K.Kolmo- Gdy twe marzenia.pdf

(583 KB) Pobierz
61404661 UNPDF
Gdy twe marzenia się ziszczą.
Stary, drewniany zegar z wielkim wahadłem wskazywał szóstą dwadzieścia trzy
popołudniu. Na dworze już było dość ciemnawo, tak jak to zwykle bywa jesienią o
tej porze dnia. Kap, kap, kapią krople z niedokręconego kranu; kap, kap, mijają dnie i
godziny. W domu cicho, choć jest i gospodarz, i jego jedyny przyjaciel – kot
Balberor. Kot leżał przy łóżku na miękkim kocu. Krystian Defer wiedział dlaczego
akurat tam, a nie gdzie indziej. Tak, koc był ciepły i miękki, ale przecież obok było
łóżko z jeszcze bardziej miękkimi poduszkami, a Balberor upatrzył sobie jednak to
miejsce. Krystian wiedział; kiedyś, w innym życiu, jak sam mawiał w przypływie
szczerości, gdy wprowadzali się do mieszkania, i on, i Justyna, matka Justyny dała
znajomemu, takiemu nawiedzonemu, rozkład mieszkania nowożeńców. I ten gość
odrzekł, że mieszkanie jest prawie idealne. Prawie, bo tam akurat, gdzie zwykł
wylegiwać się czarny kot Balberor, był ciek wodny.
Krystian przyciszył pilotem fonię. Bacha można słuchać zawsze i o każdej porze;
radiowa dwójka nadawała jedną z mszy Bacha. Krystian poczuł, że już jest ten
moment, by zapalić światło, czytał właśnie książkę. „Historię Świata”, luksusowe
wydanie. Matematyk z wykształcenia czytuje historię, to dziwne, ale i tak się zdarza.
Każdy, kto skończył czterdzieści cztery lata, a tyle to lat miał teraz Krystian Defer,
wie dobrze, że w życiu najczęściej miotamy się od jednej skrajności do drugiej i od
dobrych kilku lat, może od pięciu lub sześciu, tak działo się również z Deferem.
Zainteresował się, ogólnie to rzecz nazywając, humanistyką. A jemu nigdy by do
głowy nie przyszło na studiach, że poza matematyką może być coś równie
ciekawego, dla niego istniała wtedy tylko matematyka. A może to w końcu odezwały
się geny, pradziadek był pierwszym skrzypkiem orkiestry symfonicznej Lwowa.
Gdyby mógł podsumować swoje życie, to doszedłby pewnie do wniosku, że
matematyka poza pięknem nic mu nie przyniosła więcej, ani się zbytnio nie
wzbogacił, nie zwiedził świata, nie poznał ciekawych ludzi. Więc przyniosła mu
tylko piękno. Piękno? Bo on podświadomie szukał piękna, od kilku lat znajdował je
już nie tylko w teorii Galoisa, ale także u Platona, Wittgensteina, no i u
Szostakiewicza.
Wstał z fotela; po prawej stronie były drzwi do przedpokoju; nacisnął kontakt. W
pokoju zrobiło się jaśniej, lecz bez przesady. On chyba lubił mroczne klimaty. Było
na tyle jasno, iż można było spokojnie czytać. Nim usiadł ponownie, wziął do ręki
paczkę Klubowych i zapalił jednego, zaciągnął się i poczuł w przebłysku rozkoszy,
że żyje. Pierwsze dwa zaciągnięcia są najważniejsze, no i najprzyjemniejsze. Na
stoliczku przy fotelu stała kryształowa popielnica, a w niej już kilka zmiętych petów.
Konkretnie, trzy przekręcone niedopałki świadczyły, że jest już w domu co najmniej
od czterech godzin, teraz bowiem palił czwartego papierosa.
Kot niespodziewanie zareagował, machnął łapką, tak jakby odganiał muchę. Burza
owacji dobiegła z głośników mini-wieży, która stała na kredensie. Skończyła się
1
msza Bacha, owacja przetaczała się przez pokój, Krystian mógł czuć się tak, niby
sam uczestniczył w tym uroczystym koncercie. Czekała jeszcze praca. Dwadzieścia
jeden kartek z zeszytu, to była klasówka. 3c, ostatnia klasa gimnazjum, szkoły w
której pracował. Jeszcze teraz musi tylko sprawdzić te prace. Matematyka przyniosła
Krystianowi , owszem, piękno, ale też po prawdzie dawała na chleb i czasami na
odrobinę kiełbasy do tego chleba. Czy człowiek, który idzie na matematykę, może się
czegoś innego spodziewać? Jest alternatywa, albo udowadnia się Wielkie
Twierdzenie Fermata, albo idzie się pracować do szkoły. Próbował, próbował tej
najwyższej próby matematyki, ale nagle pojawiła się Justyna, potem równie nagle
pojawił się syn, Piotr, a potem drzwi Dziekanatu ostatecznie się przed nim zamknęły.
Obyś cudze dzieci uczył. Ale w sumie mogło być przecież gorzej. A tą wyższą
matematyką, którą tak naprawdę nigdy nie porzucił, delektował się teraz tylko
wyłącznie na swój użytek. Jeśli się tak głębiej zastanowić, to trzeba przyznać, że
byłoby jeszcze gorzej, gdyby poszedł na filozofię albo na teologię. Podobno wielu po
teologii idzie do Policji lub do wojska. Co to w praktyce oznacza? Wiadomo, myśleli
o pełnej wolności, a tu teraz trzeba słuchać rozkazy wyższych rangą. W Pobrzegu, w
szkole, dyrektor właściwie był bardzo mało wymagający, każdy by chciał takiego
szefa. Nie , on na pewno nie czułby się dobrze w wojsku, tego Krystian był pewny.
Czwarty pet, jeszcze dymiący, wylądował w ozdobnej popielniczce, Krystian
podszedł nieśpiesznie do okna; otworzył lufcik u góry, przy okazji zerknął na
zewnątrz. Będzie padało. Lubił taką pogodę. Najchętniej wybrałby się teraz na
spacer. Gdyby miał psa, wziąłby go, kota trudno prowadzić na smyczy, a Balberor i
tak myślał tylko o ciepłym kocu.
Poczuł dziwną słabość w kościach, potrzebował teraz z pół godziny snu, drzemki, to
by mu teraz dobrze zrobiło. Ale czy człowiek robi zawsze wszystko akuratnie? Myśl
o drobnej drzemce odłożył na później.
W Pobrzegu wszystko szlo swoim nudnym, jednostajnym rytmem, nie było chętnych,
nie było odważnych na to,by stać się tematem plotek pań po pięćdziesiątce. Wszyscy
się pilnowali i żyli z bożym rytmem. Więc panie w maglu mogły się tylko wymieniać
uwagami na tematy filmów z Romantiki. W życiu Krystiana takim ostatnim
porządnym faktem, który mógł się stać głównym tematem rozmów nadobnych pań,
był rozwód. Rozwód w rodzinie Deferów. Syn Piotr odszedł razem z matką. Sąd
orzekł, że Krystian będzie miał prawo do odwiedzin. Miał takie prawo, ale jak sam
przyznawał w chwilach szczerości, czasami zapominał sobie o tym przywileju.
Teraz , gdy Piotr był już dorosły i prawie wyprowadził się od matki do akademika,
nie było już o czym mówić.
Krystian odszedł od okna; na krześle leżały krzyżówki panoramiczne. Pomyślał, że to
dobry pomysł, to mu zabierze kolejne pół godziny, a potem, już po krzyżówkach,
pójdzie się wykąpać. Kolacja, piwko, może dwa, i sen. Jutro zaczynał wcześnie, na
pierwszą lekcję. Klasówki 3c sprawdzi też jutro, świat się nie zawali. Nic już tak
doświadczonego matematyka nie może przecież zaskoczyć w pracach swych
uczniów. Choć był taki jeden, w tej 3c, Leszek Cichy, on miał szansę, miał szansę, by
kiedyś w przyszłości udowodnić Wielkie Twierdzenie Fermata. Ale jakże to jest
2
długa i wyboista droga, to wiedział na pewno Krystian. Na razie niech Leszek żyje i
się dalej rozwija, najwyżej przybędzie jeszcze jeden nauczyciel matematyki.
A może włączyć telewizor ? – ta myśl pojawiła się niespodziewanie. - Nie, nie ma
sensu – od razu była reakcja. - Lepiej posłuchać muzyki z radia.
Krystian poszedł do kuchni i wyciągnął karmę dla kotów, nasypał trochę do miski
Balberora, do drugiej dolał trochę wody, włączył czajnik elektryczny. Poczuł
nieodpartą pokusę na herbatę. Przy piecyku stały dwie butelki piwa. Pełne. W
Pobrzegu, a jakże, był dobry browar, a Defer sam lubił o sobie mówić, że jest
piwoszem. Nie alkoholikiem, o nie, ale właśnie piwoszem. Zawsze pił po pracy, po
posiłku i w godzinach popołudniowych, późno popołudniowych. Takie miał zasady.
Ale jego twarz aż się rozjaśniła, gdy zobaczył te dwie pełne butelki. Gdy myślał
sobie o piwie „Honza” z Pobrzegskiego browaru, to był cały w skowronkach. To nie
był główny powód rozstania. W ogóle to nie był żaden powód. Rozstali się, bo ona
już na niego nie mogła patrzeć, a on dostawał drgawek ze złości, gdy mówiła, że
przez niego zmarnowała sobie młodość i życie, najlepsze lata swojego życia. A niech
idzie w diabły, tam gdzie jej będzie najlepiej. I dzisiaj , choć lata minęły, też był tego
zdania. Nie żałował decyzji. Rozwód to taki mały pogrzeb w rodzinie, tyle, że
zamiast trumny w ziemi, chowa się fotografie ślubne w najgłębszych zakamarkach
domostwa i duszy. Jedyne, co dobre, a co zachowało się z ich związku, to
niewątpliwie Piotr, syn, który dzisiaj miał już skończone dwadzieścia lat. Studiuje na
UŚ fizykę, mieszka aktualnie w akademiku na Ligocie. Ojciec nie wiedział, czy syn
ma już kogoś, może sympatię? A może kogoś już na stałe, da Bóg , że nie pójdzie w
ślady swoich rodziców. Niech Piotruś tam cieszy się teraz ze swojej młodości, niech
się chłopak wyszaleje.
Zaczęło powoli padać za oknem, przez lufcik w oknie zawiało świeżą bryzą. Deszcz
zawsze oczyszcza ulice miasta. Ten powiew świeżości uderzył w Krystiana,
zachłysnął się świeżością i wilgotnym powietrzem, poczuł chłód w nozdrzach. Aż
chrapy mu się poszerzyły. A Balberor z tych samych chyba powodów wstał ze swego
legowiska i najeżył grzbiet. Czy to ze świeżym powietrzem w domostwo wkroczył
jakiś zły duch? Balberor najwidoczniej czuł tu poza swym panem kogoś albo coś
obcego. Fuknął gniewnie i wybiegł przez specjalnie wyjście dla kota z domu, nawet
nie zatrzymało go to, że pan dosypał jedzenie do miski. Krystian nie przejął się tą
wyraźną demonstracją kota. Zgłodnieje, to sam przyjdzie. Ale rzeczywiście trochę się
w domu chłodniej zrobiło. Zamknął lufcik. Choć to była już jesień, samotnik
specjalnie nie włączał ogrzewanie i teraz również ograniczył się tylko do zamknięcia
lufcika, reszta okien w całym domu była na dobre zamknięta. W domu nie słychać
było prawie, co się dzieje na zewnątrz, jedynie stukot kropel o szkło okien wyraźnie
świadczył o tym, że deszcz się wzmógł. Dobre, nowe okna. Dlatego teraz oszczędzał
na ogrzewaniu i nie tylko na ogrzewaniu, ale nawet na wodzie, gazie i elektryczności.
Dwa lata temu przeprowadził remont. Ocieplono ściany, wymieniono okna,
częściowo kanalizację. Zaciągnął wówczas kredyt, który teraz zwracał, ale Ala
Wojtkiewicz, biolożka ze szkoły, mówiła, że to się opłaca. Taki remont i ocieplenie
zwraca się w pięć lat. Są duże oszczędności opału i gazu. W pokoju nauczycielskim
3
ostatnimi czasy temat remontów był głównym tematem rozmów ciała
pedagogicznego. Poszedł w końcu za jej radą, zresztą jak jeszcze kilku kolegów,
wuefista i fizyk przeżywają podobne remonty w tym roku.
Tymczasem „Historia świata” leżała porzucona na stole, a ciepła filiżanka herbaty
ogrzewała ręce, to ciepło stopniowo przepływało od rąk w stronę serca i głowy. Dolał
sobie nieco rumu do herbaty, nie więcej niż mały kieliszek. Choć wolał osobiście
piwo, to jednak jeszcze zwlekał z otwarciem butelki. Rum to był dawny patent
babuni Zofii i oczywiście dziadka. Na chłodne dni i przymrozki nocne w dawnych
czasach, gdy jeszcze palono drewnem w piecach, gdy było nieznośnie, ludzie w ten
sposób, rumem, pomagali sobie. Ale było jedno ale, ludzie w tych ciężkich latach
komuny nie zwykli posiadać samochodów. Dzisiaj raczej trudno tak dolewać sobie
bez umiaru rumu. Można, ale dopiero po pracy. Po pracy. Krystian miał starego
Rovera, który stał w garażu. I będzie tak pewnie przynajmniej do jutra w południe.
Oto jutro zamierzał pojechać do biblioteki wojewódzkiej w Katowicach.
Gdzieś tam w oddali zagrzmiały gromy, daleko jeszcze, ale wiatr i deszcz wzmógł
się. Gałęzie drzew niespokojnie w bezwładzie plątały się na wietrze. Pomyślał sobie,
że skoro słychać już gromy, a okna dobrze wyciszały, to znaczy, że burza coraz bliżej.
Wtem, nagle, chyba z powodu wiatru pękła rynna tuż przy oknie. Doskonale to
zobaczył, chociaż zasłony były zaciągnięte. Woda z dachu zaczęła rozlewać się
bezpośrednio na okno. Krystian zdziwiony tym zjawiskiem otworzył naprędce okno,
tak jakby chciał coś temu zaradzić. Wtem!!! Jak nie huknęło, jak nie strzeliło,
uderzyło. Prosto w Krystiana! To był piorun. Mężczyznę odrzuciło do środka pokoju,
stracił świadomość; najwidoczniej piorun strzelił prosto w otwarte okno, w to okno,
przez które wyjrzał Defer. Powód? Nie mieli tu w okolicy dobrego piorunochronu.
Całe osiedle domków jednorodzinnych. Kiedyś nawet na zebraniu osiedla była o tym
mowa, ale ludzie nie chcieli tu piorunochronu, bo wtedy przy każdej nawet małej
burzy pioruny by w niego waliły. Ruski cyrk. Nie było takiego, kto by się na to
zdecydował. Podobnie myślał wówczas Krystian, właściciel małego domku na
osiedlu Motyle. A teraz? Czy on żyje? Czy on jeszcze myśli? Leży taki spuchnięty i
nie wie nieborak co się dzieje, co się stało. Nie wie, czy już jest tam, gdzie na
bezkresnych zielonych łąkach czekają przodkowie.
Minęło kilka minut; to nie była duża burza, właściwie oprócz tego nieszczęsnego
piorunu w ogóle już nie zagrzmiało. Deszcz stopniowo przestał padać, wiatr w miarę
się uspokoił, a Krystian leżał. Zaczął dzwonić telefon, uporczywie dzwonić, tak jakby
dzwoniący wiedział, że gospodarz musi być w domu. Ale nikt nie odbierał. Bo kto?
Jedynie kot Balberor mógłby odebrać telefon, ale mu się chyba nie chciało. Kot
mocno zdziwiony zaczął uważnie przypatrywać się swojemu panu, który nadal leżał i
się nie ruszał. Ale żył. Rytmiczny oddech świadczył, że jednak nie był jeszcze w
krainie cieni. Stęknął, jakiś charkot wydobył się z jego ust, a razem z nim strużka
krwi. Jeszcze raz stęknął. Potem otworzył oczy, przez chwilę był zdezorientowany,
niby się zastanawiał.
O Boże! - Jęknął. - Co to było? - Zobaczył Balberora, Który siedział u jego stóp i
4
uważnie patrzał na pana. - O Matko! - Stęknął jeszcze raz Krystian.
Powoli stanął chwiejnie na nogach, czuł mrowienie w kościach i ranę jakby od
smagnięcia batogiem, która zaczynała mu się na ustach, a kończyła na przyrodzeniu.
Co to? - Zerknął na szybę kredensu, która posłużyła mu za lustro. - Krew?! -
Stwierdził. - Pfe! - Krzyknął i wypluł coś krwawego z ust.
Szybko skojarzył, że były to dwie plomby, które najwidoczniej wypadły z zębów ;
miał chyba sparaliżowany język. Czuł, że ma kołek w ustach; ale mówić umiał, po
prawdzie umiał seplenić. Poszedł do przedpokoju, tam było lustro, chciał ogarnąć
jakoś szkody, jakie spowodowało to porażenie piorunem. Choć czuł ostry ból, to
wszystko pamiętał i od razu skojarzył, że go piorun raził. Spojrzał w lustro, czerwona
pręga biegła przez twarz, brzuch, dochodząc do genitaliów; było tak, jakby go ktoś
wysmagał batogiem. I ten dziwny smak w ustach. Smak otwartych plomb. Już
wcześniej wypluł wszystko, co miał w ustach, teraz nieporadnie zaczął kręcić
sparaliżowanym językiem, sprawdzając, czy są jeszcze jakieś zmiany w uzębieniu. -
Jest dobrze – pomyślał. - Chyba żyję ! I chyba nic się więcej nie stało?! Poza
brakiem kilku plomb nie straciłem nic więcej.-
Przypomniało mu się, że ma gdzieś w apteczce maść na oparzenia, jak raz teraz się
przyda. Już po chwili począł rozsmarowywać krem na miejscach bezpośredniego
kontaktu z błyskawicą. Krem był przyjemny; poczuł kojący chłód. Po kilku minutach
pręga od smagnięcia biczem nie była tak absorbująca. Ulga. Maść zaczęła działać. A
Balberor tymczasem znów się rozłożył na swym ulubionym miejscu i spokojnie
przygotowywał się najwidoczniej do drzemki.
-O tak, sen – pomyślał Defer, obserwując zabiegi kota. Trochę snu, muszę to jakoś
przeżyć do jutra. - Krystian podszedł chwiejnym krokiem do okna i zamknął je na
głucho.
Koleżanka Michalska znów przyszła do szkoły w midi, wystrojona jakby na bal,
prawdopodobnie dla kolegi Szewa, młodego fizyka tuż po studiach. Zośka Michalska
uczyła niemieckiego, była trochę starsza od Staszka Szewa, ale raptem góra o dwa
lata. No, w przypadku kobiet można ją już było zakwalifikować do kategorii starych
panien. Dlatego się tak starała, już kilku facetów zerwało się z jej sieci. To był chyba
ostatni taki połów. A Staszek, cicha woda, jakby zdawał sobie z tego sprawę, no tak,
on dobrze wiedział, że te wszystkie starania to dla niego. Trzeba też uczciwie
przyznać, że i on był zawsze, to znaczy codziennie, dobrze ogolony, przy tym używał
dobrej marki kosmetyki dla mężczyzn. Więc może to było takie polowanie na dwie
flinty, równocześnie skierowane jedno na drugiego. Jedynie starsi koledzy na to całe
tokowisko kręcili z dezaprobatą głowami. A dyrektor Bogla starał się jak mógł, to
znaczy delikatnie, wytłumaczyć jakoś Zośce, chyba głównie mimiką oczu, by nie
gorszyła dzieciaków. W wieku szesnastu lat chłopcy, zwłaszcza chłopcy, są dość
mało odporni na wdzięki kobiece, nawet na wdzięki takiej starej
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin