Wojna Trappa.txt

(710 KB) Pobierz
BRIAN CALLISON – WOJNA TRAPPA (TRAPP’S WAR, 1974)
© NAUTINHO №0029


- O rany, ale ciemno! 
Trapp uśmiechnął się z zadowoleniem i skierował w stronę drzwi sterówki. - Noc czarna jak tyłek sudańskiego palacza. I rzeczywiście miał rację. Przynajmniej do chwili, kiedy salwa pocisków oświetlających z głuchym puknięciem zapłonęła bezpośrednio nad mostkiem "Charona", potwierdzając tym samym, że nie można już liczyć na niczyją dyskrecję. W każdym razie, kiedy płynie się w środku nocy mniej niż trzydzieści mil na południowy wschód od oblężonej wyspy zwanej Maltą. No i biorąc pod uwagę, że akurat dzieje się to w połowie 1942 roku. Tak więc kapitan do swojej poprzedniej kwestii podał pełne rezygnacji:
- Ooo, CHOLERA! - po czym znurkował w stronę czysto psychologicznej osłony, jaką dawały mu obciągnięte płótnem relingi prawego skrzydła mostka. Zanim ten całkowicie instynktowny odruch sprawił, że poręcz znalazła się na wysokości jego oczu, spostrzegł jeszcze z irytacją, iż wciąż nie może się zorientować, co właściwie ich zaskoczyło i stanowi teraz anonimową groźbę ukrytą w jeszcze głębszej ciemności zalegającej za kręgiem zastygłego w magnezjowym blasku morza. 
Być może w zaistniałych okolicznościach nie powinno się pierwszego wniosku, jaki zrodził się w umyśle Trappa, uważać za zaskakujący. W gruncie rzeczy, każdy doświadczony na wojnie brytyjski marynarz znalazłszy się w centrum takiego szarpiącego bebechy pokazu pirotechnicznego, mógłby zareagować w identyczny sposób. 
- U-boot! Atak wynurzonego u-boota, niech to jasny... 
Co oznaczało, że minie jeszcze ze dwadzieścia sekund, zanim oddalona obsługa działa zidentyfikuje cel, precyzyjnie określi położenie, ustali kąt podniesienia lufy i... 
Trzynaście... czternaście... piętnaście... Trapp zaczął się odwracać, by spojrzeć do tyłu, na sterówkę. W prostokącie drzwi widniała jakby zawieszona w powietrzu twarz pierwszego oficera - przeraźliwie biała plama z czarną dziurą pośrodku i mrugającymi, brązowymi oczyma Greka, które kryły już w sobie świadomość śmierci. Nagle czarna dziura zniknęła, gdy maleńki człowieczek zamknął usta usiłując przełknąć ślinę. Na chwilę, zanim Trapp ryknął z całej siły: - PADNIJ! Padnij i módl się, żeby to nie... ...siedemnaście... osiemnaście... 
Pierwszy pocisk burzący trafił "Charona" dokładnie w chwili, gdy kapitana olśniła następna myśl. Możliwość, która przyszła mu do głowy, była tak przerażająca, tak nieprawdopodobna, że Trapp w połowie zdania przeredagował swoje ostrzeżenie skierowane do pierwszego oficera, Theofylaktosa Papavlahapulosa. 
- Nie, Pappy - stwierdził szczerze. - PO tym, co wyprawialiśmy, módl się, żeby to był U-boot, a nie jakiś inny okręt wojenny. W każdym razie, nie Royal Navy! 
W tej samej sekundzie odłamki i ostre jak brzytwy fragmenty statku przebiły leciwy przód mostka "Charona", a ciągle stojący tam pierwszy oficer zaczął zanosić się nieludzkim, gulgoczącym krzykiem...
...po pewnym namyśle należy jednak uznać, że była to dość dziwna uwaga. Ta o Royal Navy. Szczególnie w ustach doświadczonego na wojnie brytyjskiego marynarza. I to w chwili, kiedy został zaatakowany. Oczywiście, Trapp nigdy nie należał do ludzi, którzy mówią stereotypowe rzeczy. Albo, jeśli chodzi o ścisłość, postępują w stereotypowy sposób. Być może na tym polegał jego błąd - wada, która doprowadziła go do obecnej sytuacji. Do tego, że żeglował dumnie przez sam środek wojny światowej nie deklarując się po żadnej z walczących stron. Było to coś w rodzaju jednostronnej neutralności. Cały kłopot polegał jednak na tym, że Trapp był jedynym sygnatariuszem tej umowy. Jedyną osobą, która uznawała ów szczególny status kogoś, kto nie bierze udziału w drugiej wojnie światowej. Najprawdopodobniej jedyną osobą, która cokolwiek o tym wiedziała. Jedno wszakże było całkowicie jasne. Niewidzialny okręt wojenny z prawej burty albo nie zdawał sobie z tego sprawy, albo po prostu nie dbał o to. A kiedy ktoś w czasie morskiego starcia znajdzie się po niewłaściwej stronie lufy, wówczas wszelkie tego rodzaju subtelności stają się nieco akademickie i mało istotne. Tak więc kapitan Edward Trapp, samozwańcza neutralna strona światowego konfliktu, po prostu wtulił się w brudny pokład swojego statku i z goryczą słuchał przebijających się przez ryk pary wodnej wydobywającej się z rozerwanego rurociągu windy kotwicznej śmiertelnych jęKów swojego pierwszego oficera. Czuł też, że nie sterowany "Charon" odpada w prawo, odłamki bowiem, które posiekały sterówkę, lecąc w stronę rufy podziurawiły najprawdopodobniej również i sternika. Przez kilka krótkich chwil pozwolił sobie wrócić myślą do poprzedniej wojny na morzu, kiedy to młodziutki midszypmen Edward Trapp z RNVR stał podenerwowany na mostku innego starego statku. I słuchał ogarnięty narastającym strachem i dumą, jak dowódca tego zmęczonego, niedostatecznie uzbrojonego krążownika pomocniczego mówi spokojnie: "Proszę rozkazać konwojowi, żeby się rozproszył. I meldunek do Admiralicji. Otwartym tekstem... "NAWIĄZUJĘ KONTAKT BOJOWY Z NIEPRZYJACIELSKIM CIĘŻKIM KRĄŻOWNIKIEM. MOJA POZYCJA - STO DWADZIEŚCIA TRZ..." Dowódca nigdy jednak nie dokończył meldunku, albowiem pierwsza salwa rozerwała się tuż nad tym beznadziejnie bohaterskim człowiekiem znacznie wcześniej niż niemiecki krążownik znalazł się w zasięgu dział brytyjskiego okrętu. I jedynym wyraźnym wspomnieniem młodego Trappa, zanim eksplozja uniosła go swymi delikatnymi palcami i złożyła czule w odległości jednego kabla za rufą pędzącego, skazanego na zagładę okrętu, był widok oficerów, nawigacyjnego i artylerii, zamienionych w jedną rozszerzającą się krwawą plamę. Kiedy tak pływał sobie, całkiem wygodnie, widział zasnutymi łzami oczyma, jak burzące pociski salwa za salwą nadlatują z grzmotem zza odległego horyzontu miażdżąc, paląc i rozrywając jego kolegów wśród wciąż płynącego naprzód piekła rozpadającej się stali. Trwało to aż do chwili, kiedy przestarzały, nie dozbrojony krążownik pomocniczy ostatecznie położył się na burcie jakby godząc się z goryczą porażki, podczas gdy te dalekie mróweczki, które wybrały możliwość utonięcia pod warstwą rozpływającego się wokół pyłu węglowego, pospiesznie zsuwały się po rozharatanej burcie okrętu. Midszypmen Trapp poczuł więc nieomal ulgę, kiedy pojedynczy niemiecki pocisk oszczędził im dalszych kłopotów, odnajdując drogę do głównej komory amunicyjnej i początkując eksplozję, która uniosła ku niebu ostatnią, wyniosłą kolumnę spiętrzonej wody i ognia... Unoszony przez kamizelkę ratunkową, jedyny ocalały z załogi okrętu midszypmen Trapp pływał przez cały ten dzień i przez całą noc. I również przez cały następny dzień i całą następną noc. Chciał umrzeć, ale nie był w stanie utrzymać głowy pod wodą wystarczająco długo, żeby się utopić, wymagało to bowiem dużej odwagi. Trapp zaś był wtedy tylko małym, bardzo przestraszonym chłopcem. Aż wreszcie, trzeciego dnia przydryfowała w pobliże tratwa z przyczepionym doń fragmentem człowieka i Trapp uznał, że owa ludzka połówka nie powinna mieć nic przeciwko temu, by dla odmiany popływać sobie przez chwilę wpław. Zamienili się więc miejscami, ale ów facet nie zechciał się odczepić, i długo jeszcze płynął za tratwą Trappa. Trappowi bardzo się to nie podobało, naokoło bowiem było wiele maleńkich rybek oraz innych morskich stworzonek i Trapp nie mógł znieść widoku tego, co one robią z jego nieodłącznym towarzyszem wędrówki... W końcu jednak ów facet zaczął stawać się coraz mniejszy i mniejszy, aż ostatecznie zniknął całkowicie. Młodemu Trappowi również się to nie spodobało, nie było to bowiem zbyt miłe - najpierw narzucać się komuś, a kiedy wreszcie człowiek zaczynał przyzwyczajać się do towarzystwa, znowu zostawić go samego. Nawet jeżeli zajęło to dość wiele czasu. Dziesiątego dnia zaczął nienawidzić Royal Navy. I niemieckiej marynarki. I całej tej cholernej wojny. Dwunastego dnia czerwonawa ryba wyskoczyła nad powierzchnię wody i wylądowała na tratwie, prosto przed nosem Trappa. Patrzył na nią przez kilka minut, jak podskakiwała i walczyła dusząc się, i miał nadzieję, że ucieknie, bo wysiłek, jaki kosztował go każdy ruch, był zbyt wielki, nawet jeżeli chodziło o życie. W końcu jednak ryba przestała się rzucać i po prostu leżała, gapiąc się na niego wyłupiastymi, pełnymi wyrzutu oczyma i połyskując unoszącym się w rytm oddechu brzuchem. 
- Przepraszam - szepnął ze smutkiem. - Ale doprawdy zbytnio ryzykujesz, co, Rybo? 
A potem ją zjadł. Wciąż jeszcze dyszącą. Utrzymało go to przy życiu przez następne siedem dni. Dziewiętnastego dnia wyciągnął go z wody przepływający nie opodal okręt. Był to niemiecki rajder. Wszyscy byli dla niego bardzo mili. Karmili go, pomagali mu ponownie uczyć się chodzić, a nawet pozwolili mu napisać list do domu. A potem go zamknęli. Na prawie dwa lata. Do chwili podpisania zawieszenia broni midszypmen Edward Trapp RNVR nabrał patologicznej wręcz niechęci do wszystkiego, co miało choćby najmniejszy związek z wojną i bezsensownym marnotrawstwem. Zakończyło to pierwszy etap kształtowania niezwykle osobliwego i wyjątkowo drańskiego przedstawiciela marynarki handlowej. Drugi pocisk nadleciał z mroku rozpościerającego się poza blaskiem flary, przeszedł czyściutko przez wysoki, piszczałkowaty komin "Charona" i nie wybuchnął. Mimo to rozwalił kolejny rurociąg - tym razem ten zasilający niegdyś lśniącą, mosiężną syrenę okrętową. Trapp jeszcze przez kilka chwil leżał plackiem na pokładzie i zaczynał się coraz bardziej wściekać, podczas gdy ogólny zamęt powięKszało to dodatkowe wycie pary pod wysokim ciśnieniem. Wreszcie, nie mogąc już dłużej się opanować, rzucił w mrok barwne przekleństwo, po czym lekceważąc zagrożenie zerwał się na równe nogi i cisnął swoją zatłuszczoną czapkę gdzieś w kierunku, z którego do niego strzelano. A raczej do "Charona". Co i tak oznaczało, że do niego. I do pierwszego mechanika Ala Kubiczka, dawniej w US Navy, obecnie dezertera. I do drugiego oficera (niedyplomowanego) Chafica Abou Babikiana, dawniej pomocnika właściciela burdelu i sutenera,...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin