Krzysztof Wirpsza
Tym, którzy dokonali, bądź dokonują w swoim życiu zmiany, i tym którzy właśnie kombinują jak to zrobić. Ale przede wszystkim tym, którzy w swoim życiu na zmianę zwyczajnie nie mają miejsca.W tym roku zmieniło się u mnie prawie wszystko. Od stylu życia i ubierania po moje myśli gdy wstaję rano. Rano jestem wdzięczny, tj. cieszę się, że mogę przeżyć jeszcze jeden dzień. Wiem, brzmi jak żywcem z Coelho Dość silny, choć dobrze ukryty, lęk przed życiem jaki nosiłem w sobie dotychczas, znikł w ciągu kilku miesięcy.
Widzi ona znów w górę się wynurzaZiemia z fal morza ponownie zielonaTopnieją śniegi, orzeł nad nią wzlataRyby z fal morza chce sobie wyłowićEdda Poetycka
Przez wiele lat mówiłem i pisałem o zmianie. Za pomocą systematycznej pracy wewnętrznej przeprocesowałem się przez wiele progów. Jednak wciąż czegoś brakowało – nie mogłem szczerze powiedzieć, że moje życie doznało radykalnej odmiany na lepsze. W tym czasie zauważyłem, że u wielu moich przyjaciół coś zaczyna się zmieniać globalnie. Ich sytuacja życiowa zmieniała się w ciągu roku-dwóch, z, mówiąc najprościej, średnio-przeciętnej, na znacząco szczęśliwą. Chodziło o zwykłe życiowe szczęście, fakt, że świat się do nas uśmiecha, a my zaczynamy wreszcie naprawdę czuć, że jest OK. A więc było to możliwe! Jednak pomimo, że pisałem i mówiłem o tym naprawdę dużo, nie do końca wiedziałem jak tam samemu dojść. Moja sytuacja życiowa, niezależnie od wielu lokalnych zwycięstw, wciąż pozostawała – całościowo - w Starym Świecie.Tam powietrze ma zupełnie inny smak…z piosenki harcerskiejTeraz zmiana jest wszędzie wokół, oddycham nią. Poprzedził ją okres niezłego cienia, kiedy wszystko dosłownie leciało z rąk. Nadal uśmiecham się jak o tym pomyślę. Wierzę, że w życiu każdego, kto choć trochę na coś narzeka, możliwy jest taki zwrot, i że potem robi się radykalnie lepiej. W niektórych przypadkach (jak np. u mnie) poprzedzać to musi chyba jakiś rodzaj „kanału”, męki, itp. Wierzę też jednak – widzę to, na przykładzie własnym i znajomych - że gdy przebrnie się przez ten „kanał”, człowiek zaczyna z grubsza żyć w radości, zamiast z grubsza się martwić. Istotą zmiany, w moim przypadku, było i jest jedno - zaufanie że wiem kim jestem, że wiem, czego chcę. Ta wiara przepchnęła mnie i wciąż przepycha. Do krainy forever happy, gdzie mieszkają moje trzy muzy: DELIKATNOŚĆ, ODWAGA i TWÓRCZOŚĆ. Jak zrobiłem Pierwszy Krok?Potem wypuścił gołębicę, aby zobaczyć, czy opadły wody z powierzchni ziemi. Ale gołębica nie znalazła niczego, gdzie by mogła osiąść i wróciła do niego do arki, bo wody były na powierzchni całej ziemi. I wyciągnął rękę, pochwycił ją i wniósł ją do siebie do arki. Poczekawszy jeszcze następne siedem dni, znów wypuścił gołębicę z arki. Gołębica wróciła do niego pod wieczór, trzymając w dziobie zerwany świeży liść z drzewa oliwnego. I poznał Noe, że wody na ziemi opadły. I poczekał jeszcze następnych siedem dni, i wypuścił gołębicę, ale ona już nie wróciła do niego.Biblia, 1 Mojż. 8Pierwszy Krok. Ile tych„pierwszych kroków” wykonałem, zanim zrobiłem ten? Nie wiem. Chyba każdy z nich jest pierwszy. Chyba też jest tak, że każdy jest jedyny.Co było mi potrzebne aby mój Pierwszy Krok mógł się wydarzyć? Przede wszystkim wiara (pewnie jeszcze nie raz się przyda). Chyba każdy by zmienił swoje życie, gdyby wierzył, że to możliwe. Ale że człek niezdecydowany – to się waha. I tkwi.Skąd wziąłem wiarę aby uczynić Krok? I tu jest pogrzebany przysłowiowy pies. O zdobycie wiary się rozbija, bo i skąd ją wziąć? To było, przynajmniej w moim przypadku, podstawowe pytanie.
· Wcześniej, przez całe lata mówiłem sobie: „Muszę się mocniej postarać, to uwierzę.” Guzik. Widzę teraz, że staranie jest właśnie zaprzeczeniem wiary. Wiara powstaje, gdy przestajemy się starać, a świat pomimo to nas wspiera. Wtedy jest wiara. Jak możemy mieć wiarę w cokolwiek (np. wyższą Świadomość, opatrzność itd), jeśli to własnym staraniom (czyt. mordędze) wszystko zawdzięczamy?
· Dalej, mówiłem sobie: „Muszę robić tak jak inni, którym się udało.” Jezu, to ci dopiero katastrofa. Jak zacząłem naśladować innych, zaraz narobiłem sobie wrogów. Nie dość, że ich ścieżki wydawały mi się kolejnym przykrym obowiązkiem, to jeszcze oni sami wrednymi ojcami i matkami pouczającymi jak żyć. I znów odkryłem, że nie tędy droga.
· Jakby tego było mało, w przerwach miedzy jednym a drugim myślałem sobie tak: „No cóż, ten pomysł jest ładny, ale w niego nie wierzę i dlatego mi nie wyszedł. Musze wymyślić coś ciekawszego, to wtedy w to uwierzę i wyjdzie!” Ale to niestety znaczyło również:„Nie jesteś dostatecznie dobry, szukaj dalej.” Nie mogłem spocząć – zawsze było nie dość dobrze. A jak tu uwierzyć w siebie, jak obstawić cokolwiek w pełni, jeśli się jest ciągle „nie dość dobrym”?
Musiało minąć kilka lat systematycznego walenia głową w mur, żebym wreszcie przestał się starać. W tym samym czasie musiałem uwielbić a następnie boleśnie strącić z piedestału całą masę bogu ducha winnych ludzi. Wreszcie, zamiast wymyślać nowe rozwiązania, przestałem w ogóle zajmować się kombinowaniem. Dosłownie nic z moich sprytnych nowości w praktyce nie wychodziło (używając słów jednej mojej rozżalonej przyjaciółki: wszystko czego dotknąłem, zamieniało się w g…). Machnąłem ręką. Doszedłem do ściany.A teraz wyobraźcie sobie taki obrazek: młody juhas znalazł pracę w mieście. Pracuje na trzydziestym siódmym piętrze drapacza chmur, skulony na obrotowym krzesełku w segmencie dwa na trzy za biurkiem, segregatorem i koszem na papiery. Podczas przerwy śniadaniowej nasz juhas próbuje przypomnieć sobie jak to było, gdy pasł owce na hali. W tym celu staje przy ogromnym oknie i obejmuje wzrokiem centrum handlowe wraz z kolosalną reklamą damskiej bielizny i biurowcami w tle. Wciąga w płuca chłodny, klimatyzowany wozduch o zapachu kwiatowego odświeżacza i ocierając ukradkiem łzę, wydaje z siebie długi góralski zaśpiew: „ Heeeeeeeeeeeej!”Zdziwione twarze odwracają się zza biurek, nie rozumieją. Nasz juhas też nie rozumie. Zaśpiew, który ongiś napełniał go radością, tutaj, w biurowcu, wywołuje tylko konsternację. W czym rzecz? Podobnie jak nasz juhas, usiłowałem odnaleźć twórczą wolność. I tak jak on, czyniłem to w warunkach kompletnego przygniecenia przez koszmar zobowiązań. Z niewiadomych powodów ta rzeczywistość wcale nie paliła się aby mnie wspierać. Wręcz przeciwnie – wciąż udowadniała mi, że jestem do kitu! Dopiero teraz, gdy przelazłem na drugą stronę mojego pierwszego „kanału porodowego”, zaczyna mi świtać, czemu wolność i niewola tak bardzo się gryzą…Aby zakrzyknąć „Heeeeeeeeej!” juhas winien był uczynić to w odpowiednich warunkach, najprościej – na tatrzańskiej hali. Wydanie z siebie okrzyku wolności w warunkach biurowych jest nie tylko bezsensowne – jest, wybaczcie, kompletnym idiotyzmem! Juhas może stracić pracę, nabawić się depresji, zwątpić w swoje góralskie kompetencje, lub w najlepszym razie zyskać etykietkę przygłupka. I po co mu to? Stąd wypłynęła dla mnie bardzo prosta konkluzja:WOLNOŚĆ TWÓRCZA JEST MOŻLIWA TYLKO NA WOLNOŚCIWolność twórcza nie ma żadnego sensu w zamknięciu. Juhas nie nadyszy się wolnością w biurowcu, choćby nie wiem jak głośno dyszał. I tak samo moje twórcze pomysły, choćby nie wiem jak oryginalne, nie mogły sprawdzić się w otoczeniu, które było z natury swej przeciwieństwem wolności oraz twórczości! Jak rozstrzygnąć ten paradoks?Jak?????!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!Przełom nastąpił gdy odkryłem, że aby coś mogło się zadziać, muszę najpierw wykonać jeden centralny ruch: ZWOLNIĆ MIEJSCE. Nie chodziło o staranie się, o naśladowanie innych, nie chodziło ostatecznie nawet o atrakcyjność pomysłów. Nie chodziło w ogóle o to co robię! Chodziło po prostu o to, że w tamtych warunkach zwyczajnie nie było u mnie miejsca na zmianę. Dopóki żyłem w wypchanej po brzegi szufladzie, jakiekolwiek twórcze działania były tylko wciskaniem tam na siłę jeszcze jednej pary dżinsów. I czy dziwi fakt, że w takich warunkach jakiekolwiek ruchy, krępowały zamiast inspirować?? Moje szarpanie się w kłębowisku ubrań było jedną wielką parodią zmiany, a jednak… iluż coachów i duchowych przewodników zalecało mi, aby TAK właśnie czynić… Co się stało gdy wyszedłem z szuflady? Proste. Wyparte dotąd emocje z wdzięczności zgotowały mi raj na ziemi. Nie potrzeba było inspiracji, deadline’ów, obietnic noworocznych ani brania odpowiedzialności za cokolwiek. Cały problem polegał na tym aby przeżyć świadomie lęk i wyjść poza niego, na wolną twórczą przestrzeń.W moim Pierwszym Kroku chodziło o porzucenie korporacyjnej rzeczywistości oraz zaprzestanie martwienia się o przyszłość. Chodziło też o zaufanie ludziom i otwarcie się na ich udział w moim życiu. U ciebie, jeśli też szukasz zmiany, może chodzić o coś podobnego, lub – o coś skrajnie różnego. Trudno powiedzieć. Zmiana dotyczy różnych aspektów życia i różnego typu odwagi. I, zrozum, nie krytykuję tu szkół opartych na celowym wywoływaniu zmiany. One bywają przydatne, najbardziej jednak POTEM, po uwolnieniu lęku. Lata prób zmienienia się mocą intencji nauczyły mnie jednego: bez uwolnienia lęku, wprowadzanie w życiu technicznych zmian, choćby i najrozsądniejszych, rozbija się wciąż na okrągło o to samo:AUTOSABOTAŻLęk jest brakiem miłości. Zwyczajnie, kiedyś ktoś nas zranił, i od tego czasu nie kwapimy się aby to na nowo przeżywać. Jeżeli zbieramy się w sobie i czynimy krok pomimo lęku ¬– możemy osiągnąć efekt, ale lęk – z dużym prawdopodobieństwem - pozostanie. Przezwyciężony lęk wciąż jest lękiem. Choć upadły, zgnieciony, choć postawiliśmy na nim buta – wciąż tam siedzi, i, swoimi kanałami, w odpowiednim czasie, da nam o sobie znać. Nałogi? Pech? Nerwice? To wszystko sekretne drogi ujścia, poprzez które stłamszony lęk sabotuje. Złapał kozak Tatarzyna. A Tatarzyn?Widzisz to? Jednak istnieje alternatywa dla zwalczania – jest nią miłość. Miłość, to inaczej przyjęcie, lub zaakceptowanie lęku TAKIEGO JAKI ON JEST, bez prób wywierania nacisku. Miłość odbiera lękowi jego podstawową broń – lęk. Miłość upewnia, że wszystko będzie OK, bo ten kto kocha, jest zwyczajnie forever happy.. Z tego miejsca dopiero może narodzić się głęboka, zrelaksowana odwaga. Bo i czego tu się bać, skoro.... jest luz?Jednak jak pokochać swój lęk, i w dodatku BEZ PRÓB WYWIERANIA NACISKU?Czy to znaczy, to samo co olać i nic nie robić? Nie, musimy „zrobić” jedną podstawową rzecz, rzecz do której nikt się specjalnie nie garnie, i której w związku z tym – trudno będzie nam nauczyć się od znajomych.Poczuć, że się boimyMój Pierwszy Krok polegał właśnie na tym – po raz pierwszy na tak dużą skalę poczułem swój lęk. Zostawiłem pracę i plany. Oprócz czucia leku, nie miałem miejsca na dużo więcej - czucie wypełniało mi większą część dnia. Całymi dniami tylko czułem lęk - starając się przy tym, tak jak umiałem, nie zmuszać się do niczego zbytnio. Chodziło mi o to, żeby stworzyć optymalne luźne warunki na wypłynięcie lęku. A zauważyłem, że wszelkie „powinienem” jedynie ugniata lęk na dnie.W kwestiach życiowych zdałem się na przyjaciół i prostą prowizorkę – przestałem zamartwiać się o szczegóły. Nie dążyłem do rozwoju osobistego, zawiesiłem ambicję, przestałem rozliczać się z własnych z działań. Planowałem po chłopsku – najdalej na miesiąc naprzód. W żadnym wypadku, jak przedtem, na najbliższych sześć lat!Lęk zawył i znikł. Teraz widzę, że to od tego trzeba było zacząć. Teraz widzę, że mój życiowy pech brał się z zwyczajnie lęku, którego nie chciałem przyznać. Nie odczuty lęk przybierał postać rozmaitych demonów, które wszeptywały mi do uwierzenia jakieś totalne bzdury. I jak można w cokolwiek pozytywnego wierzyć jeśli zamiast tego wierzymy – odruchowo! - w stek bzdur?„NIE MOŻESZ BYĆ WOLNY, bo nie poradzisz sobie bez … (korporacji/rodziców/ guru/dawnych przyjaciół/szkół/partnerów/partnerek) Brzmi znajomo? To posłuchaj innych:„NIE MOŻESZ BYĆ WOLNY, bo ludzie cię zawiodą”„NIE MOŻESZ BYĆ WOLNY, bo nie jesteś dostatecznie dobry, aby ktoś ci chciał pomóc”„NIE MOŻESZ BYĆ WOLNY, bo bunt zostanie ukarany”„NIE MOŻESZ BYĆ WOLNY, bo musisz najpierw zasłuży攄NIE MOŻESZ BYĆ WOLNY, bo powinieneś się leczyć”…czy wreszcie, uniwersalne:„NIE MOŻESZ BYĆ WOLNY, bo przyjemność jest zbyt ryzykowna”?Zostawiając dawną pracę i wyjeżdżając z Warszawy, dałem sobie szansę popatrzeć tym przekonaniom prosto w twarz. Przedtem nawet nie wiedziałem, że one istnieją. Teraz dopiero miałem okazję się z nimi na dobre spotkać. Na początku było troszko straszno. Ale dość szybko przejrzałem na oczy i poznałem FAKTY. 7 FAKTÓW JAKIE USTALIŁEM NA TEMAT ŻYCIAFAKT 1 „MOGĘ BYĆ WOLNY, bo świetnie sobie radzę polegając na przyjaciołach i własnej pomysłowości”FAKT 2 „MOGĘ BYĆ WOLNY, bo ludzie cenią mnie i chcą mi pomóc”FAKT 3 „MOGĘ BYĆ WOLNY, bo można robić rzeczy po swojemu, nikt nie pilnuje”FAKT 4 „MOGĘ BYĆ WOLNY, bo ludzie też szukają wolności i interesują się nią”FAKT 5 „MOGĘ BYĆ WOLNY, bo świat ceni i nagradza wolność”FAKT 6 „MOGĘ BYĆ WOLNY, bo fajnie jest robić dla siebie samego miłe rzeczy, i to w dużych ilościach” i wreszcie, czytaj uważnie! –FAKT 7 „MOGĘ BYĆ WOLNY, bo wszelkie nałogi umysłu były JEDYNIE WOŁANIEM O WOLNOŚĆ!”Dokopanie się do faktów zajęło mi kilka miesięcy. No dobra, to nie były najbardziej racjonalne i sensownie zorganizowane miesiące mojego życia. Komuś obserwującemu z dystansu mogłoby się wręcz wydawać, że tutaj dopiero zbłądziłem na manowce. Nie wchodzę w szczegóły Każdy ma swoją ścieżkę.Teraz jest z już górki. Wyszedłem z lasu, świeci słońce. Mam gęsią skórkę na myśl jakie będą Następne Kroki, jeśli ten był Pierwszy. Jedno jest pewne – będzie to coś zupełnie innego niż kiedykolwiek podejrzewałem. Wow.Przy okazji - nałogowe zachowania, które do tej pory dyndały na mnie jak ołowiana kula – znikły jak bańka mydlana. Powiedzcie to amatorom skomplikowanej wiedzy terapeutycznej! I widzę wyraźnie jeszcze jedną rzecz: wprowadzenie w życie fascynujących pomysłów nie jest takim znowu problemem. W żadnym wypadku, NIGDY, nie chodzi tu o lenistwo, czy brak silnej woli. Nie wierzcie w to.Problem, jak zwykle leżałGDZIE INDZIEJ.Problem polegał na tym, że próbowałem maszerować zaplątany w liny, które miały zabezpieczać mnie przed upadkiem. Teraz wyplątuję się z lin, i – zgadnij co - marsz w ogóle przestaje być trudny! Dążenie do celu na szerokiej równinie – cóż bardziej naturalnego? Jednak czy możesz mi powiedzieć, jaki jest cel osoby przerażonej życiem? Według mnie przede wszystkim chodzi o ratunek. Uratować swój tyłek z opresji, ot co Cały sęk w tym, że moje plany życiowe nie mają i nie miały nigdy nic wspólnego z ratowaniem tyłka – swojego, planety, czy czyjegokolwiek!Dopóki się w skrytości boję, dotąd nie mogę robić tego, czego naprawdę chcę. Gdy stawiam czoła lękowi, po to oby sięgnąć po marzenia – wtedy dopiero zyskuję moc i wiarę. Moc i wiara są ukryte w lęku. Lęk jest nimi, tylko nam się coś pomyliło!Nie chodzi wcale o pracowitość, pokorę czy nawet inteligencję! Chodziło zawsze tylko i wyłącznie o stworzenie warunków do świadomego przeżycia lęku, a następnie o zaufanie sobie, że to pomoże. Jeśli tego jeszcze nie zrobiłeś – możesz tego dokonać tak samo jak ja! I wiesz jaka jest dobra wiadomość?Nie ma się czego bać.Przeżyłem świadomie lęk, a wtedy okazało się, że lęk nie działa. Że jest dokładnie na odwrót. Jestem podtrzymywany. Jestem kochany. Jest dobrze.Praca wydaje mi się zabawą.(…)Coś popycha mnie do realizowania własnych marzeń.(…)Wszystko układa się bez większych problemów.(…)Odczuwam nieustanną wdzięczność.(…)Po prostu „wiem” że jestem na właściwej drodze.(…)Czuję siłę, pewność siebie i klarowność (…).(…)Jestem w stanie podejmować decyzje szybciej i pewniej.(…)
„Szczytowe stany świadomości”, Grant McFertridge, Jacquelyn Aldana, James Hardt, str. 244
Gdybym nie zrobił Pierwszego Kroku w „pustkę”, nigdy bym tego nie odkrył. Mógłbym do końca życia polerować sobie buty, nieświadomy, że tak naprawdę służą one do chodzenia. Gdybym nie zrobił kroku, nigdy bym nie był tu, gdzie jestem. To znaczy - na początku.
Krzysztof Wirpszawww.realtiger.plwww.empatycznekonwersacje.pl
7
bartek26