11.doc

(77 KB) Pobierz

ROZDZIAŁ 11

Spacer"

Brakuje nam odwagi, żeby podążać za marzeniami, za znakami. Może stąd bierze się smutek?**

Severus wyprostował się, wzruszając delikatnie ramionami, by rozciągnąć zastygłe od dłuższego bezruchu mięśnie, po czym odchylił się na oparcie krzesła. Teraz pozostało mu już tylko czekanie.

Znajdował się w Magicznej Bibliotece Regionu Katalońskiego, czyli w największej magicznej bibliotece Hiszpanii, a także jednej z największych w Europie.

Był to murowany gotycki budynek, wzniesiony między XV a XVII wiekiem*. Pierwotnie przeznaczony pod Szpital de la Santa Creu - przez wiele lat największy mugolski szpital w Katalonii, powstały w wyniku połączenia kilku medycznych placówek. Jednak w 1929-30 roku przeniesiono go do nowoczesnego kompleksu, który dzisiaj nosi nazwę Hospital de Sant Pau. Obecnie jest to jedna z niewielu na świecie, medycznych placówek, w której znajdują się zarówno oddziały magiczne, jak i mugolskie. Oczywiście nie każdy pracownik szpitala jest tego świadomy, ale i tak jest to jeden z najbardziej spektakularnych i udanych projektów współpracy magiczno-mugolskiej. To właśnie w tym szpitalu pracuje Sylvia.

Początkowo biblioteka była usytuowana przy Plaça de la Generalitat. Za przeniesienie jej do tego gotyckiego budynku odpowiedzialny był Jordi Rubio i Balaguer, wybitny znawca historii magicznego świata, który zachwycił się niepowtarzalną aurą tego miejsca. Tchnęło tu spokojem, co idealnie wpasowało się w wyobrażenie i marzenie hiszpańskiego maga o założeniu biblioteki. Pierwsza czytelnia, Sala Cervantina, została otwarta w 1936 roku, lecz wojna domowa między lewicowcami sprawującymi wówczas władzę a prawicą, zarzucającą rządowi nieudolność w jej sprawowaniu i czuwaniu nad porządkiem w kraju, wymusiła wstrzymanie prac adaptacyjnych, chociaż konflikt dotyczył przede wszystkim mugolskiej części społeczności. Kolejne otwarcie jednej z sal miało miejsce dopiero w 1940 roku. Pod koniec lat osiemdziesiątych biblioteka została trochę zmodernizowana i przystosowana do zapewnienia nowych usług.

Severus pamiętał, jak ogromne wrażenie wywarła na nim, kiedy rodzice zabrali go tu po raz pierwszy. W głównej czytelni, w której obecnie się znajdował, regały na książki miały po zaledwie pięć półek, ale ciągnęły się przez ogromną salę, okalając ją. Wprawdzie w świecie magii umieszczenie tutaj wyższych regałów byłoby możliwe, stanowiłoby to jednak zniewagę dla architektury tego wnętrza, którego sklepienie tworzyły zaczynające się już od połowy ścian potężne murowane żebra, wspaniale komponując się z drewnianym szkieletem dachu.

Zamawianie książek było tu o wiele łatwiejsze i przyjemniejsze niż w przypadku hogwarckiej biblioteki, gdzie trzeba polegać na własnoręcznym przeszukiwaniu tysięcy regałów, albo na pani Pince, która nawet w sytuacji powierzania swoich drogocennych zbiorów w ręce jednego z nauczycieli robiła to z miną i spojrzeniem smoka, któremu ktoś chce ukraść jajo. Severus mógł poniekąd zrozumieć kobietę, z podobnym nastawieniem traktował swój specjalny skład na eliksiry i składniki, niemniej praca bibliotekarki polegała właśnie na ułatwianiu i umożliwianiu dostępu do ksiąg szkolnej biblioteki.

Tutaj na każdym stoliku znajdował się pergamin oraz pióro. Wystarczyło zapisać pozycję, której się szukało, bądź wypisać słowa kluczowe. W drugim przypadku, pergamin po chwili wypełniała pełna lista książek poruszających owe zagadnienia. Kolejny krok to odznaczenie na niej tych, które chciało się przejrzeć. Po paru minutach wybrane książki materializowały się na stoliku.

Tak też się właśnie stało. Severus z cichym westchnieniem sięgnął po pierwszą z ksiąg ze stosu kilkunastu wybranych.

Być może co poniektórzy widząc jego niedawną konfrontację z Potterem i obserwując go teraz, nazwaliby takie zachowanie bezdusznym, uważając, że najpierw powinien rozmówić się z mężczyzną. Jednak ci, którzy zdecydowaliby się na przeprowadzenie głębszej analizy, a także on sam, określiliby to podejście praktycznym.

Priorytet stanowiło dla niego odkrycie choć części kart skrywanych przez byłego Gryfona. Było to tym bardziej naglące, gdyż z każdą chwilą tych kart przybywało. Kolejna niecałą godzinę temu, kiedy to po ich mentalnym kontakcie, stan Harry'ego nieznacznie się polepszył. Nie wierzył w nagłą poprawę za sprawą mugolskich środków, przypominało to bardziej odpowiedź na magiczne działanie. Wydedukował więc, że podczas jego obecności w umyśle Pottera musi dochodzić do jakiejś magicznej reakcji, którą młody mężczyzna jest w stanie znieść, a co więcej, ma ona na niego pozytywny wpływ.

Gdyby więc udało mu się szczegółowo określić czynniki, jakie muszą zaistnieć do wywołania owego procesu, może udałoby mu się go odtworzyć, a potem, być może, wzmocnić jego działanie i wywoływać do czasu uzyskania stałej poprawy.

Był to jednak zbyt pozytywny scenariusz, by mógł okazać się prawdziwy albo by jego realizacja miała być bagatelnie prosta. Osobiście wybrałby, mimo wszystko, drugą opcję. Wolał kopać dwudziestometrowy dół, wiedząc, że natknie się na coś godnego uwagi, niż dwumetrowy, który potem musiałby zakopać ze świadomością porażki.

Czuł swędzenie w końcówkach palców, które przerodziło się w silne dreszcze podekscytowania przechodzące przez całe jego ciało. W końcu miał jakiś punkt zaczepienia i mógł naprawdę zacząć działać.

Severus nie pozwolił sobie nawet na minutę rozkojarzenia i nie poświęcił ani chwili na przeanalizowanie sytuacji, w jakiej teraz się znaleźli. Potter i on. Wiedział, że później to nadrobi i to z nawiązką.

W ogromnym skupieniu przejrzał wszystkie księgi. Nie zabrało mu to wiele czasu, gdyż interesującym go sprawom zazwyczaj poświęcano tam co najwyżej rozdział. Pod koniec wpisał na kartkę dwa tytuły, o których wspomniano w księgach, a które mogłyby być mu przydatne, po czym wypełnił wniosek o wykonanie tymczasowych kopii wybranych egzemplarzy. Po kilku kolejnych minutach wyszedł z budynku i skierował się w stronę głównej ulicy.

Wziął głęboki oddech, a do jego nozdrzy, niesiony przez lekki wieczorny wiatr, dotarł delikatny zapach morza.

Kiedy był dzieckiem, spędzał w Hiszpanii święta, a czasami również kilka dni w trakcie wakacji. Mimo że być może jego matka i ojciec nie najlepiej spełniali się w roli rodziców, powierzając opiekę nad trójką swoich dzieci licznym guwernerom, to okres świąteczny zawsze był czasem rodzinnym. Każdego dnia, przez dwa tygodnie, chodzili na plażę i chociaż temperatura nie pozwalała na żadne szaleństwa w wodzie, zawsze bardzo lubił te wypady.

Kiedy jednak rodzice zginęli, nigdy więcej nie wybrał się do Hiszpanii, w przeciwieństwie do jego rodzeństwa, które po ucieczce z Wielkiej Brytanii postanowiło osiąść tutaj na stałe. W przypadku Sylvii to działanie sprawdziło się w stu procentach, czego nie można było powiedzieć o jego bracie, który... Nie! Nie zamierzał o tym teraz myśleć.

Zapadł już późny wieczór, czyli pora, w której Barcelona budziła się tak naprawdę do życia. Na deptaku pojawiały się liczne kramiki z kolorowymi pamiątkami, a na każdym kroku można było się też natknąć na mugolskich magików, mimów, a nawet całe grupy odgrywające pantomimy lub widowiska z wykorzystaniem ognia, taneczne czy akrobatyczne. Ci uliczni artyści nadawali temu miastu bardzo charakterystyczny klimat.

Szedł powoli deptakiem. Jego ubiór sprawiał, iż idealnie wtapiał się w tłum mieszkańców Barcelony. Nie miałby nic przeciwko temu, gdyby nie to, że tym razem nie działało to na jego korzyść, gdyż latem turyści stanowili tutaj większość, tłumnie wychodząc na ulice. Siedemnaście stopni na plusie skłaniało miejscowych do zakładania ubrań z długim rękawem. Dlatego też mijający go turyści na jego widok podnosili w zdziwieniu brwi. Od czasu do czasu wymieniali między sobą uwagi odnośnie jego ubioru, a w rzadkich przypadkach wskazywali go sobie palcami.

Udawało mu się to jednak z powodzeniem ignorować, głównie dzięki niezwykłej atmosferze tego miasta. Nawet niemagiczna część Barcelony uwodziła swoim urokiem, choć udział w tym miała również magiczna społeczność. W przeciwieństwie do Londynu, gdzie przejścia z mugolskiego do magicznego świata raczej odstraszały aniżeli zachwycały, tutaj było wręcz odwrotnie. Magiczne budynki stanowiły nieodłączną część mugolskiej Barcelony, wzbudzając zainteresowanie i podziw.

Severus rozejrzał się po oświetlonym na żółto pasażu, a do jego uszu dobiegły pojedyncze brzmienia szarpania strun gitary, przechodzące czasami w stanowcze uderzenia. Szedł w kierunku, z którego dobiegały dźwięki i po chwili usłyszał też pojedyncze słowa czy okrzyki wydawane od czasu do czasu, a które w końcu przerodziły się w wersy hiszpańskiej piosenki. Następnymi dobiegającymi go dźwiękami były rytmiczne uderzenia obcasów o podłogę. Flamenco.

Zatrzymał się przed drewnianym parkietem ustawionym obok ogródka jednej z knajpek. Znajdowały się na nim tylko trzy osoby. Starszy, siwowłosy mężczyzna grający na gitarze, tęga, około pięćdziesięcioletnia kobieta, z długimi, czarnymi i lśniącymi włosami, wspomagająca mężczyznę swoim głosem, oraz tancerka, która stanowiła centrum wysiłków pozostałej dwójki. Kobieta miała na sobie klasyczną czerwoną sukienkę do flamenco. Prostą, mocno rozszerzaną u dołu, bez żadnych falbanek. Kiedy ją unosiła, ukazywała silne i kształtne łydki. Severus zauważył też, że jedną z jej łopatek zdobił tatuaż w kształcie lecącej jaskółki. Poruszała się po parkiecie z charakterystyczną dla tancerek gracją i, w pewnym stopniu, drapieżnością czy impulsywnością typową dla flamenco.

Zamknął na chwilę oczy i przy kolejnym mocnym uderzeniu obcasów o drewnianą podłogę zobaczył zaciśniętą na kołdrze dłoń. Drżała lekko. Następne uderzenia nadawały rytm kolejnym pojawiającym się w jego umyśle obrazom.

Uderzenie. Zielone oczy błyszczące od skrywanego bólu i gorączki trawiącej ciało ich właściciela. Uderzenie. Usta, suche i popękane z przegryzioną w jednym miejscu skórą, wypowiadające jakieś słowo, które w jego umyśle układało się w imię: Severusie. Uderzenie. Silne przedramiona naznaczone kilkoma bliznami. Uderzenie. Chude, pozbawione mięśni i w przeraźliwy sposób fascynujące nogi, które nie chciały się poruszyć. Uderzenie. Zaciśnięta na jego koszuli dłoń, od której biło niewiarygodne ciepło, w niewytłumaczalny sposób przedzierające się do jego serca. Uderzenie. Cienka blizna przecinająca brew, którą nakrył swoimi ustami. Uderzenie...

Odwrócił się, chcąc przerwać ten potok obrazów zalewających jego umysł. Ale nawet gdy zostawił za sobą okupowane przez turystów centrum i zbliżył się do przystani, wciąż słyszał rytmiczne uderzenia obcasów o parkiet, a za każdym razem kiedy zamykał powieki, chociażby na chwilę, widział kolejne obrazy.

Uderzenie. Dobrze zarysowana, pokryta dwudniowym zarostem szczęka, zaciskająca się mocno w próbie walki z krzykiem bólu. Uderzenie. Spojrzenie zielonych oczu przepełnione niezłomną siłą i czymś na kształt wyzwania tuż przed ich drugim pocałunkiem.

Z wielką ulgą przyjął fakt, że wieczorami i turyści, i miejscowi woleli spędzać czas w licznych knajpkach, barach i klubach znajdujących się w centrum miasta. Po przystani kręciło się zaledwie kilka par przyglądających się zacumowanym tutaj setkom jachtów.

Severus dość szybko dotarł do plaży, gdzie drobny i suchy piasek zmusił go do zwolnienia. Nie zastanawiając się długo, zdjął buty i skarpety. Piasek nie był ciepły ani też zimny. Zgiął a następnie wyprostował palce u nóg pozwalając by maleńkie ziarenka jeszcze bardziej otoczyły jego stopy.

Uderzenie. Rozchylone, przekrwione usta wyczekujące na spotkanie z jego wargami. Wypuścił z dłoni buty oraz wypożyczone książki i pochylając głowę, chwycił w dłonie włosy. Nie wypuszczając ich z pięści, podniósł powoli głowę. Z jego gardła wyrwał się jęk.

Zadrżał z wyimaginowanego zimna. Dopiero teraz zaczął zdawać sobie sprawę, ile wysiłku kosztowało go niemyślenie o Harrym i, po prostu, bycie daleko od niego. Po raz kolejny zastanawiał się, jakim cholernym cudem tak szybko Potter wdarł się w jego życie. W dodatku zawładnął nim do tego stopnia, że czuł przebiegający po plecach chłodny dreszcz strachu za każdym razem, kiedy zastanawiał się nad samopoczuciem byłego Gryfona.

Kiedy w końcu jego umysł uwolnił się od obrazów, ogarnął go strach o zdrowie Harry'ego. Bał się, że po jego wyjściu stan Złotego Chłopca mógł się pogorszyć. Czuł się rozdarty między obezwładniającą chęcią powrotu do swojej nemezis a potrzebą uporania się, nabrania dystansu do wydarzeń ostatnich dni. Wiedział przecież, że jego siostra dobrze zajmie się Potterem.

Podniósł buty oraz książki i ruszył wzdłuż plaży. Pragnął, by tak jak w dzieciństwie, szum morza podziałał na niego kojąco, przynosząc świadomość beztroski i kilku dni wypełnionych błogim lenistwem. Jednak nic z tego. Od paru dni jego jedyne ukojenie, jak i, o ironio, przekleństwo, nazywało się Harry Potter i bardzo ciężko było mu się z tym pogodzić.

Życie przyzwyczaiło go do niezależności, a przez lata samotności wypracował sobie kilka schematów działań mających przynieść mu ukojenie, wyzwolenie od problemów i trosk, w pewnym stopniu nawet relaks. Lubił czerwone wino, na przykład australijskiego Shiraza o żywicznym aromacie przeplatanym z nutą charakterystycznego smaku wiśni i śliwek, z delikatnym posmakiem kawy, co było przyczyną jego słabości do tego, w jego odczuciu, zmysłowego trunku. Miał też słabość do, o czym nie wiedział nikt, nawet Albus, mugolskiego niemego kina. Była to pozostałość jednego z jego niezobowiązujących związków.

Z rozkoszą zatapiał się w świat obrazów, ekspresji gestów i mimiki, oraz muzyki, która nadawała wszystkiemu klimat. Nauczył się, że gesty potrafią wyrażać znacznie więcej niż słowa, za którymi często kryło się kłamstwo. Czasami miał po prostu wrażenie, że nie jest w stanie pojąć znaczenia wypowiadanych przez kogoś zdań, jakby on i rozmówca posługiwali się zupełnie innymi słownikami. Nauczył się więc interpretować przybierane przez ludzi postawy, wyraz twarzy, gdy mówili do niego: „Jesteś nam potrzebny. Jesteś ważny.". Jeśli zachowywali przy tym bezpieczną odległość przynajmniej dwóch metrów, a najlepiej gdyby między nimi znajdował się jakiś mebel, albo nawet drzwi i jeśli dodać do tego aż za bardzo i nienaturalnie skoncentrowany na nim wzrok, lekko rozszerzające się nozdrza i ich nerwowe pocieranie, wiedział, że jego osoba liczy się tylko ze względu na przydatność w walce. Nie liczył się jako człowiek, ale żołnierz. Dzięki temu zaoszczędził sobie rozczarowań ze strony iluzorycznych przyjaciół.

W każdym razie, te rzadkie chwile relaksu umożliwiały mu normalne funkcjonowanie. Wyzwalały umysł z sideł nieustannego terroru i grozy, które rozsiewał wokół siebie Czarny Pan, i pozwalały choć na chwilę zapomnieć o zobowiązaniach względem Albusa i jego oczekiwaniach. Stwarzały szansę na chwilowe oderwanie się od otaczającej go rzeczywistości, dawały skrawek życia, jakie mógłby mieć, gdyby nie błędy młodości. Jednak teraz wszystko to nie miało najmniejszego znaczenia. Nie istniało nic, co mogłoby przynieść mu wyzwolenie, nic poza tym cholernym, krnąbrnym i upartym byłym Gryfonem, który był jednocześnie powodem jego największych zmartwień. Czuł, jakby znajdował się w pułapce, w klatce, ale ze świadomością, że poza kratami czeka go powolna śmierć z głodu i pragnienia.

Severus potrząsnął głową, chcąc uwolnić swój umysł od tych nieprzyjemnych myśli. Nie oszukiwał się. Był uzależniony od życia w tej klatce. Nie wyobrażał sobie, aby mógł odejść i zostawić Harry'ego, nawet gdyby doszło do rzeczywistego zerwania zobowiązania. Potter zapomniał, że przy unieważnieniu długu o takiej mocy muszą być obecni świadkowie i to aż trzech. Na razie nie miał jednak zamiaru uświadamiać tego młodemu mężczyźnie. Chciał się przekonać, jak zareaguje Złoty Chłopiec na jego dobrowolny powrót.

Zastanawiał się nad dziwnym zachowaniem mężczyzny. Czy Harry naprawdę wierzył, że jedyne co go przy nim trzyma, to magiczne zobowiązanie? W zasadzie, z pewną ulgą przyjął fakt, że były Gryfon naprawdę poprosił swoich przyjaciół o nieujawnianie mu prawdy o długu. Nie wiedział tylko, czy miało to być swojego rodzaju próbą jego lojalności, albo czegokolwiek innego, czy też może sposobem na utrzymanie go od siebie z daleka.

Nie wierzył, że Potter naprawdę pragnął jego odejścia. Widział to w jego spojrzeniu – po raz pierwszy od odsłonięcia oczu przepełnionym tak silnymi uczuciami. Był zraniony, czuł się zdradzony i bał się. Najzwyczajniej w świecie się bał. Jego wzrok wyrażał niemal tę samą panikę, jak wtedy, gdy Potter był uwięziony we wspomnieniu zamkniętej, ciasnej komórki.

Do tej pory, gdy tylko zamykał powieki, był w stanie przywołać w pamięci wyraz oczu byłego Gryfona. Być może brzmiało to bezdusznie, ale zwyczajnie cieszyła go myśl, że ze wszystkich osób na świecie, Harry zdawał się potrzebować właśnie jego. Z drugiej strony, ogarniał go coraz bardziej obezwładniający strach - może i nadzwyczajny spokój Pottera był irytujący, to w pewien sposób dawał mu poczucie komfortu. Kiedy jednak Harry tracił nad sobą panowanie...

Wierzył, że dopóki Złoty Chłopiec zachowywał spokój, było to też znakiem, że sytuacja nie była jeszcze zupełnie krytyczna.

Severus obejrzał się za siebie, spostrzegając, że nieświadomie stanął nieopodal rzeźby noszącej nazwę „Hołd dla Barcelony". Konstrukcja składała się z ustawionych jedna na drugiej czterech stalowych budek, które miały przypominać o chiringuitos, czyli o małych straganach, w których sprzedawano tu niegdyś owoce morza. Pamiętał, że kiedy był dzieckiem, jego rodzice wyznaczyli to miejsce jemu i jego rodzeństwu w razie, gdyby zgubili się na plaży.

Nigdy nie musiał tu przychodzić. Nigdy nie zabłądził. Teraz jednak czuł się zagubiony. Chciał, by już samo znalezienie się tutaj rozwiązało jego problemy, chciał mieć świadomość, że jeśli poczeka przy rzeźbie wystarczająco długo, wszystko się dobrze ułoży.

Kiedy poczuł na swoim ramieniu dotyk, odwrócił się i w mgnieniu oka chwycił za gardło osobę stojącą teraz naprzeciwko niego. Napotkał pełen przerażenia wzrok swojej siostry.

— S-severusie. To tylko ja... — wyszeptała, chcąc się odsunąć, ale jej na to nie pozwolił, trzymając ją mocno za ramię.

— Nigdy więcej tego nie rób! Nie zachodź mnie od tyłu i nie dotykaj — wysyczał, zanim puścił kobietę i z powrotem odwrócił się w stronę morza.

Sylvia potrzebowała kilku chwil, by dojść do siebie. Zaraz jednak z jej wzroku zniknęło przerażenie, zastąpione teraz przez troskę.

— Co ci się stało, Severusie?

Nie chciał udzielić odpowiedzi na to pytanie. Nie uważał, by to była jej sprawa, ale wiedział też, że mu nie odpuści, jeśli czegoś nie powie.

Proszę, Severusie. Chcę zrozumieć — wyszeptała Sylvia.

— Wojna — odparł sucho. — To mi się stało.

— Moje przeprosiny nic nie zmienią. Prawda?

— Co z P... Harrym? — spytał w odpowiedzi.

— Jest bardzo słaby. Musieliśmy go obrócić na brzuch, bo bardzo bolały go plecy. Zaraz po tym zasnął. Martwi mnie kondycja jego serca i epizodyczne problemy z oddychaniem. Co doprowadziło go do takiego stanu? Dlaczego nie można mu pomóc w magiczny sposób? Co mu się stało, Severusie?

— Wojna. To mu się stało.

— Severusie, ja...

— Masz rację, przeprosiny nic nie zmienią — przerwał kobiecie, mimowolnie przypominając sobie swoje niedawne rozmyślania na temat słów i gestów. — Więc nie staraj się tego robić. Nigdy.

— Ale...

— One nigdy nie będą miały żadnego realnego znaczenia — podkreślił twardo. — Ani dla mnie, ani dla niego, czy innych, którzy walczyli w imię wolności magicznego świata. To tylko puste słowa od kogoś, kto nie ma pojęcia, za co przeprasza. Służyłoby to tylko podniesieniu twojego poczucia komfortu. To ty poczułabyś się lepiej... a ja nie widzę żadnego powodu, by ci to dać.

— Ale Hiszpania...

— „Hiszpania" co? Odseparowała się zupełnie od wojny? Powiedz, co by to dało, gdyby, powiedzmy, osiemdziesiąt pięć procent magicznego społeczeństwa znalazło się pod władaniem Czarnego Pana... Co czekałoby was? W jego oczach niewiernych, czystokrwistych zdrajców, w dodatku tchórzy! Zastanów się nad tym następnym razem, kiedy będziesz chciała powiedzieć, że Hiszpania nie liczyła się w tej wojnie, że ta wojna was nie dotyczyła.

Severus, czując wzrastającą w nim adrenalinę, odwrócił się i szybkim krokiem zaczął zmierzać ku wąskiemu deptakowi biegnącemu wzdłuż plaży. Po paru chwilach Sylvia go dogoniła. Westchnął i wiedząc, że się od niej nie uwolni, nieco zwolnił.

— Mniemam, że nie zostawiłaś go bez opieki?

— Oczywiście, że nie. — Sylvia wydawała się być oburzona tą sugestią, co przyniosło mu więcej ulgi niż jej słowa. — Sal z nim został i zanim zaczniesz wątpić w jego kompetencje, to wiedz, że ukończył Magiczną Akademię Medyczną i specjalizuje się w medycynie magiczno-mugolskiej. Jest niebywale inteligentny i zdolny.

— To wspólna cecha Snape'ów, czyż nie? — spytał ironicznie.

— Słucham? — Jego siostra spojrzała na niego z niedowierzaniem.

— Daj spokój. Chłopak ma czarne jak smoła włosy i jasną cerę. Ma też nasze dłonie, z długimi i smukłymi palcami.

— Widziałeś go tylko przez kilka sekund, jak...

— To nie ma najmniejszego znaczenia — uciął Severus. — Ile chłopak ma lat? Domyślam się, że nie spłodziłaś go z żadnym z tubylców. Jego ojciec musiał być potężnym czarodziejem o bardzo jasnych oczach, skoro udało mu się tak skutecznie wyeliminować ten element Snape'owej urody. Więc, kto jest jego ojcem?

— Po co zadajesz pytanie, skoro znasz już odpowiedź?

— Chcę to usłyszeć od ciebie. Zdaje się, że to twój obowiązek.

— To Lucjusz, Severusie — powiedziała, a w jej głosie dało się słyszeć gamę emocji, od niepewności, poprzez upokorzenie, po wyzwanie, które było tak charakterystyczne dla kobiet samotnie wychowujących dzieci. — Lucjusz Malfoy. Zawiodłam cię, ale...

— Mnie?

— Jesteś głową rodziny i...

— Tak, i zapewne oczekiwałaś stwierdzenia, iż musiałaś postradać rozum, licząc na miłosne uniesienie ze strony Lucjusza i jego sprzeciw wobec woli rodziców. — Spojrzał na nią krótko. — Nie sprzeciwiłaś się mojej woli. To nie mnie zawiodłaś, ale siebie, i ty za to płacisz, nie ja.

Szli przez pewien czas w milczeniu, a Severusowi z powodzeniem udało się zignorować impuls, by położyć rękę na lekko zgarbionych ramionach siostry.

Do czasu gdy wyjechała, stanowiła dla niego wsparcie. Była od niego starsza i troszczyła się o niego jak każda starsza siostra o młodszego brata, jednak nigdy nie negowała jego pozycji głowy rodu. To ich brat Solve zawsze toczył z nim wojnę, wyzywał do pojedynków, a kiedy to nie dawało rezultatów, zaczynał rzucać w niego wszystkim tym, co miał akurat pod ręką. Kilka razy niewiele brakowało, a wyciągnąłby przeciw niemu swoją różdżkę, co było niedopuszczalne – w starych magicznych rodach, nie można było wyciągnąć różdżki przeciwko głowie rodu, a także jego następcy. Sylvia natomiast była dobrym duchem domu, gotowa do załagodzenia każdego konfliktu nawet kosztem własnej niewygody. Była typową romantyczką, dlatego po śmierci rodziców odstąpił od tradycji aranżowanego małżeństwa, dając jej możliwość podjęcia samodzielnej decyzji.

— Tak naprawdę ma na imię Salvador, Salvador Severus, jeśli się zgodzisz — powiedziała Sylvia, przerywając przedłużającą się ciszę. Spojrzała na trzymane przez Severusa książki. — Starasz się wyjaśnić, co mu dolega? Prawda? Wyjaśnij mi tylko, dlaczego jesteś sam i dlaczego musicie się ukrywać?

— Nie mogę udzielić ci odpowiedzi na te pytania. To nie jest moja tajemnica, ale jego.

~o~O~o~

Severus wziął głęboki oddech zanim nacisnął klamkę drzwi do pokoju, w którym przebywał Harry. Poczuł, jakby ktoś wlał mu do żołądka wrzątek, kiedy jego wzrok spoczął na leżącym na brzuchu mężczyźnie przykrytym jedynie białym, lekkim prześcieradłem. Próbował wmówić sobie, że ciało Harry'ego drży z zimna, ale w pokoju było niemal duszno, a zaciśnięta na białej poduszce pięść mówiła mu więcej, niżby chciał. Był tak przejęty, że nawet nie zauważył, iż poza nim i Harrym w pokoju był ktoś jeszcze, dopóki nie usłyszał cichego dźwięku delikatnie zamykanych drzwi.

Podszedł do łóżka i usiadł w fotelu znajdującym się najbliżej niego. Ostrożnie przyłożył wierzch dłoni do czoła Harry'ego. Był rozpalony.

Mężczyzna miał założony cewnik do podawania tlenu przez nos, a także podłączone dwie kroplówki. Severus się wzdrygnął. Nigdy nie przejawiał wielkiego zaufania do mugolskiej medycyny, która była, w jego opinii, zbyt brutalna, a teraz podobała mu się jeszcze mniej, gdyż przysparzała więcej bólu i niewygody człowiekowi, na którym tak mu zależało.

— Wróciłeś — wyszeptał nagle Harry, ale nie otworzył oczu. — Dlaczego?

— Jak się czujesz? — spytał w odpowiedzi Severus.

— Odpowiedz — w głosie byłego Gryfona dało się słyszeć coś na kształt desperacji.

— Po prostu. Wróciłem — odpowiedział mistrz eliksirów i chociaż starał się, aby jego głos brzmiał sucho, dosłyszał w nim miękkie tony. — Będziesz musiał jakoś znosić moje towarzystwo.

Harry przygryzł lekko dolną wargę, a Severus ledwie się opanował, by nie dotknąć kciukiem jego spierzchniętych ust.

— To groźba czy obietnica?

Uniósł w zdziwieniu brwi. Na pewno nie takich słów oczekiwał. Jednak z drugiej strony, była to odpowiedź dokładnie w stylu Pottera, którego dane mu było poznać podczas pobytu w jego domu.

Zobaczymy.

* W większości źródeł powstanie tego budynku datuje na XV wiek, jednak pewne prace przy nim trwały aż do XVII wieku. Budynek ten istnieje naprawdę i większość zawartych w tekście informacji o nim, pokrywa się z wiedzą historyczną.

** Paulo Coelho

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin