Wywiad ze Slashem,m.inn o Axlu.rtf

(19 KB) Pobierz

MH: Jest coś w powiedzonku, że do trzech razy sztuka. Moja rozmowa ze Sshh, no wiecie kim, została wyznaczona po raz trzeci. Dwukrotnie mój wywiad nie doszedł do skutku, choć trudno na to było znaleźć logiczne uzasadnienie i zastanawiam się czy Guns 'N ' Roses nie robią tych chec tylko po to, żeby sobie z ludźmi trochę poigrać. A może to wcale nie jest ich wina. Jeśli ma się ciągle miecz nad głową i to rzeczywiście ostry, to chyba zrozumiałe, że czasami chce się pożartować z kogoś w show businessie. Jestem już bliski wycofania się z całego przedsięwzięcia gdy nagle, z Londynu, dzwoni Slash.

 

Nasz gitarzysta wydaje się zupełnie, dziecinnie nieświadomy problemów jakie może nastręczyć jedna, prosta rozmowa telefoniczna. Być może Slash żyje w świecie gdzie nic nie wychodzi jeśli nie wydarzy się przy okazji sporo gównianych problemów. Wszystko jedno jak jest naprawdę bo Slash okazuje się być bardzo przyjazny i miły. Nie ma w sobie nic z tyrana w cylindrze jak próbują nam wmówić inni! W sumie to mnie nie dziwi. Wygląda to na starą sztuczkę polegającą na graniu przez jednych miłego faceta, a drugich chama. Kiedy miało się do czynienia z tym biurokratycznym gównem, jak ja teraz, to Slash wydaje się najmilszym człowiekiem w tej wielkiej organizacji. Prawdziwy przyjemniaczek. Bardzo konkretny. Przed rozmową z Guns trzeba podpisać kontrakt, który mówi, że twój artykuł nie może być opublikowany w żadnym innym piśmie, tylko w tym, dla którego pracujesz. Rozumiem to i nie widzę w tym żadnych problemów. To się nazywa poważne podejście do interesów. Jednak nieco inaczej miały się sprawy w przypadku zachowania managementu Guns z chwilą ukazania się podwójnego albumu 'Use Your lllusion'. Wtedy życzono sobie absolutnej kontroli nad tym, co będzie napisane i sprawdzenia artykułu przed wydrukowaniem, co znamionowało zgubną politykę, która doprowadziła do wielu napięć. Guns zrobili się wielcy, ale nikt nigdy nie może być tak wielki by wyznaczać takie prawa. Obecnie wygląda na to, że w polityce Guns nastąpił wyraźny zakręt w kształcie litery U i wszystko wygląda już prawie normalnie. Nowy manager Doug Goidstein przejął stery od poprzedniego mentora, Alana Nivena i zaprezentował bardziej ludzkie podejście do całego show businessu. Rzadko zdarzają się prawdziwie wielkie katastrofy, które rujnują karierę całego zespołu. Jak twierdzi Dave Lee Roth - To wszystko przez narkotyki. Doug!'

 

Guns'N'Roses wracają do Anglii z kolejną rundą trasy 'Get In The Ring' i będzie to kolejna konfrontacja bo taki jest ten zespół. Rzecz jasna wszystko się znowu zmieniło od czasów ich ostatniej dużej trasy po Europie. Odszedł gitarzysta Izzy Stradlin, choć po wielkich bólach, a na jego miejsce pojawił się Gilby Clark "Jestem do niego całkiem podobny prawda?" - Clark. Slash bynajmniej nie rozpacza!

 

SLASH: "Izzy nie miał już chęci na nic, więc w pewnej chwili doszło do tego, że... Nazwijmy to tak - Uważaliśmy, że to jest nie fair, iż Izzy nic nie robi i nie pracuje tak jak reszta początkowo nie robiło nam to różnicy i po prostu ciągnęliśmy go ze sobą, zarówno na scenie jak i w życiu. Jakoś to wychodziło. Później doszło już do takiej sytuacji, że Izzy nie pojawił się na kręceniu videoklipu Don't Cry i doszliśmy do wniosku, że to się robi idiotyczne. Uważaliśmy, że to jest nie fair, iż Izzy nic nie robi i nie pracuje tak jak reszta. Doszło do decydującej rozmowy i stało się to, co się stało."

 

MH: Jak poczułeś się, kiedy wszystko zostało zakończone?

SLASH: "Wszyscy jesteśmy teraz trochę luźniejsi. To znaczy jest pewne napięcie, bo on chciałby nadal być z nami i robić swoje, ale my już zamknęliśmy całą sprawę. Izzy i ta cała kwestia, to nic wielkiego."

 

MH: Zastanawiam się ile jest prawdy w tym, że Izzy wyciągnął się z narkotycznego transu i nie był zadowolony, że jest otoczony ludźmi, którzy lubią używać i nadużywać. Ponoć tylko on, jego dziewczyna i ich pies nie brali. Każdy miałby dosyć, takiej sytuacji!

SLASH: "Tak, ale nie braliśmy żadnych narkotyków."

 

MH: To znaczy, że poszło o 'sprawy muzyczne', jeśli wybaczysz mi ten cynizm w takim stwierdzeniu.

SLASH: "Nie, nie poszło o sprawy muzyczne, bo na przestrzeni ostatnich lat niewiele się zmieniliśmy. Wszystko dotyczyło wkładu pracy w rozwój zespołu. Jego nawet nie interesowały jego własne, pieprzone utwory. To my się nimi zajęliśmy. Wcale mi go nie brakuje, bo miałem go już szczerze dość. Na scenie i tak nie miałem z nim muzycznej więzi, więc tam też mi go nie brakuje. Nigdy nie przyjaźniłem się z nim na trasie więc trudno jest mi powiedzieć, że mi go brakuje. Szkoda tylko, że on nie potrafił zrobić wszystkiego tak jak należało. Znam parę osób z jego nowego zespołu, ale Izzy mnie nie obchodzi. Dla mnie jest na wakacjach."

 

MH: Nie ma wątpliwości, że są to długie wakacje. Slash uważa, że GN'R będą nadal grali parę numerów lzzy'ego na koncertach, ale nie wyraża nimi specjalnego zainteresowania. Szkoda, bo to niewątpliwie swoisty gust Stradlina preferującego rhythm and blues, dał zespołowi inne, odmienne brzmienie niektórych kompozycji. Rzecz jasna Slash jest bardzo zadowolony z przyjścia do zespołu Gilby'a Clarke'a.

SLASH: "On ma w sobie masę energii i jest niewiniątkiem jeśli chodzi o tak zwane interesy. On wyznaje zasadę - Mam to w dupie, gramy swoje i tak rzeczywiście robi. No wiesz, jak się jest na trasie to bywają różne, napięte sytuacje, bo z reguły panuje bałagan. Przy naszej sławie można być chwilami tym wszystkim przytłoczonym. Gilby jest na szczęście wyluzowany i to pomaga. Czasami zwyczajnie wsiadamy do samochodu i jedziemy gdzieś, żeby się od tego wszystkiego oderwać. To jest jedyne wyjście w tej sytuacji."

 

MH: Podejrzewam, że jest jeszcze zbyt wcześnie na jakieś wspólne kompozycje, Twoje i Gilby'ego.

SLASH: "Tak, współpraca i rozumienie się nawzajem to rzeczy, które przychodzą z czasem. Nie ma jednak żadnego embarga na twórczość własną . Matt Sorum gra już z nami na bębnach od ponad roku i na początku koncentrował się tylko na fizycznym odgrywaniu repertuaru. Teraz Matt czuje się w zespole jak w domu i pozwala sobie na własną interpretację muzyki. Teraz jesteśmy już tak zaprzyjaźnieni, że Matt wie, iż ma wolną rękę i może robić co chce. Nie mamy jeszcze takich układów z Gilbey'em."

 

MH: Trochę trudno jest mi uwierzyć w tak idylliczne i milutkie życie w obozie Guns N' Roses. W powietrzu zawsze coś 'wisi' i wystarczy mała iskra by doszło do jakiegoś poważnego wybuchu. Życie nie jest aż takie przyjemne. Szczególnie gdy ma się w zespole wokalistę , który publicznie przyznaje się, że ma problemy psychologiczne, z których wynika między inymi fakt spóźniania się na koncerty ponad trzy godziny!

