Kraszewski - Stara basn (tom drugi).docx

(222 KB) Pobierz
J?zef Ignacy Kraszewski - Stara ba?? (tom drugi)

             

              Józef Ignacy Kraszewski

              STARA BAŚŃ

              POWIEŚĆ Z XIX WIEKU

             

             

              TOM DRUGI

             

             

              Wirtualna Biblioteka Literatury Polskiej Uniwersytet Gdański Polska.pl NASK

             

             

             

             

             

             

             

             

              Tekst pochodzi ze zbiorów

              „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej”

              Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Gdańskiego 2

              Ze zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG

              SPIS TREŚCI

             

              ROZDZIAŁ 12 .................................................................... 3

              ROZDZIAŁ 13 .................................................................. 15

              ROZDZIAŁ 14 .................................................................. 24

              ROZDZIAŁ 15 .................................................................. 37

              ROZDZIAŁ 16 .................................................................. 49

              ROZDZIAŁ 17 .................................................................. 59

              ROZDZIAŁ 18 .................................................................. 68

              ROZDZIAŁ 19 .................................................................. 78

              ROZDZIAŁ 20 .................................................................. 91

              ROZDZIAŁ 21 ................................................................104

             

              NASK IFP

              UG

             

              Ze zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG

              3

              ROZDZIAŁ 12

              Nadszedł dzień Kupały – święto w całym pogańskim obchodzone świecie, dzień Białego Boga dnia i światłości, na którego cześć paliły się ognie nad Adrią, nad Bałtem, nad Dunajem, nad Łabą, Wisłą, Dnie-strem, Rodanem i Sekwaną. Ze czcią tego Bel-boga, Bela, ludy wędrowały na zachód wszystkie, z kolebki swej rajskiej w zimne kraje nowej ojczyzny.

              Dzień Kupały – najdłuższy w roku, noc Kupały – najkrótsza, były jednym ciągiem wesela, śpiewu, skoków i obrzędów.

              I na tej górze świętej nad jeziorem, kędy się z sąsiednich mirów na Kupałę najwięcej ludu zbierało, już o wschodzie słońca z kąpieli wychodzące tłumy, przybrane w wieńce, poprzepasywane bylicą, postro-jone ziołami kwitnącymi, otaczały starych gęślarzy.

              Wzgórze lekko opadało zieloną łąką ku wodom jeziora. Na szczy-cie jego rosły stare dęby, brzozy rzadkie, a dalej gęstszy coraz las cią-

              gnął się dwoma ramiony, łącząc z niezgłębionymi puszczami, które naówczas całą niemal tę ziemię okrywały.

              Od rana widać tu już było młodzież znoszącą suche gałęzie, łuczywo, bierwiona świeżo ucięte, gdyż martwego drzewa jak na budowę chaty nikt nie używał, tak i na ogień święty nosić go nie było wolno.

              Gałęzie nawet suche z żywego drzewa musiały być obłamywane, bo w tych, które na ziemi leżały, mieszkała już śmierć.

              Ze wszech stron widać było sunące sznurami niewiasty w bieli, całe w wiankach i opaskach zielonych, chłopaków w narzuconych na ramiona siermięgach. Zewsząd po gajach i lesie brzmiały przedśpiewy zwiastujące nocną uciechę.

              Nagotowane ogniska widać było u skraju lasu, pod dębami i głębiej jeszcze. Kamiennymi siekierkami łupano drzazgi na podpał. Każda gromada obejmowała dawne miejsce i zgliszcze swe świąteczne. Gwar wesoły i śmiechy przebrzmiewały po lesie.

              Pod dębem siedział Słowan, pod innym drugi śpiewak, którego zwano Wiłujem. Gdy jeden z nich nucił, przestawał drugi; śpiewali na przemiany, ale pieśń jednego nie godziła się z drugą, zdawali się raczej przeciwiać sobie niż łączyć.

              NASK IFP

              UG

             

              4

              Ze zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG

              Słoneczko, oko dnia jasnego, świeć nam a grzej – śpiewał stary gę-

              ślarz.

              – Strumienie światła na ziemię biegą... Światło nam lej, Kupało!

              Niech czarne smoki nie śmieją zaćmić twej twarzy, tyś życiem, szczęściem, nadzieją, tyś bóg nasz! Kupało...

