Jechaliśmy jeszcze dwie godziny w milczeniu. Każdy z nas pochłonięty był we własnych rozmyślaniach. Carlisle i Emmett tęsknili bardzo, martwili się. A ja starałem się za wszelką cenę dać im nieco prywatności. Zwykle udawało mi się to bez problemu. Skupienie się na czymś innym było łatwe. A wtedy nie mogłem. Dlaczego? Bo ich myśli były tak podobne do moich? Bo też tęskniłem, martwiłem się, zastanawiałem, czy kobieta mojego życia nie przypłaci tej akcji życiem? Myśląc o Belli, mimowolnie solidaryzowałem się z nurtem rozmyślań Carlisle'a. Te same pytania: Dlaczego? Kiedy? Gdzie? I zero odpowiedzi. Minęło półgodziny od ostatniego telefonu Alice. Bella spała, więc nie mogłem z nią porozmawiać. Ale co bym jej powiedział? Wiedziałem tylko to, że są bezpieczni, nikt ich nie śledzi...
W tym momencie przypomniałem sobie o Jamesie.
- Do jasnej cholery! Zniknął! - krzyknąłem głośno.
"Jak to?!" Wspólny okrzyk Emmetta i Carlisle'a rozbrzmiał w mojej głowie. Nic z tego nie rozumiałem, jego myśli też nie było słychać. Tylko jakieś nic nie znaczące słowa, które możnaby utożsamić z nim. Co jest?! Przed chwilą biegł za nami, a teraz go nie ma!
- Co robimy? - rzuciłem w przestrzeń.
- A gdzie on jest? - spytał Emmett na głos.
- Nie wiem! - krzyknąłem, nie panując nad sobą. Oczami wyobraźni widziałem najczarniejsze obrazy. James wraca. Dopada Bellę... Tak bardzo chciałem mieć przy sobie Alice. - W pewnej chwili przestałem go słyszeć.
Carlisle zwolnił i po chwili stanął na poboczu.
- Nie możesz go namierzyć. - To nie było pytanie, tylko stwierdzenie faktu. - Tego się spodziewałem. Słyszałem o naszych pobratymcach z umiejętnościami takimi jak zrywanie więzi. Nie jestem pewien, czy to prawda, ale nie wolno wykluczyć, że trafiliśmy na sprytnego przeciwnika. Widać tropiciel ma zdolność do ukrywania się przed tropiącymi. A twój dar, Edward, poniekąd pomaga w odnalezieniu.
Patrzyłem się na niego z nieurywanym zdumieniem. Zerwanie więzi? Co to wszystko miało znaczyć?
- To znaczy... - zaczął Emmett - że on teraz może stać teraz obok nas i podsłuchiwać?
- Nie - powiedział Carlisle - Edward, słyszysz go, prawda?
Powoli skinąłem głową. Twarz Belli. Myślał tylko o tym. Musząc znów wniknąć w jego koncepcje, mimowolnie skrzywiłem się. Tak bardzo chciałem mieć ją przy sobie. Ale była daleko... Za daleko.
- Ale nie widzisz - dokończył. - Teraz tylko zapach może go zdradzić...
- Co teraz? - spytał Emmett. Każdy z nas pomyślał o dziewczynach. Co im grozi z jego strony?
- Zawracamy - odparł Carlisle. - Trzeba znaleźć Jamesa
Skręcił ostro w uliczkę. Chwilę później mknęliśmy spowrotem w stronę Forks. Skupiony wróciłem do przysłuchiwaniu się myślom Jamesa. Twarz Belli. Twarz Victorii. My, na polanie. Znów twarz Belli. Szkoła w Forks. To mnie zastanowiło, jadnak po chwili doszedłem do wniosku, że musieli ją mijać. Potem wszystko ponownie zniknęło.
- Wygląda na to, że teraz to my go gonimy - powiedziałem na głos.
Wsłuchując się w urywki jego myśli dojechaliśmy w okolice Forks. Wyłapanie jego zapachu stało się bardzo trudne, bo zaczął padać deszcz. Nie byliśmy wyczuleni, a jadąc samochodem wszystko było dodatkowo utrudnione.
- Jedź szybciej - pogonił Emmett Carlisle'a. - Już ledwie go czuję.
Zaniepokoiło mnie to. Emmett miał prawie najlepiej rozwinięty zmysł węchu. Nękany nieprzyjemnymi myślami wróciłem do przysłuchiwania się urywkom myśli Jamesa. Zdziwiłem się, gdy dotarło do mnie, że minął tę miejscowość i ruszył w kierunku Seatlle.
- Stój! - krzyknąłem do Carlisle'a, gdy ten zjechał w skrzyżowanie prowadzące do Forks. - Pobiegł dalej, minął Forks.
Ojciec spojrzał na mnie przelotnie i zawrócił. Stanęliśmy na światłach.
- Cholera! - wrzasnął Emmett, gdy ponownie ruszyliśmy. - Nie czuć go już!
"Zgubiliśmy go!" pomyśleliśmy w tym samym momencie.
- Jesteś pewien, że nie znajdziesz zapachu? - spytał Carlisle.
- Deszcz wszystko zmył. Czysto.
Zjechaliśmy na pobocze, a Emmett wysiadł z jeepa. Wrócił po kilku minutach.
- Nie ma nic. Najwidoczniej przyspieszył, w chwili, jak zobaczył, że go zgubiliśmy. W obrębie 2 kilometrów nie ma po nim śladu. Znalazłem tylko to, kilka metrów stąd. - powiedział i podał mi kawałek materiału. - To fragment jego koszuli. Ale to i tak nic nie da.
Powąchałem materiał. Wyczuwalne były resztki jego zapachu. Potem podałem go Carlislowi.
- Edward, teraz polegamy na tobie. Co widzisz?
Skupiłem się. W jego głowie zobaczyłem ponownie twarz Belli, potem Victorię i wyraźniej tabliczkę z napisem "Phoenix".
- Nic nowego. Ciągle myśli o Belli.
- W takim razie nie pozostaje nam nic innego jak objechać Forks dookoła.
Odpalił i chwilę później mknęliśmy autostradą w kierunku Port Angeles. Próbowałem wyłapać jego myśli, ale wciąż był nieuchwytny. Bałem się, tak bardzo się bałem. Jeśli wróci? Znajdzie Bellę?
"Edward, Alice się nią zaopiekuje" pomyślał Carlisle, nie patrząc na mnie. Tak chciałem mu uwierzyć. Coś nie dawało mi spokoju. Dlaczego James uciekł tak nagle? Czy zdał sobie sprawę z podstępu? Zadzwoniłem do Alice.
- Edward? - usłyszałem jej głos w słuchawce.
- Co z Bellą? - Tylko to chciałem wiedzieć.
- Znowu śpi. Krzyczy przez sen, rzuca się po łóżku... Kiedy...? - urwała. Wiedziałem o co jej chodzi. Kiedy to wszystko się skończy, kiedy będą mogli wrócić do domu...
- Nie mam pojęcia. James zniknął...
- Jak to! Gdzie?! Przecież miał was gonić! Nic nie widziałam...
- Nic nie wiem!! - przerwałem jej. - Ukrył się. Wytłumaczę ci to, jak się zobaczymy... I... opiekuj się nią.
- Dobrze - rzuciła i rozłączyła się.
Tak pragnąłem usłyszeć jej głos. Powiedzieć jej, że wszystko będzie dobrze... Że niedługo do niej dołączę. Ale nie mogłem. Nic nie było pewne. James zniknął, od Esme nie mieliśmy od dawna wiadomości... Co się dzieje?
Po rozmowie telefonicznej z Alice, Carlisle i Emmett zamilkli. Bella była bezpieczna, ale co z resztą rodziny? Martwiłem się o nie. Nawet o Rosalie. Była dla mnie jak siostra. Dzięki umiejętności czytania w myślach poznałem ją bardziej, niż ktokolwiek inny. Nie była pusta ani zapatrzona w siebie. Potrafiła kochać, darzyć sympatią. Znałem powody, dla których nie lubiła mojej ukochanej. Ale im więcej ich poznawałem tym bardziej nie potrafiłem jej zrozumieć. Nagle zadzwonił telefon Carlisle. "To one" pomyślał i odebrał szybko. - Carlisle? - usłyszałem głos Esme. - Co się stało? - Kobieta uciekła. Jakąś godzinę temu - odpowiedziała. Godzinę temu?! Wyrwałem Carlislowi telefon. - Co?! - Edward, zrozum. Nie dzwoniłyśmy, bo mogła podsłuchiwać. W pewnej chwili dogoniła nas. I chyba zdała sobie sprawę z podstępu. Szukamy jej... Milczałem. James uciekł, Victoria zniknęła. "Plan się wali" podsumował w myślach Emmett. - Wraca do Forks - dokończyła. Zamarłem. "Charlie!" Usłyszałem myśli Carlisla i Emmetta. Przecież obiecałem Belli, że go ochronię, że nic mu nie będzie. - Edward? Jesteś tam? Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Znowu... znowu zawiodłem jej zaufanie. Zawierzyła mi... Opiekuj się Charliem... Nawet nie zauważyłem, gdy ojciec zabrał mi telefon. - Pilnujcie go... - zaczął. - Jest! - wrzasnął Emmett. - James! Carlisle rozłączył się i pojechał we wskazanym przez Emmetta kierunku. - Był tu - stwierdziłem. - Niedawno. Kluczył. Co chwilę zmieniał trasy. Deszcz przestał padać, więc jego zapach był wyraźny. Tak dojechaliśmy w okolice Port Angeles. W połowie drogi zadzwoniła jeszcze raz Esme. Dowiedzieliśmy się, że Victoria dotarła do Forks, ale udała się do domu Belli. To było bardzo dziwne. Nie zamierzała zebrać informacji o niej? - Tam - powiedział Emmett i pokazał przerzedzenie między drzewami koło ulicy. - Chyba pójdziemy pieszo. Jeepem tu nie wjedziemy - powiedział Carlisle i wysiadł z auta. Samochód ukryliśmy w lesie i ruszyliśmy za zapachem Jamesa. - Edward... - zaczął Carlisle. - Skup się. Będzie tu na nas czekał, czy nadal ucieka? Przysiadłem na głazie i zamknąłem oczy. Twarz Victorii, drzewa, tabliczka "Phoenix". - Chyba poczeka na Victorię. Biegliśmy między drzewami. Już niedaleko... Jeszcze kawałek. James nas zwodził. Po pewnym czasie znów zgubiliśmy jego ślad. - Błądzimy. To nie ma sensu. Rozdzielamy się, czy wracamy? - zapytał Carlisle. - Rozdzielamy się. Jest blisko. W razie czego zdzwonimy się. "Uważaj na siebie" pomyślał Carlisle i zniknął na drzewami. Emmett pobiegł na północ. Patrzyłem za nim, jak odchodzi. Widziałem ich zatroskane miny, znałem myśli. Nie potrzebowałem umiejętności Jaspera, by wiedzieć co czuli. Tęsknili, bali się. Ile jeszcze ludzi będzie cierpieć przeze mnie? Kiedy to wszystko się skończy? Ruszyłem na zachód, przedzierając się przez krzaki. Szedłem, nie zważając na nic, pogrążony we własnych rozmyślaniach. Gdzie jest Bella? Czy jest bezpieczna? Wyciągnąłem z kieszeni telefon z zamiarem zadzwonienia do Alice. Był rozładowany. Cholera! Taką miałem nadzieję, że porozmawiam z Bellą. Usłyszę jej głos... W pewnej chwili poczułem zapach Jamesa. Był tu! Zaledwie pięć minut temu. Pobiegłem za nim. Po kilku sekundach usłyszałem fragment jego telefonicznej rozmowy z Victorią. - A ty? - zapytała Victoria. - Wyjadę. Znajdę ją - powiedział James. - Gdzie? - Jeszcze nie wiem... - Wiedział. Czułem, że kłamie. Ale ukrył się. - Idź już. - powiedział do słuchawki. - Chcę wiedzieć o niej wszystko. Rozłączył się i przykucnął pod pobliskim drzewem. Wyjął coś z kieszeni i przyglądał się temu uważnie. Zaciekawiony podszedłem bliżej. - Widzę cię tak dobrze, jak ty mnie - powiedział i rzucił się na mnie. Rozpoczęła się walka. James był w tym bardzo dobry, ale przestał ukrywać myśli. Wykręcił mi rękę z niezwykłą siłą, ale odepchnąłem go. Wylądował na kamieniu. Po chwili znów skoczył na mnie. Odskoczyłem, a wampir wylądował w tym miejscu, w którym ułamek sekundy wcześniej stałem. Złożone ataki udawało mi się odpierać, tylko dzięki umiejętności czytania w myślach. Zdobyłem przewagę. Złapałem Jamesa za gardło i przycisnąłem do pnia. - Dobrze wiesz, że mnie nie zabijesz - wykrztusił. Spojrzałem na niego z zawiścią. - Jesteś pewien? - powiedziałem z kpiącym uśmieszkiem. Ścisnąłem go mocniej. Tyle Bella przez niego wycierpiała. Była szansa położyć temu kres, zemścić. Wtedy przypomniałem sobie fragment dekalogu, którego nie uznawałem, uważałem za niezgodny z istnieniem wampirów. Nie zabijaj. Potem twarz Carlisla i jego słowa To, co sprzeczne z nami, jest rzeczą godną poświęcenia. Chwila mojego zawahania nie uszła jego uwadze. Wyrwał się i jednym ruchem podciął mi nogi. Przycisnął mnie do ziemi. - A nie mówiłem - wysyczał mi w twarz. - Oddaj mi dziewczynę, a nic ci nie zrobię. Wydać mu Bellę? Pozbawić świat tak dobrej osoby? Zadać ból Charliemu? Poświęcić ukochaną? Do ratunku własnego, nędznego, nic nieznaczącego życia? - Nie! - krzyknąłem. - Jak chcesz... - mruknął mi do ucha. Zbliżył wargi do mojej szyi. Poczułem, że to koniec... Nie czułem bólu, moje ciało przeszywały tylko spazmy wewnętrznej rozpaczy. Nie zdołałem jej ochronić… Nie wypełniłem ostatniego zadania...
TheTwilight