SLASH: "Wszyscy mamy swoje słabostki"

 

MH: - brzmi dość sucha odpowiedź Slasha. Powiedzmy jak nie pojawianie się na kręceniu video.

SLASH: "Uważam, że to było niedopuszczalne wykroczenie! Axl jest w porządku. Nie ma z nim żadnych pieprzonych problemów i to wszystko są bzdury. On nie jest żadnym dyktatorem. Jesteśmy bardzo demokratycznym zespołem i na Axla zawsze można liczyć. Duff i ja zawsze zajmujemy się próbami, a do Axla należy tylko to, żeby być w odpowiedniej formie na show jaki ma wykonać. Pamiętajmy, że to co on robi wymaga o wiele więcej pieprzonej siły i wysiłku niż to co robią inni wykonawcy na scenie. Wystarczy, że Axl dobrze się przygotuje, ja zrobię swoje i wszyscy będziemy gotowi do zagrania koncertu."

 

MH: Wynika z tego prosty morał - jeśli artysta ma wybujały temperament, to może wyrwać się z nudy prób i iść sobie w tym czasie na zakupy! Rzeczywiście to jest wtedy miła praca! A co powiesz na temat porównywania Axla do Jima Morrisona, czy to jest twoim zdaniem idiotyczne?

SLASH: "No cóż, jeśli ktoś chce tracić na to swój czas... Jim Morrison to Jim Morrison, a Axl to Axl. Ludzie dobrze się bawią, kiedy tworzą sobie takie porównania i co gorzej zaczynają w nie wierzyć. /Miałem wrażenie, że do tego właśnie zachęcał tytuł obydwu płyt, ale nie wspomniałem o tym podczas rozmowy./ Moim zdaniem należy brać rzeczy takimi jakimi są i nie kombinować po swojemu. Po co tracić tyle energii, żeby zaprzątać sobie umysł takimi bzdurami? Bądźmy szczerzy, jesteśmy przecież tylko zespołem grającym rock'n'rolla. Czy ludzie czasami nie przesadzają?"

 

MH: Zupełnie się z tym zgadzam. Trudno jest mi pogodzić się z tym, że pomimo całego zamieszania jakie otacza poczynania Guns N' Roses, jest to w sumie tylko kolejny zespół grający rocka. Nie mam bowiem żadnych wątpliwości, że ci ludzie, jeśli chodzi o pisanie piosenek, mają znacznie więcej talentu niż setki im współczesnych kompozytorów. Obie płyty 'Use Your lllusion' były znakomitymi przykładami na to, jak bardzo szeroko można traktować rocka i jednocześnie pozostać wiernym swoim ideałom. Jednakże to całe gówno jakim babra się ten zespół /jestem przekonany, że niektóre numery mają błogosławieństwo całej grupy/ umniejsza znacznie niewątpliwą wielkość tej kapeli i sprawia, że chwilami staje się ona rockową parodią. Jeśli uznamy, że ci muzycy są zwykłymi facetami z ulicy, to widać, że pewnymi rzeczami przejmują się za bardzo, mam nadzieję, że rozumiecie o co mi chodzi? Pytam Slasha na temat atmosfery niepotrzebnej przesady, która towarzyszy Guns N'Roses na każdym kroku, on wydaje się nie rozumieć tego pytania i kieruje całą rozmowę tylko na idiotyczne spóźnianie się na scenę.

SLASH: "No wiesz, lubimy zaczynać koncerty późno, bo jesteśmy nocnymi markami."

 

MH: W tym momencie mam chęć przyznać mu nagrodę za najbardziej wyrachowaną odpowiedź wszechczasów!

SLASH: "Poważnie, naprawdę tak jest! Wyrośliśmy w podejrzanych klubach, gdzie przychodzi się o drugiej w nocy i pije aż do rana. Nie jesteśmy typowym przedstawicielem tak zwanego show businessu, więc pieprzymy to wszystko i robimy co chcemy. Musieliśmy i tak pójść na pewne kompromisy, bo nasza ekipa techniczna nie miałaby szansy pracować i odpoczywać w normalnych warunkach. Gdyby nie to nasze koncerty zaczynałyby się o północy."

 

MH: Dla zespołu to prawdziwa frajda, ale co ma powiedzieć przeciętny Jan Kowalski, który chodzi do pracy i chciałby także zobaczyć taki koncert? To prawie niewykonalne. Człowiek rozumie jak ważny jest w życiu kompromis, kiedy przybywa mu lat. Czy się nam to podoba czy nie, każdy z nas musi się na to w większym lub mniejszym stopniu godzić. Kiedy człowiek zakłada zespół po raz pierwszy to wyobraża sobie, że już nigdy nie pójdzie na żaden kompromis. W tej sytuacji, czeka każdego niemiłe przebudzenie, kiedy życie wali go w policzek. Czy bawienie się w rock'n'roll jest dla was nadal frajdą?

SLASH: "No cóż, nigdy się nad tym poważnie nie zastanawiałem i nie sądzę, że kiedyś było mi łatwo. Zawsze były problemy, żeby wszystko grało i z roku na rok, człowiek jest ciągle testowany. Przez to wszystko jest bardziej interesujące i dlatego nigdy nie oceniam co jest lepsze, a co gorsze. Zawsze dobrze się bawiliśmy i zawsze mieliśmy dużo problemów, ale zawsze wszystko było interesujące i zawsze odmienne. To moje osobiste przemyślenia. Sądzę, że każdy może mieć własną interpretacją tej kwestii!"

 

MH: Jakiego rodzaju ciśnienia, są dla Ciebie najtrudniejsze do wytrzymania obecnie?

SLASH: "No cóż, właśnie odkryłem, że nie ma już dla mnie zupełnie żadnej intymności we własnym życiu, jestem osobą publiczną. Nawet, kiedy ukrywam się w domu, w Los Angeles, ludzie spekulują i mówią co im się wydaje, że akurat robię. To jest naprawdę chore! To bardzo poważnie wpływa na moje stosunku z innymi ludźmi, szczególnie tymi, którzy są mi bliscy, jak choćby moja dziewczyna. Nie zamierzam zastanawiać się w życiu co ludzie sobie o mnie myślą, ale właśnie zdałem sobie z tego sprawę. W sumie i tak wydaje mi się, że jest to bardzo mała cena, którą płacę za to, że robię to, co chcę. Mimo wszystko, to wydaje mi się bez sensu! Wystarczy do tego dodać wszystkie ciśnienia związane z byciem w naszym businessie i wtedy okazuje się, że najmniej martwimy się samym graniem!"

 

MH: Podejrzewam, że w chwili, kiedy ktoś za bardzo się nam przygląda, zawsze można myśleć o wielkich pieniądzach, które się zarabia!

SLASH: "No wiesz, wydaje mi się, że Jimi Hendrix ujął to najlepiej, kiedy stwierdził, że mając coraz więcej pieniędzy, ma się coraz większe powody, żeby śpiewać bluesa. Mówię to poważnie. Nadal żyję zupełnie takim samym życiem jak wtedy, kiedy nie miałem żadnych pieniędzy, ale przyznaję, że miło jest mieć dobre finansowe oparcie. Dotarło to do mnie że mam dom i samochód oraz, że nie muszę się martwić o zapłacenie moich rachunków. Bynajmniej nie mam zbyt lekkiej ręki jeśli chodzi o pieniądze. Nie jestem jednak materialistą. Największe pieniądze wydaję na kobiety!"

MH: Tę kwestię można zapewne interpretować na różne sposoby i każdy może tu wykazać się swoją pomysłowością! Zastanawiam się jednak, czy nagrywając ostatnie płyty staraliście się by odniosły one podobne, komercyjne sukcesy, jak wasz debiutancki LP?

 

SLASH: "Nie mam pojęcia. Sądzę, że wszystko poszło całkiem dobrze, ale trudno mi tu wyrokować. Nigdy się nad tym poważnie nie zastanawiałem. Nagrywając nowy materiał nie myśleliśmy tymi kategoriami. Niewątpliwie jednak miałem w głowie własne uzasadnienie na wydanie dwóch płyt. Jeśli o mnie chodzi, to płyta ma tylko znaczenie w chwili, kiedy się ukazuje. Kiedy zaczynam pracę nad nową płytą poprzednia, albo jeszcze wcześniejsza praktycznie dla mnie nie istnieją."

 

MH: Czy uważasz, że skomponowanie następnej płyty zabierze ci znowu tak wiele czasu?

SLASH: "Nie mam pojęcia. Największym szczęściem tego zespołu jest fakt, że nie obchodzą nas żadne ustalenia. Kiedy nowy materiał jest dobry i się nam podoba, to czujemy, że mamy chęć go nagrać i tak też się staje. Więc bez względu na to, ile czasu potrzebujemy na nagranie następnej płyty ten zespół będzie zawsze ze sobą razem, bo nie potrzebujemy wydać nowego albumu, by zapłacić nasze rachunki, lub utrzymać obecny status finansowy."

 

MH: Pieniądze przestały się dla tego zespołu liczyć, ale ciekawe, o jakich pieniądzach marzą ci, którzy próbują zarobić na zespole. Podejrzewam, że każdemu marzą się łatwe dolce, ale sposób w jaki są zarobione, jest sprawą najważniejszą. O dziwo książka Danny'ego Sugermana, który tak bardzo wielbił The Doors /czekano na nią z utęsknieniem/ rozwiązuje Slashowi język.

SLASH: "Danny Sugerman to gnojek i jeśli kiedykolwiek na niego wejdę, to skopię mu dupę. Jak ten facet może napisać książkę o zespole, którego nigdy nie spotkał? To jego dzieło, to bzdury i spekulacje oparte na wycinkach prasowych i innych gównach. On tylko raz spotkał Axla a przede mną ukrywał się w każdym klubie, w którym akurat byliśmy razem. Ten facet nie ma kurwa pojęcia o czym gada! To wszystko bzdury i sensacje! Nasz fotograf, Robert John, pracuje nad swoją książką, która będzie najbardziej realistycznym obrazem Guns N' Roses. [o tej książce pisałam tu ileś tam postów wstecz - przyp. SUNrise :)]. Ludzie, którzy napisali o nas już swoje książki, są z tego powodu bardzo zadowoleni, ale żaden z nich nigdy nie brał pod uwagę nas jako oddzielnych osobników. Wszyscy muzycy w tym zespole mają własne życia, a ci którzy piszą takie bzdury postępują z nami jak z pionkami w jakiejś pieprzonej grze!"

 

MH: Poczekaj tylko na wspomnienia Stevena Adlera. Wtedy dopiero mogą zacząć się problemy. A tak przy okazji, czy odbyła się już sprawa z jego powództwa?

SLASH: "Tak, mieliśmy już wstępne przymiarki i mam wrażenie, że on nie wie, co robił. Roadcrew to nazwa jednego z moich zespołów więc mam prawo do jej używania. Steven nigdy nie był w tym zespole i nie powinien używać tej nazwy. Mimo wszystko powiedziałem sobie - 'O.K. Steven, pieprz wszystko dalej w taki sposób!' Mam już go dosyć i widzę, że jest za głupi na to, żeby zdać sobie sprawę z tego co robi!"

 

MH: Wygląda na to, że Slash nie kocha dawnych muzyków z Guns N' Roses. Pod maską spokojnego człowieka kryje się osobnik twardy i zdeterminowany. Trzeba bowiem przyznać, że trzymanie zespołu przy życiu wymaga sporego wysiłku i twardej ręki. Slash ma w sobie coś takiego i może dlatego Guns N' Roses nadal istnieje grając na wielkich stadionach piłkarskich. Niewątpliwie cechuje go też prawdziwie rockowy duch przyjaźni, a wnioskuję to na podstawie zaproszenia Soundgarden i Faith No More na wspólne tournee po Europie.

SLASH: "Lubimy te zespoły. Nie wzięlibyśmy ze sobą kogoś, kogo nie cenimy muzycznie, a przy okazji to dla nich dobra szansa pokazania się. Tym zespołom potrzebne jest duże audytorium, by mogły pokazać na co je stać. Gdy my zaczynaliśmy, graliśmy przed Motley Crue i trudno sobie wyobrazić bardziej mainstreamową publiczność niż ta. Skoro nam się powiodło, to ich czeka to samo."

 

MH: A człowiekiem, który to wszystko wymyślił i ocenił jest ten facet po drugiej stronie linii telefonicznej. Facet o miękkim głosie i żelaznej woli. Władca ringu? Bez wątpienia. Ssssslash.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin