Dariusz Zalega
Ktoś musiał uratować sztandar...
We wtorek 8 kwietnia zmarł Ludwik Hass – jeden z nestorów polskiego trockizmu, wybitny historyk, człowiek, którego historia nie oszczędzała.
Ludwik Hass urodził się w Stanisławowie w Galicji Wschodniej 18 listopada 1918 r. w rodzinie urzędnika pocztowego – apolitycznej i pełnej atmosfery państwowej lojalności. Jak wspominał, gdy był w gimnazjum, raziła go już ta „sanacyjna państwowotwórczość”. Tuż przed studiami odkrył marksizm – „wspaniały klucz do zrozumienia biegu historii”. Natychmiast, gdy jesienią 1936 r. zaczął studia historyczne na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, przystąpił do Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej – zaczynając swą przygodę z lewicą, której pozostał wierny do końca swych dni, choć nieraz bardzo dużo go to kosztowało.
ZNMS powiązany był z PPS-em, ale bardzo silne były w nim nurty „jednolitofrontowe” – nastawione na współpracę z komunistami. Był to jednak czas złowieszczych procesów moskiewskich, które odsunęły młodego marksistę Hassa od komunizmu w wersji stalinowskiej. Przekonanie, że komunizm to nie stalinizm, przywiodło go wraz z grupą przyjaciół z ZNMS-u do koła Akademików-Marksistów, wchodzących w skład trockistowskiej organizacji Bolszewików-Leninistów.
To była „północ wieku”. Z jednej strony faszyzm – z drugiej stalinizm, udrapowany w szaty komunizmu, który jawił się jako alternatywa dla otaczającego barbarzyństwa kapitalizmu i przyciągał wielu uczciwych lewicowców. Przejście do małej grupy trockistowskiej – pod prąd ówczesnym prądom politycznym, było wyrazem dużej odwagi.
Sybir nie wyleczył z marksizmu...
Pierwszy raz za swe polityczne zaangażowanie Ludwik Hass zapłacił wkrótce po wkroczeniu Armii Czerwonej na tereny wschodniej Polski. W listopadzie 1939 r. został aresztowany i skazany na 8 lat obozu pracy, a potem dożywotnie zesłanie. Jako trockista nie mógł liczyć na pobłażliwość.
– Od jego kolegi, który był z nim w Workucie i zdołał wyjść z armią Andersa, wiem, że zachowanie Hassa w obozie było przykładem dla wszystkich. W Workucie znalazł się już po strajku trockistów i ich likwidacji... Był osamotniony politycznie. A mimo to dla wszystkich innych więźniów politycznych był przykładem oporu, solidarności, zwykłego człowieczeństwa – mówi Jan Malewski, Polak z Paryża, od prawie 40 lat działający w IV Międzynarodówce.
– I nawet Sybir nie wyleczył Pana z marksizmu? – pytał w latach 90. sędziwego Hassa Jacek Hugo-Bader, dziennikarz „Gazety Wyborczej”.
– A dlaczego miał wyleczyć, skoro ja mam rację? Oprawcy bijąc mnie potwierdzali moją słuszność, że Rosja radziecka jest zdegenerowanym państwem, w którym panuje dyktatura biurokracji. To nie był komunizm. Stalinizm był formacją rozrastającej się warstwy biurokracji, która doprowadziła do kryzysu i degeneracji rewolucji.
Hassowi nie pozwolono na skorzystanie z formalnie obejmującej go amnestii po umowie Sikorski-Majski w 1941 r., nie udało mu się też wyrwać do armii Berlinga. Pracował przy wyrębie lasu, w kołchozie i kopalni. Z „Prawdy” i „Izwiestii” nauczył się rosyjskiego, dzięki czemu został pomocnikiem księgowego, również zesłańca.
– Pomiędzy autentycznymi więźniami politycznymi istniała prawdziwa solidarność. Pomagaliśmy sobie, wspieraliśmy jedzeniem – wspominał Hass.
Po wyjściu z łagru w 1947 r. samotność mogła go zniszczyć – stał się alkoholikiem. Przestał pić, kiedy się ożenił. Był wtedy na zesłaniu pod kołem podbiegunowym w republice Komi. Choć po upadku Berii w 1953 r. formalnie był wolnym człowiekiem, nie miał prawa wyjazdu do Polski.
Nigdy – ani w łagrze, ani na zesłaniu – nie przyznał się do winy i do końca twardo żądał, aby jego proces został przeprowadzony raz jeszcze. Nie chciał być zwolniony z innych powodów, choć wielokrotnie wcześniej sugerowano mu, aby podpisał kwitek i będzie wolny. On chciał rehabilitacji... której doczekał się dopiero w 1956 r. Sąd we Lwowie unieważnił wówczas wyrok i Ludwik Hass mógł wrócić do kraju. Z żoną i synem.
A kiedy szykował się do powrotu, stary działacz opozycji komunistycznej – Borysow z Odessy, miał mu powiedzieć: – Pamiętaj – jesteś jednym na kilkanaście tysięcy, któremu udało się wyjechać. Ciąży na tobie obowiązek mówienia za tych, którzy już mówić nie mogą. Masz opowiadać, jak w obozie żyli i walczyli komuniści, wśród których byli też komuniści polscy.
Łatwo wchodził w polemiki...
Hass do Warszawy przyjechał 15 stycznia 1957 r., gdzie podjął pracę w Naczelnej Dyrekcji Archiwów Państwowych. Rozpoczął też przerwane w 1939 r. studia historyczne, tym razem na Uniwersytecie Warszawskim. Od 1959 r. pracował w Biurze Historycznym Centralnej Rady Związków Zawodowych, a w 1962 r. zrobił magisterium o „PPS–Lewicy 1926–1929” na seminarium prof. Henryka Jabłońskiego. W latach 1963–1965 był uczestnikiem studium doktoranckiego w Instytucie Historii PAN. Zaczął w tym czasie publikować w periodykach historycznych swe pierwsze prace o ruchu zawodowym i organizacjach lewicowych w Polsce w okresie międzywojennym.
Praca naukowa to było jednak dla niego za mało. Jak wspominał: „W przedwojennej organizacji byłem, mówiąc językiem wojskowym, co najwyżej kapralem, ale w sytuacji, gdy na wojnie giną wszyscy oficerowie z oddziału, musi znaleźć się jakiś prosty żołnierz, który obejmie dowództwo, który uratuje sztandar. To była właśnie moja sytuacja”.
Chciał dyskutować, działać, zdzierać z marksizmu stalinowską czapę. Okazją do tego stał się udział w spotkaniach warszawskiego Klubu Krzywego Koła, miejscu dyskusji młodej i nieco starszej nieortodoksyjnej lewicy.
– Nie pamiętam pierwszego z nim zetknięcia, ale przypominam sobie dokładnie scenę z grudniowego zebrania w 1958 r., poświęconego 20 rocznicy rozwiązania KPP przez Komintern i likwidacji wszystkich przebywających w ZSRR, bądź ściągniętych tam jej przywódców i działaczy. Kilku kolejnych mówców wyrażało zdziwienie, że żaden komunista, że nikt w ogóle przeciw temu wówczas nie zaprotestował. Wtedy poprosił o głos Ludwik Hass, wyciągnął z teczki jakiś ulotny druczek i odczytał nam tekst odezwy ostro protestującej przeciw rozwiązaniu KPP, podpisanej przez grupę Bolszewików-Leninistów – wspominał Janusz Maciejewski, późniejszy historyk literatury.
Na spotkaniach Klubu przemawiał często, ciekawie, ale zarazem ostro. Maciejewski: – Łatwo wchodził w polemiki, czy to dyskutował ze swym dawnym kolegą z uniwersytetu lwowskiego, czołowym wówczas marksistą – reprezentującym oficjalną linię partii – Adamem Schaffem, czy z profesorem Kotarbińskim.
Z drugiej strony Hass nie znosił tzw. liberałów partyjnych, traktował ich jako oportunistów (za co został uwieczniony w operze Janusza Szpotańskiego „Cisi i gęgacze” jako Gęgacz-trockista). Wraz z Janem Wolskim i Janem Wyką należał on do trójki radykałów, których wykluczenia z Klubu domagały się władze jako warunku dalszego jego istnienia w końcu 1961 r.
W książce o Klubie Krzywego Kola Witold Jedlicki pisał, że właśnie Hass pokazał mu, że marksizm może być czymś innym, niż stalinowskim dogmatem, że jest to teoria naukowa, pozwalająca poznawać rzeczywistość i walczyć.
Piotrusie mają się dobrze
To właśnie przez Witolda Jedlickiego Hassowi udało się nawiązać kontakt z zachodnimi trockistami z IV Międzynarodówki. – W drugiej połowie 1962 r. Witold przesłał mi kartkę z Paryża: „Byłem u Piotrusiów (czyli u Pierre'a Franka, ówczesnego przywódcy IV Międzynarodówki), ucieszyli się z pozdrowień”. I dzięki temu pojawił się pośrednik stamtąd. W międzyczasie już otrzymywałem biuletyn „Quatrieme Internationale”. Ponieważ mieliśmy nieduży krąg ludzi, toteż ważniejsze artykuły z niego przepisywaliśmy w pięciu egzemplarzach, pod czym dawaliśmy znajomym pod warunkiem, że wróci też pięć egzemplarzy. Największy mój moralny sukces – przychodzę do jednego ze znajomych pracujących w kwartalniku partyjnym „Z pola walki”, a on na maszynie właśnie to przepisuje – wspominał w 1997 r. prof. Hass. – W tym kręgu byli, niestety, dwaj ludzie, których można się wstydzić. Jednym z nich był Robert Nowak, dzisiejszy nacjonalista, a drugim Wiesław Szpakowski, późniejszy kierownik działu historycznego „Gazety Polskiej”.
I dodał: – Jak dostałem pierwszy numer „QI”, to ja, oderwany od połowy 1939 r. od Międzynarodówki, właściwie wnioski polityczne miałem identyczne, najwyżej wypowiadałem je innym językiem. I ja potem latami mówiłem: „Jak człowiek logicznie jest ukształtowany, to potem choćby i izolowany, a wnioski będą te same”.
Tymczasem zachodni trockiści nawiązywali pierwsze kontakty w Polsce, m.in. z innym nestorem polskiego trockizmu, Kazimierzem Badowskim w Krakowie oraz z Karolem Modzelewskim i Jackiem Kuroniem.
– Po pierwszym spotkaniu z Modzelewskim w Warszawie 10 kwietnia 1963 r. i długiej rozmowie z Badowskim w Krakowie 18 kwietnia, następnego dnia mogłem w końcu się spotkać w Warszawie z Karolem Modzelewskim, Jackiem Kuroniem i Ludwikiem Hassem, by mieć z nimi długą wymianę zdań na temat polityczne. Hass miał nadzieję, że uda mu się wyjechać na Zachód i bardziej szczegółowo przedstawić sytuację w Polsce. Nie miał jednak tej okazji, gdyż został aresztowany – wspomina Georges Dobbeler, ówczesny działacz trockistowski w belgijskiej organizacji Jeune Garde Socialiste.
Hass: „Nigdy nie stworzyliśmy formalnych struktur. Nasza siła polegała na wpływach, jakie mieliśmy w młodej inteligencji, poprzez aktywność w rozmaitych klubach dyskusyjnych. Oczywiście to nie był ideał, ale konieczność”.
Romuald Śmiech, ówczesny student socjologii, współpracujący z Hassem: „Zwracał naszą uwagę na zjawiska, których nie dostrzegaliśmy. Publicznie mówił takie rzeczy, o których inni w tym czasie bali się nawet myśleć”.
Niewielkie grono wokół Hassa zaczęło wówczas kolportować przemycony do Polski dokument IV Międzynarodówki „Schyłek i upadek stalinizmu”. Nie działał jednak bezpośrednio z Kuroniem i Modzelewskim. Był przeciwny przekazaniu im również przemyconego powielacza, który chcieli wykorzystać do druku „Listu otwartego do Partii”.
Hass: „Masowy kolportaż nie miał wtedy najmniejszego sensu – nie ze względu na ryzyko, lecz po prostu nie było odbiorcy tego rodzaju tekstów. Uważałem, że należy pracować w małych grupach”.
Służba Bezpieczeństwa szybko zareagowała. W marcu 1965 r. aresztowano Kuronia i Modzelewskiego, a wkrótce potem Hassa, Badowskiego i Śmiecha.
Jest to fragment artykułu, który ukazał się w tygodniku "Trybuna Robotnicza", 17 kwietnia 2008 r.
Symulator_Farmy