              Królu, dniom naszym panuj bez chmury, do życia obudzaj chuć, tyś życia dawca, boże Kupało, siej, żyw i budź, Kupało...

              Ucichło, a Wiłuj brząknął w struny i niezrozumiałą piosenkę nucił

              półszyderskim głosem:

              – Pieśni ty moja, pieśni! Ptaszyno moja złota, tyś jak woda żywota, wskrzeszasz w śmiertlnej pieśni, lecz kto się w nurt twój miota, ten żywot prędko prześni. Dwojaka twoja cnota, żywot i śmierć jest w pie-

              śni... Pieśń zmarłych wskrzesza z grobu, pieśń żywych na śmierć miota... w niej siła światów obu... i śmierci, i żywota...

              Spuścił głowę wypełzłą i zamilkł; milczeli oba, bo chór śpiewał za nich pieśń kupalną.

              Słońce zapadać miało, wszystkich oczy i twarze ku niemu były zwrócone. Czekano, gdy ostatni jego promień zniknie z drzew pozło-conych wierzchołków, aby ognie rozniecić i pieśni a korowody rozpocząć.

              Starsze niewiasty siedziały na ziemi, a około nich cebry i garnki, i niecki z mięsiwem, i kołacze a korowaje świąteczne widać było; młódź

              się kręciła i goniła po błoni klaskając w ręce. Dziewczęta trzymały się gromadą, kupkami na nie nacierali chłopcy, rzucano słowy, wyścigano się krzycząc i odpędzano chustami napastujących.

              – Kupało! Kupało! Łado! – odzywały się tu i owdzie śpiewne gło-sy.

              Około stosu Wiszów stał już Ludek i Sambor, który na gród wracać nie chciał, niemało niewiast i czeladzi. Poglądano ku lasowi, w stronę dworu, bo jednej Dziwy i Żywii nie było, a Dziwa miała pierwsza ogień podpalić i pieśń zanucić o Kupale.

              Chłopcy tymczasem suche tarli drzewo, aby zrobić ogień boży, któ-

              ry by sam się zrodził, młodym był i nowym, a potem przez rok cały na domowym palił się ognisku. Był to ogień, którego z domu nikomu wynosić obcemu nie dawano. Kto ogień wynosił z chaty, brał z niej życie.

              Już dwa smolne łuczywa dymiły w ich rękach, a ogień się jeszcze nie ukazywał i Dziwy nie było. Sambor więcej patrzał na ścieżkę, którą przyjść miała, niż na robiący się ogień święty, który powinien był za-płonąć, gdy słońce zagaśnie.

              NASK IFP

              UG

             

              Ze zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG

              5

              Wtem z dali pokazało się dwoje dziewcząt w bieli, szły z wolna, trzymając się za ręce. Zielone wianki miały na głowie, zielonymi prze-pasane były splotami, snopki ziół niosły w rękach, ale szły milczące, bez pieśni. Były to Dziwa i Żywia; obie jeszcze smutne po ojcu żałobą.

              Dziwie chodziły po głowie wyrazy starej Jaruhy, a choć półoszalałej babie nie dawała wiary, w sercu jej coś ciągle powtarzało: Nie idź na Kupałę!

              Choć dzień był boży, weselny, szły smutne, zbliżyły się tak do swojej grom

              am

              ady, a S

              bor z daleka patrzał na twarz dziewczyny i dziwił się, że tak była posępną. Wtem Ludek zbliżył się do niej.

              – Siostro – rzekł – chodźcie wy razem w parze, nie idźcie daleko w las... Ja Domanowi nie wierzę... W noc Kupałową dzieją się zasem c

              straszne rzeczy... wieleż to dziewcząt przepada w lesie!... Nad ranem, u świtania, gdy szał ludzi ogarnie, pamięć tracą.

              Dziwa się rumieniła słuchając, gryzła w ustach ruty gałązkę i trzę-

              sła głową. – Nic się nie stanie – rzekł

              ę

              a – ani si Doman, ani żaden wa-

              ży przystąpić do mnie, będę między swoimi. Jest was dosyć chłopców, aby siostrę obronić!

              Brat zamilkł, a Żywia, rzucając chciwie oczyma po gromadach, śmiała się

              i si

              bliskiej uciesze, nog

              ę jej do skoków rwały, lica pałały, oczy błyszczały, nuciła niecierpliwa.

              – Dajcież pokój ze strachami! – śmiała się. – Nikt się do nas nie waży... ale w taki dzień nie czyńcie nam niewoli... Tyle naszej ucie-

              ż

              chy... Kupało... Dokoła śmiech i wołanie zagrzewały, dziewczęta przybiegały do nich i rwały za rękawy, aby szły z nimi. Powoli i na twarzy Dziwy jaśniej się zrobiło, uśmiech się zjawił blady.

              I ona mruczała po cichu: – Kupało! Kupało!

              A z dala słychać było śpiew.

              – Słońce w morzu się kąpało, bo na wesele i mia ść

              ło... Wiodą, wio-

              dą pannę młodą, w zł

              rzyodzian

              ote szaty p

              ą... Księżyc jedzie z gwiazd

              drużyną, witaj, słoneczko kochane... Ty mi będziesz królowało... Słoneczko moje jedyne! Kupało!

              Chłopcy stali na uboczu, szeptali cicho, z ukosa patrzeli na dziewczęta i wybierali oczyma. Szał czasem opanowywał nad ranem te gromady i dziksze z nich szły jak „stada” w las, porywając gwałtownie dziewczęta. Zwano też te szały „stadem”. Rodzina jednak każda pilnowała swoich i stała na czatach, aby do „stada” nie dopuścić i od pory-wania obronić.

              NASK IFP

              UG

             

              6

              Ze zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG

              Dziwa patrzała na zachodzące słońce, którego promienie ozłacały jej twarz i lśniły się we włosach. Ostatni blask zagasał, już tylko łuna czerwona wskazywała, gdzie zapadało... Dwa smolne łuczywa ogień obejmował boży, zażegniętą żagiew podano dziewczynie, która żywo i zręcznie pod stos ją podłożyła. W tej samej chwili przy wszystkich ogniskach błyskały już ogniki i wielkim głosem wołano radośnie:

              – Kupało!...

              Niewiasty stawały kołem biorąc się za ręce osobno, osobno męż-

              czyźni, i pieś

              rzm

              ni b

              iały po lesie dokoła.

              Po polach, na puszczy, w całej okolicy przed chwilą chichej i głu-chej wszystko przeszło w radosne drganie i okrzyki. Zdało się, że i drzewa, i wody, i obłoczki na niebie, i trawy na polu pieśnią tą i rado-

              ścią odbrzmiewąją.

              Zbudzone śpiewem podniosło się wodne ptastwo na jeziorze, zaszeleściał

              woko

              o w krzewach, a

              ło stosów dziewy zawiodły uroczystą pieśń kupalną o bogu w złotym wieńcu, co polom niósł ziarna złote, co łąkom niósł rosy, co ludziom chleb dawał, co wypełniał kłosy, co ule zasładzał, który czynił dzień, miłość zsyłał i wesele. Był to dzień ślu-bowin niebieskich słońca z księżycem. Radowała mu się ziemia, otwierała skarby swoje; noc ta nie miała tajemnic, wszystko zaklęte wracało do swobody, duchy jasne zstępowały z niebios i poiły ludzi własnym weselem... Śmierć i czarne widma kryły się w przepaści, pod ciemny płaszcz Jamy.

              Ledwie pieśń pierwsza przebrzmiała chórem ze swymi zwrotkami, dała się słyszeć

              Chóry dalekie odpowiada

              druga.

              ły sobie. Dziwa z pod-

              niesioną głową szła przodem, wiodąc skoki i zawodząc pierwsza, dziewczęta biegły za nią posłuszne.

              Zrazu śpiew ciągnął się powolnie, krokami szły ociężałymi, potem pieśń żywiej brzmieć zaczęł

              coraz szybszym si

              a, ruch

              ę stawał, rozgo-

              rączkowywał głos, miotały ręce, podnosiły głowy i oczy... Stare niewiasty oparte na kijach, siedzące na ziemi, które pójść nie mogły z ko-rowodem, poklaskiwały siedząc, poruszały głowami, całym ciałem drgały wspomnieniem młodości.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin