad ważnymi dla siebie sprawami. Niestety, życie zdążyło go już nauczyć, że czasem trudniej zapanować nad zachowaniem jednej kobiety niż nad ekipą filmową liczącą setki osób.

- Daję jej trzy dni na zmianę decyzji - mruknął sam do siebie. Wsunął dłonie do tylnych kieszeni dżinsów i spojrzał w kierunku rozszalałego morza. - Potem będę musiał jej w tym pomóc.

Sawanna usiadła na tarasie swego domu w Malibu, oparła nogi o drewnianą barierkę i zaczęła przyglądać się biegaczom uprawiającym jogging nad brzegiem morza. Pociągnęła duży łyk kawy. Od lunchu z Justinem minęły już cztery dni, a ona ciągle myślała o jego propozycji. Czuła się coraz bardziej zaintrygowana możliwością współpracy z Blake'em Wintersem.

Gdy rozstała się z Justinem tamtego popołudnia, poszła wprost do siedziby „Timesa" i spędziła tam kilka godzin, przeglądając w archiwum mikrofilmy z wydaniami gazety sprzed roku. Sawanna sama była bohaterką wielu ówczesnych artykułów, ale nazwisko Wintersa pojawiało się równie często. Szczególnie zwrócił jej uwagę wielki tytuł informujący o przesłuchaniu Wintera w związku z niebezpiecznym wypadkiem samochodowym jego żony.

Wedle informacji prasowych, żona Blake'a była uwikłana w wiele romansów, między innymi miała pozostawać w długotrwałym związku z pewnym dobrze znanym producentem filmowym, tym samym, za którego ostatnio właśnie wyszła za mąż po burzliwym i głośnym rozwodzie z Wintersem. Chociaż ostatecznie policja nie postawiła wówczas Blake'owi żadnych zarzutów, długo utrzymywały się pogłoski, że wypadek Pameli Winters był dziełem jej zazdrosnego męża, który chciał ją w ten sposób ukarać za niewierność.

Czytając to wszystko, Sawanna, która na własnej skórze przekonała się, do czego jest zdolny wściekle zaborczy mężczyzna, poczuła nieprzyjemny dreszcz. W nocy wróciły do niej koszmary, a równowagi ducha nie mogła jeszcze odzyskać przez cały następny dzień.

Poszła do kuchni, żeby dolać sobie kawy, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Zerknęła przez judasza i odetchnęła z ulgą, stwierdziwszy, że to tylko umundurowany kurier. Uchyliła drzwi i wzięła od niego przesyłkę. Była to biało-czerwona koperta z napisem „pilne" i karteczką w środku. „Wygrała pani pierwszą rundę", przeczytała krótką notkę napisaną mocnym, męskim charakterem pisma. „Posyłam dwie sceny. Jest pani jedyną osobą spoza ekipy, która je przeczyta". Na dole, bez zwykłych w takim przypadku zwrotów grzecznościowych, figurował podpis: „Blake Winters".

Zaintrygowana wyszła znowu na balkon i zaczęła czytać. Pierwsza scena to początek miłości, romantyczny nastrój, wątek erotyczny. Ale dopiero druga scena, w której mąż odkrywa, że jego młoda żona jest wampirem, przykuła uwagę Sawanny. Łączyła w sobie elementy tkliwego romansu, czarnej komedii i horroru. I była świetnie napisana.

- Muszę panu powiedzieć, Winters - mruknęła pod nosem Sawanna - że udało się panu mnie zaciekawić.

W tej samej chwili dzwonek u drzwi odezwał się znowu. Ten sam kurier przyniósł kolejną kopertę. Tym razem, zamiast następnych scen, które Sawanna miała nadzieję poznać, Blake Winters przysyłał jej bilet lotniczy do San Francisco i krótki liścik.

„Odpowiadający tym scenom materiał filmowy może pani zobaczyć jutro. Wyjdę po panią na lotnisko i zabiorę do swego domu. Proszę nie przywozić ze sobą żadnego sprzętu do nagrywania. Wszystko jest na miejscu". Tym razem nawet nie było podpisu, tylko inicjały u dołu kartki.

- Bezczelny typ - żachnęła się Sawanna. - Wyobraża sobie, że wszystkim może rozkazywać! Jeśli tak właśnie traktował żonę, nic dziwnego, że puściła go kantem.

Zaczęła chodzić po pokoju. Nie chciała mieć nic do czynienia z tym człowiekiem, żadnych kontaktów, nawet zawodowych, a jednak... Nie mogła uwolnić się od muzyki, która zaczynała się rodzić w jej głowie. Tak, nie miała co do tego wątpliwości. Dwie przeczytane już sceny z nowego filmu Blake'a pobudziły szalenie jej wyobraźnię.

- W porządku - mruknęła sama do siebie, szybkim krokiem weszła do sypialni i zaczęła wrzucać ubrania do torby podróżnej. - Zrobię ci tę cholerną próbkę. Ale to ja będę dyktować warunki.

Do czasu, gdy jej samolot wylądował w San Francisco dwadzieścia cztery godziny wcześniej, niż ustalił Blake Winters, muzyka wypełniająca głowę Sawanny pozwoliła jej całkiem zapomnieć o początkowej niechęci, jaką czuła do pracy z tym trudnym i niebezpiecznym mężczyzną.


ROZDZIAŁ 2

 

Kiedy Sawanna zjechała z autostrady, kierując się mapką narysowaną jej przez Justina, zaczynało już zmierzchać. Słońce zaszło, ale na niebie nie zabłysły jeszcze gwiazdy ani księżyc. Liczyła, że zdąży przed nocą, zmrok jednak zapadał szybko i gdy wyjechała z sekwojowego lasu, pobocza drogi tonęły w ciemności. Zrobiło się chłodno, a na szybę zaczęły spadać krople deszczu. Poczuła, jak wiatr uderza o maskę samochodu.

- Musiałam chyba zwariować - powiedziała do siebie, pochylając się nad kierownicą, jakby to mogło jej pomóc przebić wzrokiem ciemność pełną purpurowych cieni. - Nawet nie wiem, czy będzie w domu...

Tak, powinna była zatelefonować do niego z tego małego zajazdu przy drodze. Ale strzeliło jej do głowy, żeby przyjechać niespodziewanie, pokazać wielkiemu Blake'owi Wintersowi, że nie wszystko musi przebiegać tak, jak on sobie zaplanuje... Teraz, jeżeli go nie zastanie, przyjdzie jej spędzić noc w samochodzie, co wcale nie zapowiadało się przyjemnie, zważywszy na burzę wyraźnie nadciągającą od strony oceanu.

Sawanna nigdy nie nazwałaby siebie osobą nieodpowiedzialną. Nie odziedziczyła po swoich sławnych rodzicach skłonności do beztroskiej brawury. I chociaż skrzywiła się niedawno, kiedy Justin wytykał jej ze śmiechem zamykanie się w domu na tysiące zamków i pustelniczy tryb życia, musiała przyznać, że istotnie, od dawna nigdzie się nie wypuszczała i prawdziwie bezpieczna czuła się jedynie w świetle dnia, pod gorącym kalifornijskim słońcem.

Więc co, u diabła, robi teraz, tłukąc się po tej górzystej okolicy, w drodze do człowieka, o którym nic prawie nie wie, no, może prócz tego, że - jak głosi plotka - próbował zabić swoją żonę?

- Przecież to śmieszne. - Jej głos zabrzmiał nadspodziewanie donośnie w pustym samochodzie. - To jakieś idiotyczne posądzenia... Zresztą, Justin nie namawiałby mnie do współpracy z człowiekiem, z którego strony mogłoby mi coś grozić.

Kapitalne! W dodatku zaczyna jeszcze mówić sama do siebie... To ten północny wiatr sprawia, że człowiek czuje się nieswojo. Nic dziwnego, że Winters napisał taki scenariusz. W takiej okolicy podobne pomysły wprost same przychodzą do głowy!

Deszcz rozpadał się na dobre i droga była ledwo widoczna. Chociaż Sawanna wstydziła się do tego przyznać nawet sama przed sobą - burza zawsze wytrącała ją z równowagi. Konary drzew wynurzały się z ciemności niczym ramiona pragnące wciągnąć jej samochód w czarną otchłań. Brakuje tylko, żeby z głębi tej czerni rozległo się jeszcze wycie wilkołaka, pomyślała, wstrząsając się mimowolnie.

Zanim zdążyła się zorientować, wjechała w głęboką kałużę. Silnik zakrztusił się i zgasł.

Cholera! Sawanna przekręciła kluczyk w stacyjce. Raz. Drugi. Nic. Wzięła głęboki oddech i policzyła w myślach do dziesięciu. Potem spróbowała znowu. Samochód zarzęził, ale nie zapalił.

- Niech szlag trafi tego Wintersa! - Z wściekłości uderzyła kierownicę obiema pięściami. Wpakowała się, nie ma co! Zapaliła światło i zaczęła studiować mapę. Jeżeli mapa nie kłamie, dom Wintersa powinien być gdzieś o kilometr stąd. Przed wypadkiem i pobytem w szpitalu przemierzała dziesięć razy dłuższe dystanse codziennie przed śniadaniem.

Raz jeszcze spróbowała zapalić. Bez skutku. Zmełła w ustach przekleństwo, wyciągnęła kluczyk ze stacyjki, wcisnęła go do kieszeni i wysiadła z samochodu. Walcząc z naporem wiatru, ruszyła przed siebie. Modliła się w duchu, by Blake Winters był w domu.

Był. Siedząc wygodnie w fotelu przy kominku, oglądał film z Sawanną. Podziwiał jej ponętne kształty rysujące się wyraźnie pod cienką, jedwabną halką. W następnym kadrze cały ekran wypełniła jej twarz. Oczy koloru palonej kawy, ocienione długimi rzęsami, miały ten sam niewinny wyraz jak chwilę wcześniej, gdy nakłaniała swego żonatego kochanka do popełnienia zbrodni.

Gdy te piękne oczy popatrzyły z telewizora prosto na niego, Blake poczuł nagły przypływ niepokoju.

Wcisnął przycisk pilota i obraz zniknął. Dźwignął się z fotela i podszedł do okna. Przez chwilę stał wpatrując się we wzburzony ocean. Lubił tu przebywać. Uwielbiał częste o tej porze roku burze i sztormy. Zupełnie inaczej niż Pamela, która ciągle narzekała albo na wiatr, który niszczył jej fryzurę ułożoną przez najdroższego w mieście fryzjera, albo na mgły i deszcze. Jego żona wolała mieszkać w Beverly Hills, a on nienawidził tego miejsca. To było właściwie powodem, dla którego mieszkali oddzielnie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin