Okupacaj ziem częstochowskich 4.doc

(428 KB) Pobierz
Tragedia jeńców wojennych

Tragedia jeńców wojennych

„Nigdy nie zabiję nieprzyjaciela, który się poddał (...)”228

W okupacyjną historię częstochowskiego powiatu wplotły się nie­rozerwalnie losy jeńców wojennych: radzieckich i włoskich.

Pierwsze transporty radzieckich jeńców wojennych przybyły do Częstochowy w drugiej połowie 1941 roku. Społeczeństwu Częstochowy nie obce były okrucieństwo i brutalność Wehrmachtu, ale widok tych transportów wywoływał szczególnie przy­gnębiające wrażenie. Jeńcy przeciągali ulicami w długich kolum­nach, eskortowani przez niemieckich żołnierzy. Przedstawiali obraz skrajnego wyczerpania. Za kolumnami pieszych ciągnęły wozy, wyładowane trupami i półżywymi jeńcami. Niemieccy żoł­nierze, prowadzący jeńców, zachowywali się nad wyraz brutalnie. Słaniających się na nogach popychali kolbami karabinów, bili z wściekłością każdego, kto usiłował podnieść z ziemi bodaj niedo­pałek papierosa.

W Częstochowie utworzono dwa obozy jenieckie. Były to w pierwszym okresie tak zwane obozy przejściowe (,,Dulagi"), przekształcono je następnie w stały obóz jeniecki: Stalag 367 229.

Pierwszy z tych obozów obejmował budynki i plac wokół ko­szar 27 pp. Otrzymał on nazwę „Nordkaserne" („Koszary Pół­nocne").

139

Drugi, większy, utworzony został na peryferiach miasta, w re­jonie Złotej Góry. Od płynącej w pobliżu rzeki, nazwano go „Warthelager" („Obóz nad Wartą"). Rozciągał się na obszarze około jednego hektara, granicząc z zachodu z ulicą Srebrną, a od południa z ulicą Mirowską. Tworząc obóz, hitlerowcy wykorzy­stali znajdujące się na tym terenie od strony ulicy Srebrnej drewniane zabudowania gospodarcze, stajnie i baraki. Więziono w nich w 1939 roku polskich jeńców wojennych. Razem z nowo wzniesio­nymi, było tych baraków kilkadziesiąt. Usytuowane zostały wzdłuż drogi, biegnącej środkiem obozu, po dwa rzędy z każdej jej strony. Część terenu ogrodzono metalową siatką, na kwatery dla niemieckiej załogi i na magazyny. Obóz otoczono podwójnym rzędem drutów kolczastych, przystosowanych do podłączenia prą­du elektrycznego. W czterech rogach stały wieże strażnicze, takąż wieżę ustawiono pośrodku obozu. Brama wejściowa prowadziła od ulicy Srebrnej.

Wszystkie baraki, przeznaczone dla jeńców, były drewniane, nieszczelne, z małymi otworami okiennymi. Na piętrowych, gęsto rozstawionych pryczach stłoczono w każdym baraku około trzystu jeńców. W tych warunkach obóz mógł pomieścić jednorazowo od dziesięciu do piętnastu tysięcy jeńców.

Pierwsi jeńcy wojenni zjawili się w tym obozie w końcu września 1941 roku. Znajdowali się — podobnie jak jeńcy z na­stępnych transportów — w stanie krańcowego wyczerpania. Oto fragment zeznania Zenona Michalika z Częstochowy, który pra­cował w tym czasie w obozie jako pomocnik zduński:

„Początkowo, kiedy rozpoczynaliśmy pracę, w obozie nie było jeńców, ale już w końcu miesiąca [był to wrzesień 1941 roku] -Niemcy przywieźli pierwszych wojennych jeńców radzieckich. Była to grupa około dwudziestu mężczyzn, którzy mieli być za­trudnieni przy robotach w obozie. Wyglądali okropnie, przypomi­nali raczej widma niż ludzi. Trudno było rozpoznać, czy są to szeregowcy, czy też mają jakieś stopnie wojskowe, nie posiadali bowiem żadnych dystynkcji, nawet pagonów, mundury były bar­dzo zniszczone. Utkwiła mi w pamięci taka scena: jeden z przy­wiezionych jeńców rzucił się na kolana i czołgając się, zrywał i jadł łodyżki kwitnącego rozchodnika, który pokrywał jeszcze w tym czasie plac obozu" 230.

140

Do końca 1941 roku obóz napełnił się jeńcami. Skrajnie wy­czerpani fizycznie w czasie transportu, w obozie mogli tylko umrzeć. Nie był to bowiem obóz jeniecki, a straszliwy obóz za­głady. Główne pożywienie jeńców stanowiły rozmieszane w nie solonej wodzie ziemniaki z łupinami i odpady kapusty.

Wspomniany wyżej Zenon Michalik, który widział przygotowany dla jeńców „posiłek", tak go określił: „była to ciecz z nie obieranymi kartoflami i liściami kapusty. Tak to wszystko cuch­nęło, że — chociaż sam cierpiałem niedostatek — nie mógłbym chyba tego zjeść".

Życie jeńca liczyło się najczęściej na dni i tygodnie. „Byli tak osłabieni — brzmi relacja naocznego świadka — że często podniesienie jednej cegły przerastało siły jeńca". Niemcy nie za­pewnili również jeńcom nawet najbardziej prymitywnych wa­runków sanitarnych. Byli oni niesamowicie brudni i zarośnięci. W barakach pieniło się robactwo, zwłaszcza wszy. W obozie szerzyły się choroby zakaźne. Wybuchła epidemia tyfusu plami­stego. W tych warunkach jeńcy ginęli masowo. Codziennie też wewnętrzna straż porządkowa, złożona z jeńców, zbierała zwłoki po obozie, z placu i baraków.

./^Wyglądało to tak — zeznał zatrudniony w obozie polski ro­botnik — przywiązywano szmatę do ręki zmarłego jeńca i ciąg­nięto go tak przez obozowy plac do trupiarni. Trupy układano w stosy w baraku, służącym częściowo jako skład kafli. Pod tru­piarnię zajeżdżały wozy i po podstawionej desce wciągano na nie zwłoki. Wozy z trupami — wielokrotnie w ciągu jednego dnia — wyjeżdżały wyboistą drogą w kierunku bramy. Zdarzało się, że zwłoki spadały z wozu; podnosili je jeńcy, a byli tak osłabieni, że jedno ciało, a właściwie szkielet, podnosiła z ziemi cała ich grupa [...]".

Zdarzało się, że do trupiarni wrzucano ciężko chorych jeń­ców, zwłaszcza zarażonych tyfusem plamistym, niekiedy dobijali ich tam niemieccy strażnicy strzałem z pistoletu. Zwłoki jeńców z „Warthelager" grzebano w dołach, wykopanych za murem ży­dowskiego cmentarza,

Taki sam los był udziałem jeńców, umieszczonych w obozie „Nordkaserne". Tak samo zwalały jeńców z nóg głód i choroby zakaźne. Oto fragment relacji Edwarda Mąkoszy, profesora mu­zyki z Częstochowy:

141

„Niemcy wezwali mnie jako naczelnika Ochotniczej Straży Przeciwpożarowej do obozu jenieckiego, mieszczącego się na te­renie koszar 27 pp. [...]. Miałem sprawdzić, w jakim stanie znajdu­ją się tam urządzenia przeciwpożarowe, a właściwie, w jakim za­kresie zachowane są wymogi w tej dziedzinie. Widziałem wtedy pewnego żołnierza radzieckiego, który skulony klęczał na ziemi z rękoma podniesionymi nad głową i coś niewyraźnie mówił. Spytałem wówczas Niemca, był to komendant obozu, co ozna­cza ta scena. Niemiec odpowiedział, że ten żołnierz zostanie roz­strzelany, bo ukradł kawałek chleba. Zostałem jeszcze po raz drugi wezwany na teren obozu. Było to zimą, w tym dniu mróz dochodził do 20°C. Radzieccy jeńcy, licho odziani, stali na placu oczekując wydania obiadu. Widziałem ten »obiad«. W dużych pojemnikach wyniesiono na plac gorącą wodę, w której pływały liście kapusty [...]" 231.

Śmiertelność wśród jeńców z obozu „Nordkaserne" była tak samo przerażająco wysoka jak w „Warthelager". Zwłoki grze­bano w wielkich dołach, wykopanych w polu na północ od obo­zu w kierunku wsi Kiedrzyn.

Hitlerowcy nie zadawalali się tym, że jeńcy masowo wymie­rają i przeprowadzali jednocześnie w obozach akcje specjalne. Organizowano je w ścisłej współpracy Wehrmachtu z hitlerow­skimi władzami bezpieczeństwa: Gestapo i służbą bezpieczeń­stwa SS.

W obozach jenieckich w Częstochowie akcje te przeprowa­dzała niemiecka wojskowa komenda obozu przy pomocy funk­cjonariuszy Gestapo i SD, przeszkolonych w urzędzie komen­danta Sipo i SD w Radomiu. W szczególności przeprowadzano tak zwane segregacje mające na celu wyodrębnienie z ogółu jeńców — jak głosiły instrukcje — ,,elementów niepożądanych pod względem politycznym, osób podejrzanych, komisarzy poli­tycznych i agigatorów". Jeńców, zaliczonych do tej kategorii, wysyłano na śmierć do koncentracyjnych obozów lub zabijano ich w egzekucjach, dokonywanych poza terenem obozów jeniec­kich. Tak na przykład w dniu 23 lipca 1944 roku wysłano trans­port jeńców z Częstochowy do obozu koncentracyjnego w Oświę­cimiu 232. W następnych miesiącach transporty jeńców, zaliczo­nych do kategorii ,,niepożądanych" wysyłano do obozu koncen­tracyjnego w Mauthausen, gdzie zabijano ich strzałem w tył głowy 233.

142

Instrukcje, wydane dla obozów jenieckich, zakazywały prze­prowadzania egzekucji na miejscu. Miały być one w najgłębszej tajemnicy dokonywane poza terenem obozów. Na miejsce egzekucji jeńców z „Warthelager" i „Nordkaserne" wybrano oto­czoną lasami wydmową bruzdę terenową, z rzadka porosłą ja­łowcem i karłowatą sosną, w Olsztynie, w odległości około 13 kilometrów od Częstochowy. W tej właśnie okolicy rozstrzeli­wali hitlerowcy w 1940 roku więźniów z akcji AB.

Radzieckich jeńców wojennych z kategorii ,,niepożądanych" przywożono na miejsce straceń w ciężarowych samochodach. Zwłoki grzebano na miejscu, a mogiły zrównywano z ziemią i maskowano tak, aby ukryć ślady dokonanych egzekucji. Roz­strzeliwanie radzieckich jeńców wojennych nie uszło jednak uwadze mieszkańców Olsztyna. Zauważono samochody wypeł­nione jeńcami, słyszano odgłosy egzekucyjnych salw.

Roman Jarosik, organista, mieszkał w Olsztynie obok ko­ścioła parafialnego, przy szosie, którą przejeżdżały samochody wiozące jeńców na stracenie.

Było to w godzinach rannych w lutym 1943 roku, kiedy obok kościoła przejechał niemiecki konwój z jeńcami. Trzy od­kryte ciężarowe wozy policyjne i samochody osobowe. W ko­szulach jedynie i szarych drelichowych spodniach, jeńcy byli stłoczeni na podłogach samochodów. Na bokach siedzieli funk­cjonariusze Schupo. Minąwszy kościół samochody skręciły obok cmentarza w kierunku pustkowia, zwanego ,,szubienicą". Roman Jarosik, ukryty przed wzrokiem Niemców, śledził dalszy ciąg wydarzeń. W pewnym momencie rozległa się chaotyczna strze­lanina. Okazało się, że kilku jeńców rzuciło się do rozpaczliwej ucieczki. Usiłowali ukryć się w zaroślach cmentarza. Jeden z nich biegł w stronę kościoła, kiedy zastąpił mu drogę nie­miecki policjant. Wezwał go do zatrzymania się, a kiedy jeniec posłuchał i stanął, zabił go strzałem z karabinu. Po wybiciu zbiegów, hitlerowcy dokonali egzekucji. Roman Jarosik słyszał salwy, które głośnym echem rozległy się po całym Olsztynie, a później pojedyncze strzały.

143

„Po egzekucji — kończy on swą relację — Niemcy zatrzy­mali samochody na szosie obok kościoła. Widziałem ich, byli zadowoleni, śmiali się, jedli kanapki i palili papierosy [...]. By­łem później na miejscu egzekucji, widziałem tam i zebrałem kawałki kości z czaszek. Na niektórych były włosy [...]. Jak obliczam, transport liczył chyba ponad stu ludzi. W każdym samochodzie znajdowało się około 40 jeńców •[...]" 234.

Autentyczność informacji o mordowaniu jeńców w Olsztynie stwierdził wkrótce po pierwszych egzekucjach wywiad organi­zacji podziemnych. Po wojnie odkryto niektóre ze zbiorowych mogił, kryjące zwłoki radzieckich jeńców wojennych 235. Oglę­dziny zwłok wykazały, że jeńców zabijano strzałem w tył gło­wy. Znalezione w mogiłach szczątki mundurów, monety radziec­kie i inne dowody rzeczowe świadczyły niezbicie, że zamordo­wani byli radzieckimi jeńcami wojennymi.

W Olsztynie zabijano również : radzieckich jeńców, uznanych za „nieuleczalnie chorych". Fakt ten potwierdzają również tajne dokumenty odnalezione w urzędzie komendanta policji bezpie­czeństwa i służby bezpieczeństwa w dystrykcie radomskim. Z treści ich wynika, że wydane zostały polecenia rozstrzeliwania radzieckich jeńców wojennych chorych na gruźlicę.

W atmosferze straszliwego terroru panującego w obozach, hitlerowcy przeprowadzali jednocześnie akcję, mającą na celu wyselekcjonowanie spośród jeńców „elementów", które byłyby podatne na wpływy niemieckiej propagandy. Akcja ta nosiła kryptonim „Zeppellin". Ze zwerbowanych. w ten sposób jeńców tworzono specjalne jednostki wojskowe przy Wehrmachcie, tzw. fremdvólkische Hilfsverbande.

Padających z głodu jeńców zatrudniano nadto na przymuso­wych robotach. Zmuszani byli do wykonywania tej pracy, z re­guły szczególnie ciężkiej, wszyscy jeńcy bez względu na sto­pień wojskowy — żołnierze i oficerowie.

Kiedy zawiodły rachuby na szybkie zakończenie wojny ze Związkiem Radzieckim, a front wschodni jak macki gigantycz­nego polipa wchłaniał coraz to nowe niemieckie dywizje, wzro­sła rola i znaczenie pracy jeńców wojennych. W coraz też więk­szym stopniu byli oni zmuszani do wykonywania różnych prac, służących najczęściej celom wojennym Rzeszy, ale w zasadzie nie zmienił się dotychczasowy sposób ich traktowania. Przymu­sowa praca, którą mieli wykonywać jeńcy fizycznie wyniszczeni, stale głodni i źle odziani, przerastała ich siły, każde wyjście z obozu stwarzało jednak możliwość nawiązania kontaktu z lud­nością polską

144

Nawiązanie kontaktu z radzieckim jeńcem wojennym groziło Polakowi w zasadzie utratą życia. Eskortujący jeńców żołnierze Wehrrmachtu strzelali do nie stosujących się do zakazu. Wiele osób uwięziono pod zarzutem utrzymywania kontaktów z jeń­cami i osadzono w koncentracyjnych obozach.

Listę ofiar otwiera nazwisko mieszkańca Częstochowy. Andrzej Fastyn, urodzony 28 IX 1899 roku przerzucił do obozu »Nordkaserne« kilka główek kapusty. Miało to miejsce w dniu 6 października 1941 roku. Fastyn został osadzony w więzieniu w Częstochowie, a następnie wysłany do obozu koncentracyj­nego w Oświęcimiu, gdzie zamordowano go w dniu 26 stycznia 1942 roku 236.

Mimo, iż powszechnie zdawano sobie sprawę z niebezpie­czeństwa, grożącego z nawiązania kontaktu z jeńcem, zwycię­żało współczucie. Tak na przykład polscy robotnicy, zatrudnieni w obozie, wykorzystywali każdą okazję, by udzielić jeńcom po­mocy, na jaką ich było stać. Oto dalszy fragment zeznania Ze­nona Michalika:

„Polacy, pracujący w barakach starali się pomagać jeńcom. Przede wszystkim dostarczali im żywności. Było to zadanie bar­dzo trudne, ponieważ Niemcy rewidowali wchodzących na teren obozu. Ja przynosiłem jeńcom chleb, tytoń, sól i inne artykuły żywnościowe. Sól była jeńcom szczególnie potrzebna, ponie­waż — jak dowiedziałem się od nich — »zupa«, którą otrzy­mywali była nie solona [...]. Kiedy w obozie wybuchł tyfus pla­misty, Niemcy bali się zaglądać do baraków, stąd też łatwiej było coś jeńcom podać. Przenosząc pod okryciem chleb dla jeń­ców, celowo drapałem się, udając, że mam wszy i unikałem w ten sposób rewizji osobistej [Marian Michalik nie uniknął jednak tyfusu plamistego — dop. J. P.j. Tytoń przemycałem dla jeń­ców w rurce pod siodłem roweru [...]. W szczególności opieko­wałem się dwoma jeńcami. Jeden z nich był inżynierem i pocho­dził z Moskwy, na imię miał Michał. Drugi nazywał się Mikołaj Sowielicz Chołopienkow, był sierżantem-czołgistą, pochodził z Dorogobużajskiego rejonu, wioska Bykowo, smoleńska obłast' [...]".

145

Brat Zenona Michalika, Marian, pracował w obozie jako mistrz zduński. Był on inwalidą (nie miał prawej nogi) i przenosząc żywność dla jeńców, wykorzystywał w tym celu pro­tezę.

„Brat mój dostarczył jeńcom ukryte w protezie nożyce do cięcia drutu — zeznał Zenon Michalik. — Liczyli się oni bowiem z możliwością ucieczki. Ja znowu na prośbę jeńca Mikołaja, o którym wyżej wspomniałem, zostawiłem mu gumowe rączki od kierownicy roweru. Chciał ich użyć jako izolacji przy prze­cinaniu drutów [...]".

Radzieckich jeńców wojennych zatrudniano nie tylko w mie­ście, lecz również na terenie powiatu częstochowskiego. Jesienią 1941 roku zorganizował Wehrmacht filię obozu, tzw. Arbeits-kommando, w Olsztynie. Obóz ten mieścił się w letniskowej willi przy ulicy K. Kuhna. Teren obozu o obszarze około pół hektara otoczono zasiekami z drutu kolczastego. Wokół wycięto drzewa i krzewy, aby zwiększyć widoczność dla wartowników. W obo­zie przebywało około stu oficerów Armii Czerwonej. Najstar­szym rangą i wiekiem był pułkownik Iwan Aleksiejewicz Konstantinow, przed wojną zamieszkały w Kazaniu, ul. Gruzińska 13. Załogę wartowniczą obozu stanowili starsi wiekiem żołnie­rze niemieccy oraz półinwalidzi. Komendantami obozu byli ko­lejno dwaj podoficerowie Wehrmachtu w stopniu sierżantów. Jeńcy pracowali przymusowo w lesie, w rejonie Sokolich Gór, przy wyrębie i karczowaniu lasów. Drogę do miejsca pracy, od­ległego od pięciu do siedmiu kilometrów, odbywali codziennie pieszo. Praca w lesie była szczególnie trudna i ciężka, zwłaszcza w porze zimowej. Jeńcy byli fizycznie wyniszczeni, cierpieli w obozie głód, podarte i zniszczone mundury nosili na gołym ciele. Zasadnicze pożywienie jeńców w obozie stanowiła wodnista zupa z brukwi. Ciężki los jeńców łagodziły kontakty z ludnością polską, która udzielała im wielostronnej pomocy.

146

„Wkrótce po przybyciu do obozu jeńców radzieckich doszło do nawiązania z nimi kontaktów — relacjonuje Marian Maj, mieszkający w pobliżu obozu. Raz lub dwa razy w tygodniu jeńcy pod eskortą chodzili do kuźni Stanisława Pryczyńskiego, by ostrzyć tam i konserwować narzędzia do pracy. W kuźni tej zawsze czekały na nich paczki żywnościowe, papierosy składane przez ludność Olsztyna. Przekazywano im również — czynił to głównie Stanisław Pryczyński, podoficer miejscowego garnizonu AK. -— najświeższe wiadomości z wojennych frontów. Kontakty te zacieśniły się jeszcze bardziej, kiedy na terenie obozu zepsuła się studnia [...]. Zaszła więc konieczność kilkakrotnego wycho­dzenia po wodę poza teren obozu. Najczęściej wodę brano ze studni na podwórzu domu, w którym mieszkałem. Dawało to już codzienne okazje do niesienia pomocy jeńcom. W niesieniu tej pomocy, w dostarczaniu żywności brało udział prawie całe społeczeństwo Olsztyna. W roku 1942 na przykład w okresie Świąt Bożego Narodzenia zawiązał się nawet w Olsztynie swego rodzaju Komitet Obywatelski, który przeprowadzał zbiórkę żyw­ności i odzieży dla jeńców radzieckich. Zbiórka ta przyniosła zadowalające rezultaty. Wszyscy radzieccy jeńcy otrzymali paro-kilogramowe paczki. Działo się to oczywiście za aprobatą nie­mieckiego komendanta obozu [...]".

Poprawny na ogół stosunek komendanta i żołnierzy wobec jeńców w obozie w Olsztynie i tolerowanie dostarczania im żywności przez ludność polską, odbijały jaskrawo od nieludz­kiego traktowania jeńców wojennych przez inne niemieckie za­łogi wartownicze.

Sytuacja jeńców zmieniła się, kiedy w lipcu 1943 roku zbie­gło z obozu czterech radzieckich oficerów. Ucieczka udała się dzięki pomocy udzielonej przez Polaków. Marian Maj dostarczył mapę jednemu z oficerów, planujących ucieczkę i zorientował go w topografii najbliższej okolicy. Stanisław Pryczyński wy­konał dla jeńców nożyce do przecinania drutów. Obława, prze­prowadzona w lasach przez niemiecką policję, spełzła na niczym. Zbiegów nie ujęto. Wszystkich jeńców radzieckich tego samego dnia przewieziono do Stalagu w Częstochowie. Zmieniono także całkowicie niemiecką załogę wartowniczą. Następnego dnia przy­był do obozu w Olsztynie nowy transport radzieckich jeńców wojennych. Jakiekolwiek próby kontaktu z tym jeńcami były Już niemożliwe. Nie wolno było nawet zbliżyć się do nich na odległość kilkunastu metrów. Wartownicy niemieccy byli nad­zwyczaj bezwzględni. W końcu sierpnia 1943 roku obóz jeniecki w Olsztynie zlikwidowano 237.

Zbiegli z obozu jeńcy znajdowali schronienie i możliwość dalszej walki z wrogiem w polskich leśnych oddziałach partyzanckich lub w działającej w latach 1943—1944 na terenach powiatu radomszczańskiego partyzantce radzieckiej.

„W lecie 1944 roku — relacjonuje dowódca oddziału Józef Błasiak - »Swoboda« — ludzie z naszej organizacji przyprowa­dzili do mnie zbiegłego z obozu porucznika armii radzieckiej. Skierowałem go do partyzantki radzieckiej".

Ucieczki z miejsc przymusowej pracy były łatwiejsze dzięki życzliwej postawie ludności polskiej, ale zdarzało się również, że jeńcom udało się zbiec z terenu Stalagu. Jak wynika z ra­portu ekspozytury Gestapo w Częstochowie z dnia l lipca 1944 roku, z obozu „Warthelager" w nocy na 16 czerwca 1944 roku zbiegł oficer radziecki, wykopawszy pod barakiem tunel dłu­gości około trzydziestu metrów. Mnożyły się także, poczynając zwłaszcza od 1944 roku, ucieczki byłych jeńców, zwerbowanych w akcji ,,Zeppelin". Hitlerowcy nazywali ich ,,ochotnikami ze wschodu" (Osthilfswillige). W jednym z raportów Gestapo w dystrykcie radomskim czytamy: „W związku z napiętą sytua­cją wojskową uciekło wielu ochotników ze wschodu i polskich policjantów. Przeszli oni do band [czytaj — partyzantów] wraz z całym uzbrojeniem". Tak na przykład w dniu 11 września 1944 roku uciekło 128 Turkiestańczyków z batalionu 522 (III Turk. Nachschub. Batl. 522).

148

W ostatnich miesiącach 1943 roku po kapitulacji rządu mar­szałka Piętro Badoglio przybyły do Częstochowy transporty włoskich jeńców wojennych. Oglądali je mieszkańcy Częstocho­wy, kiedy Włosi pod eskortą Wehrmachtu maszerowali ulicami do koszar 27 pp. Było to niecodzienne widowisko. Niemcy pro...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin