Hoimar von Ditfurth Nie tylko z tego �wiata jeste�my OD WYDAWCY Hoimar von Ditfurth znany jest dobrze czytelnikowi polskiemu z wydanych przez PIW ksi��ek Dzieci wszech�wiata, Na pocz�tku by� wod�r i Duch nie spad� z nieba. Ten profesor psychiatrii i neurologii na Uniwersytecie w Heidelbergu zajmuje si� od dawna popularyzacj� nauki uprawian� w bardzo specyficzny, prowokuj�cy spos�b. Ditfurth stara si� przybli�y� widzenie wszech�wiata jako organicznej ca�o�ci, jako ewoluuj�cego uk�adu maj�cego swoj� przyczyn� i cel. Pos�uguj�c si� dobr� znajomo�ci� najnowszych odkry� fizyki, biologii, kosmologii, astronomii, etologii, tropi przejawy porz�dku, organizacji i konsekwencji w kosmosie w poszukiwaniu jednej o nim prawdy, co prowadzi go do �mia�ych propozycji natury �wiatopogl�dowej. Nie tylko z tego �wiata jeste�my to ksi��ka b�d�ca przejmuj�cym dopowiedzeniem do znanej ju� czytelnikowi polskiemu trylogii. Ditfurth, otwarcie przyznaj�cy si� do wiary w Boga, stwierdza we Wst�pie, �e ksi��ka ta �pisana jest w przekonaniu, �e powi�zanie religijnych i naukowych wypowiedzi o �wiecie w jego jednolity obraz sta�o si� obecnie realne; w przekonaniu, �e takie powi�zanie jest ni� tylko mo�liwe, lecz tak�e pilnie potrzebne, aby w szerokich kr�gach opinii publicznej po�o�y� tam� dalszemu zanikowi wiarygodno�ci, na jaki w obecnej dobie nara�one jest religijne pos�annictwo... Poniewa� autor jest przyrodnikiem, nie jest wykluczone, �e przedstawienie teologicznych implikacji, pomimo wszelkich stara�, tu i �wdzie zawiera b��dy. Jakkolwiek by�oby to ubolewania godne, nie ucierpia�aby na tym sama zasada propozycji zawartej w ksi��ce�. Zach�cony t� samokrytyczn� uwag� autora wydawca uwa�a za sw�j obowi�zek przestrzec czytelnika, �e owe �teologiczne implikacje� zawarte w ksi��ce nie tyle s� b��dne, ile grzesz� niejednokrotnie wyra�nie niedostateczn� znajomo�ci� teologii i jej problem�w. Odnosi si� wra�enie, �e mimo pozor�w Ditfurth nie �ledzi do�� dok�adnie debaty teologicznej od dobrych kilkunastu lat, zatrzymuj�c si� na etapie Bultmannowskiej �demitologizacji�. St�d niekt�re sugestie, jakie kieruje pod adresem teolog�w, s� albo bardzo m�tne, albo sprawiaj� wra�enie wywa�ania otwartych ju� przez teolog�w drzwi, albo te� wydaj� si� narusza� substancj� ko�cielnej doktryny. Dotyczy to przede wszystkim dygresji na temat �absolutno�ci� faktu wcielenia Chrystusa oraz nauczania o prymacie cz�owieka w kosmosie. Na owe braki wskazuje te� wyra�nie powierzchowna znajomo�� my�li o. Teilharda de Chardin, kt�ry jako przyrodnik i teolog r�wnie� widzia� �wiat jako proces ewolucji radykalnie przekraczaj�cej ramy �wiata materii o�ywionej. Ditfurth jest tylko przyrodnikiem. Jego ksi��ka jest intelektualn� prowokacj� � zar�wno wobec teologii, jak i przyrodoznawstwa � zaproszeniem do nowego spojrzenia na stare schematy, pr�b� zainicjowania nowej fazy dyskusji nad mo�liwo�ci� jednej sp�jnej wizji �wiata. Zrodzi�a si� z buntu przeciw swoistej schizofrenii, jak� powoduje stosowanie r�nych, nieprzet�umaczalnych wobec siebie j�zyk�w: j�zyka wiary i j�zyka nauki. Jest �wiadectwem intelektualnej odwagi i uczciwo�ci uczonego i chrze�cijanina, kt�ry prze�ywaj�c �wiat jako sp�jn� ca�o��, pr�buje to do�wiadczenie prze�o�y� na te j�zyki przynajmniej w niekt�rych szczeg�ach. Nie miejsce tu na ocen� tej pasjonuj�cej pr�by. Czytelnika, kt�ry po lekturze tej ksi��ki odczuje pewien niedosyt i zechce dowiedzie� si� czego� bli�ej o stanowisku, jakie wobec tych problem�w zajmuj� teologowie i filozofowie chrze�cija�scy, odsy�amy do innych ksi��ek wydanych przez Instytut Wydawniczy Pax, a w szczeg�lno�ci: N. M. Wildiersa Teologia i obraz �wiata oraz Ku chrze�cija�skiemu neohumanizmowi, E. L. Mascala Chrze�cija�ska koncepcja wszech�wiata oraz Teologia a nauki przyrodnicze, R. T. Francoeura Horyzonty ewolucji, G. Maloneya Chrystus kosmiczny oraz pism P. Teilharda de Chardin. WST�P Prawda Jest niepodzielna Czy we Wszech�wiecie, kt�ry po kilku wiekach bada� przyrodniczych zaczyna si� ukazywa� naszemu rozumowi jako rzecz daj�ca si� wyja�ni�, mo�na jeszcze wierzy� w istnienie, a nawet w czynn� obecno�� jakiego� Boga? To pytanie, proste, ale decyduj�ce o wszystkim, stanowi t�o tej ksi��ki. Dzisiaj rzadko stawia si� to pytanie w formie tak bezpo�redniej.1 W�a�ciwie jest to dziwne, skoro jednocze�nie w ca�ym �wiecie m�wi si� s�usznie o konieczno�ci �poszukiwania sensu�. Ale jak mo�na w spos�b przekonywaj�cy okre�li� sens naszego bytu bez ustosunkowania si� do owego wyj�ciowego pytania? Bez wzgl�du na tre�� ka�dej jednostkowej odpowiedzi pewne jest, �e nie mo�na sensownie m�wi� o sensie ludzkiej egzystencji bez wyra�nego zaj�cia stanowiska w kwestii, czy nasz �wiat, a wi�c nasz� codzienn� rzeczywisto��, uwa�amy za zamkni�t� w sobie i daj�c� si� wyja�ni� sam� z siebie, czy te� nie. Teolodzy i przyrodnicy od d�u�szego czasu ju� nie dyskutuj� powa�nie nad tym, czy istnieje tylko ten �wiat, czy te� jest jaka� poza�wiatowa rzeczywisto��, jak od dawien dawna g�osz� wszystkie wielkie religie. Dyskusje usta�y bynajmniej nie dlatego, �e sprawa zosta�a rozstrzygni�ta. Teolog z g�ry zak�ada istnienie tamtego �wiata (religia jest to przekonanie o realnym bycie poza�wiatowej rzeczywisto�ci). Dla przyrodnika natomiast tamten �wiat w og�le nie stanowi przedmiotu jego rozwa�a� (jest dla� najwy�ej zjawiskiem psychologicznym lub religijno-spo�ecznym). Fakt, �e obecnie mi�dzy tymi dwoma obozami pozornie panuje pok�j, nie oznacza wcale, aby po wiekach za�artych polemik wreszcie nast�pi�o jakie� uzgodnienie wsp�lnego stanowiska. Pok�j osi�gni�to za pomoc� kompromisu, a jest to wy��cznie skutek tego, �e obie strony zm�czone d�ugim sporem og�osi�y, i� prawda jest podzielna. W XIII wieku filozof Siger z Brabantu naucza�, �e to, co dla wiary jest prawd�, dla rozumu mo�e by� fa�szywe, i odwrotnie.2 Nie jest wykluczone, �e by� to z jego strony wybieg maj�cy mu zapewni� swobod� filozoficznej spekulacji wobec teologicznej cenzury my�lenia (nic mu to zreszt� nie pomog�o, i tak go uwi�ziono). Natomiast z pewno�ci� szczere by�o przekorne i triumfuj�ce o�wiadczenie Tertuliana (oko�o 160 � 220 roku po Chr.) �credo quia absurdum� (w wolnym przek�adzie: �wierz� w�a�nie dlatego, �e jest to rzekomo nie do przyj�cia przez m�j rozum�). Jakikolwiek by�by sens przypisywany tej wypowiedzi przez samego jej autora, wsp�czesna krytyka religijna zakwalifikowa�aby j� rzeczowo i ch�odno jako typowy przyk�ad �strategii immunizacyjnej�. Kto bowiem tak okre�la swoje stanowisko wobec religii, przybiera pozycj�, w jakiej nie mog� go ju� dosi�gn�� �adne racjonalne argumenty. �Immunizuje� si� wi�c jak gdyby przeciwko wszelkim mo�liwym zastrze�eniom. Pretenduje do prawdy niezale�nej od poj�cia, kt�re temu terminowi nadaje nasz rozum. Podobnie jak �prawda (licencja) poetycka� przypisuje sobie prawo do w�asnej warto�ci, mimo �e nie chce mie� nic wsp�lnego z naszym codziennym poj�ciem prawdy, tak � wed�ug pogl�d�w wielu wsp�czesnych teolog�w, przede wszystkim protestanckich � �prawda religijna� r�ni si� w spos�b zasadniczy od wszystkiego, co krytyczny rozum uznawa� mo�e za prawdziwe b�d� fa�szywe, za mo�liwe do udowodnienia, b�d� odrzucenia.3 Jednak�e podczas gdy poetycka prawda nie udaje, �e jest czym� wi�cej ni� tylko obrazow� metafor�, prawda religijna ro�ci sobie prawo do pe�nej egzystencjalnej wagi pierwotnego znaczenia tego poj�cia. Tak wi�c teolodzy pokawa�kowali prawd� i podzielili si� ni� z uczonymi. Widocznie s�dzono, �e tylko dzi�ki temu uda si� omin�� sprzeczno�ci, kt�rych w teologicznym obozie obawiano si� znacznie bardziej ni� po tamtej stronie.. Od tej chwili obowi�zywa�y starannie, mia�oby si� nawet ochot� rzec, boja�liwie, przestrzegane granice kompetencji. Kiedy zajmujemy si� spraw� sensu naszego �ycia czy te� rozwa�aniami nad nasz� �miertelno�ci�, a tak�e gdy pragniemy podporz�dkowa� nasze zachowanie miarom dobra i z�a � odpowiednich informacji udziela nam teolog. Kiedy natomiast interesujemy si� tajemnic� gwiezdnego nieba, budow� materii, histori� �ycia na Ziemi, wreszcie zagadk� funkcjonowania naszego m�zgu � wskazuje si� nam owe inne prawdy podlegaj�ce opiece nauk przyrodniczych. Teolodzy pr�buj� nas, a tak�e siebie, uspokoi� twierdzeniem, �e te dwie prawdy nie maj� ze sob� nic wsp�lnego. Dzi�ki temu oba obozy ju� nie wchodz� sobie w drog�. Przestano sobie wzajemnie wy�apywa� klient�w, granice rewir�w s� ustalane na zasadzie wzajemnego porozumienia. Jedno jest pewne, �e pozwala to unikn�� wielu spor�w.4 Warte zastanowienia jest jednak, czy w�a�ciwie teolog mo�e si� z czystym sumieniem pogodzi� z takim zrzuceniem z siebie obowi�zku dalszego prowadzenia starego sporu. Czym mo�e on usprawiedliwi� gotowo�� pozostawienia spraw ��wiata� uczonym przyrodnikom? Jak d�ugo teolodzy maj� zamiar ignorowa� problemy rodz�ce si� z tego, �e w ko�cu obie prawdy, prawda naukowego rozumu i prawda religii, musz� jednak wsp�lnie znale�� sobie miejsce w g�owach konkretnych jednostek? Jak d�ugo b�d� mogli wypiera� krytyczne prze�wiadczenie, �e gwa�towny wzrost utraty ich autorytetu w oczach opinii publicznej jest nieuniknionym skutkiem rezygnacji z uznania jednej jedynej prawdy obejmuj�cej w jednakowym stopniu ten i tamten �wiat.5 Jak d�ugo jeszcze b�d� zamyka� oczy na fakt, �e przestali prawdziwie powa�nie traktowa� ten �wiat jako dzie�o boskiego stworzenia, bo przecie� musia�oby to znaczy�, �e traktuj� powa�nie r�wnie� ca�� nasz� naukow� wiedz� o tym �wiecie? Inn� rzecz� jest o�wiadczenie, �e natura prawdy religijnej jest zupe�nie odmienna od ka�dej prawdy tego �wiata poznanej w wyniku intelektualnego wysi�ku; inn� za� rzecz� konkretnie we w�asnym �yciu do�wiadcza�, i� jest to jeden i ten sam �wiat, w jakim spotykaj� si� l�k p...
jac1123