Sandemo Margit - Opowieści tom 38 a gwiazdy.rtf

(390 KB) Pobierz
MARGIT SANDEMO

MARGIT SANDEMO

A GWIAZDY OD WIEKÓW NUCĄ TĘ PIEŚŃ...

Z norweskiego przełożyła

LUCYNA CHOMICZ - DĄBROWSKA

POL - NORDICA

Otwock 1998

ROZDZIAŁ I

Ingę obudziły krzyki i czyjeś szybkie kroki za oknem. W jednej chwili zrozumiała, co się dzieje, i wysunąwszy się pośpiesznie spod baranicy, niecierpliwie odszukała w mroku ubranie. Po omacku zakładała długie, sznurowane po bokach reformy z nie bielonego płótna, a potem nałożyła halkę i długą do kostek suknię z surowego lnu, którą ściągnęła w talii ozdobnym niebiesko - czerwonym pasem. Jeszcze tylko spodnie z cienkiej koźlej skóry, by nie zmarznąć, i oto była gotowa. Nie trwało to dłużej niż parę minut, mimo że z niecierpliwości drżały jej ręce. Była taka podekscytowana, bo oto upragniona chwila, o której tak długo marzyła, wreszcie nadeszła.

- Mamo! Jadą, już jadą! - zawołała.

Matka Ingi podniosła się z trudem. Miała dopiero czterdzieści cztery lata, ale ciężka harówka i choroba odcisnęły na niej swe piętno. Rozpromieniła się, usłyszawszy dolatujące zza okna odgłosy.

- Nareszcie! Szybko przynieś mi moje rzeczy, córko. Musimy godnie powitać ojca - zarządziła i pomimo protestów dziewczyny wstała z łóżka i zaczęła się ubierać.

Inga tymczasem przysunęła twarz do niewielkiego okienka i wyjrzała na dwór.

W blasku zapalonych pochodni zobaczyła mieszkańców miasta, którzy biegnąc wykrzykiwali radosną nowinę:

- Jadą! Jadą! Król wraca do Norwegii z dalekiej wyprawy!

W oddali wzmagał się tętent końskich kopyt. Nadjeżdżał zwiad.

- Mamo! Chodź popatrzeć! Siądź przy oknie, a ja wyjdę przed chatę.

- Ani mi się waż! Jesteś lekkomyślna! Sama pośród tych wszystkich mężczyzn? To niebezpieczne. Przy oknie jest dość miejsca dla nas obu.

- Myślisz, że zauważymy ojca? - wyszeptała Inga, a jej błękitne oczy zalśniły z podniecenia.

- Mam nadzieję - odpowiedziała matka. - Jeśli jest wśród rycerzy, na pewno odwróci głowę w stronę naszej chaty, a jeśli go nie ma...

Zamilkły obie. Jeśli nie ma go wśród rycerzy... To znaczy, że leży pogrzebany w Ziemi Świętej, w Jerozolimie.

Za oknem wyrósł nagle sąsiad i zawołał:

- Słyszałyście? Król Sigurd postanowił rozbić obozowisko na wielkim polu na zachód od miasta! Gospody i zajazdy dzisiejszej nocy zbiją fortunę.

I nie tracąc czasu na pogawędkę, pośpieszył na powitanie wojska.

- Zimno ci, mamo? - zapytała Inga.

- Nie, przecież wieczór jest ciepły. Po prostu drżę ze zdenerwowania.

- Dlaczego to tak długo trwa? - niecierpliwiła się Inga.

- Zwiad zawsze przybywa dużo wcześniej, żeby przygotować nocleg dla króla. Ale... spójrz, teraz już chyba jadą.

Przysunęły twarze jeszcze bliżej okna, by dokładniej widzieć. Odgłos tysiąca kopyt odbijał się echem o ściany domów. Nad głowami rycerzy powiewał sztandar z wielkim krzyżem. Wiwatujący ludzie zamilkli i padli na kolana.

Na przodzie podążał na gniadym koniu dostojny mąż - król Sigurd. Na jego piersi widniał czerwony krzyż, a z ramion zwisała purpurowa peleryna ozdobiona białymi i złotymi haftami.

- Jaki on młody! - wyrwało się Indze, ale zaraz dodała krytycznie: - Ale przystojny nie jest!

Matka uśmiechnęła się pod nosem.

- Nie tak przystojny, jak jego brat Øystein? Rzeczywiście! Norwegia ma teraz dwóch wspaniałych władców: jednego dobrego i mądrego, drugiego odważnego i walecznego w boju. Ciekawe, co wyrośnie z trzeciego, młodego Olafa. Podobno świetnie się zapowiada.

- No cóż, Øystein nie cieszy się zbyt dobrą sławą - prychnęła z pogardą Inga. - Tchórz, siedzi w domu przy zastawionym stole, podczas gdy jego brat Sigurd znosi trudy dalekiej wyprawy, by bronić Ziemi Świętej przed poganami.

- Mówisz jak dziecko - przerwała jej matka. - Któż rządziłby krajem, gdyby obaj wyruszyli na wyprawę krzyżową? Uważam, że młody Øystein dobrze sobie radzi.

- Może rzeczywiście oceniłam go zbyt pochopnie - przyznała Inga i ponownie skupiła uwagę na przejeżdżającym wojsku. Zmęczeni wojowie na stąpających ciężko koniach posuwali się kolumna za kolumną, ledwie zdając się dostrzegać podziw wiwatujących mieszkańców miasta

- W ogóle nie można odróżnić barw na ich płaszczach, tacy są zabłoceni, może to wcale nie są rycerze, tylko gliniane posągi?

- Nie żartuj! - skarciła ją matka. - Masz przed sobą najdzielniejszych mężów, którzy okryli chwałą nasz kraj.

- Przecież wiem - uśmiechnęła się Inga. - W gruncie rzeczy czuję dla nich wielki szacunek, a mówię tak tylko po to, by uciszyć niespokojne serce.

Milczący pochód wciąż przesuwał się przed oczami obu kobiet. Zbrojni szli i szli, potem przetoczyły się powozy z rannymi. Eskortujący ich rycerze zamknęli ten zdawać by się mogło trwający wieczność pochód.

Kobiety popatrzyły na znikającego w mroku ostatniego wojownika, za którym pospieszyli wiwatujący mieszkańcy osady. W milczeniu odsunęły się od okna, Inga pomogła osłabionej chorobą i zawiedzionej matce dojść do łóżka.

- Może go nie zauważyłyśmy - próbowała ją pocieszyć, ale nie zabrzmiało to przekonująco.

- Nie było go wśród wojów! - rozpaczała matka. - Nie było go!

Inga nie wiedziała, jak ukoić jej ból. Otuliła matkę skórami i kocami, po czym, nie rozbierając się, położyła się w swym łóżku.

Rozczarowanie paliło ją niczym rozjątrzona rana.

Cztery lata oczekiwania... Tyle czasu upłynęło od dnia, kiedy ojciec wyruszył na wyprawę krzyżową z królem Sigurdem. Dochodziły ich wieści o męstwie króla, o starciach z przeciwnikiem, o którym nigdy wcześniej nie słyszały, o triumfalnym powrocie, wkroczeniu do Miklagardu i morskiej przeprawie przez cieśniny. Czekały, ciągle czekały. Od kilku dni gromadziły żywność i trunki, by godnie uczcić powrót ojca.

Tymczasem, choć upragniona chwila nadeszła, on nie przybył.

Inga słyszała, że wielu rycerzy zginęło w bitwach na obcej ziemi, część zmarła wskutek epidemii dżumy i innych okropnych chorób, ale obie z matką przez cały czas nie traciły nadziei. Dopiero teraz...

A może?

Inga usiadła gwałtownie na łóżku. Matka często ubolewała nad jej nierozwagą i pewnie miała rację, kobietom wszak nie wypadało postępować zbyt samodzielnie. Ale bieda i ogromna odpowiedzialność, która spadła na dziewczynę, gdy zachorowała matka, zmuszały ją nie raz do podejmowania desperackich kroków. Czy cicha i pokorna poradziłaby sobie z prowadzeniem domu? Wrodzone poczucie humoru i optymizm pomagały jej bez skarg znosić przeciwności losu, jednak w głębi serca Inga ciągle odczuwała nieśmiałość wobec ludzi i strach przed wielkim światem.

Dlatego też nagły pomysł sprawił, że serce zabiło jej niespokojnie.

Przez chwilę Inga wsłuchiwała się w równy oddech matki, która, zmęczona płaczem, zasnęła. Potem dziewczyna bezszelestnie narzuciła na ramiona płaszcz i wymknęła się z chaty. Postanowiła udać się do obozu rycerzy i zapytać o ojca. Przecież ktoś na pewno go znał i będzie wiedział, co się z nim stało.

ROZDZIAŁ II

Było to roku pańskiego 1111. Borg rozbudowało się bardzo w ostatnich dziesięcioleciach i w niczym nie przypominało grodu założonego przed stu laty przez króla Olafa. Na ulicach panował gwar. Wojowie ciągnęli tłumnie do gospody, wielu z nich było już mocno podchmielonych.

Inga przemykała się tuż przy ścianach budynków, bo ulice po przemarszu wojska zamieniły się w bajora błota, w których grzęzło się po kolana. Dotarłszy do bramy miasta, dziewczyna rozejrzała się niepewnie. Nagle opuściła ją odwaga. Przylgnęła do muru, by nie dostrzegli jej przepychający się rycerze. Nie przewidziała takiej sytuacji Sądziła, że w obozowisku skieruje się wprost do dowódcy i zapyta o ojca, a tymczasem natknęła się na hałaśliwą zgraję podpitych i spragnionych uciechy wojów. Co prawda zdawała sobie sprawę, że powzięła dość śmiały plan, jednak dopiero teraz zrozumiała, jakim błędem było wychodzić samotnie wieczorem. Postanowiła tedy przecisnąć się między domami w jakiś boczny zaułek i czym prędzej wrócić do domu. Sama do obozu iść nie mogła, a pytać napotkanych mężczyzn o ojca nie miała odwagi.

- No nie, patrzcie, kogo tu mamy! - usłyszała nagle tubalny głos.

Zauważyli ją!

Wbiegła pośpiesznie do otwartej bramy, ale ktoś chwycił ją za włosy i mocno przytrzymał. Inga odwróciła się i ujrzała otaczających ją podochoconych wojów.

- Zaprowadźmy ją na rynek i przyjrzyjmy się jej dokładnie! - wykrzyknął któryś i silne ręce zaciągnęły dziewczynę przed drzwi gospody, mieszczącej się przy oświetlonym pochodniami placu.

- Puśćcie mnie! - prosiła Inga. - Szukam ojca, on brał udział w wyprawie i...

Nikt jednak jej nie słuchał, czuła natrętne dłonie na piersiach i we włosach.

- Ślicznotka! - zarechotał pijany woj.

- Patrzcie na te loki! - zawołał inny. - Prawdziwe złoto!

Obrzucali ją obraźliwymi wyzwiskami, a gdy próbowała protestować, wybuchali donośnym śmiechem.

- Czy uczciwa niewiasta wychodzi sama o tej porze? - spytał któryś.

Z gospody wytoczyli się kolejni mężczyźni. Mocno już podchmieleni przepychali się przez ciżbę, torując sobie drogę do dziewczyny. Inga krzyknęła przerażona, gdy nachylił się nad nią jakiś brodaty osiłek. Gromada napierała coraz silniej, aż dziewczyna straciła równowagę i upadła na bruk.

Nikt nie słuchał jej rozpaczliwego błagania o litość, wokół rozlegał się tylko głośny rechot i wulgarne wyrazy.

Nagle zapadła cisza jak nożem uciął. Stłoczeni wokół Ingi wojowie odwrócili głowy i cofnęli się w milczeniu. Dziewczyna wstała i ujrzała na placu wysokiego rycerza.

Wojownicy pokłonili mu się nisko, niektórzy przeżegnali pośpiesznie. Nieznajomy w milczeniu obserwował umykających jak zbite psy natrętów. Inga z głośnym szlochem osunęła się na stopnie gospody. Czuła się upokorzona i sponiewierana. Bolała ją głowa, którą uderzyła o kamienie, łokieć krwawił. Pochlipując, otrzepywała ubranie i poprawiała włosy.

Nagle kątem oka dostrzegła zbliżającego się do niej wybawcę.

- Wracaj, panienko, do domu - odezwał się obcy przyjaźnie. - To nie miejsce dla ciebie.

Inga otarła łzy i skinęła głową. Próbowała wstać, ale pociemniało jej w oczach, więc szybko oparła się o ścianę. Otarłszy ręką pot z czoła, jęknęła cicho:

- Za chwilę, panie. Zakręciło mi się w głowie.

Mężczyzna popatrzył na nią z wahaniem, jakby chciał jej pomóc, ale coś go przed tym powstrzymywało.

Dziewczyna zastanawiała się, kim jest jej wybawca, okryty pancerzem i zniszczoną peleryną. Sądząc po reakcji wojów, mógłby być høvdingiem. Blask pochodni oświetlał jego jasne sięgające do ramion włosy, ale twarz pozostawała w cieniu. Inga domyślała się, że jest młody, jednak wydawał się starszy niż liczący sobie dwadzieścia lat król Sigurd.

Pewny siebie i obdarzony siłą woli, emanował niezwykłym spokojem.

- O, już mi lepiej. Bardzo dziękuję za pomoc! - Inga uśmiechnęła się słabo i ruszyła ulicą. Ale znów poczuła zawrót głowy i pewnie by upadła, gdyby nieznajomy nie wsparł jej ramieniem.

- Panie, nie kłopoczcie się moją osobą - zawstydziła się w pewnej chwili. - Tyle dla mnie uczyniliście!

- Skoro już złamałem reguły, równie dobrze mogę cię odprowadzić do chaty. Gdzie mieszkasz?

Inga, dziwiąc się w duchu jego słowom, wskazała drogę. Złamał reguły? Co to znaczy?

- I nie zwracaj się do mnie „panie” - dodał nieznajomy. - Nie zasługuję na taki tytuł.

- Przecież wojowie kłaniali się wam uniżenie.

- Możliwe, ale jestem jedynie prostym sługą. Powiedz mi lepiej, panienko, co robisz na ulicy o tak późnej porze. Nie wyglądasz na rozwiązłą dziewkę.

- Bo nią nie jestem! - odpowiedziała oburzona Inga, nie przestając się zastanawiać, kim jest jej wybawca. „Prosty sługa”? Czyżby był duchownym? Nie! Nie miała najmniejszej wątpliwości, że człowiek, którego spotkała, jest rycerzem. Jego miecz wyglądał tak, jakby często robiono zeń użytek, a w pelerynie widoczne były rozcięcia.

Ciepło bijące od mocnej, podtrzymującej ją pewnie dłoni mężczyzny sprawiło, że w przypływie ufności powiedziała:

- Byłam nierozsądna, myślałam, że uda mi się dotrzeć do obozowiska i wypytać o mojego ojca, który walczył w oddziałach króla Sigurda. Nie widziałyśmy go wśród wojów przejeżdżających przez miasto.

- Wielu ludzi poległo podczas wyprawy - westchnął nieznajomy. - Jak się nazywa twój ojciec?

- Erling Edmundsson - odparła Inga z dumą. - Kowal w armii króla.

- Erling Edmundsson? - powtórzył mężczyzna w pelerynie. - Znam go dobrze. Mężny z niego woj!

- Znacie go? - krzyknęła Inga. - To znaczy, że żyje?

Rycerz zamilkł.

- Tak, żyje - odrzekł po chwili. - Ale nie raduj się zbytnio, panienko. Jest bardzo ciężko ranny i chyba już niewiele można dla niego zrobić. Król Sigurd zabrał go tylko dlatego, że oddał mu nieocenione przysługi swą zręcznością w kuciu broni. Gdyby nie to, twój ojciec pozostałby na obcej ziemi.

Nadzieja, która gwałtownie napłynęła do serca dziewczyny, przygasła jak płomień na wietrze. Jednak Inga nie zwykła się poddawać.

Ten człowiek nie ma pojęcia, że nauczyłam się sztuki leczenia od nieżyjącego już dziadka, pomyślała. Nie wie też, że od kilku lat pielęgnuję chorą matkę.

- Gdzie on jest? - zapytała. - Czy może zostać przeniesiony do naszej chaty?

- Dopilnuję, by tak się stało. Jak cię zwą, panienko?

Ściany domów znów zakołysały się jej przed oczami.

- Inga.

- Ingo córko Erlinga, sądzę, że najlepiej będzie, jeśli wezmę cię na ręce. Twoja śliczna buzia przypomina bowiem kolorem śnieg, za którym tak tęskniłem w południowych krajach.

Bez najmniejszego wysiłku uniósł dziewczynę do góry. Inga zrazu chciała protestować, ale gdy boląca głowa znalazła wygodne oparcie na ramieniu mężczyzny, a jego jasne włosy przyjemnie połaskotały ją w twarz, tylko westchnęła.

Wojowie na widok rycerza z dziewczyną na rękach rozstępowali się z wyraźnym szacunkiem. Inga dostrzegała w ich oczach zdumienie, którym jej tajemniczy wybawca zdawał się zupełnie nie przejmować. Cichym głosem zapytał, jak się czuje.

- Już dobrze - zapewniła, ale nie poprosiła, by ją wypuścił z ramion.

Przeciwnie, gdy dotarli do chaty, westchnęła w duchu rozczarowana, że już są na miejscu. Nieznajomy postawił ją na schodach, pożegnał się pośpiesznie i zniknął.

Inga patrzyła za nim przez chwilę, a potem szybko weszła do domu. Matki jednak nie obudziła. Wolała odwlec chwilę, kiedy będzie musiała wyznać jej prawdę o ojcu i o swej lekkomyślnej eskapadzie.

Usiadła przy okienku i długo wpatrywała się w mrok. Spotkanie z tajemniczym mężczyzną sprawiło, że w jej sercu zbudziły się nie znane dotąd uczucia. Tak dziwnie się zachowywał... Był panem, a twierdził, że jest tylko sługą. Wahał się, czy jej pomóc, właściwie uczynił to niechętnie, ale równocześnie odnosił się do niej przyjaźnie i uprzejmie.

Młody, a wzbudzał taki respekt. Skromnie odziany, a wyglądał tak dostojnie. Wielu wojowników miało koszule i peleryny w jasnych barwach, misternie haftowane. Jego koszula była cała biała, a jej jedyną ozdobę stanowił haftowany krzyż. Peleryna już dawno straciła barwy, wytarta i połatana.

Najdziwniejsze jednak było jego zachowanie. Sprawiał wrażenie, jakby się odgrodził jakimś osobliwym murem, broniąc do siebie dostępu. Przez chwilę ogarnęło Ingę przemożne pragnienie, by sforsować ten mur i sprawdzić, co się kryje w duszy nieznajomego. Szybko jednak porzuciła takie myśli. Przecież nawet nie widziała dokładnie jego twarzy! Pewnie nigdy więcej go nie spotka, zapamięta jednak jego silne ręce i głęboki głos.

Po raz trzeci tej nocy Inga ułożyła się do snu. Długo nie mogła zmrużyć oka, nasłuchując krzyków pijanych wojów. W końcu zasnęła w nadziei, że rychło ujrzy swego ojca. Otoczy go najlepszą opieką i postara się, by odzyskał zdrowie.

ROZDZIAŁ III

Nazajutrz przed południem rozległo się głośne stukanie do drzwi. Inga zdążyła już ostrożnie przygotować matkę na powrót rannego ojca. Przy okazji oberwała burę za to, że wieczorem wyszła bez opieki Teraz odsunęła ciężką zasuwę i otworzyła drzwi. W blasku słońca rozpoznała czterech królewskich wojów, którzy wnieśli do środka nosze i ułożyli je na podłodze.

Obie z matką były przerażone i zaskoczone zarazem. Nigdy nie przyszło im do głowy, że ukochany człowiek, którego tak długo wyglądały, powróci do domu w takim stanie.

Nie przypominał silnego mężczyzny, jaki przed czterema laty pełen zapału wyruszył do Ziemi Świętej, by uwolnić ją z rąk pogan. Leżał u ich stóp wycieńczony, posyłając żonie i córce słaby, przepraszający uśmiech. Odpowiedziały mu także uśmiechem, choć serca im krwawiły z żalu i współczucia, gdy patrzyły na jego posiwiałą brodę i skronie, na rękę, którą nie mógł poruszać. Inga wskazała wojom, gdzie mają przenieść ojca, wypytała ich dokładnie o jego rany i pożegnała.

Zaraz też oddaliła się do zwykłych porannych zajęć, pragnąc pozostawić rodziców przez chwilę samych. Ulicami miasteczka przeganiano na pastwiska krowy, owce i kozy, wokół obejść chodziły świnie i kury, brudząc okropnie. Gospodynie wietrzyły w oknach na strychu najlepsze pierzyny, skóry, a także odświętne stroje. Na schodkach jednej z chat kobieta skubała kurę, a pióra wrzucała do rynsztoku, którym płynęła brudna woda.

Inga szybko uporała się z obrządkiem. Z inwentarza uchowało się zaledwie kilka kóz i kury, ale i one stanowiły dla obu kobiet prawdziwy skarb, gdyż pozwoliły im przetrwać bez głodu ostatnie lata.

- Pozwól mi na siebie popatrzeć, córeczko - uśmiechnął się ojciec, gdy wróciła do chaty. - Ależ piękność z ciebie wyrosła! I, jak słyszę, jesteś także dobra dla matki Masz pewnie wielu zalotników?

Zawstydzona Inga spuściła wzrok, więc matka odpowiedziała za nią:

- O, tak, kręci się tu kilku chłopskich synów, ale Inga jest jeszcze za młoda. Gdy nadejdzie pora, na pewno znajdziemy jej dobrego męża.

Dziewczyna odstawiła z hałasem wiadro z wodą. Odwrócona plecami do rodziców obmyła się trochę, by pozbyć się zapachu obory.

- Kiedy nadejdzie pora... - powtórzył ojciec poważnie. - Wydaje mi się, że trzeba się będzie trochę pośpieszyć. Biedne dziecko, wkrótce zostanie sama...

Inga odwróciła się przerażona.

- Nie, nie mów tak, ojcze! Potrafię pomóc chorym, a poza tym nie chcę jeszcze wychodzić za mąż.

- Zobaczymy - rzekł krótko ojciec i zmienił temat. - Nie pojmuję, jak się tu znalazłem. Gdy mi oznajmiono, że wracam do domu, zdziwiłem się bardzo, bo w ogóle nie miałem pojęcia, że dotarliśmy do Borg. Król Sigurd pożegnał mnie osobiście i podziękował za męstwo.

- Sądzę, że Inga najlepiej ci to wyjaśni - rzekła matka. - Nie krzycz jednak na nią, bo ja już ją wystarczająco skarciłam.

Inga raz jeszcze opowiedziała o swej nocnej eskapadzie i o nieznajomym, który przyszedł jej z pomocą oraz obiecał zadbać o to, by ojciec wrócił do domu.

- I dotrzymał słowa - zakończyła dziewczyna z dumą.

- Kto to mógł być? - zastanawiał się ojciec, marszcząc czoło w skupieniu. - Opisz, jak wyglądał, córko!

- Wysoki i dostojny, dość młody, miał jasne włosy. Zwróciłam uwagę na to, że choć nosił zniszczoną i podartą pelerynę i skromne szaty, wojowie okazywali mu ogromny szacunek

- Czy widziałaś na pelerynie krzyż? - Erling Edmundsson wsparł się na łokciach, wyraźnie poruszony.

Inga uśmiechnęła się.

- Nawet gdyby miał coś na pelerynie, to i tak bym nic nie zobaczyła, taka była zabłocona. Chociaż... - dodała po namyśle. - To możliwe...

Ojciec przeżegnał się pośpiesznie.

- Święty Boże - wyszeptał. - Musiałaś być, córko, w poważnych tarapatach, skoro ten człowiek zdecydował się pomóc tobie, niewieście.

- Zdawało mi się, że coś go przed tym powstrzymuje - powiedziała Inga po chwili zastanowienia. - Powiedz, ojcze, kto to był? Czy któryś z høvdingów króla?

Ojciec potrząsnął głową.

- Ktoś znacznie wyższy rangą. To jeden z dwunastu rycerzy, którzy wraz z królem modlili się przy grobie Chrystusa. Pięciu spośród nich powierzono pieczę nad drewnem z krzyża, na którym umarł Zbawiciel. Pięciu wybranych rycerzy ślubowało służyć Bogu i królowi. Postanowili odrzucić wszelkie ziemskie pokusy i zachować czystość, by być godnymi strażnikami Świętego Krzyża. Przysięgli dowieźć relikwię do Norwegii, a także zawsze nosić peleryny, które mieli na sobie, gdy modlili się przy Chrystusowym grobie. Rozumiesz teraz chyba, dlaczego ta podniszczona i zabłocona peleryna jest więcej warta niż strojne szaty høvdingów. I nie dziw się, że wojowie patrzyli ze zdumieniem, że ten mąż niesie cię w ramionach. Przyrzekł wszak żyć w celibacie i stronić od kobiet! Winnaś mu wielką wdzięczność, że odstąpił od swej przysięgi, by ci pomóc.

- A więc to miał na myśli, kiedy mówił, że złamał reguły - rzekła powoli Inga. - Pojmuję teraz, dlaczego się wahał Nie powiedziałeś jednak, ojcze, jak zwą tego męża.

Ojciec przez chwilę się zastanawiał.

- Wnioskując z twego opisu, córko, nietrudno zgadnąć, którego z pięciu rycerzy krzyżowych spotkałaś. Młody, jasnowłosy... tak, to mógł być tylko on. Ingo, przyszedł ci z pomocą najzacniejszy w tym gronie. Zwą go Ormund Strażnik, on to bowiem od samej Jerozolimy strzegł relikwii. Sigurd Krzyżowiec powierzył mu to zadanie, gdyż uważa go za najsilniejszego, najwaleczniejszego i najszlachetniejszego rycerza. W pełni podzielam opinię króla. Ormund cieszy się wielkim poważaniem, i to nie tylko z racji świętej misji, którą przyszło mu wypełniać.

Serce Ingi zabiło mocno.

- I ja spotkałam tego człowieka! Mnie, Ingę córkę Erlinga, skromną i biedną dziewczynę, ten święty mąż niósł ulicami Borg! - wykrzyknęła z zachwytem.

- No, nie rób z niego świętego - uśmiechnął się ojciec. - Jako wojownik nie zna litości. Ponad innych wynosi go Święty Krzyż, nad którego drobiną sprawuje pieczę. Uważa się jednak jedynie za sługę i pierwszy wyznaje swą małość.

- Ale to gorliwy chrześcijanin?

- Oczywiście - zapewnił ojciec. - Wszyscy rycerze krzyżowi nawiedzają kościoły, gdziekolwiek się zatrzymujemy, i modlą się o siłę, która pozwoli im wypełnić godnie powierzoną misję. Ich przełożony zresztą traktuje ich bardzo surowo.

- To Ormund Strażnik nie jest przełożonym?

- Nie, przełożonym jest najstarszy wiekiem krzyżowiec, Gaute Frostesson. Bacznie strzeże, by żaden spośród wybrańców nie łamał reguł. Jest bardzo surowy, surowszy niż sam król, i ma wielką władzę. Obawiam się, że Ormunda spotka kara za to, że ci pomógł.

- Może ten przełożony się nie dowie?

-...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin