Tragedia jeńców wojennych
„Nigdy nie zabiję nieprzyjaciela, który się poddał (...)”228
W okupacyjną historię częstochowskiego powiatu wplotły się nierozerwalnie losy jeńców wojennych: radzieckich i włoskich.
Pierwsze transporty radzieckich jeńców wojennych przybyły do Częstochowy w drugiej połowie 1941 roku. Społeczeństwu Częstochowy nie obce były okrucieństwo i brutalność Wehrmachtu, ale widok tych transportów wywoływał szczególnie przygnębiające wrażenie. Jeńcy przeciągali ulicami w długich kolumnach, eskortowani przez niemieckich żołnierzy. Przedstawiali obraz skrajnego wyczerpania. Za kolumnami pieszych ciągnęły wozy, wyładowane trupami i półżywymi jeńcami. Niemieccy żołnierze, prowadzący jeńców, zachowywali się nad wyraz brutalnie. Słaniających się na nogach popychali kolbami karabinów, bili z wściekłością każdego, kto usiłował podnieść z ziemi bodaj niedopałek papierosa.
W Częstochowie utworzono dwa obozy jenieckie. Były to w pierwszym okresie tak zwane obozy przejściowe (,,Dulagi"), przekształcono je następnie w stały obóz jeniecki: Stalag 367 229.
Pierwszy z tych obozów obejmował budynki i plac wokół koszar 27 pp. Otrzymał on nazwę „Nordkaserne" („Koszary Północne").
139
Drugi, większy, utworzony został na peryferiach miasta, w rejonie Złotej Góry. Od płynącej w pobliżu rzeki, nazwano go „Warthelager" („Obóz nad Wartą"). Rozciągał się na obszarze około jednego hektara, granicząc z zachodu z ulicą Srebrną, a od południa z ulicą Mirowską. Tworząc obóz, hitlerowcy wykorzystali znajdujące się na tym terenie od strony ulicy Srebrnej drewniane zabudowania gospodarcze, stajnie i baraki. Więziono w nich w 1939 roku polskich jeńców wojennych. Razem z nowo wzniesionymi, było tych baraków kilkadziesiąt. Usytuowane zostały wzdłuż drogi, biegnącej środkiem obozu, po dwa rzędy z każdej jej strony. Część terenu ogrodzono metalową siatką, na kwatery dla niemieckiej załogi i na magazyny. Obóz otoczono podwójnym rzędem drutów kolczastych, przystosowanych do podłączenia prądu elektrycznego. W czterech rogach stały wieże strażnicze, takąż wieżę ustawiono pośrodku obozu. Brama wejściowa prowadziła od ulicy Srebrnej.
Wszystkie baraki, przeznaczone dla jeńców, były drewniane, nieszczelne, z małymi otworami okiennymi. Na piętrowych, gęsto rozstawionych pryczach stłoczono w każdym baraku około trzystu jeńców. W tych warunkach obóz mógł pomieścić jednorazowo od dziesięciu do piętnastu tysięcy jeńców.
Pierwsi jeńcy wojenni zjawili się w tym obozie w końcu września 1941 roku. Znajdowali się — podobnie jak jeńcy z następnych transportów — w stanie krańcowego wyczerpania. Oto fragment zeznania Zenona Michalika z Częstochowy, który pracował w tym czasie w obozie jako pomocnik zduński:
„Początkowo, kiedy rozpoczynaliśmy pracę, w obozie nie było jeńców, ale już w końcu miesiąca [był to wrzesień 1941 roku] -Niemcy przywieźli pierwszych wojennych jeńców radzieckich. Była to grupa około dwudziestu mężczyzn, którzy mieli być zatrudnieni przy robotach w obozie. Wyglądali okropnie, przypominali raczej widma niż ludzi. Trudno było rozpoznać, czy są to szeregowcy, czy też mają jakieś stopnie wojskowe, nie posiadali bowiem żadnych dystynkcji, nawet pagonów, mundury były bardzo zniszczone. Utkwiła mi w pamięci taka scena: jeden z przywiezionych jeńców rzucił się na kolana i czołgając się, zrywał i jadł łodyżki kwitnącego rozchodnika, który pokrywał jeszcze w tym czasie plac obozu" 230.
140
Do końca 1941 roku obóz napełnił się jeńcami. Skrajnie wyczerpani fizycznie w czasie transportu, w obozie mogli tylko umrzeć. Nie był to bowiem obóz jeniecki, a straszliwy obóz zagłady. Główne pożywienie jeńców stanowiły rozmieszane w nie solonej wodzie ziemniaki z łupinami i odpady kapusty.
Wspomniany wyżej Zenon Michalik, który widział przygotowany dla jeńców „posiłek", tak go określił: „była to ciecz z nie obieranymi kartoflami i liściami kapusty. Tak to wszystko cuchnęło, że — chociaż sam cierpiałem niedostatek — nie mógłbym chyba tego zjeść".
Życie jeńca liczyło się najczęściej na dni i tygodnie. „Byli tak osłabieni — brzmi relacja naocznego świadka — że często podniesienie jednej cegły przerastało siły jeńca". Niemcy nie zapewnili również jeńcom nawet najbardziej prymitywnych warunków sanitarnych. Byli oni niesamowicie brudni i zarośnięci. W barakach pieniło się robactwo, zwłaszcza wszy. W obozie szerzyły się choroby zakaźne. Wybuchła epidemia tyfusu plamistego. W tych warunkach jeńcy ginęli masowo. Codziennie też wewnętrzna straż porządkowa, złożona z jeńców, zbierała zwłoki po obozie, z placu i baraków.
./^Wyglądało to tak — zeznał zatrudniony w obozie polski robotnik — przywiązywano szmatę do ręki zmarłego jeńca i ciągnięto go tak przez obozowy plac do trupiarni. Trupy układano w stosy w baraku, służącym częściowo jako skład kafli. Pod trupiarnię zajeżdżały wozy i po podstawionej desce wciągano na nie zwłoki. Wozy z trupami — wielokrotnie w ciągu jednego dnia — wyjeżdżały wyboistą drogą w kierunku bramy. Zdarzało się, że zwłoki spadały z wozu; podnosili je jeńcy, a byli tak osłabieni, że jedno ciało, a właściwie szkielet, podnosiła z ziemi cała ich grupa [...]".
Zdarzało się, że do trupiarni wrzucano ciężko chorych jeńców, zwłaszcza zarażonych tyfusem plamistym, niekiedy dobijali ich tam niemieccy strażnicy strzałem z pistoletu. Zwłoki jeńców z „Warthelager" grzebano w dołach, wykopanych za murem żydowskiego cmentarza,
Taki sam los był udziałem jeńców, umieszczonych w obozie „Nordkaserne". Tak samo zwalały jeńców z nóg głód i choroby zakaźne. Oto fragment relacji Edwarda Mąkoszy, profesora muzyki z Częstochowy:
141
„Niemcy wezwali mnie jako naczelnika Ochotniczej Straży Przeciwpożarowej do obozu jenieckiego, mieszczącego się na terenie koszar 27 pp. [...]. Miałem sprawdzić, w jakim stanie znajdują się tam urządzenia przeciwpożarowe, a właściwie, w jakim zakresie zachowane są wymogi w tej dziedzinie. Widziałem wtedy pewnego żołnierza radzieckiego, który skulony klęczał na ziemi z rękoma podniesionymi nad głową i coś niewyraźnie mówił. Spytałem wówczas Niemca, był to komendant obozu, co oznacza ta scena. Niemiec odpowiedział, że ten żołnierz zostanie rozstrzelany, bo ukradł kawałek chleba. Zostałem jeszcze po raz drugi wezwany na teren obozu. Było to zimą, w tym dniu mróz dochodził do 20°C. Radzieccy jeńcy, licho odziani, stali na placu oczekując wydania obiadu. Widziałem ten »obiad«. W dużych pojemnikach wyniesiono na plac gorącą wodę, w której pływały liście kapusty [...]" 231.
Śmiertelność wśród jeńców z obozu „Nordkaserne" była tak samo przerażająco wysoka jak w „Warthelager". Zwłoki grzebano w wielkich dołach, wykopanych w polu na północ od obozu w kierunku wsi Kiedrzyn.
Hitlerowcy nie zadawalali się tym, że jeńcy masowo wymierają i przeprowadzali jednocześnie w obozach akcje specjalne. Organizowano je w ścisłej współpracy Wehrmachtu z hitlerowskimi władzami bezpieczeństwa: Gestapo i służbą bezpieczeństwa SS.
W obozach jenieckich w Częstochowie akcje te przeprowadzała niemiecka wojskowa komenda obozu przy pomocy funkcjonariuszy Gestapo i SD, przeszkolonych w urzędzie komendanta Sipo i SD w Radomiu. W szczególności przeprowadzano tak zwane segregacje mające na celu wyodrębnienie z ogółu jeńców — jak głosiły instrukcje — ,,elementów niepożądanych pod względem politycznym, osób podejrzanych, komisarzy politycznych i agigatorów". Jeńców, zaliczonych do tej kategorii, wysyłano na śmierć do koncentracyjnych obozów lub zabijano ich w egzekucjach, dokonywanych poza terenem obozów jenieckich. Tak na przykład w dniu 23 lipca 1944 roku wysłano transport jeńców z Częstochowy do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu 232. W następnych miesiącach transporty jeńców, zaliczonych do kategorii ,,niepożądanych" wysyłano do obozu koncentracyjnego w Mauthausen, gdzie zabijano ich strzałem w tył głowy 233.
142
Instrukcje, wydane dla obozów jenieckich, zakazywały przeprowadzania egzekucji na miejscu. Miały być one w najgłębszej tajemnicy dokonywane poza terenem obozów. Na miejsce egzekucji jeńców z „Warthelager" i „Nordkaserne" wybrano otoczoną lasami wydmową bruzdę terenową, z rzadka porosłą jałowcem i karłowatą sosną, w Olsztynie, w odległości około 13 kilometrów od Częstochowy. W tej właśnie okolicy rozstrzeliwali hitlerowcy w 1940 roku więźniów z akcji AB.
Radzieckich jeńców wojennych z kategorii ,,niepożądanych" przywożono na miejsce straceń w ciężarowych samochodach. Zwłoki grzebano na miejscu, a mogiły zrównywano z ziemią i maskowano tak, aby ukryć ślady dokonanych egzekucji. Rozstrzeliwanie radzieckich jeńców wojennych nie uszło jednak uwadze mieszkańców Olsztyna. Zauważono samochody wypełnione jeńcami, słyszano odgłosy egzekucyjnych salw.
Roman Jarosik, organista, mieszkał w Olsztynie obok kościoła parafialnego, przy szosie, którą przejeżdżały samochody wiozące jeńców na stracenie.
Było to w godzinach rannych w lutym 1943 roku, kiedy obok kościoła przejechał niemiecki konwój z jeńcami. Trzy odkryte ciężarowe wozy policyjne i samochody osobowe. W koszulach jedynie i szarych drelichowych spodniach, jeńcy byli stłoczeni na podłogach samochodów. Na bokach siedzieli funkcjonariusze Schupo. Minąwszy kościół samochody skręciły obok cmentarza w kierunku pustkowia, zwanego ,,szubienicą". Roman Jarosik, ukryty przed wzrokiem Niemców, śledził dalszy ciąg wydarzeń. W pewnym momencie rozległa się chaotyczna strzelanina. Okazało się, że kilku jeńców rzuciło się do rozpaczliwej ucieczki. Usiłowali ukryć się w zaroślach cmentarza. Jeden z nich biegł w stronę kościoła, kiedy zastąpił mu drogę niemiecki policjant. Wezwał go do zatrzymania się, a kiedy jeniec posłuchał i stanął, zabił go strzałem z karabinu. Po wybiciu zbiegów, hitlerowcy dokonali egzekucji. Roman Jarosik słyszał salwy, które głośnym echem rozległy się po całym Olsztynie, a później pojedyncze strzały.
143
„Po egzekucji — kończy on swą relację — Niemcy zatrzymali samochody na szosie obok kościoła. Widziałem ich, byli zadowoleni, śmiali się, jedli kanapki i palili papierosy [...]. Byłem później na miejscu egzekucji, widziałem tam i zebrałem kawałki kości z czaszek. Na niektórych były włosy [...]. Jak obliczam, transport liczył chyba ponad stu ludzi. W każdym samochodzie znajdowało się około 40 jeńców •[...]" 234.
Autentyczność informacji o mordowaniu jeńców w Olsztynie stwierdził wkrótce po pierwszych egzekucjach wywiad organizacji podziemnych. Po wojnie odkryto niektóre ze zbiorowych mogił, kryjące zwłoki radzieckich jeńców wojennych 235. Oględziny zwłok wykazały, że jeńców zabijano strzałem w tył głowy. Znalezione w mogiłach szczątki mundurów, monety radzieckie i inne dowody rzeczowe świadczyły niezbicie, że zamordowani byli radzieckimi jeńcami wojennymi.
W Olsztynie zabijano również : radzieckich jeńców, uznanych za „nieuleczalnie chorych". Fakt ten potwierdzają również tajne dokumenty odnalezione w urzędzie komendanta policji bezpieczeństwa i służby bezpieczeństwa w dystrykcie radomskim. Z treści ich wynika, że wydane zostały polecenia rozstrzeliwania radzieckich jeńców wojennych chorych na gruźlicę.
W atmosferze straszliwego terroru panującego w obozach, hitlerowcy przeprowadzali jednocześnie akcję, mającą na celu wyselekcjonowanie spośród jeńców „elementów", które byłyby podatne na wpływy niemieckiej propagandy. Akcja ta nosiła kryptonim „Zeppellin". Ze zwerbowanych. w ten sposób jeńców tworzono specjalne jednostki wojskowe przy Wehrmachcie, tzw. fremdvólkische Hilfsverbande.
Padających z głodu jeńców zatrudniano nadto na przymusowych robotach. Zmuszani byli do wykonywania tej pracy, z reguły szczególnie ciężkiej, wszyscy jeńcy bez względu na stopień wojskowy — żołnierze i oficerowie.
Kiedy zawiodły rachuby na szybkie zakończenie wojny ze Związkiem Radzieckim, a front wschodni jak macki gigantycznego polipa wchłaniał coraz to nowe niemieckie dywizje, wzrosła rola i znaczenie pracy jeńców wojennych. W coraz też większym stopniu byli oni zmuszani do wykonywania różnych prac, służących najczęściej celom wojennym Rzeszy, ale w zasadzie nie zmienił się dotychczasowy sposób ich traktowania. Przymusowa praca, którą mieli wykonywać jeńcy fizycznie wyniszczeni, stale głodni i źle odziani, przerastała ich siły, każde wyjście z obozu stwarzało jednak możliwość nawiązania kontaktu z ludnością polską
144
Nawiązanie kontaktu z radzieckim jeńcem wojennym groziło Polakowi w zasadzie utratą życia. Eskortujący jeńców żołnierze Wehrrmachtu strzelali do nie stosujących się do zakazu. Wiele osób uwięziono pod zarzutem utrzymywania kontaktów z jeńcami i osadzono w koncentracyjnych obozach.
Listę ofiar otwiera nazwisko mieszkańca Częstochowy. Andrzej Fastyn, urodzony 28 IX 1899 roku przerzucił do obozu »Nordkaserne« kilka główek kapusty. Miało to miejsce w dniu 6 października 1941 roku. Fastyn został osadzony w więzieniu w Częstochowie, a następnie wysłany do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, gdzie zamordowano go w dniu 26 stycznia 1942 roku 236.
Mimo, iż powszechnie zdawano sobie sprawę z niebezpieczeństwa, grożącego z nawiązania kontaktu z jeńcem, zwyciężało współczucie. Tak na przykład polscy robotnicy, zatrudnieni w obozie, wykorzystywali każdą okazję, by udzielić jeńcom pomocy, na jaką ich było stać. Oto dalszy fragment zeznania Zenona Michalika:
„Polacy, pracujący w barakach starali się pomagać jeńcom. Przede wszystkim dostarczali im żywności. Było to zadanie bardzo trudne, ponieważ Niemcy rewidowali wchodzących na teren obozu. Ja przynosiłem jeńcom chleb, tytoń, sól i inne artykuły żywnościowe. Sól była jeńcom szczególnie potrzebna, ponieważ — jak dowiedziałem się od nich — »zupa«, którą otrzymywali była nie solona [...]. Kiedy w obozie wybuchł tyfus plamisty, Niemcy bali się zaglądać do baraków, stąd też łatwiej było coś jeńcom podać. Przenosząc pod okryciem chleb dla jeńców, celowo drapałem się, udając, że mam wszy i unikałem w ten sposób rewizji osobistej [Marian Michalik nie uniknął jednak tyfusu plamistego — dop. J. P.j. Tytoń przemycałem dla jeńców w rurce pod siodłem roweru [...]. W szczególności opiekowałem się dwoma jeńcami. Jeden z nich był inżynierem i pochodził z Moskwy, na imię miał Michał. Drugi nazywał się Mikołaj Sowielicz Chołopienkow, był sierżantem-czołgistą, pochodził z Dorogobużajskiego rejonu, wioska Bykowo, smoleńska obłast' [...]".
145
Brat Zenona Michalika, Marian, pracował w obozie jako mistrz zduński. Był on inwalidą (nie miał prawej nogi) i przenosząc żywność dla jeńców, wykorzystywał w tym celu protezę.
„Brat mój dostarczył jeńcom ukryte w protezie nożyce do cięcia drutu — zeznał Zenon Michalik. — Liczyli się oni bowiem z możliwością ucieczki. Ja znowu na prośbę jeńca Mikołaja, o którym wyżej wspomniałem, zostawiłem mu gumowe rączki od kierownicy roweru. Chciał ich użyć jako izolacji przy przecinaniu drutów [...]".
Radzieckich jeńców wojennych zatrudniano nie tylko w mieście, lecz również na terenie powiatu częstochowskiego. Jesienią 1941 roku zorganizował Wehrmacht filię obozu, tzw. Arbeits-kommando, w Olsztynie. Obóz ten mieścił się w letniskowej willi przy ulicy K. Kuhna. Teren obozu o obszarze około pół hektara otoczono zasiekami z drutu kolczastego. Wokół wycięto drzewa i krzewy, aby zwiększyć widoczność dla wartowników. W obozie przebywało około stu oficerów Armii Czerwonej. Najstarszym rangą i wiekiem był pułkownik Iwan Aleksiejewicz Konstantinow, przed wojną zamieszkały w Kazaniu, ul. Gruzińska 13. Załogę wartowniczą obozu stanowili starsi wiekiem żołnierze niemieccy oraz półinwalidzi. Komendantami obozu byli kolejno dwaj podoficerowie Wehrmachtu w stopniu sierżantów. Jeńcy pracowali przymusowo w lesie, w rejonie Sokolich Gór, przy wyrębie i karczowaniu lasów. Drogę do miejsca pracy, odległego od pięciu do siedmiu kilometrów, odbywali codziennie pieszo. Praca w lesie była szczególnie trudna i ciężka, zwłaszcza w porze zimowej. Jeńcy byli fizycznie wyniszczeni, cierpieli w obozie głód, podarte i zniszczone mundury nosili na gołym ciele. Zasadnicze pożywienie jeńców w obozie stanowiła wodnista zupa z brukwi. Ciężki los jeńców łagodziły kontakty z ludnością polską, która udzielała im wielostronnej pomocy.
146
„Wkrótce po przybyciu do obozu jeńców radzieckich doszło do nawiązania z nimi kontaktów — relacjonuje Marian Maj, mieszkający w pobliżu obozu. Raz lub dwa razy w tygodniu jeńcy pod eskortą chodzili do kuźni Stanisława Pryczyńskiego, by ostrzyć tam i konserwować narzędzia do pracy. W kuźni tej zawsze czekały na nich paczki żywnościowe, papierosy składane przez ludność Olsztyna. Przekazywano im również — czynił to głównie Stanisław Pryczyński, podoficer miejscowego garnizonu AK. -— najświeższe wiadomości z wojennych frontów. Kontakty te zacieśniły się jeszcze bardziej, kiedy na terenie obozu zepsuła się studnia [...]. Zaszła więc konieczność kilkakrotnego wychodzenia po wodę poza teren obozu. Najczęściej wodę brano ze studni na podwórzu domu, w którym mieszkałem. Dawało to już codzienne okazje do niesienia pomocy jeńcom. W niesieniu tej pomocy, w dostarczaniu żywności brało udział prawie całe społeczeństwo Olsztyna. W roku 1942 na przykład w okresie Świąt Bożego Narodzenia zawiązał się nawet w Olsztynie swego rodzaju Komitet Obywatelski, który przeprowadzał zbiórkę żywności i odzieży dla jeńców radzieckich. Zbiórka ta przyniosła zadowalające rezultaty. Wszyscy radzieccy jeńcy otrzymali paro-kilogramowe paczki. Działo się to oczywiście za aprobatą niemieckiego komendanta obozu [...]".
Poprawny na ogół stosunek komendanta i żołnierzy wobec jeńców w obozie w Olsztynie i tolerowanie dostarczania im żywności przez ludność polską, odbijały jaskrawo od nieludzkiego traktowania jeńców wojennych przez inne niemieckie załogi wartownicze.
Sytuacja jeńców zmieniła się, kiedy w lipcu 1943 roku zbiegło z obozu czterech radzieckich oficerów. Ucieczka udała się dzięki pomocy udzielonej przez Polaków. Marian Maj dostarczył mapę jednemu z oficerów, planujących ucieczkę i zorientował go w topografii najbliższej okolicy. Stanisław Pryczyński wykonał dla jeńców nożyce do przecinania drutów. Obława, przeprowadzona w lasach przez niemiecką policję, spełzła na niczym. Zbiegów nie ujęto. Wszystkich jeńców radzieckich tego samego dnia przewieziono do Stalagu w Częstochowie. Zmieniono także całkowicie niemiecką załogę wartowniczą. Następnego dnia przybył do obozu w Olsztynie nowy transport radzieckich jeńców wojennych. Jakiekolwiek próby kontaktu z tym jeńcami były Już niemożliwe. Nie wolno było nawet zbliżyć się do nich na odległość kilkunastu metrów. Wartownicy niemieccy byli nadzwyczaj bezwzględni. W końcu sierpnia 1943 roku obóz jeniecki w Olsztynie zlikwidowano 237.
Zbiegli z obozu jeńcy znajdowali schronienie i możliwość dalszej walki z wrogiem w polskich leśnych oddziałach partyzanckich lub w działającej w latach 1943—1944 na terenach powiatu radomszczańskiego partyzantce radzieckiej.
„W lecie 1944 roku — relacjonuje dowódca oddziału Józef Błasiak - »Swoboda« — ludzie z naszej organizacji przyprowadzili do mnie zbiegłego z obozu porucznika armii radzieckiej. Skierowałem go do partyzantki radzieckiej".
Ucieczki z miejsc przymusowej pracy były łatwiejsze dzięki życzliwej postawie ludności polskiej, ale zdarzało się również, że jeńcom udało się zbiec z terenu Stalagu. Jak wynika z raportu ekspozytury Gestapo w Częstochowie z dnia l lipca 1944 roku, z obozu „Warthelager" w nocy na 16 czerwca 1944 roku zbiegł oficer radziecki, wykopawszy pod barakiem tunel długości około trzydziestu metrów. Mnożyły się także, poczynając zwłaszcza od 1944 roku, ucieczki byłych jeńców, zwerbowanych w akcji ,,Zeppelin". Hitlerowcy nazywali ich ,,ochotnikami ze wschodu" (Osthilfswillige). W jednym z raportów Gestapo w dystrykcie radomskim czytamy: „W związku z napiętą sytuacją wojskową uciekło wielu ochotników ze wschodu i polskich policjantów. Przeszli oni do band [czytaj — partyzantów] wraz z całym uzbrojeniem". Tak na przykład w dniu 11 września 1944 roku uciekło 128 Turkiestańczyków z batalionu 522 (III Turk. Nachschub. Batl. 522).
148
W ostatnich miesiącach 1943 roku po kapitulacji rządu marszałka Piętro Badoglio przybyły do Częstochowy transporty włoskich jeńców wojennych. Oglądali je mieszkańcy Częstochowy, kiedy Włosi pod eskortą Wehrmachtu maszerowali ulicami do koszar 27 pp. Było to niecodzienne widowisko. Niemcy pro...
wiesiud