Kamień Małżeństw by Liberi
Rozdział 96. W zespole Snape nie oczekiwał, że wizyta w Stowarzyszeniu Producentów Eliksirów stanie się dla niego źródłem stresu albo rozrywki. Właściwie w ogóle nie zastanawiał się, czy ostatnie wydarzenia wpłyną jakoś na sposób, w jaki on sam będzie traktowany. Bo co niby miałoby się zmienić? Od lat korzystał z wiedzy i doświadczenia Eliota Dorestera, a także z jego zasobów trudno dostępnych składników, choć tutaj Dorester nie był już tak hojny, jak wtedy, gdy szafował dobrymi radami. Snape nie miał mu tego za złe, bo sam był zachłanny na drogocenne ingrediencje, przez co do dziś nie przyznał się Elliotowi, że ma całkiem spory magazyn wypełniony przetworzonymi częściami bazyliszka. No i biblioteka Stowarzyszenia była jedną z najlepiej zaopatrzonych na świecie, więc regularne odwiedziny w ogromnej sali pełnej rzadkich woluminów, w celu uzupełnienia swojej wiedzy, stały się dla niego rutyną. Wszyscy go tu znali z jego reputacji genialnego odludka i nie ośmielali się przekraczać niewidzialnej granicy, za którą mogło ich spotkać jedynie „zło i cierpienie”. O sarkastycznych uwagach Severusa Snape’a krążyły po ponurych korytarzach prawdziwe legendy, co doskonale go urządzało, dając mu w miejscu publicznym tyle prywatności, ile to tylko możliwe. Nic więc dziwnego, że wybierając się dzisiaj do Stowarzyszenia, spodziewał się traktowania, do jakiego przywykł. Przeżył wstrząs, gdy już od progu powitały go spojrzenia rodem z Wielkiej Sali w Hogwarcie. Stojąc przy recepcji i wpisując swoje nazwisko na listę gości, zarejestrował dziwny dźwięk, coś jak chichot czy może kaszel, nie był pewien. Dźwięk powtarzał się z irytującą częstotliwością, więc musiał w końcu sprawdzić, co było jego źródłem. Zmarszczył brwi, gdy uświadomił sobie, że dwie obce czarownice wdzięczyły się do niego, jakby go znały, aż zaczął się zastanawiać, czy może kiedyś faktycznie je spotkał, a potem o tym zapomniał. Nie cierpiał tego męczącego uczucia niewygody, wynikającego z obawy, że one zaraz do niego podejdą, a on będzie musiał udawać, że świetnie je pamięta i zwracać się do nich bezosobowo, jednocześnie na gwałt szukając w głowie jakiejkolwiek informacji, która pomogłaby mu je zidentyfikować. Oddalił się pospiesznie, by nie doprowadzić do kłopotliwej konfrontacji. Okazało się jednak, że bez żadnych konsekwencji mógł zignorować dziwaczne zachowanie obu kobiet, ponieważ każda następna napotkana osoba zachowywała się podobnie. Gdzie się nie ruszył, towarzyszyły mu irytujące przejawy bezrefleksyjnej adoracji. Płomienna groźba Harry’ego wygłoszona podczas konferencji wyzwoliła w sercach wielu czarownic i czarodziejów pokłady sentymentalizmu, od którego Snape’owi robiło się niedobrze. A co gorsza, z jakiegoś niepojętego dla niego powodu ludzie ci uznali, że uczucie, jakim darzy Severusa mąż, czyni go dla nich bardziej przystępnym. Pozwalali więc sobie na wyrażanie sympatii na sposoby, jakie dla Snape’a były kompletną i raczej odrażającą nowością, bo dotąd niewielu było śmiałków, posiadających wystarczająco odwagi, by próbować się z nim spoufalać. Jeśli istniało piekło, to jego osobista odmiana tego przybytku musiała być pełna uśmiechających się idiotycznie starych czarownic, beztrosko poklepujących go po plecach! Prawdę mówiąc, cała ta sytuacja niemile go zaskoczyła, gdyż nie spodziewał się podobnego zachowania po zwykle zrównoważonych i przyjmujących wszystko ze stoickim spokojem warzycielach. Potteromania jednak dotarła i tutaj, przerabiając neurony w mózgach podwładnych Dorestera na owsiankę, która wylewała im się teraz ustami. Od słuchania ich przesłodzonych, zwykle śmiesznych, a czasem zwyczajnie irytujących wypowiedzi, zaczynała go już boleć głowa. — Panie Snape, chcę, żeby pan wiedział, że nigdy, nigdy nie wątpiłam w szczerość waszego uczucia. Nawet wtedy, gdy w „Proroku” pisali o braciach Shelong, a Melinda mówiła, że widzieli Harry’ego Pottera w Ażurowym Trzewiczku, jak tańczył tango z Białym Smokiem. — Korpulentna czarownica, kojarząca mu się z Molly Weasley, chwyciła go za rękaw szaty i nie chciała puścić, dopóki nie podzieliła się z nim wszystkim, co sobie uroiła w swojej okrytej fioletową tiarą głowie. Snape nie miał pojęcia, gdzie mieścił się Ażurowy Trzewiczek ani kim był Biały Smok (może jednym z braci Shelong?), ale był pewny jak diabli, że gdyby Harry miał zatańczyć tango, to wolałby od razu rzucić na siebie klątwę miażdżącą kości, niż wyjść na parkiet i dopiero tam połamać sobie nogi. I kim, na Salazara, była Melinda? — To było takie homantyczné, gdy Hahhy mówił o tobie „mój mąż”. Uwielbiam słowo „mąż”, jest takie seksowné! — Młoda kobieta, z akcentu sądząc absolwentka Beauxbatons, mrugała szybko, przygryzając dolną wargę. Oczywiście. A z Korneliusza Knota, który był szczęśliwie albo i nieszczęśliwie żonaty od ponad czterdziestu lat, seksualny magnetyzm po prostu wyciekał. Idiotka. — Moja żona i ja jesteśmy do głębi poruszeni haniebnym postępowaniem Nikotris! To doprawdy żałosne, by tak się narzucać! Poza tym uważamy, że wakacje w jakiejś nadmorskiej dziurze to nie jest coś, co spełniałoby standardy Harry’ego Pottera! — Wysoki i chudy jak fasolowa tyczka mag ukradkiem wcisnął mu do ręki mały kartonik, po czym przysunął się bardzo blisko i zaczął szeptać Severusowi na ucho. — Znamy takie jedno miejsce, bardzo dyskretne, zapewniam, gdzie kulturalni i dbający o higienę czarodzieje mogą rozerwać się w komfortowym otoczeniu. Tylko dla par. Duży wybór atrakcyjnej obsługi płci obojga. Wspaniałe imprezy integracyjne. Bardzo czysto i spokojnie, pokoje z widokiem na Elbrus*, zaledwie trzy tysiące galeonów za noc… Snape obrzucił wizytówkę uważnym spojrzeniem. „Dolina Jasmine. SPA u podnóża gór”, przeczytał. „Dyskretnie”. Popatrzył tyczkowatemu czarodziejowi w oczy, a potem spokojnie uniósł różdżkę i cichym Incendio zmienił kartonik w śmieć, opadający na ziemię w czarnych, tłustych strzępkach. Kiedy skierował różdżkę na naganiacza, usłyszał pospieszny tupot stóp, gdy mężczyzna znikał za zakrętem. — Harry Potter jest taki przystojny! A te jego oczy! I blizna! Jestem pewna, że to milutkie dotykać jej codziennie. To było zbyt wiele nawet jak na stalowe nerwy Snape’a. Zawinął spektakularnie szatami, łopocząc nimi o wiele mocniej niż zwykle, po czym szybkim krokiem oddalił się z potencjalnego miejsca zbrodni, porzucając podstarzałą wiedźmę w samym środku jej entuzjastycznej przemowy. Czarodzieje snuli się po korytarzach, zamiast siedzieć jak zwykle w swoich pokojach. Prawie każdy miał mu coś do powiedzenia, większość mu zazdrościła, nieliczni współczuli, a niektórzy chcieli na nim zarobić. Wyglądało na to, że nikt tu dzisiaj nie pracował! I gadali, gadali, gadali… Czy kobiety naprawdę nie potrafiły zamknąć ust? Czy rzeczywiście absolutnie niezbędne było wypchnięcie z siebie każdej myśli, która akurat w tym momencie zrodziła się w mózgu oczadziałym od zbyt intensywnej lektury „Czarownicy”? A mężczyźni byli chyba jeszcze gorsi — te dwuznaczne uniesienia brwi i porozumiewawcze uśmiechy. Na Merlina! Równie żałosnego zachowania Severus spodziewałby się raczej po barmanie z Dziurawego Kotła, niż po wysoko wykwalifikowanych mistrzach eliksirów! Nie fatygował się, by odpowiedzieć na którąkolwiek z zaczepek, ponieważ był niemal pewny, że jego riposty zostałyby natychmiast sprzedane do „Proroka” i to prawdopodobnie z komentarzem, którego by sobie nie życzył. Milczał więc, mroził wszystkich wzrokiem i szybko przemieszczał się pomiędzy piętrami budynku, odhaczając w myśli kolejne punkty swojej listy zadań do wykonania. W pamięci zapisywał sobie najbardziej denerwujących natrętów, bo przecież fakt, że nie mógł zareagować od razu, nie znaczył automatycznie, że już nigdy nie nadarzy się okazja, by się im odwdzięczyć. W gabinecie Dorestera uzyskał deklarację udzielenia mu każdej pomocy, o jaką poprosi, zarówno jeśli chodzi o wsparcie w badaniach, jak i w testach. Również zapasy rzadkich składników stanęły przed nim otworem. To była ta przyjemna część wynikająca ze statusu Harry’ego — Severus był całkowicie świadomy, że trzeba było czegoś więcej, niż jego własna wyjątkowa pozycja zawodowa, by niezwłocznie skłonić szefa Stowarzyszenia do pełnej współpracy. Dorester, mimo że posiadał fascynującą osobowość, zdolną oczarować nawet ostrożnego w kontaktach z ludźmi Severusa, w kwestiach zawodowych był niezwykle rygorystyczny, a siebie postrzegał bardziej w kategoriach władcy absolutnego, królującego wszystkim brytyjskim warzycielom niż szefa zrzeszającego ich stowarzyszenia. Snape musiałby się solidnie natłumaczyć, gdyby występował we własnym imieniu, ale dzięki sławnemu nazwisku swojego małżonka, mógł zupełnie pominąć ten etap. I nie zawahał się tego zrobić. Gdy dostał już od Dorestera carte blanche,** ruszył w stronę biblioteki Stowarzyszenia, by sprawdzić kilka rzeczy, które przyszły mu do głowy po obejrzeniu wspomnienia Lucjusza Malfoya. Coś, sam nie wiedział co, wydało mu się w nim znajome i bynajmniej nie chodziło o to, że jego własne przyjęcie Znaku przebiegło podobnie. Nie, chodziło o coś innego i Severus miał nadzieję, że znajdzie w tutejszych zbiorach jakąś wskazówkę, co to mogło być. Nie tracił czasu na samodzielne przeszukiwanie półek. Doskonale zdawał sobie sprawę, że potrzeba znacznie więcej niż mglistego wrażenia, by znaleźć cokolwiek w przepastnych czeluściach biblioteki mistrzów eliksirów. Była ona jeszcze większa niż ta w Hogwarcie i do tego całkowicie wyspecjalizowana — wszystkie pozycje dotyczyły wyłącznie mikstur. Trzeba było dokładnie wiedzieć, czego się szuka, jeśli chciało się to znaleźć. Dlatego od razu ruszył do sali, w której pracowali bibliotekarze i archiwiści, gdzie złożył wniosek o przeszukanie zasobów pod kątem założonych parametrów. To było chyba jedyne rozsądne rozwiązanie, choć nie spodziewał się wiele po wskazówkach, jakie przedstawił we wniosku. Warunki wymagane: eliksir magia krwi hormony szczęścia więź ofiara (odmiany: zwierzę, człowiek) Warunki dodatkowe (oczekiwane wystąpienie przynajmniej jednego, łącznie z warunkami wymaganymi): Veritaserum legilimencja Imperius (włącznie ze starożytnymi odmianami, jeśli wystąpią) wężomowa Stary archiwista przyjmujący wniosek obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem, ale pismo od Dorestera nie pozostawiało w tym względzie żadnych wątpliwości: musiał udzielić Snape’owi pomocy i to nie zadając kłopotliwych pytań. Widać było po nim, że nie przywykł do tego typu ograniczeń i niezwykle go to frustruje. Zauważywszy jego kwaśną minę, Severus uśmiechnął się kpiąco. Wielka biblioteka warzycieli czy mała publiczna na Pokątnej, bez różnicy — pracujący w nich ludzie bardziej przypominali smoki, zazdrośnie strzegące swoich skarbów, niż zwykłych wyrobników, harujących ciężko, by utrzymać rodziny. Zresztą, biorąc pod uwagę fakt, że zdawali się nigdy nie opuszczać swoich miejsc pracy, istniało prawdopodobieństwo, że nie posiadali żadnych rodzin, które należałoby utrzymywać. Żegnany nadąsanym spojrzeniem staruszka Snape ruszył na spotkanie, po którym wiele sobie obiecywał. Gdy rano zafiukał do Serrenta, proponując mu współpracę przy dwóch projektach, ten wykazał zdumiewający entuzjazm. Severus nie był naiwny; zdawał sobie sprawę, że Andre liczy na odnowienie ich romansu, nie zamierzał jednak rozwiewać jego nadziei zbyt szybko, ponieważ Serrent był czarującym flirciarzem i mógł mu dostarczyć mnóstwa rozrywki samymi tylko pikantnymi rozmowami. A poza tym łatwiej go było prowadzić, gdy w perspektywie, nawet dalekiej, majaczył seks. Były kochanek wstał na jego powitanie i mocno uścisnął mu dłoń. Snape musiał przyznać, że jego gabinet robił wrażenie. Widać posada asystenta Dorestera była nie tylko prestiżowa, ale i niezwykle lukratywna. — Witaj, Severusie. Co za przemiła wizyta, doprawdy… — Mruczący głos Serrenta dobitnie przypomniał Snape’owi, dlaczego ten mężczyzna wydał mu się kiedyś atrakcyjny. — To zaiste rzadka przyjemność — oświadczył Francuz i uśmiechnął się do niego promiennie. — Mnie też miło cię widzieć, Andre. — Chciałbym, żeby tak było. Uwierz, bardzo bym tego chciał. — Nie wypuścił dłoni Severusa z własnej, gdy prowadził go w kierunku sofy. — Co mogę dla ciebie zrobić? — Myślę, że sporo. — Snape uniósł w górę kącik ust. Wiedział, że jego chłód doprowadza Andre do szału. Właśnie to najsilniej Serrenta pociągało. Był jak zwierzyna, która chce być za wszelką cenę pożarta i zrobi wszystko, by rozdrażnić drapieżnika. — Nie mogę się doczekać — oświadczył Francuz i oblizał usta. *** — Potrzebny mi Ron. — Będzie wniebowzięty. Ostatnio czuł się zaniedbywany. A po co ci mój chłopak? — zapytała Hermiona, siadając na kanapie w salonie Harry’ego. — Rozmawiałem z Dumbledore’em. A tak w ogóle, dlaczego mi nie powiedziałaś, co się dzieje? — Wydaje mi się, że przebywamy w światach równoległych. Czy ty mówisz do mnie w jakimś znanym języku, czy to twój własny wynalazek? — Bardzo zabawne. Pytam, czemu nie powiedziałaś mi o tym, co napisali w „Proroku Codziennym”. O zamieszkach. I o wyborach. O wojnie domowej… Knocie? — A może jeszcze o tym, co było w twoim horoskopie? Dlaczego miałabym o tym mówić? — Sam nie wiem. Bo to ważne? — Oczywiście że ważne, ale skoro wolałeś czytać „Świat Quidditcha”, to kim ja jestem, żeby ci mówić, że „Prorok” ma dwadzieścia stron, a nie cztery? — Nie czytałem „Świata Quidditcha”! — Gdy Hermiona wywróciła oczami, Harry uznał, że równie dobrze może powiedzieć prawdę. — Przeglądałem zdjęcia. Co się z tobą dzieje? Jesteś strasznie wredna. Powinnaś mnie pocieszać i wspierać, a nie się na mnie wyżywać. — Denerwuję się przed spotkaniem. Dla odmiany ty mógłbyś pocieszyć mnie. Harry przyjrzał się jej uważnie. Wyglądała blado, a twarz ściągał jej jakiś dziwaczny grymas, który po dłuższej chwili zidentyfikował jako próbę zamaskowania strachu uśmiechem. Efekt był dość makabryczny. — Hej, mała! Co jest? To twój wymarzony projekt! Zrobiłaś fantastyczną listę, która doprowadzi do załamania nerwowego nawet McGonagall. Flitwick zzielenieje z zazdrości. — Hermiona parsknęła krótkim śmiechem, a potem z jej ust wyrwało się podejrzane rzężenie. — Ale nie będziesz mi tu płakać, co? Harry był przerażony. — Oczywiście, że nie, ty głupku! — pisnęła Hermiona i wyciągnęła chusteczkę, którą od razu przyłożyła do nosa. Jezu! — Hermiona, wszystko będzie dobrze! — Rano zawodząca ciotka, a teraz przyjaciółka. Był przeklęty. — Poradzisz sobie fantastycznie! — Przecież wiem! — Teraz już chlipała. — Jestem Panną-Wiem-Wszystko, nie musisz mi mówić, że sobie poradzę! Obserwował, jak bujała się w przód i w tył, próbując opanować drżenie. Wahał się tylko przez chwilę, a potem wyciągnął ręce i objął ją. To w niczym nie przypominało obejmowania Severusa, bo Hermiona była drobna i cała miękka, ale nie było nieprzyjemne. Wczepiła się w jego sweter dłońmi, a twarz ukryła mu na ramieniu. — Wszystko będzie dobrze — powtórzył. — Pomyśl — wyszeptała tuż koło jego ucha. — McGonagall, Lupin, Flitwick, Babbling. I twój mąż. Kim ja przy nich jestem, Harry? Jak mogę im mówić, co mają robić, skoro to oni wydają mi polecenia na lekcjach? — Nie bądź śmieszna. O mnie mówią, że jestem królem, a i tak McGonagall powiedziała mi dzisiaj, że mój chomik bardziej przypomina koszatniczkę. W sumie się jej nie dziwię. Miał długi ogon. Hermiona zachichotała słabo. — Bo pod koniec zaklęcia za lekko wygiąłeś dłoń w prawo. Popatrz, tak powinieneś to zrobić. — Odsunęła się od niego, wyciągnęła różdżkę i zaczęła demonstrować. Drugą ręką ocierała z twarzy resztki łez. — Naprawdę sądzisz, że umiejętność przetransmutowania ołówka w chomika przyda mi się kiedyś do czegoś? — Bez wątpienia — burknęła. — Do zdania egzaminów. Są za pięć tygodni, jeśli zapomniałeś. — I ty się martwisz Babbling? Właśnie uraziłaś króla magicznego świata i wpędziłaś go w depresję! Powinnaś pełzać u moich stóp i błagać o wybaczenie. — Pff. Głupek — prychnęła. — Po co ci Ron? — Dumbledore uważa, że powinienem wspierać… eee… dążenia demokratyczne. Wiesz, prawo wyborcze, edukacja i tak dalej. To ogromna praca i nie będę mógł zająć się nią sam. A Ron jest świetny w szachach, więc pomyślałem… — Fantastyczny pomysł! — zapaliła się dziewczyna. — Moglibyśmy pisać artykuły do „Proroka”… — Hej! — przerwał przyjaciółce. — To ma być robota Rona. Ty masz się zająć Mrocznym Znakiem. — Och, racja. W porządku. Ale to naprawdę świetny pomysł. Ron będzie zachwycony. Trochę się ostatnio nudził. Wiesz, ty masz swoje życie, Malfoy jest twoim rzecznikiem, ja prowadzę projekt. Teraz przynajmniej będzie miał co robić i przestanie marudzić. — A marudził? — Cały czas. — Myślałem, że dobrze się bawi z Draco. — Owszem, ale Draco to nie ty, Harry. On tęskni za tobą. — Nie pomyślałem o tym — wyszeptał Harry. Czuł się trochę winny, że w ogóle nie dostrzegł, iż jego przyjaciel ma jakiś problem. Wydawał się taki wesoły i zadowolony z życia. — A co z wami? Skoro też nie masz dla niego czasu? Hermiona machnęła ręką. — Na to zawsze starcza nam czasu. Harry wykrzywił się, próbując powstrzymać śmiech. Na jego policzki wypłynął słaby rumieniec. — Jesteś okropna. Ron cię… kocha. Nie chodzi tylko o to. — Doskonale o tym wiem. Ale to nie znaczy, że nie rozumiem, co się dzieje pod kopułą siedemnastoletniego chłopaka. Czytałam o tym, pamiętasz? Co mi przypomina… — Sięgnęła pod szatę i zaczęła czegoś szukać w swoich przepastnych wewnętrznych kieszeniach. Harry był pewny, że je zaczarowała, żeby zawsze móc nosić ze sobą kilka książek. — O tym. Podała mu dwie książki. Jedną grubą, typowo czarodziejską, drugą dużo cieńszą i najwyraźniej mugolską. — Co to? — Coś, co ci obiecałam. Harry otworzył grubszą książkę i zdębiał. Zatrzasnął ją i zaczął wpatrywać się w okładkę. — Skąd to wzięłaś? — wychrypiał. — Z biblioteki rzecz jasna. — Z naszej biblioteki? Szkolnej? — Oczywiście. A znasz jakąś inną? — zaśmiała się. — Była w dziale o zdrowiu. Natknęłam się na nią trzy lata temu, gdy szukałam informacji o antykoncepcji. Prawdę mówiąc, przypuszczam, że pani Pince nawet nie wiedziała, że taki tytuł znajduje się w jej zbiorach. Żałuj, że nie widziałeś jej miny, gdy ją wypożyczałam. — Ale tu są… eee… obrazki… — Och, co za szczęśliwy zbieg okoliczności, doprawdy — prychnęła i przewróciła oczami. Harry nie ośmielił się przy Hermionie przeglądać podręcznika. Domyślał się, jak jego ciało zareaguje na… obrazki, a miał dość upokorzeń jak na jeden dzień. Siedział więc i w milczeniu wpatrywał się w okładkę, na której dwóch mężczyzn namiętnie się całowało. „Być gejem. Przewodnik po seksie dla zakochanych czarodziejów”. Odłożył książkę bardzo powoli i sięgnął po cieńszy, mugolski tomik. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy przeczytał tytuł. „Dojrzewanie dla opornych. Wersja dla chłopców”. — Zaklęłaś tytuł, czy naprawdę ktoś napisał książkę specjalnie dla mnie? — Nie pochlebiaj sobie. Takich jak ty chodzi po świecie całkiem sporo. — Skąd to wzięłaś? Bo chyba nie z naszej biblioteki. Dział mugolski jest żałosny. — Kupiłam od Dennisa. — Dennisa Creeveya? — Tak. Rodzice dali mu ją na jedenaste urodziny. Dennis mówi, że jego ojciec prędzej skoczyłby do Tamizy, niż wyjaśnił mu, skąd się biorą te żółte plamy na jego prześcieradle. — Hermiona! — Tak, Harry? — uśmiechnęła się złośliwie. — No więc Dennis mówi też, że matka uważa się za nowoczesną i chętnie by z nim rozmawiała, ale z kolei on prędzej rzuciłby się do Tamizy, niż z nią o tych plamach dyskutował. — Daleko do tej Tamizy? — jęknął Harry, czując, że uszy potwornie go pieką. Poza tym strasznie chciało mu się śmiać. — Świstoklikiem jakieś półtorej sekundy. Na czym skończyłam? Aha, no więc kupili mu tę książkę, żeby wiedział, co i jak. To było trzy lata temu. Przez te trzy lata przeczytał ją wielokrotnie, co zresztą widać po jej stanie. Wydaje się całkiem świadomy, więc pomyślałam… — W porządku. Nie chcę znać szczegółów twojego… eee… toku rozumowania. Nienawidzę zimnej wody i wolałbym nie skakać do Tamizy. Powiedz lepiej, ile mu zapłaciłaś? Machnęła ręką lekceważąco. — Obiecałam, że poznam go z Demelzą Robins. Swoją drogą to kretyństwo, bo co wieczór gapi się na nią w pokoju wspólnym, więc mógłby podejść i sam zagadać, ale skoro się boi? — Wzruszyła ramionami. Harry ostatni raz obejrzał obie książki, a potem zabrał je do sypialni i ukrył w szufladzie swojej szafki nocnej. Nie mógł się już doczekać, żeby do nich zajrzeć. Dzięki ci, Merlinie, za Hermionę. *** Hermiona jak zwykle dopięła wszystko na ostatni guzik. Każdy element miała dokładnie zaplanowany: harmonogram prac, przydział zadań, ich zakres, terminy. Gdyby mogła, pewnie zaplanowałaby też szczegółowo rezultaty. I tylko na jedno nie miała takiego wpływu, jak by chciała — na ludzi. Zaprosiła najinteligentniejszych uczniów i najbardziej doświadczonych nauczycieli, licząc na to, że bez problemu się porozumieją. Bo czyż nie chodziło o wyzwanie, przed którym jeszcze nikt dotąd nie stanął? Okazało się jednak, że to nie takie proste. Spotkanie wymykało jej się z rąk i mimo wysiłków nijak nie mogła sprawić, żeby w ogóle się rozpoczęło. Harry współczuł jej z całego serca, ale nie zamierzał używać swojego… hmm, tego czegoś, co sprawiało, że ludzie go ostatnio słuchali. Choć niesamowicie go kusiło. Gdyby nie ta łzawa scena, którą urządziła mu przed spotkaniem, być może by jej pomógł. Jednak teraz miał wrażenie, że jego interwencja tylko by jej zaszkodziła. — Co tu robisz, Malfoy? — zapytał z uśmiechem Terry Boot, Krukon, którego Harry bardzo poważał za jego spokój i niezwykle metodyczny umysł. Chłopak siedział naprzeciwko Hermiony, pomiędzy dwiema innymi Krukonkami: Cho Chang i Padmą Patil. Draco Malfoy rozparł się wygodnie trzy miejsca od nich. Wyglądałby na niemal całkowicie zrelaksowanego, gdyby jego palce nie wystukiwały na blacie stołu monotonnego rytmu. Harry obserwował go od lat, wiedział więc doskonale, że Ślizgon nie jest tak spokojny, za jakiego chce uchodzić. Patrząc na tę wykrzywioną drwiącym uśmieszkiem twarz, nie po raz pierwszy zastanowił się, jaką motywację miał Malfoy, by wziąć udział w pracach tego zespołu. Chłopak znajdował się w ogromnie niekomfortowym położeniu: jego ojca od zawsze podejrzewano o sprzyjanie Voldemortowi i choć kilka dni temu Lucjusz opowiedział się jednoznacznie po stronie Harry’ego, to wciąż było za mało, by ludzie zapomnieli o przeszłości. Do tego Draco piastował obecnie stanowisko, na którym musiał być jak żona Cezara***, więc właściwie powinien unikać jakichkolwiek dwuznacznych sytuacji. Tymczasem angażował się właśnie w projekt, przy którym bez wątpienia pojawią się zagadnienia związane z czarną magią. Dlaczego się na to zdecydował? Widać Terry’ego Boota naszły te same wątpliwości. — Zostałem przekupiony przez Weasleya, żebym miał na oku jego dziewczynę — odrzekł Malfoy kpiąco. — Obiecał oddawać mi do końca szkoły swoje porcje tarty melasowej. — Ron nie lubi tarty melasowej — oświadczył ponurym głosem Harry. Czuł się zmęczony i smutny. Snape nie wrócił na spotkanie i chłopak nie miał pojęcia, co o tym myśleć. — Na gacie Merlina! Wiedziałem, że za łatwo się zgodził. Potter, zepsułeś mi całą przyjemność. Teraz ty powinieneś oddawać mi swoją tartę. — Nie ma mowy, ja lubię tartę. — Malfoy ma bardzo dobre uzasadnienie, żeby tu dzisiaj być — żachnęła się Hermiona. — Doprawdy? A jakie? — dopytywał Boot, wyraźnie rozbawiony obronną postawą, jaką dziewczyna przyjęła wobec Draco. — Mam najlepsze samopiszące pióro w szkole… — Cudownie, będziesz robił notatki — warknęła Gryfonka. — Hej! Granger! To było nie fair! Sam chciałem to zaproponować, ale teraz czuję się zmuszony i wykorzystany! — Więc przestań błaznować! — Zawsze możesz zostawić pióro i wyjść. Żaden specjalistyczny sprzęt nie stanowi wystarczającego powodu, by przebywać w tak doborowym towarzystwie. — Szczerzący się Terry nie zamierzał pozwolić wygasnąć tej absurdalnej konwersacji. — Specjalistyczny sprzęt? Czy to jakaś zawoalowana insynuacja? — A chciałbyś, żeby była? — Terry, czy ty podrywasz Malfoya? — Cho, gdybym to robił, nie miałabyś wątpliwości, zapewniam. — Tak, wiemy, że Krukoni nie słyną z romantycznej subtelności. — A Ślizgoni są w niej tacy świetni? — zapytała Patil. — Jeśli bardzo chcemy… — Draco uśmiechnął się do niej drapieżnie, ale ona nie wydawała się tym poruszona. — Więc co takiego, poza nieodpartą żądzą zaoferowania nam swoich usług jako profesjonalna sekretarka, skłoniło cię do pojawienia się tutaj? — Boot, czy to nie oczywiste? Przyszedłem tu, żeby odrobinę rozjaśnić wasz ponury kujoński dzień moją urodą i klasą… — To staje się już nudne — westchnął Harry. Hermiona wywróciła oczami. — Najwyższe wyniki z eliksirów, numerologii oraz runów, oto jest powód jego obecności tutaj, chociaż zaczynam się zastanawiać, czy to wystarczy, by zrekompensować wszystkie niedogodności z niej wynikające — powiedziała ozięble. — Naprawdę, Granger, to było bardzo niegrzeczne. — Draco pokiwał głową z nie do końca udawaną urazą. Mogło się wydawać, że wspaniale się bawi, jednak jego uśmiech nie sięgał oczu. — Uważam, że nie doceniasz wartości terapeutycznych piękna i wyszukanego stylu. Przy okazji, niezły sweter, Potter. Wszyscy spojrzeli na Harry’ego, jakby dopiero teraz go zauważyli. Chłopak zaczerwienił się jak piwonia. — Eee… dzięki. — Czy to jest… kaszmir? — zapytała Cho Chang. Dziewczyna leciutko się uśmiechała. Z jakiegoś powodu Harry’emu przemknęło przez głowę wspomnienie ich jedynego pocałunku. Poczuł się nieswojo. — Nie mam pojęcia — odpowiedział słabo. — Leżał w szafie. — Leżał w szafie! — zaśmiał się Draco. — Owszem, to jest kaszmir! Najdroższy cholerny kaszmir prosto z Indii! Do tego barwiony na kolor burgunda! Nie mógłbyś bardziej rzucać się w oczy nawet, gdybyś chciał. — Zamknij się, Malfoy — syknęła Hermiona. — W porządku, Herm, w końcu to prawda — skapitulował Harry. Starał się być nonszalancki, ale prawdę mówiąc, miał ochotę wpełznąć pod stół. — Ja… eee… pomyślałem, że jest ładny. Tak naprawdę złapał pierwszą rzecz, jaka nawinęła mu się pod rękę, gdy uciekał z sypialni po epizodzie „w łazience”, ale nie zamierzał nikomu tego tłumaczyć. Patrzyli na niego z zainteresowaniem. — Słusznie — odezwał się w końcu Draco. — Mugolskie ciuchy zdecydowanie ci służą. W tych tradycyjnych szatach czarodziejów wyglądasz jak niedożywiony. No i mocne kolory są korzystne przy twojej karnacji. — Naprawdę nie ma już ciekawszych tematów? — zapytał Harry ze znużeniem. — Wolałbym, żeby moje swetry nie były przedmiotem publicznej debaty. — Ale będą — odparł stanowczo Draco. — Czy tego chcesz, czy nie. Tak samo jak koszula, spodnie, kaftan, buty i kapelusz, jeśli nagle zaczniesz jakiś nosić. Że o skórzanych płaszczach, broni i fryzurze nie wspomnę. Nie czytałeś „Czarownicy”? Harry oczywiście nie czytał. „Czarownica” była tytułem, o jakim nie mówiło się głośno, o ile nie chciało się zostać uznanym za prymitywa. Hermiona z uporem twierdziła, że czyta ją wyłącznie z obowiązku. — Pewnie, że nie czytał — powiedziała Hermiona, wzruszając ramionami. — To beznadziejna gazeta dla głupich nastolatek myślących tylko o swoich paznokciach i chłopakach. Dokładnie w tej kolejności. Padma Patil, która posiadała wyjątkowo wyszukany manikiur, rzuciła jej zirytowane spojrzenie, ale Granger go nie zauważyła, bo akurat srogim wzrokiem mierzyła Malfoya. — Cóż, na szczęście ja czytałem. Rozłożyli twój wczorajszy strój na czynniki pierwsze i zauważyli nawet, że spodnie były wiązane taśmą. Pozwolę sobie zauważyć, że doceniono twój ubiór — powiedział Ślizgon z satysfakcją. — Oszaleję zaraz — westchnął Harry. — Kogo obchodzi, w co jestem ubrany? — Halo, Potter! Wszystkich to obchodzi! — Draco już wcale nie wyglądał na rozbawionego. — Ty, Granger, masz na niego zły wpływ. Jak będziesz ciągle powtarzać te swoje zarozumiałe uwagi o głupich dziewczynach dbających o paznokcie, to w końcu ktoś ci uwierzy. I to będzie katastrofa. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że to, co mówisz, jest, w porównaniu do tego, jak wyglądasz, naprawdę mało istotne? A wiesz dlaczego? Bo ludzie w większości nie słuchają siebie nawzajem. Słuchanie wymaga za wiele wysiłku. Patrzenie jest łatwiejsze, więc zanim cokolwiek powiesz, inni już cię obejrzą i ocenią. Pomyśl! Komu wolałabyś zaufać? Paskudnemu jak troll, śmiesznie odzianemu jegomościowi, czy przystojnemu, dobrze ubranemu mężczyźnie, którego sam wygląd krzyczy ”Jestem chodzącym sukcesem!”? Jeśli postawisz tych dwóch obok siebie i każesz im powiedzieć dokładnie to samo, za kim pójdą ludzie? Jak myślisz? Więc, na Merlina, Granger, przestań mieszać Potterowi w głowie. Lepiej być dobrze ubranym królem, niż królem wyglądającym jak urodzona porażka. — Przejechał dłonią po swoich włosach, burząc ich idealną formę. — Potter, obudź się wreszcie! Dziewczyny się tobą zachwycają, a mężczyźni na tobie wzorują. Przestań w końcu lekceważyć swój wygląd! — Malfoy…! — Słyszę, że pan Malfoy znów rozprawia o odzieży — dobiegł od drzwi aksamitny głos, na dźwięk którego Harry’emu żołądek podskoczył go gardła. — Coś przegapiłem? Mam nadzieję, że się nie spóźniłem? Harry zamarł. Serce załomotało mu dziko w piersi, gdy Severus omiótł obecnych spojrzeniem, zatrzymując na nim wzrok na dwie długie jak cała wieczność sekundy. Twarz męża wyrażała namysł, a lekko zmarszczone brwi wskazywały, że Snape intensywnie się nad czymś zastanawia. Harry poczuł mrowienie w koniuszkach palców. Boże, ta zmarszczka między brwiami nie powinna go aż tak rozpraszać! Westchnął. To prawdopodobnie będzie bardzo długie spotkanie, a on naprawdę wolałby już znaleźć się w lochach. *** Severus jednym rzutem oka ocenił sytuację w klasie i skrzywił się wewnętrznie. Na co czekali? Pogawędki mogli sobie urządzać o każdej innej porze, ale wybrali na nie akurat tę. Jakby zapomnieli, po co tu przyszli. — Oczywiście, że się spóźniłeś, Severusie — powiedziała McGonagall, podchodząc do stołu z Lupinem. Aż do tej chwili oboje stali przy oknie i cicho o czymś dyskutowali. — Ale z tego co mi wiadomo, niczego nie przegapiłeś — zapiszczał Flitwick. Ledwo było go widać, gdy szedł w stronę stołu. Nie wiadomo, gdzie dotąd przebywał. Teraz po prostu pojawił się w klasie, zupełnie jakby się aportował. Severus nie cierpiał, gdy to robił. — To tania sztuczka, Filiusie — powiedział cicho, idąc w stronę upatrzonego przez siebie miejsca. — Ale jaka skuteczna — zaśmiał się mały czarodziej. Wyglądało na to, że nikt poza nimi dwoma nie wiedział, o czym rozmawiali. — Bathshedo, zapraszamy — nakazała stanowczo McGonagall. Babbling odłożyła na półkę książkę, którą dotąd, stojąc przy biblioteczce, czytała i podeszła do swojego krzesła. — Zdaje się, że jesteśmy w komplecie — powiedział Severus, siadając. — Możemy zaczynać. Panno Granger? Hermiona podniosła się w westchnieniem ulgi. Wyglądała, jakby nagle odzyskała całą radość życia, utraconą na chwilę wskutek oddawania się ogłupiającej bezczynności. Spojrzała na niego z wdzięcznością. — Dziękuję, panie profesorze. — Złapała w obie dłonie wysoką stertę pergaminów i cały czas mówiąc, obchodziła stół dookoła, rozdając uczestnikom spotkania przygotowane przez siebie materiały. — Jak wszyscy doskonale wiecie, spotkaliśmy się tutaj, by omówić nowy projekt, zlecony przez Harry’ego Pottera i zaakceptowany przez Albusa Dumbledore’a. Projekt nosi roboczą nazwę „Mroczny Znak”. Jeśli ktoś będzie miał propozycję innej nazwy, bardzo proszę o informację po spotkaniu. To samo dotyczy osób, które, waszym zdaniem, mogłyby dołączyć do naszego zespołu. Ich kandydatury wraz z uzasadnieniem również proszę składać po spotkaniu. Do mnie. I oczywiście na piśmie. — Dziewczyna obeszła cały stół i właśnie znalazła się z powrotem przy swoim krześle. — W skryptach, które dla was przygotowałam, jest spis zagadnień, od których zaczniemy, wraz z bibliografią, którą podzieliłam na dwie części. Pierwsza obejmuje pozycje dostępne w naszej bibliotece, druga te książki, których tu nie ma i zanim się z nimi zapoznamy, musimy je zlokalizować. — Kto się tym zajmie? — zapytała Padma Patil. — Zaraz to ustalimy — odparła Gryfonka. — To jest dokładnie to, co chciałabym, żebyśmy zrobili na dzisiejszym spotkaniu: przedyskutowali listę zagadnień, które wymagają opracowania i zadań, z którymi musimy się uporać. Dobrze byłoby również, gdybyśmy już dzisiaj część z nich przydzielili konkretnym osobom i rozpoczęli prace. Wstępny termin zakończenia projektu to połowa lipca. — To bardzo optymistyczne założenie — powiedziała ostrożnie McGonagall. — Zdaję sobie z tego sprawę, pani profesor — potwierdziła Hermiona. — Jednak nie mamy wyboru. Teraz już wiemy dokładnie czym są Mroczne Znaki i nie bardzo możemy sobie pozwolić na to, by w dalszym ciągu funkcjonowały bez zakłóceń. Musimy zrobić wszystko, żeby je usunąć jak najszybciej. — Czy najprostszą metodą nie byłoby wyeliminowanie nosicieli? — zapytał Boot. — Panie Boot! — oburzyła się McGonagall. — Nie miałem na myśli nic złego! — bronił się Krukon. — Wydało mi się to po prostu logiczne. — Nosicieli… jakby to była jakaś choroba zakaźna — mruknął Harry. Snape uśmiechnął się pod nosem. — Doceniam logikę zawsze i wszędzie, ale pracujemy na materiale ludzkim, panie Boot, proszę zatem włączyć do swoich rozważań tę część z empatią. Ewentualnie przypomnieć sobie zajęcia z etyki. Miał pan jej elementy na historii magii. — Starał się, aby jego głos brzmiał neutralnie. — Dla potrzeb tego projektu proszę założyć, że „nosiciele” nie mogą zostać wyeliminowani bez naprawdę dobrego uzasadnienia. Terry patrzył na niego z otwartymi ustami, aż Severus miał ochotę wznieść oczy do nieba. Co sobie głupi dzieciak wyobrażał? Że jego profesor eliksirów piecze ludzi na rożnie i przekąsza na deser? — Czy wiadomo, na jakiej zasadzie działają Znaki? — zapytała Patil. — Dokładny mechanizm nie jest znany, więc musimy go odkryć. Zwróćcie uwagę na stronę czwartą skryptu — poprosiła Granger. — Znajdziecie tam przygotowaną przeze mnie listę problemów do rozwiązania. Wszyscy posłusznie zajrzeli do swoich materiałów. — Co oznacza „rytuał nadania”? — zapytała McGonagall. — Sądzimy — Hermiona wskazała wzrokiem Snape’a — że w samym rytuale przyjęcia Znaku znajdziemy wiele wskazówek odnośnie tego, jak on funkcjonuje. Poza tym kiedy zobaczymy, w jaki sposób został naniesiony, być może zrozumiemy, jak go usunąć. — A w jaki sposób zapoznamy się z tym rytuałem? — zapytał Lupin. — Ktoś nam o nim opowie? — Nie będzie takiej potrzeby. Dysponujemy czymś znacznie lepszym — odparł Severus. — Lucjusz Malfoy podarował nam swoje wspomnienie z nałożenia Znaku — oznajmił, a wszystkie spojrzenia pobiegły natychmiast w stronę Draco, którego twarz zastygła w beznamiętną maskę. — To by było na tyle w kwestii wątpliwości, czy Malfoy jest śmierciożercą — mruknął pod nosem Terry. Jedna z brwi Snape’a wystrzeliła do góry. — Owszem, panie Boot, ale ani dla pana, ani dla pozostałych osób obecnych w tym pokoju to i tak niczego nie zmienia. Lucjusz przeszedł na stronę Harry’ego Pottera i dostał ważne zadanie do wykonania. Proponowałbym zatem, by pominąć kwestię źródła pochodzenia wspomnien...
Vampiress